♛67

Evangeline nic nie rozumiała. Działała, jak w amoku, jak w chorym transie. Nie docierały do niej tłumaczenia Valentino, które wampir wciąż ponawiał, usiłując na szybko wyjaśnić dziewczynie sytuację.

Chwilami żałowała, że w ogóle pozwoliła mu wyciągnąć się z pokoju, ale w takich właśnie momentach przypominała sobie o Hailee, która mimo, iż wszystko opóźniała, uparcie nie chciała pozwolić, by Valentino ją niósł. Rudowłosa boleśnie przypominała Leannie o rzeczywistości. 

Nastolatka była więziona przez cholerne wampiry, które zarzekały się, że są tymi dobrymi. Każde spojrzenie na Martin uświadamiało Cullen, że Volturi byli okrutni, kłamliwi i nie wolno było im ufać.

A ona właśnie to zrobiła. Zaufała oprawcom, wyrzekając się rodziny. 

Valentino zatrzymał się tak nagle, że Leannie wpadła wprost na niego, pociągając za sobą Hailee. Mrucząc ciche przepraszam, odsunęła się od wampira, który natychmiast ją uciszył. Wziął głęboki oddech, który przez panującą wokół ciszę, Evangeline wyraźnie usłyszała. 

— Już wiedzą... — szepnął Valentino. Złapał dłoń Leannie, która zdołała chwycić Hailee. 

Martin jednak była na skraju wytrzymałości. Była wycieńczona, przez wiele dni karmiona tylko do tego stopnia, by utrzymać ją przy życiu. Jęknęła, upadając. Evangeline nie zdołała jej przytrzymać. 

Do nozdrzy blondynki dotarł zapach świeżej krwi. Usłyszała cichy syk, wydany przez Valentino. Spojrzała zaniepokojona na wampira. Obawiała się, że pragnienie może przejąć nad nim kontrolę i spowodować, że nie oprze się świeżej ranie Hailee. 

Valentino pojawił się tuż przed rudowłosą, na co Evangeline zareagowała instynktownie, kucając przy Martin i przyciągając ją w swoją stronę. 

— Musisz mi zaufać. Zaniosę ją.

— N-nie... — jęknęła cicho Hailee, wtulając twarz we włosy Leannie. 

— Spowalnia nas, Evangeline. Już są na naszym tropie... zaufaj mi, proszę.

Serce Evangeline tłukło się w piersi. Od ponad godziny robiła rzeczy, o które nigdy by siebie nie podejrzewała. Uciekała ze średniowiecznej twierdzy krwiożerczych wampirów, które ją zwiodły i oszukały. W ciągu kilkudziesięciu minut podjęła kilka skrajnie głupich decyzji, jak choćby zaufanie Valentino. Jaką miała pewność, że na końcu uliczki nie czeka na nią Aro z całą świtą, gotowy torturować za próbę ucieczki. A może to jakaś głupia gra Volturich? Zabawa ofiarą, zanim się ją zabije? 

Leannie połączyła spojrzenie z Valentino. Znajdowała się w sytuacji bez wyjścia. Tkwiła w obcym mieście, nikogo nie znała. Jej dotychczasowi przyjaciele okazali się fałszywi, nie miała możliwości, by skontaktować się z rodziną. Jedyne, co mogła zrobić, to spróbować uciec z Hailee na plecach, choć liczyła się z tym, że Valentino dorwie ją po trzech minutach. Mogła też mu zaufać, karmiąc się nadzieją, że jego zamiary były podyktowane dobrem zarówno Hailee i Leannie.

— Weź ją. — Kiwnęła głową. Poczuła, jak Hailee kręci głową. 

Rudowłosa była jednak zbyt słaba, by skutecznie przeciwstawić się Valentino. Wampir podniósł się, przerzucił sobie przez ramię i łapiąc dłoń Evangeline, skręcił w najbliższą uliczkę. 

— Słuchaj uważnie... — powiedział, rozglądając się. — Na końcu tej ulicy czeka na nas auto. Zawiozę was na lotnisko... ale drogę od samochodu do budynku musisz przebyć sama. Słońce świeci tam w pełni... poza tym, zostanę na zewnątrz, żeby ich zatrzymać...

