♛71

Edward z uznaniem przyglądał się Evangeline. Był w szoku, że dziewczyna w tak krótkim czasie nauczyła się rozdzielać swoje myśli i kierować do konkretnych członków watahy. Szkolenie Jacoba dało dużo lepsze rezultaty, niż się spodziewał.

Gdy Leannie spojrzała na przyszywanego brata, czekając na jego ocenę, Edward nie mógł zrobić nic innego, jak uśmiechnąć się ciepło. 

— Brawo, Linka — dodał, powoli podchodząc do blondynki. — Jestem pod wrażeniem... udało ci się. 

— Czapki z głów — dodał Seth, stając przed Leannie w swojej ludzkiej postaci. — Nie sądziłem, że tak szybko to ogarniesz...

— Dzięki, Seth! — roześmiała się szeroko Evangeline. Miała ochotę podskoczyć z radości. Naprawdę starała się wykonywać wszelkie polecenia Jacoba, czasami nawet brała sobie do serca rady Elio. To wszystko okazało się przynieść cudowne skutki. 

Może jednak nie wszystko było przesądzone? 

Bella, Willow, Elio, Carlisle i Edward stali we czworo na polanie, porośniętej niezapominajkami. Tylko tam mogli znaleźć upragnioną ciszę. Z dala od podsłuchujących, nawet mimowolnie, wampirów. 

Willie przymknęła oczy, gdy poczuła dłonie Carlisle'a obejmujące ją w pasie. Uśmiechnęła się delikatnie. Miała wrażenie, że jej zimne serce zabiło na chwilę, pod wpływem dotyku ukochanego. 

Czy to możliwe? Czy to możliwe, że zmarznięte serca podrywały się, czując przyjemny dotyk kochanej osoby? Tej jednej, jedynej? Przeznaczonej do końca świata? 

— Obiecujesz, Elio? — szepnął Carlisle, jeszcze bardziej przyciągając do siebie Willow. Tak mocno, że między nimi nie było wolnej przestrzeni. 

Chłopak spojrzał w górę, na wschodzące słońce. Nie chciał obiecywać. Pragnął wykrzyczeć ojcu w twarz, że nie zgadzał się z tym całym, chorym planem. 

Gdy połączył spojrzenie z niemo błagającymi oczami matki... coś w nim pękło. Te oczy, choć tak podobne do tęczówek pozostałych Cullenów, były inne. Poznałby je wszędzie. Dostrzegł pośród tysięcy, milionów.

Te oczy błyszczały inaczej. Były najpiękniejszymi, jakie dotychczas dane mu było zobaczyć. Koloru ciepłego bursztynu. 

Nieme błaganie Willow wystarczyło, by negatywna odpowiedź chłopaka ugrzęzła mu w gardle.

Nigdy nie potrafił odmawiać, zwłaszcza swojej mamie. 

Nie mógł tego zrobić i teraz.

Gdy prosiła go o coś, co tylko on mógł zrobić.

Gdy błagała go, aby podczas ostatecznego starcia zadbał o życie swoje i Evangeline. 

Elio wiedział, że nie ma na świecie nikogo, kogo rodzice kochaliby bardziej niż jego i Leannie. Z radością poszliby na śmierci jeśli to dałoby im pewność, że takim właśnie ruchem zapewnią bezpieczeństwo dzieciom. 

— Elio — szepnęła Willow. Ten piękny, kojący szept zabrzmiał w uszach chłopaka. Poczuł, jak w jego ciele rozpływa się przyjemne ciepło. 

Już był na straconej pozycji. 

— Obiecuję. 

— Jacob wie? — szepnęła Bella.

— Domyśla się — odpowiedział Edward. 

— To mu złamie serce — powiedziała Willow. Zerknęła na Bellę.

Wampirzyce uśmiechnęły się do siebie. Wyciągnęły dłonie, by móc je wzajemnie uściskać. 

