♛66
Valentino rozejrzał się. Musiał się upewnić, że nikt niepożądany nie wyskoczy nagle zza korytarza. To, co robił i tak było skrajnie nieodpowiedzialne. Zresztą - nieodpowiedzialne to mało powiedziane. Właśnie robił coś, za co groziła mu śmierć.
Nacisnął zdecydowanie klamkę, by sekundę później znaleźć się w pokoju Evangeline. Ciemność otaczała go zewsząd, ale naturalnie nie stanowiła dla niego żadnego problemu. Zerknął na łóżko z baldachimem, na którym drzemała spokojnie dziewczyna. Jej miarowy oddech delikatnie drażnił słuch Valentina.
Po chwili wampir potrząsnął głową, jakby chciał odgonić od siebie ten dźwięk. Czyżby Nicolas miał rację i robił się z niego sentymentalny mięczak?
— Niedorzeczne — mruknął sam do siebie. Krwiste spojrzenie utkwił w spokojnej twarzy dziewczyny. Wciąż spała, najwyraźniej nie wyczuwając żadnego zagrożenia. Jej blond loki były roztrzepane na całej powierzchni puchatek poduszki.
Przez myśl Valentino przemknęły wspomnienia, gdy on sam był jeszcze człowiekiem. Marnym, nic nie znaczącym. Różnica między nim i małą Cullen była taka, że ona nie była zwykłym śmiertelnikiem. Posiadała wielkie zdolności, o których nawet nie miała pojęcia. Była lepsza od niego, od Nicolasa... nawet od Aro i Kajusza.
Valentino zrobił kilka kroków w stronę łóżka Leannie. Pochylił się, nie mogąc powstrzymać swoich żądz. Złapała kosmyk włosów dziewczyny i powąchał. Do jego nozdrzy dotarł słodki, nieziemski wręcz zapach.
— Biedne, niczego nieświadome dziecko... — puścił włosy Cullen. Właśnie wtedy dziewczyna gwałtownie otworzyła oczy, wyczuwając czyjąś obecność.
Gdy tylko ujrzała iskrzące się, czerwone ślepia, odskoczyła gwałtownie na sam kraniec łóżka. Nie na wiele się to zdało, bo Valentino odruchowo przeskoczył je, aby stłumić ewentualny krzyk przestraszonej Leannie. Dziewczyna jednak nie krzyknęła, zdołała powstrzymać się w ostatniej chwili.
— Nie mamy czasu, wstawaj — powiedział wampir, kierując się do szafy Leannie. Tak po prostu otworzył ją i wyciągnął najzwyklejsze spodnie i koszulkę.
Evangeline odzyskała świadomość dopiero, gdy wampir położył przed nią zestaw, który przygotował. Odruchowa naciągnęła kołdrę bardziej na siebie, jakby chciała zasłonić się przed Valentino.
— N-nie rozumiem...
Valentino wywrócił oczami. Dlaczego kobiety musiały być takie problematyczne?
— Słuchaj, Cullen — syknął, znów pojawiając się przed przerażoną Evangeline. — Ubieraj to i nie gadaj. Jeśli chcesz żyć, pójdziesz ze mną... w przeciwnym razie, marnujesz mój czas...
Serce Leannie biło, jak oszalałe. Kompletnie nie rozumiała, co się działo. Valentino, którego od momentu przybycia do Volterry, nieco się obawiała, wpadł tak po prostu do jej pokoju i kazał się ubrać? Gdzie u licha jasnego chciał ją zabrać i co to wszystko miało znaczyć?!
— Evangeline... — Valentino ponowił próbę. — Jesteś w niebezpieczeństwie... gdy zajdzie słońce Emma i Joham przyjdą po ciebie... nie będą już pytać o twoją zgodę na badania... nikt ich nie powstrzyma, rozumiesz?
Dziewczyna przełknęła ślinę. Po raz pierwszy czerwień tęczówek Valentino aż tak jej nie przerażała. Wydawało się, że wręcz złagodniała. Cała jego twarz jakby wyrażała odrobinę sympatii, której jeszcze kilka dni temu nie było ani śladu.
— Aro... — mruknęła cicho, mocniej zaciskając pięści na kołdrze. Nawet jeśli Val mówił prawdę, to Aro tak po prostu nie pozwoli jej skrzywdzić. Przecież mówił, jak bardzo mu na niej zależy. Jest dla niego wartościowa, ważna. — Obroni mnie... przecież on...