Evangeline zadrżała na samą myśl o Volturich. Obejrzała się nerwowo, jednak nie dostrzegła nikogo, ani niczego podejrzanego. 

— Potem do nas dołączysz? — zapytała, ciężko oddychając. Mimo, że była hybrydą, dotrzymanie kroku Valentino sprawiało jej pewną trudność. 

Valentino nie odpowiedział. Leannie natomiast nie chciała dopytywać, bo domyślała się odpowiedzi. Skupiła się więc na biegu, by po niecałej minucie dostrzec czarny samochód.

Val skupił się całkowicie na jeździe, Leannie natomiast dostała zadanie doprowadzenia Hailee do stanu względnej przyzwoitości. Było to nieco trudne, bo Martin wyglądała jak żywy trup. Cullen w miarę możliwości zaplotła potargane włosy w warkocz. W samochodzie znalazła butelkę z wodą, więc obmyła twarz Hailee i nieco opłukała widoczne na nogach rany. 

— Och litości, wciąż wygląda jakby wylazła z kamieniołomu... — jęknął Valentino, przyglądając się dziewczynie we wstecznym lusterku. 

Leannie zacisnęła zęby. Nie mogła nie zgodzić się z wampirem. Nie mogła jednak zrobić nic więcej. Nie miała żadnych ubrań, niczego, co mogłoby pomóc Martin. 

Po niecałych dwudziestu minutach, dzięki imponującym umiejętnościom Valentino, we trójkę znaleźli się na miejscu. Niestety, wampir miał rację - słońce świeciło w pełni. 

— Weź to... — powiedział Val, ściągając z siebie pelerynę. Podał ją Evangeline. 

Blondynka kiwnęła głową i okryła Hailee, która wyglądała trochę lepiej. Jakby urwała się z balu przebierańców, ale przynajmniej nie było widać ran na rękach i nogach. 

— Odprowadzę ją i wrócę po ciebie... — powiedziała cicho Leannie, wracając spojrzeniem do Valentino. 

Wampir spojrzał na nią, nieco zdziwiony. Przecież wyraził się jasno. Nigdzie nie idzie. Miał tylko odstawić dziewczyny na lotnisko i wrócić do Volterry, by udawać, że o niczym nie wiedział.

— Nigdzie nie wracasz młoda — sprzeciwił się. — Macie bilety, idziecie prosto do samolotu. 

Evangeline pokręciła głową. Było jej głupio, że nie wierzyła w dobre intencje Valentino. Jedynym, co mogła dla niego zrobić, to prośba, by opuścił Włochy razem z nią i Hailee. Leannie była pewna, że Volturi nie darują Valentino tego, że pomógł Cullen uciec. Pozostając, wampir skazałby się na śmierć. A do tego blondynka nie mogła dopuścić.

— Zabiją cię, Val... chodź z nami, proszę cię... moja rodzina, oni...

— Leannie! — syknął wampir. — Oni za chwilę tu będą... ja sobie poradzę... ucieknę... ty masz Hailee... zabierz ją do domu... dosyć się nacierpiała...

Evangeline spojrzała na rudowłosą. W jej ciemnych, zmęczonych oczach widziała niemą prośbę. Choć Cullen przyznawała to niechętnie, Val miał odrobinę racji. Martin przeżyła dość, musiała jak najszybciej znaleźć się w domu, pod opieką lekarzy, w otoczeniu rodziny. 

Leannie kiwnęła głową. Wyszła z samochodu, pomogła Hailee stanąć na nogi.

— Prosto do samolotu — przypomniał Valentino. 

Evangeline chwyciła Hailee pod ramię.

— Uważaj na siebie — szepnęła. 

Val kiwnął głową, uśmiechając się delikatnie. 

— I dziękuję.

Evangeline poczuła się bezpiecznie dopiero, gdy samolot wystartował. Pozwoliła sobie odetchnąć i oprzeć się wygodniej w fotelu. Błękitne spojrzenie utkwiła w Hailee, siedzącej obok, tuż przy oknie. Dziewczyna miała zamknięte oczy, choć wyraźne i głośne bicie jej serca świadczyło, że nie spała. Okryta ciemną peleryną, zaciskała kurczowo dłoń na krawędzi fotela.

