♛ 63
— Naprawdę muszę to czytać? — zapytała Evangeline, podchodząc do stosu książek, który położył przed nią Nicolas. Wzięła do ręki pierwszą z góry książkę i otworzyła. — Łacina? — zapytała, zerkając z ukosa na czarnowłosego.
Wampir przytaknął, splatając ręce za plecami.
— To piękny, starożytny język.
— Nie znam go — odparła dziewczyna, zamykając książkę. Odłożyła przedmiot z powrotem na stolik. — Preferuję angielski. Znam też podstawy hiszpańskiego.
— Carlisle uczył cię hiszpańskiego? — zapytał wampir, opierając się o pobliski regał. Przyjrzał się dziewczynie z zainteresowaniem. Dopiero po wyrazie jej twarzy spostrzegł, że jego pytanie było zdecydowanie nie na miejscu. Evangeline dopiero zaczynała przyzwyczajać się do myśli, że obok nie ma jej rodziny. Musiała nauczyć się żyć w nowym świecie, a tęsknota za Cullenami nie była jej sprzymierzeńcem.
— Nie — odpowiedziała, przełykając ciężko ślinę. Spuściła wzrok. — Uczyłam się w szkole.
Nicolas kiwnął głową, zastanawiając się gorączkowo nad tym, jak na szybko mógł naprawić swój błąd. Powinien odwrócić jej uwagę. Sprawić, żeby zapomniała o Cullenach i przyzwyczaiła się do nowej rodziny, nowego miejsca, nowego życia.
— Mogę cię nauczyć łaciny — zaproponował wampir.
Leannie uniosła wzrok. Uśmiechnęła się, widząc pełen nadziei wyraz twarzy chłopaka. Doceniała jego dobre intencje, ale nie miała najmniejszej ochoty na naukę łaciny. Zbyt mocno kojarzyło jej się to z domem, z ojcem.
Z ojcem, który jej nie chciał.
Evangeline miała ochotę wyjść na zewnątrz. Zwiedzić miasto, rozejrzeć się trochę. Skoro Volterra miała być jej nowym domem, chyba powinna dobrze ją poznać. Na czytanie ksiąg i naukę różnych języków jeszcze znajdzie czas.
— Wolałabym... wolałabym pochodzić po mieście. Pokażesz mi je? — zapytała z nadzieją, uśmiechając się pięknie w stronę wampira.
Nicolas natychmiast pokręcił głową. Mógłby pokazać dziewczynie miasto, ale tylko w nocy i tylko za zgodą Aro. Aktualne rozkazy brzmiały dość jasno: Evangeline Cullen nie wolno ruszyć się poza twierdzę. Nieważne, co się dzieje, ona musi pozostać na miejscu. Oczywiście Nicolas nie miał zamiaru mówić tego dziewczynie, ale nie mógł też pozwolić jej ruszyć się poza zamek.
— Jest dzień — powiedział, wskazując okno. — Wiesz, że w kontakcie ze słoń...
— No tak, tak. — Leannie machnęła ręką. Przecież dotychczas sama mieszkała w towarzystwie pełnokrwistych wampirów i dobrze wiedziała, jak ich skóra reaguje na słońce. Uśmiechnęła się delikatnie.
— Co? To takie śmieszne?
— Nie. — Dziewczyna pokręciła głową. — Przypomniało mi się, jak... — urwała.
Zganiła się w myślach. Ponownie wracała do przeszłości. Znów rozpamiętywała to, co działo się kiedyś. Tym razem w głowie miała obraz Willow, która śmieje się z Carlisle'a, stojącego w pełnym słońcu, nazywając go jednocześnie kulą dyskotekową.
Zawsze lubiła to wspomnienie. Widziała wtedy wielkie uczucie, łączące jej rodziców.
— Nieważne. — Pokręciła szybko głową. Usiłowała pozbyć się z głowy myśli o mamie, tacie, o Elio.
Podeszła do stołu i przysiadła na jednym z krzeseł. Spojrzała wyczekująco na Nicolasa.
— Naucz mnie tej łaciny.