— Nie bardziej niż jej. 

— Ale tak trzeba — przerwał Edward. Dobrze wiedział, czym jest cena za bezpieczeństwo ukochanej osoby. Jak wielkiej siły wewnętrznej i samozaparcia trzeba, by podjąć decyzję o ochronie osób najbliższych swemu sercu. — Jake zrozumie. 

Wampiry wyraźnie słyszały, jak Elio powoli oddala się z polany. Wiedzieli, że podąży wprost do domu, by tam spędzić czas w gronie rodziny. Zamierzał cieszyć się każdą chwilą, jakby była jego ostatnią. 

Edward i Bella wyruszyli na zachód. 

Carlisle i Willow na wschód.

Postanowili nacieszyć się sobą, by rano znów znaleźć się w domu i stawić czoło kolejnym przeciwnościom losu. 

— Wiesz, że cię kocham, prawda? — szepnął Carlisle, całując dłoń Willow. 

Wampirzyca uśmiechnęła się, spoglądając na złotowłosego. 

— Ja też cię kocham, Carlisle. Nigdy nikogo nie kochałam tak bardzo, jak ciebie... 

— Jestem ci wdzięczny za życie, które razem mieliśmy...

— Nie dziękuj mi... — Willie pokręciła głową, dłoń kładąc na lodowatym policzku męża. — Nie żegnaj się. Nie chcę słyszeć żadnych negatywnych myśli. Jesteś tym, który przeżyje. Tym, który...

Carlisle pokręcił gwałtownie głową, przyciągając Willie do siebie. Pocałował ją namiętnie, przelewając w gest cały swój strach, całą swoją miłość.

Brzeg jeziora, przy którym stali Cullenowie wraz z przyjaciółmi, wypełniony był podobnymi gestami, podobnymi myślami. 

Wampiry napawały się wzajemnie otuchą, ciepłe uśmiechy dodawały nadziei. Wielu z nich podświadomie wiedziało, że nie wszyscy wyjdą z tego cało. Nikt jednak, ani na chwilę nie pomyślał o tym, by się wycofać. 

Gotowi byli walczyć nie tylko o córkę przyjaciela. Mieli dość ucisku samozwańczych władców, ciągłego oglądania się za siebie w obawie, że zrobili coś, co nie spodobało się Volturim. Nie chcieli żyć w strachu, że za kilka dni do drzwi ich domu zapuka Aro, żądający dołączenia utalentowanego wampira.

Każda walka rozpoczynała się od małej iskierki. Tym razem była nią mała Leannie Cullen, zaledwie dziesięcioletnia hybryda, która dała się omamić Volturim. Cudem wyszła z tego bez szwanku, wyrwała się ze szponów Aro. 

Sama Evangeline nie postrzegała tego tam optymistycznie. Nie czuła ducha walki, który udzielił się nawet Elio. Chłopak był ewidentnie zmotywowany, a jego bliźniaczka nie mogła pojąć dlaczego. Wciąż czuła przygniatające poczucie winy. 

Zwłaszcza w tamtym momencie, gdy nieśmiało rozglądała się po twarzach wampirów. Wszyscy czekali cierpliwie. Leannie nie udzielał się ten spokój. Jej serce łopotało w piersi, jakby za sekundę miało się wyrwać. 

Była przerażona. Nie samym spotkaniem z Aro i jego braćmi, ale konsekwencjami.

Nigdy nie liczyła się z tym, do czego doprowadzają jej decyzje. Przyszła pora, by los dał jej nauczkę. Sprzymierzenie się z Volturimi, późniejsza ucieczka, to wszystko doprowadziło do najgorszych, możliwych konsekwencji.

— Leannie? — szepnął Elio, robiąc kilka kroków w stronę siostry.

Blondynka spojrzała na niego, jednak nie miała odwagi choćby się uśmiechnąć. Jeśli cokolwiek stanie się rodzicom, komukolwiek z rodziny, nie wybaczy sobie tego. Jeśli straci Elio...