Leannie wolała nic do niej nie mówić. Obawiała się, że dziewczyna wybuchnie spazmatycznym płaczem, albo zacznie mówić coś, co zwróci uwagę pozostałych pasażerów, choć nie było ich zbyt wielu. Cullen jednak wolała dmuchać na zimne. Ostatnie wydarzenia pokazały jej, że powinna trzy razy przemyśleć swoje zachowanie, zanim w ogóle coś powie.

Evangeline wróciła myślami do tego, co stało się w ciągu ostatniej godziny. Wciąż czuła się, jakby ucieczka z Volterry pod wpływem gadaniny Valentino miała miejsce tylko we śnie. Wszystko wydawało się tak nierealne, że gdyby nie obecność Hailee, blondynka pomyślałaby, że to wszystko to sen... dziwny, pokręcony sen. 

Leannie była zupełnie zagubiona. Wciąż nie wiedziała, czy powinna była zaufać Valentino. Może wampir był po prostu zazdrosny i chciał pozbyć się jej z Volterry? Cullen znów spojrzała na Hailee i wtedy uderzyła ją głupota własnych myśli.

Aro ją oszukał. Aro, Emma, Jane. Powiedzieli jej, że uczestnicy wycieczki szkolnej wrócili do domu, że nauczyciele nie mieli nic przeciwko temu, by dziewczyna została we Włoszech. 

Tymczasem okazało się, że wszyscy zapomnieli wspomnieć, że jedna osoba się wyłamała. Hailee nie wróciła bezpiecznie do domu. Została uwięziona w lochach cholernych wampirów, zupełnie nieświadoma tego, co się działo. Spędziła tam kilkanaście dni, głodzona, wystraszona. 

Evangeline podejrzewała, że mogli zrobić jej coś jeszcze gorszego. To wyjaśniałoby, dlaczego Hailee tak bardzo bała się, gdy Valentino otworzył celę. Cullen nie miała jednak serca pytać Martin, czy Volturi postanowili wykorzystać ją jako świeżą dostawę krwi. Wolała poczekać, aż tata obejrzy dziewczynę i stwierdzi, w jakim jej stanie.

Z każdą chwilą Leannie była coraz bardziej wściekła na siebie. Dopiero, gdy mogła przyjrzeć się całej sytuacji z boku, zaczęła uświadamiać sobie, do czego się posunęła. Jak bardzo głupia, zaślepiona była. Dała się zwyczajnie omamić cholernym, średniowiecznym wampirom. Kilka słodkich słówek na temat jej wyjątkowości. Aro najpierw podburzył ją przeciw rodzinie, by później pokazać się jako dobry, troskliwy przyjaciel. 

Evangeline odtrąciła rodzinę na rzecz nieznajomych wampirów, które wykorzystały jej chwilową słabość. Cullen miała ochotę wyć z bezsilności. Pojedyncze łzy płynęły po jej zaróżowionych policzkach, gdy rozpamiętywała wszystko, co się stało. 

Gdyby tylko porozmawiała z rodzicami.. może... może wszystko potoczyłoby się inaczej, a Hailee byłaby cała i zdrowa?

Cullen otarła rękawem swetra kolejne łzy. Pozostało jej mieć nadzieję, że rodzice zechcą ją wysłuchać.

— Przykro mi, ze względu na warunki pogodowe, lot został odwołany... 

Willow wpatrywała się szeroko otwartymi oczami w trzydziestoletnią kobietę, która po raz trzeci powtórzyła to samo zdanie. Podobny komunikat, informujący o odwołaniu lotu, Cullenowie usłyszeli pięć minut temu z głośników. Willie natychmiast ruszyła do obsługi mając nadzieję, że to głupi żart. 

— Żartujesz sobie? — syknęła, pochylając się w stronę kobiety. 