I wcale nie przypomniała sobie wtedy historii, którą wielokrotnie opowiadał jej tata; że on sam zakochiwał się w Willie właśnie podczas korepetycji.
♛
— Gdzie jest Nicolas? — zapytała Jane, gdy tylko dostrzegła, że w pokoju znajdują się jedynie Emma i Valentino.
— Mnie się nie pytaj — prychnęła wampirzyca, krzyżując ręce na klatce piersiowej. Dość miała tego, że Jane w kółko pytała ją o Nicolasa. Przecież Emma nie pisała się na rolę niańki!
Jane podarowała Valentino wymowne spojrzenie.
— Byłem na polowaniu, nie wiem, gdzie jest — odparł wampir, wzruszając ramionami.
— Jesteś naprawdę nienażarty! — zawołała Jane, lecz Emma natychmiast ją uciszyła, sycząc.
— Ostatni raz widziałem, jak taszczy coś do biblioteki... — mruknął znów Valentino, drapiąc się po głowie.
Jane wywróciła oczami, błagając w duchu o cierpliwość do idiotów, z którymi przyszło jej pracować.
— Mniejsza już o tego kretyna, sama się z nim rozprawie... — powiedziała, unosząc podbródek. — Na jakim etapie jest plan?
— Joham jutro porozmawia się z Evangeline... — zaczęła Emma — myślę, że najdalej za trzy, cztery dni przedstawię jej naszego rudzielca.
— Myślisz, że zgodzi się... — zaczął Valentino, ale Emma uciszyła go gestem ręki.
— Zaufaj moim perswazyjnym zdolnościom — poprosiła blondynka, siląc się na miły ton. Valentino ostatnimi czasy działał jej na nerwy. Najpierw zeżarł zbyt dużo nastolatków, później spuścił Nicolasa z oczu, na sam koniec wątpi w jej umiejętności. Może i była stosunkowo młodym wampirem, ale wyjątkowo zdolnym i ambitnym. Nawet ktoś taki, jak Val, powinien już to wiedzieć.
— Jasne — prychnął, na co Emma syknęła ostrzegawczo.
— Gorzej niż dzieci — prychnęła Jane, wychodząc z pokoju.
♛
Willow przewróciła do góry nogami cały pokój Carlisle'a. Nie było ani śladu po perfekcyjnym porządku, który zwykle królował w jego gabinecie. Wszystkie, dosłownie wszystkie książki, zazwyczaj ułożone na dwóch, obszernych regałach, walały się na podłodze, sofie, biurku. Pośrodku pomieszczenia, na dywanie siedziała Willie i przeszukiwała starannie jedną z największych i najstarszych ksiąg, które posiadał jej mąż.
Gdy Carlisle stanął u progu swojego gabinetu, nawet nie był zszokowany. Nie podobał mu się ten bałagan, ale w całej sytuacji stanowił dla niego najmniejszy problem.
Widząc Willie, zaabsorbowaną wielkim tomiskiem, po raz kolejny poczuł wyrzuty sumienia. Nie wiedział, dlaczego jego żona przeszukuje księgę, ale domyślał się, że ma to związek z Leannie. Nie miał pojęcia jaki, ale jakiś na pewno.
Uklęknął przy Willow i położył dłoń na jej ramieniu. Dopiero wtedy wampirzyca ocknęła się z transu. Spojrzała na blondyna nieprzytomnym wzrokiem. Jej tęczówki były zupełnie czarne. Nie polowała od długiego czasu. Zbyt długiego, jak na nią.
— Kiedy ostatnio byłaś na polowaniu? — zapytał cicho, odgarniając ciemne loki wampirzycy na plecy.
— Nie mam czasu — powiedziała, wracając spojrzeniem do książki. — Carlisle, masz gdzieś adres Volturi? Powiedz, że masz, błagam... przeszukuję wszystkie księgi i...
— Po co ci ich adres? — zdziwił się Cullen.
— Spróbuję napisać do Evangeline... może przeczyta chociaż listy...
Carlisle odetchnął, kierując wzrok na księgę. Wątpił, że Leannie zechce przeczytać listy od kogokolwiek z rodziny. Poza tym istniało wysokie prawdopodobieństwo, że list przejdzie najpierw przez łapy Aro. Nietrudno się domyślić, że nie przekaże ich dziewczynie.
