Rozdział 4: Brak mi sił...

Siedząc tak przy Kevinie właśnie się zastanawiam, jak podnieść poziom swojej techniki, by stała się mocniejszą.

Nagle niebo zaczęło obierać czarną barwę. Czyżby to była burza? Nawet nie słychać piorunów... Co się dzieje?
Podniosłem głowę w stronę nieba, a na boisko wkradła się czarna mgła.
Jakieś trzy kuliste przedmioty zleciały na ziemię, uderzyły nieopodal.

-Chodźmy to sprawdzić!- rzekł Mark, więc zebraliśmy się, pobiegliśmy w stronę miejsca, gdzie były widziane trzy spadające przedmioty.
Po kilku minutach byliśmy na miejscu, czyli przy szkole, znaczy... Przy ruinach naszej szkoły.
Nad ruinami unosi się ta dziwna mgła.
Wten usłyszeliśmy czyjeś głosy, które wołają o pomoc. Od razu pobiegliśmy tam, z małym trudem udało się wydostać ludzi, którzy byli pod gruzami.
-Co się stało?- zapytał nasz kapitan weterana.
-Obcy... Pokonali nas...- powiedział jeden z weteranów Legendarnej Jedenastki.
Nagle za nami można było usłyszeć kolejny obcy głos, który powiedział:
-Banda miernotów, która chciała przeciwwstawić się najlepszej drużynie Akademii Aliusa.- postać zaśmiała się.
Nasze oczy skierowały się na trzy postacie, które stały na gruzach szkoły.
-Kim jesteście? Czego chcecie?- krzyknął Mark w stronę chłopaka w dziwnie ułożonych włosach w odmianie pistacji.
-Jestem Janus, a to drużyna Genemi Storm, która pokona Was, i zmiażdży w drobny mak.- zaśmiał się kapitan obcych.
-Nie pozwolę, żebyście się panoszyli i niszczyli szkoły!- krzyknął nasz kapitan.
-Czyżby? Jesteś tak słaby, że z łatwością Cię pokonam.- powiedział Janus, który przez chwilę podbijał czarno-fioletową piłkę, gdzie chwilę później kopnął w stronę Marka.
Piłka jest tak szybka, że Evans nie zdążył zareagować. Piłka poleciała dalej, kończąc lot na naszym domku klubowym. Wszyscy jesteśmy w niemałym szoku. Wokół obcych unosi się aura strachu, która na nas działa.

Podeszliśmy o Marka, pomagając mu wstać.
-Nie odpuszczę za to!- brunet wstaje z naszą pomocą.
-Ależ Ty uparty, jak osioł, który ciągnie pełen wóz.- zachichotał Janus.
-Więc może mały meczyk?- zaproponował.
-Oczywiście! Nie pozwolę tak traktować naszej drużyny!- klepnął w rękawice nasz kapitan.

Kilka minut później byliśmy na szkolnym boisku, przygotujemy się na pierwszy mecz z obcymi.
Przeciwna drużyna tylko stoi przy swojej ławce, niewzruszona.
Trener Hillman podaje nam strategię na mecz, więc słuchamy, by zapamiętać układ składu.

Po omówieniu strategii weszliśmy na boisko, zajmując swoje pozycje.
Drużyna przeciwna naprawdę wygląda przerażająco...

Po gwizdku rozpoczynającym mecz nasi ruszyli do ataku, by zdobyć bramkę, lecz jeden z przeciwników z łatwością przejął podanie i pobiegł w stronę naszej bramki...

Nie minęła nawet minuta, a obcy zdobywają gola. My próbujemy nadrobić, ale przez szybkość przeciwnika nie jesteśmy w stanie nadążyć za nimi. Również celują w potencionalne "ofiary", które stają im na drodze.
Pada gol za golem, już jest siedem do zera dla Genemi Storm, my dalej próbujemy bronić swojej bramki, lecz przeciwnicy z łatwością rozgramiają naszą obronę.
Kolejne nasze próby obrony i ataku idą z fiaskiem, nawet ja obrywam, kiedy Mark próbuje wstać. Ten mecz jest dla nas jak katorga.

Obcy wygrywają z nami szesnaście do zera, my ciężko poobijani próbujemy wstać.