— Och na litość, dziecko... oni wykonują wszystkie polecenia Aro. Jemu chodzi dokładnie o to samo, rozumiesz? Rozłożenie cię na czynniki pierwsze i próba skopiowania twojej potęgi! Odkrycia mocy, która w tobie drzemie! Myślisz, że dlaczego tutaj jesteś?! Aro potrafi odczytywać myśli przez dotyk, Evangeline...
Leannie wzięła głęboki wdech. Mimowolnie przypomniała sobie wszystkie te momenty, gdy rozmawiała z Aro. Przeanalizowała na szybko to, o czym mówili. W tamtej chwili mogła spojrzeć w przeszłość bardziej krytycznie. Valentino pokręcił głową, jakby odczytał myśli dziewczyny.
— Mówił dokładnie to, co chciałaś usłyszeć, maleńka... — powiedział, wciskając Leannie do rąk ubrania. Tym razem Cullen je przyjęła, a błękitne spojrzenie utkwiła w materiale jeansów. Kilka łez skapnęło z policzków dziewczyny, wprost na ubrania. — Weź się w garść. Pomogę ci stąd uciec, ale musisz ze mną współpracować...
— Skąd... — Leannie otarła kilka łez. — Skąd mam wiedzieć, że...
— Możesz mi nie ufać — przyznał Valentino, krzyżując ręce na piersi. Po chwili podszedł do okna, przysłoniętego grubymi kotarami. Odsłonił jedną z nich, wpuszczając do pokoju nieco słonecznego światła. — Jest południe. Mieszkańcy twierdzy zaczynają swoją aktywność około szesnastej. Wtedy zorientują się, że cię nie ma. Poszukiwania rozpoczną się, gdy zajdzie słońce... możesz więc mi zaufać i o tej porze znajdować się w samolocie do Stanów... możesz też czekać, aż po ciebie przyjdą... ale wtedy nie błagaj o litość i nie wołaj mnie, bo już nie będę w stanie ci pomóc...
Leannie zagryzła wargę. Czy to naprawdę możliwe? Aro czytał w myślach i dlatego tak dobrze się z nią dogadywał? To by tłumaczyło, dlaczego tak szybko się dogadali. Wampir powiedział dziewczynie dokładnie to, czego potrzebowała. W ten sposób zatrzymał ją w Volterze.
Cullen wróciła myślami do ostatniej sytuacji w laboratorium. Emma nie była dla niej tak miła, jak kiedyś. Wydawało się, że wręcz powstrzymywała się, by nie wydrapać dziewczynie oczu.
Elementy układanki zaczęły się łączyć, a Leannie nie mogła uwierzyć w swoją naiwność. Dlaczego obce wampiry tak po prostu chciały ja przygarnąć?! Przecież nie z dobrego serca! A Willow? Przecież od zawsze nienawidziła Włochów i urywała każdą rozmowę, którą ktokolwiek zaczynał na ich temat. Widać, miała jakiś ważny powód.
— Odwróć się, chcę się przebrać.
— Mądra dziewczynka — przyznał Valentino, z zadowoleniem odwracając się plecami do Leannie.
Valentino prowadził Evangeline krętymi, dość obskurnymi korytarzami. Zdecydowanie wyglądały na nieużywane. Na ścianach brakowało nawet pochodni, więc wampiry musiały polegać całkowicie na swoich instynktach.
— Gdzie idziemy? — szepnęła Leannie.
— Do lochów. Tam jest twoja towarzyszka. We dwie opuścicie Włochy... — wyjaśnił szybko Valentino. — Rusz się, Cullen! — Wywracając oczami, złapał dziewczynę za rękę.
Leannie jednak nie zamierzała czekać, aż wampir łaskawie wszystko jej wytłumaczy. Zbyt dużo pytań kłębiło się w jej głowie.
— Nie rozumiem... — jęknęła. Poza tym, że Val wyjątkowo ją irytował, miała jeszcze problem ze złapaniem tchu.