— Musisz mi coś obiecać...

Dziewczyna zmarszczyła brwi.

— Jeśli rozpęta się piekło... zrobisz to, co ci powiem.

— Elliam, o czym ty mówisz? — zapytała Leannie, zupełnie zbita z tropu. Sądziła, że brat podobnie jak cała reszta, poczęstuje ją krótkim Wszystko będzie dobrze.

— Linka, ufasz mi? 

Evangeline otworzyła usta, by ponownie zapytać, co jej brat miał na myśli. Widziała jednak po oczach Elliama, jak bardzo chłopak jest zmotywowany. Musiało chodzić o coś naprawdę ważnego. 

— Ufam. 

Elio uśmiechnął się, kiwając głową. Wziął głęboki oddech, ciemne oczy skierował na linię lasu, skąd wedle wizji Alice, mieli przybyć Volturi.

Nie dostrzegł niczego.

Ale usłyszał kroki. 

Tuż potem Evangeline wciągnęła gwałtownie powietrze. 

Spośród drzew zaczęły wyłaniać się postaci. W płaszczach o przeróżnych odcieniach szarości. 

Evangeline zadrżała, cofając się. Już wtedy wyglądali przerażająco. Jak mogła być tak głupia i im zaufać?

Volturi ustawili się po przeciwległej stronie Cullenów. Znów wszystko wyglądało tak, jak dwanaście lat temu. Te same twarze spotkały się, lecz tym razem każdy z obecnych wiedział, że do bitwy musi dojść. 

Aro, Kajusz i Marek ściągnęli kaptury. Rozejrzeli się uważnie po zgromadzonych. Czerwone oczy Aro zabłysły, gdy spoczęły na Evangeline. 

Zaraz jednak ich kontakt wzrokowy został przerwany, bo Elio stanął przed siostrą, rzucając wampirowi wyzywające spojrzenie. 

— A jednak... zebrałeś armię — powiedział Aro, kierując wzrok na ojca bliźniaków.

— Jak i ty — odparł spokojnie Carlisle. 

— Dobrze wiesz, dlaczego tu jestem.

— Wiem — przyznał Carlisle, kiwając głową. — Chcesz mojej córki. Przychodząc tutaj chyba nie sądziłeś, że pozwolę ci ją tak po prostu zabrać? 

Aro roześmiał się. Oczywiście, że nie tego się spodziewał. Wiedział, że Cullenowie będą stawiali opór! Z początku nie miał zamiaru walczyć. Zgodnie ze swoją obietnicą pozwoliłby odejść Evangeline z Volterry. Ta dziewczyna popełniła jednak błąd, zabierając ze sobą Hailee Martin. Złamała prawo. 

— Złamała prawo i jesteś tego doskonale świadomy, przyjacielu.

Na dźwięk tego określenia, Carlisle miał ochotę się się roześmiać. Gdyby nie obłuda i fałsz, wręcz emanujące z głosu, twarzy i gestów Aro. 

— Jako były członek Volturi musi ponieść konsekwencje — wtrącił Kajusz, który nie miał już ochoty słuchać ckliwej wymiany zdań. — Hailee Martin, którą twoja córka zabrała ze sobą z Włoch poniesie śmierć. Evangeline Cullen... za świadome złamanie prawa, na którego straży powinna stać... również zostaje skazana na śmierć. Oddajcie nam obie, a nic się nie stanie.

Willow zacisnęła zęby. Nie mogła patrzeć na tą cholerną sektę, która udawała arystokratów. Kierowali się pychą, ambicją i okrucieństwem. Chcieli zapewnić sobie status w świecie wampirów, posuwając się do najokropniejszych czynów. A wszystko, co robili tłumaczyli chęcią przestrzegania prawa. Prawa, które sami ustanowili. 

