♛ 62

— Jesteś tego pewna? — zapytał Aro, w sekundę zjawiając się przed Evangeline. Objął jej twarz zimnymi dłońmi, czerwone oczy utkwił w błękitnych, pełnych łez tęczówkach.

— Odsuń się od niej! — warknęła Willow, łapiąc wampira za ramię. Zacisnęła dłoń tak mocno, że zabolały ją palce. Nie miała jednak zamiaru poluźnić uścisku. — Zabieraj te parszywe łapy od mojego dziecka!

Aro odwrócił się powoli w stronę wampirzycy. Jego twarzy nie zdobił ten zwykły, cyniczny uśmiech. Wydawało się, że był tak samo zdziwiony, jak pozostali. Wszyscy Cullenowi wpatrywali się zszokowani w Evangeline do tego stopnia, że w pierwszej sekundzie nikt nie zareagował na zachowanie Willow. 

Dopiero, gdy Jane drgnęła, Bella objęła Willow tarczą, blokując tym samym możliwości blondwłosej wampirzycy. 

— Moja droga Willow... — zaczął powoli Aro, zerkając z ukosa na dłoń Cullen, wciąż zaciskającą się na jego ramieniu. — Ta wrogość jest niepotrzebna... wszyscy chcemy tego samego...

— Chcę roztrzaskać twoją głowę o posadzkę! — warknęła Willow, zbliżając się do Aro. W tamtej chwili nie panowała nad sobą, nad złością, która wypełniła całe jej ciało. 

Chciała dać upust emocjom, swojej wściekłości. Aro sięgnął po jej córkę. Położył łapy na Evangeline, przeprał jej mózg, zmanipulował to biedne dziecko. Jedyne, o czym marzyła wtedy Willie to patrzeć, jak Aro Volturi płonie, unicestwiony przez ogień.

— Jeszcze jedno słowo, a zginiesz — syknął Kajusz, zerkając z zainteresowaniem na swojego brata. Gdyby ktokolwiek inny wypowiedział takie słowa do Aro, nie minęła by sekunda, a po posadzce walałoby się rozczłonkowane ciało odważnego. Co takiego miała w sobie Willow Cullen, że ciemnowłosy jeszcze nie rozkazał jej zabić?

Aro natomiast zerknął przelotnie na brata, kręcąc głową. 

— Niepotrzebna wrogość, bracie — przypomniał.

— Oddaj nam Evangeline i nigdy więcej nas nie zobaczysz... — powiedział Carlisle, robiąc kilka kroków w stronę żony. Znalazł się tuż przy Willow, stykali się ciałami, jednak kobieta wciąż nie mogła oderwać spojrzenia złotych oczu od Aro.

— Evangeline może odejść. — Kiwnął głową Volturi. — Ale może też zostać... dałem jej wybór...

Wybór. Wybór to coś, czego Cullenowie nigdy nie potrafili dać Evangeline. Możliwość decydowania o sobie. 

— Ona ma dziesięć lat — syknął Edward. 

— Co nie zmienia faktu, że jest wysoce inteligentna, nawet jak na wampira, mój drogi... — odparł Aro. — Carlisle bądź tak miły i zabierz ode mnie swoją żonę, bo za chwilę oderwie mi ramię.

Carlisle objął Willow i przyciągnął w swoją stronę. Wampirzyca najpierw obrzuciła go morderczym spojrzeniem, jednak po chwili posłusznie cofnęła się, zabierając rękę. Jej mina jednak nie uległa zmianie. Wciąż wpatrywała się zacięcie w Volturi. 

— Och, zdecydowanie lepiej. — Uśmiechnął się Aro. — Możemy teraz, na spokojnie porozmawiać.

— Kwestia nie podlega dyskusji — odpowiedział Carlisle, uspokajająco głaszcząc ramię Willie. — Evangeline wraca z nami do domu.

— Nie — odparła blondynka, kręcąc głową.

Do Evangeline nie docierało nic więcej prócz słów, które kilka minut temu wypowiedziano. Była niechciana. Była niechcianym dzieckiem. Dzieckiem, które usiłowało nieświadomie zabić matkę. Dzieckiem znienawidzonym przez ojca. Dzieckiem, nad którym wisiało widmo śmierci przez te wszystkie miesiące, gdy było w łonie matki.

Skoro ojciec tak bardzo jej nie chciał, zamierzała spełnić jego życzenie. 

— Evangeline, to nie jest czas i miejsce...

— NIE WRACAM DO DOMU! — krzyknęła, cofając się. — NIENAWIDZĘ WAS! WSZYSTKICH! Zostaję tu, gdzie mnie chcą! Zostaje w Volterze!

— Dary... — szepnęła Bella. — Wpłynąłeś na nią...