— Willow, przestań... — syknął Carlisle, łapiąc wampirzycę za ramiona. Rozejrzał się nerwowo, by upewnić się, że nikt nie zwraca na jego żonę uwagi. Pracownicy lotniska posłał uspokajający uśmiech. — Zaraz nas stąd wyrzucą... nie rób scen.

Cullen zacisnęła wargi. Zaciskając pięści pozwoliła, by Carlisle odciągnął ją na bok. Była wściekła, jednocześnie przerażona. Jak to możliwe, że gdy znaleźli się w połowie drogi, by odzyskać Leannie, musiało stać się coś takiego? Cholernie banalnego, jednocześnie druzgocącego, uniemożliwiającego realizację planu. 

— Powiedz mi, że to sen... — poprosiła cicho Willow, wpatrując się w męża zrozpaczonym spojrzeniem. Czuła się, jak na popapranej karuzeli uczuć. Raz miała ochotę powybijać wszystkich wokół, a za chwilę wyć z bólu. W ciągu ostatnich kilkunastu dni nie wiedziała, co ze sobą zrobić. Tęskniła za swoją córką, na zmianę obwiniała o wszystko siebie, by później szukać winy w pozostałych. Czuła, że wariuje. — Gdy jesteśmy tak blisko... oni nie mogą...

— Przepłyniemy ocean wpław, jeśli będzie trzeba — mruknęła Rosalie, stukając obcasem o posadzkę. 

— Może ubierz strój kąpielowy, bo to trochę zajmie — westchnął Emmett, krzyżując ręce na klatce piersiowej. 

Blondynka jednak nie zareagowała na złośliwość. Zbyt była przejęta tym, co się aktualnie działo. Poza tym, zaczęła żałować, że Alice i Jasper zdecydowali się zostać w domu. Oczywiście z tego powodu doszło do małej sprzeczki, ale Rose nie miała zamiaru ani ochoty przepraszać za swoje słowa. Była zdania, że cała rodzina powinna wybrać się po Leannie.

— Znajdziemy inny sposób, spokojnie... — powiedział cicho Carlisle, starając się uspokoić Willow. 

Brunetka wtuliła się w niego, kręcąc głową. Zaciskała kurczowo dłonie na koszuli doktora, jej złote oczy piekły z bólu. Miała dość wszystkiego, co się działo. Jej dziecko wciąż było samo na zupełnie innym kontynencie, w otoczeniu wampirzej sekty, a ona nie mogła nic z tym zrobić. I to przez co? Przez pogodę?!  

— Rose ma rację... — powiedziała, unosząc wzrok na Carlisle'a. — Przepłyniemy ocean, jeśli będzie trzeba... dotrzemy do Leannie nawet wpław... i...

— Tato!

Carlisle zamarł, jego lodowate dłonie zatrzymały się na policzkach Willow. Doktor miał wrażenie, że słuch płata mu figle. Czyżby tak bardzo tęsknił za Leannie, że miał omamy i słyszał jej głos? Czy wampir może mieć omamy? 

Instynkt i wszelkie zmysły są wyostrzone, niezawodne. Niemożliwe jest więc, by słuch płatał Cullenowi figle.

— Mamo! Tato!

A jednak. 

W jednej sekundzie wszyscy Cullenowie zwrócili twarze w tę samą stronę. To właśnie tam, pośród tłumu wychodzącego z hali przylotów, dostrzegli znajomą postać. Wszyscy, jak jeden mąż, rzucili się w stronę Evangeline, na której ramieniu uwiesiła się Hailee.

Willow i Carlisle jako pierwsi dopadli do dziewczyny, by wziąć ją w ramiona. Leannie wtulała się w matkę, łkając głośno. Nie dbała zupełnie o to, że na lotnisku byli ludzie i przypatrywali się całej sytuacji z konsternacją. Liczyło się tylko to, że Evangeline znów czuła się bezpiecznie. Znalazła się w otoczeniu osób, które ją kochały, którym zależało na niej bezgranicznie. 

Willie czuła, jak wielki ciężar spadł jej z serca. Jej lodowate serce drżało, bo spod powiek nie mogły wypłynąć żadne łzy. Wampirzyca przyciskała do siebie córkę tak mocno, że Leannie przez chwilę martwiła się, że zabraknie jej tchu. Czuła, jak mama oplata ją ramionami, szepcze cicho jej imię. 