— To po włosku... — powiedział, wskazując stronnicę księgi.
— Nauczyłam się. — Willow wzruszyła ramionami. Czym była nauka obcego języka, gdy w grę wchodziło odzyskanie dziecka? Banałem. — Przed godziną.
Carlisle kiwnął głową. Ku zdziwieniu Willie wstał, zabierając jej ogromny tom. Odłożył go do skrzyni, w której trzymał stare, zabytkowe księgi.
Willow również wstała z nadzieją, że blondyn za chwilę poda jej dokładny adres, na który może wysłać list do Leannie.
Tymczasem Carlisle podszedł do wampirzycy i uśmiechnął się smutno, kładąc dłoń na jej policzku. Już w tamtej sekundzie zrozumiała, że blondyn nie da jej tego, czego tak bardzo pragnie.
— Co?
— Listy nie załatwią tej sprawy, kochanie.
— Tego nie możesz wiedzieć — sprzeciwiła się. — Daj mi ten adres...
— Przykro mi, ale nie. Tylko się im narazisz...
— Przestań pieprzyć! — warknęła, odsuwając się od blondyna. Mogła się domyślić, że tak skończy się ich wymiana zdań. Od utraty Evangeline tak kończyła się każda rozmowa.
Nie zmieniało to jednak planów Willow. Zamierzała skontaktować się z Leannie nieważne, co sądził o tym Carlisle, czy reszta rodziny.
— Ja przynajmniej próbuje coś zrobić, nie to, co ty!
— Sądzisz, że nic nie robię? Naprawdę?!
— Nie! — krzyknęła czując, jak rozpiera ją złość. Czuła się wewnętrznie zmęczona, ale fizycznie była w stanie roznieść budynek. Dosłownie.
Przez te kilka dni Carlisle wciąż siedział w internecie, albo wisiał na telefonie, paplając w obcych językach. Willow nie miała najmniejszego pojęcia, co wyprawia, ale nie zaprzątała sobie tym głowy. Sama usiłowała znaleźć sposób, by odzyskać Leannie.
— Mam dość tego, że na jakikolwiek pomysł wpadnę, ty go odrzucasz! Chcę ją odzyskać, rozumiesz?! Chcę odzyskać moje dziecko! Daj mi ten cholerny adres, Carlisle!
— To również moje dziecko! — krzyknął, podchodząc bliżej Willie.
Mierzyli się wściekłymi spojrzeniami, a ich czarne oczy odzwierciedlały jedynie ból, kryjący się w ich sercach. Stracili dziecko, swoją jedyną córeczkę. Dlaczego w tym wszystkim nie potrafili znaleźć porozumienia? Zrobić czegoś razem, by ją odzyskać?
— Też robię wszystko, by ją odzyskać! Myślisz, że dlaczego wciąż wydzwaniam?! Szukam kogoś, kogokolwiek, kto jest w stanie mi pomóc!
— Ja chcę pomóc, ale daj mi ten cholerny adres! — warknęła Willow.
— Pogorszysz sytuację!
Willow pokręciła głową, wściekła. Jak blondyn śmiał zarzucić jej, że próbą kontaktu z Leannie, pogorszy sytuację? Przecież ktoś musiał wytłumaczyć Evangeline, co tak naprawdę działo się podczas ciąży Willow. Wyjaśnić, dlaczego Carlisle postępował tak, a nie inaczej. A skoro blondynka nie chciała nikogo wysłuchać, najwłaściwszą opcją będą listy, które zdoła przeczytać, gdy emocje opadną.
— Ja pogorszę?! — prychnęła. — Chyba czekając, aż dasz mi to, o co proszę!
— Nie dam ci tego cholernego adresu!
— To sama go zdobędę! — warknęła, odwracając się w stronę wyjścia. Zdążyła zrobić trzy kroki, gdy poczuła, jak Carlisle przygwoździł ją do ściany.