Aro wywrócił oczami. Oczywiście, Cullenowie jak zwykle usiłowali oskarżyć go o oszustwo. Jak miał wytłumaczyć, że tym razem nic nie zrobił.

— Proszę, podejdź Bello. Złap Evangeline za dłoń i ponownie zapytaj, czy chce zostać z nami.

Bella uniosła podbródek wyżej. Mimo niepewnego spojrzenia Edwarda podeszła do Leannie. Blondynka pozwoliła, by przyszywana siostra złapała ją za dłoń.

— Leannie... — zaczęła powoli brunetka, uśmiechając się delikatnie. — Leannie, wracasz z nami do domu?

— Tutaj jest mój dom. Zostaję w Volterze.

— Nie — warknęła Willow, usiłując wyrwać się z uścisku Carlisle'a, który z każdą sekundą coraz mocniej zaciskał dłonie na jej ciele. — Wracamy do domu, Leannie. Wracamy do USA.

— Nie chcieliście mnie — powtórzyła Evangeline, patrząc z odrazą na matkę. — Zostaję.

— Aro, zakończmy to — Carlisle zwrócił się do Aro. — Wracamy z Leannie do domu.

Aro zmarszczył brwi. Jego spojrzenie pozostawało zagadką. 

— Jeśli jakikolwiek wampir poprosi mnie o schronienie, nie mogę mu odmówić. Jeśli twoja córka chce zostać na moim dworze, nie wygonię jej, Carlisle.

— Jest dzieckiem! — krzyknął Carlisle, tym razem puszczając Willow. 

Na szczęście w tej samej chwili doskoczył do niego Edward, przytrzymując Willie. 

Blondyn zrobił kilka kroków w stronę córki. 

— Leannie wiesz, że cię kochamy... wszyscy... wróć z nami... Elio... Elio czeka w domu...

— Chcę pójść spać — powiedziała Evangeline, zwracając się bezpośrednio do Aro.

Wampir kiwnął głową, uśmiechając się ciepło. Co dziwne, nikt nie dopatrzył się w wyrazie jego twarzy typowego fałszu.

— Nicolas cię odprowadzi...

Nicolas posłusznie kiwnął głową i podszedł do Leannie, uśmiechając się niepewnie. Objął ją ramieniem, po czym ruszyli w stronę drzwi.

— Evangeline, nie... Evangeline... Evangeline, poczekaj... — wołała Willow, jednak Leannie nawet nie spojrzała na matkę. Edward natomiast trzymał przyszywaną matkę tak mocno, że nie mogła wyrwać się z jego uścisku. Choć ból rozrywał mu serce, gdy patrzył, jak rozpaczliwie Willie próbuje przemówić córce do rozsądku, nie mógł jej puścić. 

Temperament Willow wypuszczony na wolność oznaczał walkę. A walka w obecnej sytuacji to trupy po stronie Cullenów. Było ich zbyt mało, nie mieli szans, by powybijać obecne w sali wampiry i wymknąć się z Volterry razem z Leannie. 

— Leannie, proszę cię... Leannie... — Carlisle ruszył w stronę córki, nie oglądając się za siebie. Zaraz jednak, po trzech wykonanych krokach, padł na ziemię, porażony okropnym bólem. Nie był w stanie się poruszyć, nie był w stanie myśleć. Jedyne, czego w tamtej chwili chciał, to pozbyć się przeszywającego na wskroś bólu. 

Bella zareagowała natychmiast i objęła tarczą doktora. Podbiegła, by pomóc mu wstać. 

— Zrób jeszcze krok, a sięgniemy po inne środki... — wtrącił Kajusz, nieco już znudzony całą sytuacją. Dla niego wydarzenia dość się wyklarowały i nie mógł doczekać się, aż Cullenowie opuszczą Włochy. — Straciliście Evangeline na własne życzenie.

Pustka. Tylko tak Willow mogła opisać to, co czuła po powrocie do domu. Zresztą nie tylko ona. Wszyscy domownicy zachowywali się, jak widma samych siebie. Choć męska część rodziny usiłowała żyć dalej, nie uzewnętrzniając swojego bólu, gdy tylko przekroczyło się próg domu Cullenów, można było wyczuć napiętą atmosferę.

Każdy na swój sposób przeżywał stratę Evangeline. A raczej jej wybór. Alice i Jasper próbowali się z nim pogodzić, choć nie dzielili się tym z resztą rodziny. Swoje cierpienie przeżywali w ciszy. Bella na każdym kroku przypominała Willow, że chce być dla niej wsparciem. Próbowała wyręczać ją w codziennych obowiązkach, co często spotykało się z wybuchami złości siostry Jacoba. 

Edward miał nieco utrudnione zadanie, bo słyszał myśli każdego domownika. Ich niezrozumienie, cierpienie. Każdy doszukiwał winy w sobie, sowim zachowaniu. Każdy, bez wyjątku, czuł się winny, bo nie zareagował szybciej na niecodzienne zachowania Leannie.