Czuła, jak Carlisle oplata je obie ramionami, co chwila składając pocałunki na czubku głowy Evangeline. 

Wszelkie obawy nastolatki na chwilę wyparowały, znów poczuła się jak pięciolatka, która zdarła sobie kolano i przybiegła do rodziców, by nakleili jej plasterek na niewielką ranę. Zapragnęła wrócić do tamtych chwil, gdy wszystko było tak proste. Gdy była jeszcze małym, niewinnym dzieckiem. Gdy nie musiała dokonywać wyborów.

Znów powróciły do niej wszystkie ostatnie wydarzenia. Musiała spojrzeć prawdzie w oczy, stanąć przed konsekwencjami swoich wyborów. Tak głupich i lekkomyślnych. 

— Prze-przepraszam... tak bardzo... tak bardzo przepraszam...

— Już dobrze, kochanie... już dobrze... — szepnęła Willow, wciąż trzymając przy sobie Leannie. Nie chciała ani na chwilę odsuwać się od dziewczyny, bo w głębi duszy bała się, że wszystko okaże się snem, a ona obudzi się z letargu i przekona się, że jej córka wciąż tkwi w łapach Aro. — Jesteś tu z nami... jesteś bezpieczna...

— Zabierzmy ją do domu... — podsunęła Rosalie, pojawiając się za Carlislem. 

Dopiero wtedy Willow otworzyła oczy. Połączyła spojrzenia z Rose, po czym pokiwała lekko głową. Poluzowała nieznacznie uścisk, to samo zrobił Carlisle. Właśnie wtedy hale wykorzystała okazję i wepchnęła się między tę dwójkę, by uściskać Evangeline. 

— Moja malutka... nigdy więcej nam tego nie rób... nigdy... 

— Ciotka prawie straciła włosy... — zarechotał Emmett, podchodząc bliżej. Uściskał Leannie, zaraz potem odciągnął od niej Rosalie, by Edward i Bella także mogli uściskać blondynkę. 

Dopiero, gdy Edward odsunął się od Leannie, zwrócił uwagę na myśli osoby, która od dłuższej chwili stała cicho z boku. Spojrzał znacząco na Carlisle'a, który natychmiast podszedł do Hailee.

— Z-zostaw! — syknęła przerażona, cofając się o krok. 

Leannie zareagowała natychmiast i podeszła do przyjaciółki. Hailee przytuliła się do blondynki, cicho pociągając nosem. 

— Jest przerażona... — mruknął cicho Edward. 

— Hailee... — szepnęła Leannie, odruchowo głaszcząc dziewczynę po ramieniu. — Wszystko dobrze, to moja rodzina... nic ci nie zrobią... mój tata jest lekarzem, pamiętasz? Pomoże ci... zaufaj mi, proszę cię... 

Carlisle pokiwał powoli głową, dając znać córce, że bardzo dobrze sobie radzi. Wyglądało na to, że Hailee została skrzywdzona przez wampiry i obawiała się ich obecności. Choć nie mogła do końca stwierdzić, że Cullenowie nimi są, była do tego stopnia przerażona, że nie ufała już nikomu. Doktor musiał więc wierzyć, że jego Leannie, jako jedyna osoba obdarzona zaufaniem Martin, zdoła przekonać ją, by wsiadła do samochodu. 

— Pospiesz się, bo robimy zamieszanie... — powiedział Edward, patrząc znacząco na Evangeline. 

Blondynka pokiwała głową. 

— Hailee, chcesz do domu, prawda? 

Martin uniosła wzrok na blondynkę. Przygryzła wargę tak mocno, że Leannie zauważyła kilka kropelek krwi. Nie przejęła się tym jednak zupełnie. 

— D-do domu... — Kiwnęła głową Martin.

— Mój tata jest lekarzem... zabierze cię do domu, Haile... chodź...

Cullenowie ruszyli więc do domu, zupełnie nieświadomi, że prawdziwa walka o Evangeline miała się dopiero rozpocząć.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top