— Zasadnicza różnica między nami, a wami jest taka... — zabrała głos Willow — że my nie staliśmy się zamrożonymi maszynami do zabijania. Pielęgnowaliśmy w sobie ludzkie uczucia. Nie wydamy wam ani naszej córki, ani jej przyjaciółki... jeśli sądzisz, że twoje rozkazy się na coś zdadzą Kajuszu... jesteś dużo głupszy niż sądziłam.

Willow poczuła, jak Carlisle mocniej ściska jej dłoń. Posłał żonie karcące spojrzenie. Walka to jedno, ale podburzanie Volturich to drugie. Cullenowie i tak znajdowali się w kiepskim położeniu, więc pogarszanie sytuacji nie było zbyt dobrym pomysłem. 

— Willow Cullen — mruknął Kajusz, taksując Willow spojrzeniem. — Przemądrzała nieśmiertelna, która uważa się za pełnoprawnego wampira mimo wybryków natury, które zrodziła. Nie będziesz się tak do mnie odzywać...

— Bracie. — Aro uniósł dłoń, uciszając Kajusza. Oczywiście blondyn miał dużo więcej do powiedzenia, jednak groźne spojrzenie ciemnowłosego na chwilę go ujarzmiło. — To uczciwa oferta. Evangeline jest ciekawym stworzeniem, które zgodnie z moimi wcześniejszymi słowami, chciałem przebadać. Dowiedzieć się, czy naprawdę kryje w sobie trzy natury. Jeśli zapytałaby o zgodę na opuszczenie Volterry, dostałaby ją... ale... twoja córka, Carlisle... wolała uciec i zabrać ze sobą człowieka, który widział zbyt wiele... łamiąc w ten sposób prawo... 

— Ciekawym stworzeniem? — syknęła Willow. — Nasze dzieci nie są cholernymi królikami doświadczalnymi!

— Są — rozległ się głos spomiędzy Straży Volturich. 

Carlisle i Willow spojrzeli na siebie, nieco zdezorientowani. Był to głos, który oboje niewątplwie kiedyś słyszeli. Nie był im szczególnie drogi, ale mieli pewność, że go znali.

Pierwszy rząd Straży rozstąpił się, robiąc przejście wampirzycy. Miała nasunięte kaptur, w całości okryta była ciemną szatą, Cullenowie niewiele mogli dostrzec. Dopiero, gdy stanęła nieco za Kajuszem, ściągnęła kaptur.

Blond włosy okalały szczupłą, bladą twarz wampirzycy. Czerwone oczy spoglądały dumnie na Carlisle'a, który nie wiedział, jak się zachować. Podobnie było z Willow, która mogła jedynie stać i wpatrywać się w kobietę z niedowierzaniem.

— Emma? J-jak to możliwe... t-ty.. ty umarłaś...

— Och, proszę cię, Carlisle. — Blondynka machnęła ręką, nieco znudzona. — Naprawdę niczego się nie domyśliłeś? Nic nie zwróciło twojej uwagi? Moje podejrzane zniknięcie? Z dnia na dzień?  A ty, Willow? Naprawdę jesteś tak głupia?

Willie i Carlisle wciąż milczeli, próbując na szybko rozeznać się w sytuacji. Wyglądało na to że lekarka, niegdyś współpracownica Carlisle'a, później próbująca wyleczyć bezpłodność Willow, dołączyła do Volturich. 

— Zdradziłaś nas... — szepnął Carlisle.

Emma roześmiała się. 

— Sam mnie do tego popchnąłeś, Carlisle. Chciałam leczyć twoją żonę, zasłużyć się w świecie nauki. Ona miałaby upragnionego bachora, a ja sławę. Naprawdę nie domyślasz się, dlaczego tak nagle zaszła w ciążę? Zdradzę ci sekret, mój drogi... to dzięki mnie. Gdy tylko udało mi się pobrać jej krew przystąpiłam do badań. Pracowałam w dzień i w nocy... natrafiłam na Johama... wystarczyło wstrzyknąć Willow preparat z krwi hybrydy. To na jakiś czas zniwelowało jej... dolegliwość... a że w tym czasie trafiliście do łóżka... to tylko ułatwiło mi sprawę... potem pozostało mi zniknąć, dołączyć do Johama, który był tak miły i pozbawił mnie ludzkiej, kruchej formy, na rzecz tej...