— Zaraz zrozumiesz... — mruknął, przystając. Przez chwilę mierzył Leannie spojrzeniem, jakby nad czymś się zastanawiał. W końcu pochylił się i wziął Cullen na ręce. — Nie drzyj się, tak będzie szybciej — syknął, gdy Leannie wymruczała coś o posiadaniu nóg.
Chcąc nie chcąc, musiała przyznać, że Valentino miał rację. Był zdecydowanie szybszy niż ona. W efekcie, już po niecałej minucie znaleźli się w długim korytarzu. Po obu jego stronach rozmieszczone były niewielkie pomieszczenia.
Leannie przeszedł dreszcz, gdy zrozumiała, że to nie zwykłe pokoje, a cele.
— Tylko nie drzyj się, bo oboje będziemy martwi... — polecił Valentino, stawiając Cullen na ziemi.
Blondynka kiwnęła głową. Zmarszczyła brwi, gdy Val odwrócił ją przodem do krat. Dopiero po dłuższej chwili dostrzegła niewielką, skuloną w kącie postać. Serce Leannie na chwilę się zatrzymało, gdy dostrzegła znajome, rude loki.
Kiedyś piękne, błyszczące, teraz wysuszone, zniszczone. Niemyte od dłuższego czasu.
— O mój... —Evangeline złapała kraty, zupełnie przerażona, gdy znajoma zwróciła na nią spojrzenie ciemnych, przygaśniętych oczu. — Hailee, to ty?
Rudowłosa załkała, wstając nieudolnie. Zachwiała się, była wycieńczona. Ledwo trzymała się na nogach, ale udało jej się dotrzeć do wejścia. Złapała dłonie Leannie, z jej zmęczonych oczu pociekły łzy.
Evangeline wpatrywała się w twarz przyjaciółki i zupełnie jej nie poznawała. Stała przed nią Hailee Martin, w niczym nie przypominająca dawnej siebie. To już nie ta sama, energiczna, śliczna dziewczyna. Cullen miała przed sobą cień dawnej, uroczej Hailee. Wszystko w Martin krzyczało, jak bardzo jest wycieńczona, zmęczona, przestraszona. Zapadnięte policzki, oczy, wystające kości policzkowe. Zabrudzona sukienka, zadrapania na skórze...
— Odsuń się — nakazał Valentino.
Evangeline posłusznie przepuściła wampira, by mógł otworzyć drzwi. Hailee także, wciąż przerażona, odsunęła się od krat w najdalszy kąt celi. Leannie uważnie wpatrywała się w rudowłosą, której całe ciało drżało, a zapłakane oczy śledziły każdy ruch Valentino. Martin wyraźnie bała się wampira.
— Z-zostaw mnie... — jęknęła cicho Hailee.
— Mam teraz ważniejsze rzeczy na głowie — syknął Val, odwracając się do Leannie. — Zabieraj ją i wychodzimy...
Cullen kiwnęła głową. Zwróciła błękitne spojrzenie na Hailee, uśmiechając się niepewnie. Wiedziała, że to w niczym nie pomoże przerażonej dziewczynie, ale wolała spróbować. Wyciągnęła zachęcająco dłoń, jednak Martin ani drgnęła.
— Hailee, musimy iść... szybko...
Rudowłosa pokręciła zdecydowanie głową, otulając się ramionami. Cała się trzęsła, Leannie wyraźnie słyszała szczęk zębów Martin.
Evangeline spojrzała z wyrzutem na wampira, który wciąż stał i głupkowato się patrzył. Cullen domyślała się, że Martin jest przerażona, bo spędziła kilkanaście dni w celi wampirów. Została cholernym więźniem podczas, gdy reszta dzieciaków wróciła do USA.
— Co jej zrobiliście? Dlaczego tak się boi?!
— Cullen, nie mamy czasu na dyskusje — warknął Valentino, a jego oczy zabłysły. — Jeśli obie chcecie żyć radzę ci przekonaj rudą, że ma wyleźć z celi... inaczej wszyscy zginiemy...
Evangeline zacisnęła ręce w pięści, lecz po chwili je rozprostowała. Powoli weszła do celi z zamiarem uspokojenia Hailee. Liczyła się, że będzie to cholernie trudne zwłaszcza, że czasu było coraz mniej, a Martin przejawiała objawy traumy, albo innego, równie poważnego cholerstwa.
Leannie wzięła głęboki oddech, by się uspokoić. Podeszła i przytuliła do siebie Hailee.