Rosalie, gdy tylko dowiedziała się o całej sprawie, wpadła w furię. Taką, jakiej jeszcze nigdy nikt u niej nie widział. Nawet biedny Emmett, który od odejścia Leannie musiał mierzyć się z ciągłymi wybuchami emocji swojej żony. Rose była niczym tykająca bomba. Nic nie było w stanie poprawić jej humoru, dodatkowo wciąż usiłowała skontaktować się z Leannie, która jednak nie odbierała telefonów.

Carlisle był milczący. Milczący nocą, milczący za dnia. Milczący zawsze do momentu, w którym Willie doprowadzała go do szewskiej pasji. W końcu i on nie wytrzymywał i wyrzuty Willow zamieniały się w kłótnie, które słyszeli nie tylko wszyscy domownicy, ale i grzybiarze, znajdujący się w promieniu dziesięciu mil od domostwa.

Z początku Carlisle próbował zrozumieć swoją żonę. Straciła dziecko. Evangeline jawnie wyparła się rodziny, relacji. Nie chciała mieć nic wspólnego z żadnym z Cullenów. Zdecydowała, że wybiera zupełnie inne życie niż to, jakie gwarantowała jej dotychczasowa rodzina. Carlisle mógł tylko wyobrażać sobie, jak wielkie cierpienia przeżywa jego żona, ale... on w tym wszystkim także cierpiał. 

Czuł się zagubiony, nie wiedział, co robić. 

Czuł się odpowiedzialny i był święcie przekonany, że podświadomie cała rodzina obarcza go winą za ostatnie wydarzenia. To jego słowa stały się zalążkiem całej tragedii. Jego działania w czasie ciąży Willow spowodowały, że Leannie wpadła w furię, jednocześnie rozpacz. Gdyby nie jego próby przekonania Willie do usunięcia ciąży, wszystko potoczyłoby się inaczej.

Ale jak miał przewidzieć, że przeszłość i próba ocalenia ukochanej żony odegrają się na nim w taki sposób?!

Willow czuła pustkę. Poza tym, co jakiś czas w jej sercu pojawiła się wściekłość. Wściekłość, będąca źródłem wszelkich nieporozumień z Carlisle'em. To na nim wyładowywała swoją bezsilność, to on stał się poniekąd jej ofiarą. 

Elio milczał podobnie, jak ojciec. Nie był kozłem ofiarnym matki. Zdawało się wręcz, że domownicy chodzą wokół niego na palcach. 

Elliam stracił swoją siostrę. Stracił upartą Evangeline, siostrzyczkę z krwi i kości. Swoją bratnią duszę. Damską wersję siebie samego. Może i Leannie była upartym nieokrzesańcem, ale wciąż... byli bliźniakami. Przecież to więcej, niż tylko rodzeństwo. To specjalna, unikatowa więź.

Elio był w stanie zrozumieć, że Leannie wściekła się na ojca. Sam nie był zadowolony, gdy usłyszał, dlaczego właściwie Evangeline wypięła się na rodzinę, ale nie miał zamiaru odstawiać podobnych cyrków. 

Ojciec chciał ratować matkę. Miłość swojego życia. Gdy tylko Elio zrozumiał motywy działania Carlisle'a, od razu mu wybaczył, ba! cieszył się, że jego rodzice darzą się tak wielką miłością. Tylko dlaczego Leannie nie chciała tego zrozumieć? 

Elliam z niepokojem patrzył na to, co dzieje się z jego rodziną. Albo milczeli, albo się kłócili. Nie było nikogo, kto rozmawiałby ze sobą spokojnie. Chłopak widział, że w domu Cullenów dzieje się coraz gorzej. Wszystko przez utratę Evangeline. 

Elio wiedział, że musi coś z tym zrobić i to jak najszybciej, póki jeszcze jego rodzina całkiem się nie rozsypała.

Elliam westchnął ciężko, wolnym krokiem podążając do drzwi. Wyglądało na to, że nikt z obecnych w domu wampirów nie kwapił się, by zareagować na dzwonek. 

Gdy tylko Elio otworzył drzwi i zorientował się, kto postanowił odwiedzić Cullenów, stwierdził, że okazał się najwłaściwszą osobą do przywitania gościa.

Leo stał na progu, z rękami wsuniętymi w kieszeń bluzy. Przyglądał się przyjacielowi dość nieśmiało, gdzieś w kącikach jego oczu Elio dostrzegł łzy.

Cullen otworzył buzię, jednak nic nie powiedział. Nie widzieli się zaledwie kilka dni, a Chatier wyglądał, jakby spędził miesiąc w okopach. Zdecydowanie schudł, jego włosy nie lśniły tak pięknie, jak zawsze. Do tego te wory pod oczami.