— To o to w tym wszystkim chodziło?! — warknęła Willow. — O jakieś chore badania?!

— Jesteś ślepa, Cullen! — krzyknęła Emma. — Twoje bliźniaki łączą w sobie najpotężniejsze natury, które kiedykolwiek istniały na tej ziemi! Tylko głupiec by tego nie wykorzystał!

Carlisle zerknął na Edwarda. Miedzianowłosy zgodnie z prośbą ojca, miał monitorować myśli Aro oraz pozostałych. Ostrzegać o jego gwałtownych ruchach, ale i wychwytywać kłamstwo. 

Edward kiwnął delikatnie głową dając znak, że wszystko, co mówiła było prawdą. 

— Od kiedy tak się fascynujesz nauką? — zapytał Carlisle, wracając spojrzeniem do Aro. 

— Och, czysty przypadek... Joham natrafił na Emmę, gdy próbowała wydobyć informacje na temat zjawisk nadnaturalnych... przedstawił nam ją już po tym, jak twoja żona zaszła w ciążę. Daję ci słowo, że nie maczałem w tym palców, Carlisle... a skoro już... stworzyliście tak... nietypowe dzieci... powinienem poznać ich naturę.

Edward ponownie pokiwał głową. Aro nie kłamał. 

— Nie dostaniesz naszych dzieci — powiedział znów Carlisle. 

— Och, sami je sobie weźmiemy, Cullen — zapewniła Emma, uśmiechając się szeroko. 

Pierwszy piorun uderzył gdzieś w oddali, w mgnieniu oka rozpętała się ulewa. Deszcz płynął po twarzach alabastrowych stworzeń, jednak żadnemu z nich to nie przeszkadzało. Czekali.

Cierpliwie czekali na to, co ma się wydarzyć. 

Aro wiedział, że musi przestrzegać prawa, ale zrobiłby wszystko, by nie doszło do bitwy. Czuł, że może doprowadzić to zbyt wielu strat. Poza tym, już kiedyś miał okazję dostrzec wizję Alice, dotyczącą samego siebie. Zginął z rąk Belli Cullen. Czy tym razem ta wersja przyszłości mogła się ziścić?

— Może... — mruknął cicho Aro, zwracając uwagę Kajusza. 

Blondyn odwrócił się w stronę brata. W jego czerwonych oczach widział, co planuje zrobić. Wycofać się, załagodzić sytuację. Orzec, że nic się nie stało.

Otóż, nie po to Kajusz wymyślił cały misterny plan pozbycia się Cullenów z powierzchni ziemi, by teraz pozwolić Aro wszystko zniszczyć. Cała sytuacja zaszła za daleko, blondyn musiał tylko wysnuć odpowiednie argumenty, by jego brat zrozumiał, że wycofanie się jest równoznaczne z przegraną.

— Umrą dziś. Wszyscy — wysyczał Kajusz. 

— Nie chcę tego... Valentino już zapłacił za niedopilnowanie...

— Och nie, mój drogi... — Tym razem to Kajusz pozwolił sobie na cyniczny uśmiech. Chyba nadeszła pora, by uświadomić Aro o małym buncie, który udało się wszcząć wraz z Emmą, Jane i kilkoma innymi, mniej bystrymi Strażnikami. — Cullen nie uciekła z Volterry z Hailee, bo nagle zrobiło jej się żal dziewuchy... tamtego dnia osobiście zwolniłem Strażników z warty, oczyszczając tym samym drogę... aby wszystko wyglądało jak najbardziej realnie... 