-Mówiłem, że wygramy ten mecz.- zaśmiał się Janus, wystawiając piłkę w górę, gdzie jeden z jego zawodników strzelił w Jima... Aż strach pomyśleć, że akurat on dostał od obcych najmocniej. Sędzia weteran odgwizał koniec meczu, więc obcy zniknęli.
Po tym całym meczu wszyscy jesteśmy zmęczeni.
-Nie... Nie pozwolę, by kolejny mecz wygrali...- powiedział Mark, dysząc.
-Oni wygrali z nami...- powiedział Jack przerażony.
-Trzeba będzie się wzmacniać do kolejnego spotkania z nimi.- powiedział Jude. Nawet jego strategie zawiodły, więc nie dziwota, że jest przygnębiony, jak i reszta z drużyny.
-Niech tylko ich dorwę...- zacisnął pięść Kevin.
Mark westchnął na to. -Spokojnie, jeszcze im pokażemy, na ile nas stać.- kapitan uśmiechnął się.

Kiedy odpoczęliśmy na ławce, poszliśmy do domku klubowego. Również i on został ruiną.
Mark podszedł do tabliczki z Celią, wziął przedmiot w ręce, a w jego oczach stanęły łzy bezradności.
Rozejrzałem się. Chłopcy mają ponure miny, albo zwieszone głowy.
-Jeszcze nic straconego! Chłopaki!...- kapitan rozejrzał się po zebranych.
-Kilku z nas musi iść do szpitala, by sprawdził ich lekarz.- powiedział Jude. -Mogli odnieść kontuzję po meczu.- dodał.
Mark westchnął cicho. -Więc Jim i reszta idą do lekarza, a my spróbujemy uzupełnić braki w składzie.- uśmiechnął się do drużyny brunet. -Nic straconego, staniemy się silniejszymi, niż ta banda obcych.-

Po wezwaniu karetek chłopaki z kontuzją odjechali do szpitala, drużyna spojrzała za odjeżdżającymi pojazdami.
-Myślisz, że damy radę uzupełnić luki w drużynie?- zapytałem kapitana.
Evans przez chwilę myśli nad odpowiedzią. -Oczywiście, ruszymy w podróż, by zdobyć najlepszych zawodników, którzy by grali z nami.- kolejny uśmiech od kapitana.
Gdzie ja przytaknąłem skinieniem głowy.

Nagle naszym oczom ukazał się biegnący mężczyzna.
-Obcy chcą rujnować kolejną szkołę!- opiera zmęczony ręce o kolana.
-Gdzie? Jaka szkoła?- zapytał kapitan.
-W sąsiedniej dzielnicy! Pomóżcie!- mężczyzna powiedział błagalnym tonem w głosie.
Kapitan spojrzał po zebranych. -Jedziemy tam!- ruszył do piłkobusu, a drużyna za nim.
Po zajęciu miejsc pan Weteran odpalił silnik, piłkobus ruszył w stronę sąsiedniej dzielnicy.

Nawet nie zdążyliśmy odpocząć trochę czasu, gdzie ta sama drużyna chce zniszczyć kolejną szkołę.
Trochę bojąc się objąłem ramię Kevina, by wypędzić strach, który we mnie zamieszkał.
Dragonfly spojrzał na mnie. -Wiem, że to będzie trudny okres, ale damy radę sprostać wyzwaniu.- uśmiechnął się do mnie.
Spojrzałem na niego, oparty o jego ramię. -Tak myślisz? Przecież są silniejsi od nas... Sam widziałeś.-
-Wiem, jako drużyna musimy stawać się silniejszymi.- odparł Kevin.

Piłkobus jedzie ile może w stronę dzielnicy, gdzie byli widziani obcy.
Kiedy pojazd dojechał na miejsce, zobaczyliśmy, jak obcy chcą zniszczyć szkołę, kolejny widok, którego nie zapomnę.

Z naszych sił próbowaliśmy drugi raz powstrzymać obcych, lecz z tym samym rezultatem, co wcześniej. Upadłem lekko na ziemię, próbując wstać po mocnym strzałe przez kosmitów.
Nasza drużyna ponownie została rozgromiona, a szkoła, którą staraliśmy się ochronić, została zrujnowana.

Więc po dwóch porażkach ruszyliśmy w drogę, by szukać najlepszych graczy w całej Japonii, pokonać obcych i ochronić prawo do gry w piłkę...
Międzyczasie usnąłem głową opartą o ramię Kevina, który czuwa nade mną.


Kevin Hejaaaa... Przepraszam, że krótki rozdział ^^. Próbowałam streścić przebieg zdarzeń i tak jakoś wyszło.
Mam nadzieję, że kolejny rozdział będzie trochę dłuższy, o ile czas mi pozwoli.
Papatkiii 💙
Kevin 💙

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top