— Willow uspokój się... — poprosił, łamiącym się tonem. Dość miał tych kłótni. Od kilku dni on i Willow nie robili nic, prócz wzajemnych krzyków i wyrzucania sobie bezczynności. Bolała go ta sytuacja, ale nie wiedział, jak może ją naprawić, kiedy logiczna rozmowa nie wchodziła w grę. Willie nie chciała go wysłuchać. — Błagam cię, kochanie... odzyskamy Leannie, tylko...
— Tylko co?! — warknęła. — To twoja wina! — krzyknęła znów, gdy nie zdołała uwolnić się od żelaznego uścisku. — Twoja wina, rozumiesz! To ty ich nie chciałeś! To wszystko przez ciebie!
Carlisle puścił wampirzycę. W końcu usłyszał z jej ust słowa, których tak się obawiał, a które wiedział, że padną. Czuł, że Willie w końcu nie wytrzyma i obarczy go odpowiedzialnością za decyzję Leannie. Ale czy mógł ją winić? Sam nie mógł patrzeć w lustro, gdy przypominał sobie łzy swojej córki, gdy dowiedziała się, że ojciec robił wszystko, by się jej pozbyć. Może i miał dobre pobudki, ale nie umniejszało to jego winy.
— Nie masz prawa tak do niego mówić. — W mgnieniu oka w pokoju pojawiła się Rosalie. Wydawało się, że równie wściekła, co Carlisle i Willow. — To nie jego wina.
— Rosalie... — powiedział cicho blondyn, wyciągając rękę w stronę córki. Ona jednak pokręciła głową. Miała zamiar wypowiedzieć to, co leżało jej na sercu. Niezależnie od konsekwencji.
— Nie, Carlisle! Nie ma prawa obarczać ciebie winą, bo to przez jej niezrozumienie Leannie w ogóle pojechała do Włoch!
— Moje niezrozumienie? — prychnęła Willie. — Czy twoje odejście i niedopilnowanie Jaspera i Alice?! To ty zawsze nastawiałaś Leannie przeciwko mnie!
— Nikogo nie nastawiałam! — krzyknęła Rose. — Dawałam jej tylko to, czego potrzebowała! Odrobiny ciepła i zrozumienia! Coś, czego ty nigdy nie potrafiłaś jej dać!
— Przywłaszczyłaś sobie moje dziecko!
— Jak z ciebie matka? — syknęła Rosalie, przypatrując się Willow z odrazą.
Wydawało się, że w tamtej chwili wszelkie relacje między rodziną posypały się, jak domek z kart. Już nikt nie dbał o to, że skrzywdzi tę drugą osobę. Wszelkie uczucia gdzieś zaniknęły. Jakby liczyło się tylko to, jak bardzo zranią się wzajemnie.
— Zostawiłaś tam swoje dziecko! Straciłaś wszelkie prawa do Evangeline! Nie dziwię się, że tam została, bo gdy na ciebie patrzę, mam ochotę do niej dołączyć!
— ROSALIE! — krzyknął Carlisle, stając przed blondynką. Złapał ją za ramiona i siłą wyprowadził z pokoju. Nie powinien był pozwolić na wzajemne oskarżenia wampirzyc. To tylko pogorszyło beznadziejną już sytuację. — Nie masz prawa tak do niej mówić...
Rose zacisnęła zęby. Nie powiedziała już nic więcej. Negatywne emocje trochę z niej opadły. Odwróciła się na pięcie i zniknęła na piętrze domu.
Carlisle odetchnął ciężko, wracając do gabinetu. Zastał Willow, siedzącą cicho na podłodze. Wpatrywała się czarnymi oczami w przestrzeń. Nic nie mówiła, nie oddychała, siedziała nieruchomo.
Doktor kucnął obok żony. Wyciągnął dłoń, by ją dotknąć, jednak zanim zdołał musnąć jej policzek, Willie złapała jego dłoń.
— Odzyskam ją z tobą, czy bez ciebie — szepnęła, po czym puściła dłoń Carlisle'a.
Wampir usiadł obok. Podobnie jak Willow, wpatrywał się w przestrzeń.
— Odzyskamy naszą córkę. I zrobimy to razem.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top