— Hailee, kochanie posłuchaj mnie... jestem tutaj, żeby ci pomóc... tylko musisz mi zaufać... dobrze?
Cullen odpowiedziała cisza. Martin wciąż łkała cicho w koszulkę blondynki i nic nie zapowiadało tego, że zechce wyjść z celi.
— Hailee, nie mamy czasu... oni zaraz po nas przyjdą... zaufaj mi proszę i...
— Przyjdą? — wyszeptała przerażona Hailee. Zacisnęła dłonie na materiale koszulki Leannie i posłała przyjaciółce przerażone spojrzenie.
— Nie, jeśli zdążymy wyjść! — syknął znów Val.
— Hailee, wyprowadzę nas stąd, ale zaufaj mi, dobrze? Wrócimy do domu, do Stanów... tylko błagam cię, choć ze mną... — Leannie złapała dłoń Martin i delikatnie pociągnęła w stronę wyjścia. Tym razem Martin zrobiła kilka kroków. W końcu Evangeline udało się wyciągnąć ją z celi, a wtedy cała trójka biegiem ruszyła do wyjścia.
♛
Jacob uśmiechnął się pokrzepiająco do Elliama. Poklepał go po plecach, chcąc dodać mu otuchy. Nie na wiele się to jednak zdało.
— Jestem alfą przez dwie minuty tylko po to, by zrzec się prawa... — zauważył cicho Elio. Skierował spojrzenie na dziadka. Billy także tam był. Postanowił wesprzeć wnuka, pokazać mu, że całym sercem mu kibicuje.
Elio bardzo doceniał obecność dziadka, wujka, jak i Nessie.
Wziął głęboki oddech i spojrzał na stojące przed nim wielkie wilki.
— Ja, Elliam Jilly Aurelion Cullen, syn Willow Aishy Cullen i Carlisle'a Cullen, wnuk Williama Blacka, potomek Ateary w linii prostej... w dniu dzisiejszym zrzekam się przywództwa nad watahą. Oświadczam, że nie będę rościł sobie praw do bycia alfą. Od dziś jestem zwykłym członkiem stada, który... który nie ma prawa przewodniczenia wyprawom, polowaniom. Wszelkie decyzje, które podjął mój poprzednik pozostawiam w mocy. Od dziś mój następca odpowiada za stado... swoim życiem. Na jego barki składam ciężar opieki nad watahą... obowiązek ochrony stada i całego miasta.
Elio otworzył oczy, gdy pierwszy wilk zawył. Następnie dołączyły do niego kolejne, dając tym znak, że żałują utraty swojego przywódcy.
Elio patrzył na wielkie wilki, które mimo swoich rozmiarów i niezaprzeczalnej potęgi, wydawały się wręcz skrzywdzone. Uśmiechnął się smutno.
Zerknął w bok, na Jacoba. Ujrzał łzę, która spłynęła po policzku Blacka.
Jake właśnie patrzył na stado, które sam stworzył, o które dbał, traktował jak rodzinę. Każdego obecnego wilka uczył, szkolił samemu. Otaczał współplemieńców opieką, roztaczał nad nimi ojcowskie skrzydła z myślą, że kiedyś nauczy swojego syna, jak być przywódcą. Tymczasem okazało się, że musiał pożegnać się ze swoją przeszłością, rolą alfy.
Zrezygnować z tego, co tak kocha. Z tych, których tak kochał. Wataha była jego rodziną. Każdy z osobna i wszyscy razem.
Skłamałby mówiąc, że nie cierpiał. Zresztą, łzy płynące po policzkach chyba jasno wskazywały, jak okropnie się czuł.
Wiedział jednak, że robił dobrze. Chronił w ten sposób Leannie. Poniekąd więc wykonywał swoje zadanie, jako Alfy. Poświęcił wszystko, co miał, by chronić rodzinę.
— Co oni robią? — zapytała cicho Nessie, podchodząc do Jacoba. Uważnie obserwowała wilki, które wolnym krokiem ruszyły do lasu.
— Idą po swojego alfę — odrzekł Jacob. Spojrzał ciemnymi oczami na Renesmee.
Dziewczyna uśmiechnęła się smutno, ocierając mokre policzki Jacoba.
— Jestem z ciebie dumna, Jake.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top