Chapter 7
Właśnie siedzimy z Michael'em na moim podwórku. Urządziliśmy sobie mały piknik. Mamy kanapki, sok pomarańczowy, ciasteczka, no i oczywiście ulubione wiśniowe landrynki Clifford'a.
- Wiesz ja nadal myślę, że gdyby Batman walczył ze Spider-Man'em, na pewno by wygrał. To jest więcej niż pewne. - Oznajmił, wkładając sobie do ust kolejną landrynkę. Jego pusty wzrok skierowany był przed siebie, w efekcie czego ,,patrzył" na huśtawkę, która znajdowała się na końcu podwórka. Jego twarz była bardzo skupiona, ale pokazywała też ten luźny charakter chłopaka. Clifford oblizał delikatnie dolną wargę, skubiąc palcami trawę.
Niech to szlag, dlaczego ja dopiero teraz zauważyłam, że Michael Clifford jest tak przystojny?
- Niech ci będzie. A gdyby Hulk walczył z Batmanem? - Zapytałam, odwracając od niego wzrok. Również sięgnęłam po landrynkę, by potem włożyć ją sobie do buzi. Muszę przyznać, że jeśli chodzi o słodycze, to mój przyjaciel ma najlepszy gust. Te wiśnióweczki ( jak zwykł mówić na nie Mike ), są przepyszne.
- No wiesz co. Ty to... Ty... Nie jestem w stanie odpowiedzieć ci na to pytanie, ponieważ uwielbiam ich tak samo - Na to tylko się zaśmiałam. Zamknęłam na chwilę oczy, nie po to by się zrelaksować, ani nic podobnego. Po prostu chciałam wiedzieć, jak się czuje chłopak siedzący obok mnie. Nie zdążyłam jednak niczego wywnioskować, ponieważ usłyszałam jego głos.
- Superbohaterowie są zarąbiści. Mimo, że nie mam pojęcia jak teraz wyglądają, bo może zmienili ich wygląd, ale kiedy miałem 9 lat i kiedy jeszcze widziałem na oczy, wyglądali niesamowicie. - oznajmił, a mi zachciało się płakać. Dlaczego coś tak okropnego, przytrafiło się komuś tak niewinnemu i dobremu?
Postanowiłam szybko się ogranąć, bo wiem, że Mike nie byłby zadowolony, że płaczę z jego powodu.
- Chciałabym mieć takiego swojego bohatera... - Powiedziałam prawdę. Patrzyłam przed siebie, ręką sięgając po kolejną landrynkę. Mike w tym samym czasie zrobił to samo, więc nasze dłonie się spotkały. Poczułam przyjemny dreszcz wywołany tym dotykiem.
Popatrzyłam na Clifford'a, który teraz miał odwróconą głowę w moją stronę. Jego oczy były skierowane na moje. To prawie tak, jakby on widział, jakby on patrzył mi w oczy i naprawdę widział moje tęczówki. Ale nie, on nie widzi.
- Ja mogę być twoim bohaterem... - Wyszeptał cicho, nadal nie zmieniając pozycji. - Mogę cię chronić i ratować przed wszystkim... - Kontynuował. Nie chciałam tego robić, ale musiałam to przerwać. To doprowadzi mnie do płaczu.
- Michael... Wiesz, że to niemożliwe... - Powiedziałam cicho, patrząc na niego. On zamknął mocno oczy, jakby moje słowa zabolały. I bardzo prawdopodobne jest to, że tak właśnie było.
- Bo co? Bo jestem niewidomy? To dlatego? Bycie ślepym naprawdę nie jest fajne. To jest do dupy! - Powiedział głośniej, odwracając głowę i zaciskając pięści. W moich oczach pojawiły się łzy.
- Michael... To nie przez to... - Zaczęłam, ale mi przerwał.
- Nie Carmen. Jestem niewidomy. I trzeba przeboleć, że nigdy nie będę taki jak inni. Jestem ślepy, tak wyszło. To daje mi ograniczenia. Bo przecież nic nie widzę... - Ostatnie zdanie prawie, że wyszeptał. Patrzył pusto przed siebie, wziął koleją landrynkę i naprawdę wyglądał na niewzruszonego.
Ale tak naprawdę, Michael czuł się jakby ktoś powbijał mu masę szpilek w serce. Bo zrozumiał, że nigdy nie będzie w stanie ochronić dziewczyny. Zrozumiał, że nigdy nie będzie dla niej dość dobry. Dlatego, że jest niewidomy...
***
Po tym rodziale za chwilę będzie kolejny.
BŁAGAM SKOMENTUJCIE, NIE WIEM CZY WAM SIĘ TO PODOBA.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top