— Ale... Valentino...

— Valentino jest idiotą i choć raz się na coś przydał! Zrobiliśmy wszystko, żeby Cullen odeszła z Volterry razem z Hailee... chcieliśmy, żeby złamała prawo, bo tylko to zmusi cię do unicestwienia całej tej rodziny! Valentino wcale nas nie zdradził... przynajmniej nie ciebie... wyprowadzenie Cullen z twierdzy tak, aby myślała, że jej pomaga.. to było jego zadanie... myślisz, że dlaczego tak długo przytrzymaliśmy tą rudą przy życiu?

— Zabiliście Valentino dla uwiarygodnienia wersji... — szepnął Marek, spoglądając na brata.

Kajusz wyglądał na bardzo z siebie zadowolonego. Miał swojego brata w garści. Jego plan udał się perfekcyjnie. Aro zrozumiał, że wpadł w zasadzkę, a jego własna chęć utrzymania względnej przyjaźni z Cullenami spełzła na niczym.

Aro Volturi ustanowił prawo. Był prawem. Musiał go przestrzegać. Nieważne, jak bardzo drastyczne było. Tamtego dnia wampir zrozumiał, że część Strażników zwróciła się przeciw niemu i stanęła za Kajuszem. 

Sam Kajusz natomiast podstępem postawił na swoim. Uświadomił bratu, że musi liczyć się z jego zdaniem. Dotychczas ostatnie słowo należało do Aro, pozostali bracia musieli się z tym pogodzić. Kajusz dość miał takiego stanu rzeczy i właśnie to wydarzenie miało uświadomić to ciemnowłosemu.

— Więc teraz zrobisz to, co trzeba... — syknął Kajusz, podchodząc do brata. — Dasz rozkaz zabicia Cullenów oraz wszystkich tych, którzy stanęli po ich stronie. Koniec z łamaniem prawda. My jesteśmy prawem, Aro. Musimy go strzec. Każdorazowe łamanie karane jest śmiercią... okaż więc swoją siłę, bracie... 

Aro nie mówił nic przez dłuższą chwilę. Niechętnie musiał przyznać, że Kajusz miał rację. I choć w tamtej chwili miał ochotę rozszarpać go na strzępy wiedział, że nie może. Musiał dbać o swój status, nie mógł pozwolić na rozłam. 

Prawo jest prawem. Jeśli teraz puściłby płazem przewinienia Evangeline Cullen, nieważne z jakich powodów, jego podwładni zaczęliby szemrać. Mówić, że nie jest wystarczająco silny. 

— Ja jestem prawem — powtórzył, patrząc twardo w oczy Carlisle'a. — Kto złamał naszą świętą zasadę, musi ponieść konsekwencje. Żądam więc po raz ostatni; wydajcie Hailee Martin i Evangeline Cullen.

— Nigdy — odpowiedział Carlisle. 

— Zatem...

— Jeśli można... — wtrąciła znów Emma, uśmiechając się pięknie w stronę swojego pana. — Mamy tutaj jeszcze kogoś, kto... może zmusić was do współpracy... 

Wśród Strażników zapanowało poruszenie. Zaczęli rozglądać się, jakby kogoś szukali. Dopiero po chwili znów się rozstąpili, tworząc przejście. Z lasu wyszły jeszcze dwie osoby. 

Alec, ciągnący za sobą kogoś jeszcze. Chłopca, który wydawał się niewiele starszy niż Elio i Leannie. Praktycznie nieprzytomny.

Dopiero, gdy Alec na chwilę uniósł jego głowę, Cullenowie zamarli.

— LEO!

Aniołki, sprawa wygląda następująco: dwa ostatnie rozdziały są gotowe. Publikuję ten i jeszcze jeden tak, aby nie zostawiać Was w niepewności. 

Pojawi się jeszcze epilog, ale za kilka dni :) 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top