Chapter 23
Pierwsza minuta - ciemno.
Druga minuta - ciemno.
Dziesiąta minuta - wciąż ciemno, ale kapitanie, walczymy.
Piętnasta minuta - nie poddajemy się kapitanie. Ciemno jak w dupie, ale damy radę. Proszę nie panikować.
I w końcu nadchodzi minuta dwudziesta, tak bardzo przez wszystkich oczekiwana. Czy coś się zmieni?
,,Panie kapitanie! Udało się naprawić światło?''
Niestety nie - wciąż jest ciemno.
Oh, no tak. Bo przecież jestem kurwa niewidomy.
Przepraszam, jeśli wprawiłem was w zakłopotanie. Po prostu chciałem przybliżyć wam, jak bardzo moje myśli odbiegają od rzeczywistości. A co do powyższego, to czasami lubię bawić się w grę ,,Panie kapitanie'', która polega na tym, że w myślach udaję, że na statku jest zwarcie i zabrakło prądu, a załoga go naprawia.
Tylko szkoda, że moja gra ciągle kończy się tak samo - niepowodzeniem. Światła jeszcze nie udało mi się naprawić.
Bo szczerze, od tych dziewięciu lat czuję się, jakbym ciągle był w miejscach, w których wyłączone jest światło.
Witam w świecie Michaela Gordona Clifforda, który już od dziewięciu lat gówno na tym świecie widzi.
I szczerze, czuję się z tym wszystkim lepiej. Przynajmniej nie muszę oglądać twarzy moich sąsiadów bydlaków, którzy przychodzą do mojego domu w każdy piątek wieczorem, z prośbą o wyłączenie lub przyciszenie muzyki.
A chuj wam w dupę. Nie dosyć, że nie widzę, to jeszcze nie mogę słuchać muzyki.
Moje dni są okropnie nudne, a przynajmniej były. Nie pracuję, nie mogę. Nie czytam, nie mogę. Nie przeglądam stron internetowych, nie mogę. Jestem kompletnie bezużyteczny. Oh, no i to ciągłe uczucie pustki. To ciągłe ,,siedzenie w ciemności''. To ostatnie akurat bardzo mnie śmieszy.
Kiedy byłem jeszcze dzieckiem to ciemność była jednym z moich największych strachów, a teraz jestem do niej przyzwyczajony.
Cóż, ale są też plusy mojego życia:
Nie, no kurwa żartowałem. Nie ma żadnych.
Jedynym moim małym światełkiem jest Carmen. Gdyby nie ona, to nadal byłbym jednym wielkim gównem, które nie ma na nic ochoty.
A gdy ona się pojawiła i w końcu zacząłem żyć, to nawet moi rodzice zaczęli częściej do mnie przychodzić, by zobaczyć mnie szczęśliwszego, bo tak nawiasem mówiąc, wcześniej gdy mnie odwiedzali, wychodzili jeszcze smutniejsi niż byli. To dla nich też trudne.
Carmen jest dla mnie wszystkim. Bez niej, nie wiem co bym zrobił. Teraz kiedy wstaję, ona jest pierwszą rzeczą o jakiej pomyślę. Całymi dniami czekam, aż do mnie przyjdzie, bo wiem, że gdy tylko skończy pracę, to na pewno o mnie nie zapomni. Czasami tylko nie jestem w stanie wytrzymać tych paru godzin jej pracy, więc biorę w rękę moją laseczkę i odwiedzam ją sam. Przynajmniej tyle potrafię.
Dziś sobie odpuściłem, bo wstałem późno i dziewczyna powinna tu za niedługo być. Dlatego już od ponad dwudziestu minut siedzę w korytarzu i tylko czekam aż dziewczyna zadzwoni dzwonkiem, a ja wtedy wymacam klamkę, otworzę jej drzwi i powiem ,,Carmen? Nie spodziewałem się, że dziś przyjdziesz''. Tak, to zabrzmi super.
Po chwili słyszę dzwonek. Szybko poprawiam jakoś włosy rękami i szukam dłonią klamki. Okej jest. Otwieram.
- Hej Michael - słyszę jej głos i mam w brzuchu motylki. Okej, facet ogarnij się. Znasz swoją kwestię.
- Carmen? Dziś przyjdziesz niespodziewanie - mówię szybko po czym orientuję się, że to nie tak. Słyszę jej chichot. - Znaczy, dziś przyjdziesz spodziewanie - znów nie tak, kurwa.
- Znaczy, nie spodziewałem się, że dzisiaj przyjdziesz - w końcu. Michael, miałeś jedną rzecz, a nawet to potrafiłeś zjebać.