— Przeżyłeś apokalipsę zombie? — zapytał w końcu Elio, wpuszczając przyjaciela do środka. 

Leo wszedł do domu, rozglądając się niepewnie. Gdy tylko Elliam zamknął drzwi i odwrócił się przodem do przyjaciela poczuł, jak oplatają go ręce Chatier. 

Elio, choć nieco zaskoczony, odwzajemnił uścisk, choć nie miał kompletnie pojęcia, dlaczego Leo zebrało się na taką wylewność. 

— Tak mi przykro, Elio... tak mi przykro...

Elio zmarszczył brwi, wciąż tuląc do siebie przyjaciela. Wiele pytań cisnęło się na jego usta, jednak chciał poczekać, aż Leo się od niego oderwie. Choć na to się nie zapowiadało. 

— Dopiero trzy dni temu nam powiedzieli... a ja dziś zebrałem się na odwagę, żeby tu przyjść... Pytałem Phoebe, ale... ale ona nie była w stanie. Jeszcze nie...

— Leo, o czym ty mówisz? — zapytał w końcu, odsuwając się od chłopaka.

Chatier pociągnął nosem, rękawem otarł kapiące po policzkach łzy. 

— O tym wypadku... w którym... oni... oni wszyscy zginęli... 

— Kto zginął? — zaniepokoił się Elio. Przez całą sprawę z atakiem na Leo i późniejszym wybrykiem Leannie, nie było go w szkole około dwóch tygodni, więc nie miał pojęcia, o czym mówił Chatier. 

Leo zmarszczył brwi, nieco zdziwiony. Po chwili jednak otarł kolejną łzę. Wyparcie prawdy. Elliam najprawdopodobniej tak usiłował poradzić sobie ze śmiercią siostry. 

— Cała wycieczka Evangeline, Elio... wiem, że to trudne, że... że nie chcesz o tym rozmawiać, ale... ból...

— Leo, Leannie żyje — szepnął Cullen, łapiąc przyjaciela za ramiona. 

— Jak to? Przecież.. przecież... samolot... roztrzaskał się... spłonął. Cała wycieczka, łącznie z nauczycielami... Elio, oni wszyscy zginęli... 

Elliam wpatrywał się w Chatier ciemnymi oczami zupełnie, jakby przed chwilą przyłożył mu czymś ciężkim w głowę. Jak to możliwe, że samolot, którym miała lecieć Leannie, tak po prostu spłonął? Przecież to niemożliwe. Niemożliwe, by te wszystkie dzieciaki... nauczyciele.. po prostu zginęli...

— Evangeline nie było w tym samolocie.

Elio prawie podskoczył ze strachu, gdy z gabinetu wyszedł Carlisle, niosąc ze sobą stos książek. Blondyn spojrzał  najpierw na syna, potem jego złote oczy spoczęły na Leo. Doktor odłożył swoje toboły na pobliski stolik. 

— Mamy rodzinę we Włoszech i to właśnie u nich zatrzymała się Leannie — wyjaśnił Carlisle, uśmiechając się delikatnie do chłopaka. 

Leo kiwnął głową, wciąż nie przerywając kontaktu wzrokowego z doktorem. Zarówno Carlisle, jak i Elio poczuli, że puls chłopaka przyspieszył, i to znacznie. Chatier wyraźnie zbladł, a jego dłonie zaczęły się pocić. 

Przez chwilę Elliamowi wydawało się, że Leo przestraszył się Carlisle'a. Po chwili jednak pokręcił głową, odrzucając od siebie ten dziwny pomysł. Blondyn był szanowanym w mieście lekarzem, niby co mogło przerazić w nim Chatier. 

— Miło z twojej strony, że przyszedłeś wesprzeć mojego syna... — przyznał po chwili Carlisle, poklepując chłopaka po ramieniu. 

Leo podskoczył pod wpływem kontaktu z lodowatą skórą Cullena. 

Wampir, widząc zachowanie chłopaka, cofnął się, by zabrać swoje książki. Poczuł, że na niego pora.

— Elio, zaproś kolegę do pokoju, nie stójcie tak w korytarzu... — powiedział, zanim zniknął na piętrze.

Elliam pokiwał powoli głową, odprowadzając ojca spojrzeniem. Westchnął ciężko i znów zerknął na Leo. Albo mu się wydawało, albo był jeszcze bledszy niż przed sekundą.

— To co... może...

— Muszę spadać — powiedział natychmiast Leo, chwytając klamkę.

— Czekaj, co?

— Widzimy się jutro w szkole. Cześć.

Zanim Elliam zdążył zaprotestować, Chatier wybiegł z domu, pozostawiając osłupiałego Cullena samego.  

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top