Ona śmieje się i słyszę, że wchodzi do mieszkania, a potem zamyka drzwi. Przytula mnie, a ja od razu oddaję uścisk. Jest taka malutka, delikatna i tak pięknie pachnie. Mógłbym trzymać ją przez wieki.
Rany, tak bardzo chciałbym ją zobaczyć. Widzieć ją przede mną, wiedzieć jak wygląda. Jej serce jest piękne, stopniowo zakochiwałem się w jej głosie, gestach, zapachu, żartach, śmiechu... Aż po jej dotyk, którego pragnę tak bardzo.
Tak, kocham Carmen Dawson całym sobą. Mimo, że nie wiem jak wygląda, kocham ją. Pokazała mi tyle nowych rzeczy, dzięki niej w końcu czuję, że żyję. Dzięki niej... Po prostu coś czuję.
- Znalazłam genialną książkę, co ty na to? - mówi, kiedy odsuwamy się od siebie. W tym momencie cieszę się jak dziecko, bo po prostu uwielbiam kiedy mi czyta, a ja wtedy mogę się do niej trochę poprzytulać.
Chyba jest już przyzwyczajona do moich czułych gestów. Tylko ona myśli, że one są wynikiem naszej przyjaźni, tym, że czuję się swobodnie w jej towarzystwie. A ja po prostu chcę być blisko niej, dlatego, że jestem w niej tak szalenie zakochany, że dla niej mógłbym zrobić wszystko.
- Dzięki Bogu, dawno mi nie czytałaś. Co tym razem? - pytam i słyszę jak ona sięga do swojej torby po książkę.
- Coś zupełnie innego niż wcześniej. Mam nadzieję, że nie będziesz miał mi za złe tego, że tym razem to będzie bardziej... Dla dziewczyn? Ale słyszałam, że to niesamowita książka, więc może ci się spodoba - mówi i chwyta mnie za nadgarstek i ciągnie w stronę mojego pokoju. Wchodzimy po schodach, potem skręcamy w prawo i słyszę ciche skrzypienie drzwi do mojego pokoju, i zanim zdążę się zorientować, my już siedzimy na łożku, opierając się o barierki.
- Tytuł to Hopeless, autorki Collen Hoover. Słyszałeś już gdzieś o tym? - pyta, a ja myślę. W pewnym momencie już wiem o co chodzi.
- Mówili kiedyś o tym w telewizji. Podobno niezły wyciskacz łez - odpowiadam, a ona śmieje się.
- To sobie trochę popłaczemy Clifford! - śmieje się, a ja uśmiecham się szeroko. Uwielbiam jej śmiech.
- Jestem mężczyzną, Carry. My nie płaczemy - odpowiadam jej. Ona na to mierzwi moje włosy, a ja mam ochotę roztopić się pod jej ręką. To takie przyjemne.
- Jesteś słodziutki, Michael - mówi, a ja uśmiecham się delikatnie i kiedy ona zaczyna czytać, wtulam się lekko w jej ciało i kładę głowę na jej ramieniu. Mógłbym słuchać jej do końca życia.
Co nie zmienia faktu, że moje serce lekko piecze. Dla niej, jestem słodziutki. Czy ktoś, kto jest słodziutki, może zapewnić jej bezpieczenstwo? Może być jej wsparciem i miłością jej życia? Czy mógłbym sprawić, by czuła się przy mnie jak przy prawdziwym mężczyźnie? Jestem przecież niewidomy, to ona o mnie dba, martwi się o mnie, bo to ja mogę sobie zrobić krzywdę.
To dlatego nie powiedziałem jej jeszcze, że ją kocham. Nie tak po przyjacielsku, tylko tak całym sercem, czule, bezinteresownie, szalenie, namiętnie. Tak bardzo się boję, że wtedy by ode mnie uciekła, odrzuciłaby mnie. A najgorsze by było, gdyby powiedziała coś w stylu ,,Michael, przecież wiesz, że to i tak by nie wyszło''.
Dlatego siedzę cicho. Ale coraz bardziej pragnę jej to wyznać i wiem, że to za niedługo się stanie. A wtedy już nie będzie odwrotu.
***
Hej słoneczka! Blind Boy oficialnie wraca. Kto się cieszy?
Pierwszy rozdział z perspektywy Mike'a. A już za niedługo opowiadanie się kończy. Będę płakała.
No ale jednak jeszcze zostało trochę rozdziałów, więc spokojnie. Na razie o tym nie myślmy.
Komentujcie, gwiazdkujcie, dalej wam się podoba?
Dużo miłości x
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top