♛ 61

Willow była pewna, że gdyby tylko jej serce wciąż biło, wyskoczyłoby z piersi. Czuła się, jak w amoku. Jakby jej ciało wszystkie czynności wykonywało automatycznie. Myślami była tylko z Evangeline. Zastanawiała się, co robi dziewczyna, czy jest bezpieczna, czy Volturi nie zamknęli jej w ciasnej, zimnej celi. Czy dali jej jeść? Pić? Czy nie jest jej zimno? 

I w końcu, co jakiś czas pojawiała się ta jedna myśl, której Willie natychmiast próbowała się pozbyć: czy Leannie jeszcze żyje? 

Willow poprawiła się nerwowo na siedzeniu. Poczuła dłoń Carlisle'a na swojej i choć w pierwszym odruchu chciała ją strącić, powstrzymała się. Wściekła czy nie, dotyk Cullena wciąż działał na nią uspokajająco. 

— Jak długo jeszcze pojedziemy? — zapytała, zwracając na siebie uwagę Edwarda i Belli, siedzących na tylnych siedzeniach samochodu.

— Chwilę... piętnaście minut i jesteśmy na miejscu.

Willie kiwnęła głową. 

— Jaki mamy plan? — zapytał cicho Edward.

— Wchodzimy, zabieramy Evangeline i wychodzimy. — Wzruszyła ramionami Willie, jakby była to najprostsza rzecz na świecie. 

Nie zamierzała bawić się w żadne podchody, zabawy. Aro sięgnął po coś, do czego nie miał żadnych praw i nikt nie mógł żądać od Willow, by grzecznie poprosiła o zwrot swojego dziecka. 

— Willie, to tak nie działa...

— To nie twoje dziecko tkwi w łapach tego psychopaty, więc radzę ci siedzieć cicho — poradziła Willie, rzucając Edwardowi ostre spojrzenie. 

Wampir zerknął na Carlisle'a. 

— Wejdziemy do Volterry i spróbujemy porozmawiać z Aro... Nie powybija nas tak po prostu, przecież nic nie zrobiliśmy. Leannie też nie. 

— To szaleństwo — skwitowała Bella. 

— Przypomnij sobie, co kilka lat temu zrobiłaś dla Edwarda — poprosiła Willie nieco ciszej. Doskonale pamiętała sławną historię o tym, jak Bella pod wpływem impulsu poleciała do Volterry, wylądowała w siedzibie wampirów i wydarła się na Aro, aby zabito ją, a Edwarda oszczędzono. 

Bella otworzyła buzię, jednak nic nie powiedziała. Oparła się o siedzenie i z grobową miną czekała, aż dotrą na miejsce. Ani jej, ani Edwardowi nie podobał się pomysł wejścia do Volterry, choć z drugiej strony musieli przyznać, że mając pokojowe zamiary, nie powinni wdrapywać się przez okna, czy włamywać lochami. 

— Och, moi drodzy, jak dobrze was widzieć! — Aro uśmiechnął się szeroko, wstając z fotela. Wyszedł na przeciw podążającym w jego stronę Cullenom. W przeciwieństwie do swoich nowo przybyłych gości, był w bardzo dobrym humorze. 

Carlisle kurczowo ściskał dłoń Willow, by tylko wampirzyca nie rzuciła się na Aro z pazurami. Jasper, Bella i Alice trzymali się nieco z tyłu, zachowując czujność. Edward natomiast stał obok Willie, uważnie analizując myśli nie tylko jej, ale i pozostałych, obecnych w sali domowników Aro.

Willow skoncentrowała się całkowicie na stojącym przed nią wampirze. Aro był jak zwykle elegancki, nawet jego płynne ruchy wydawały się nad wyraz majestatyczne. Tylko co z tego, skoro był cholernym psychopatą ze zbyt wielkim ego? 

Zabrał Cullenom członka ich rodziny. Podstępem ściągnął do siebie Evangeline, lecz ani Willow, ani Carlisle nie mieli pojęcia, dlaczego. Nawet Edward, który starał się przedrzeć przez myśli Aro, nie poznał jeszcze prawdziwych pobudek wampira.

— Gdzie ona jest? — wycedziła Willow, zanim Carlisle zdążył ścisnąć jej dłoń na tyle mocno, by powstrzymać ją przed mówieniem. 

— Och... — Aro złożył ręce przed sobą, poświęcając całą swoją uwagę Willie. — Willow Cullen... nasza piękna, najmłodsza nieśmiertelna... 

— Witaj, Aro... — wtrącił Carlisle, robiąc krok do przodu. Zerknął pobieżnie na Willie. Dostrzegł zawziętość, wymalowaną na jej twarzy i odruchowo stanął nieco przed nią, chcąc ochronić wampirzycę przed niebezpieczeństwem. — Wiesz, dlaczego tu jesteśmy? 

— Oczywiście! Zapomnieliście powiadomić nas o tym drobnym... — Aro przez chwilę wpatrywał się naprzemiennie w Willie i Carlisle'a, usilnie się nad czymś zastanawiając. Uśmiech jednak wciąż nie schodził z jego twarzy. — Drobnym incydencie, w wyniku którego... twoja piękna, jeszcze śmiertelna żona urodziła ci bliźniaki, mój drogi przyjacielu... 

— Poznaliście Renesmee... wiecie, że jest niegroźna. Evangeline i Elio są tacy, jak ona. Niegroźni. 

Uśmiech Aro poszerzył się, ukazując śnieżnobiałe zęby. Willow podświadomie wyczuwała kłopoty. Zresztą nie tylko ona, ale i wszyscy Cullenowie, którzy nie pierwszy raz mieli okazję spotkać się z Aro. 

— Nie powiedziałbym, że... że są zupełnie tacy sami... — powiedział cicho, tym razem czerwone oczy utkwił w Willow. — Nieprawdaż, moja droga Willow? 

Aro wyciągnął dłoń. Willie już wiedziała, co to znaczy. Chciał, aby podeszła i pozwoliła mu odczytać swoje myśli. Carlisle przestrzegał ją, że tak może być. Instruował, o czym ma myśleć, aby nie dopuścić wampira do zbyt wielu wspomnień, które mogą mieć negatywny wpływ na całą sprawę. Problem w tym, że gdy Willie miała Aro przed sobą, nie myślała racjonalnie. Emocje w niej buzowały, adrenalina skakała. Jedyne, czego pragnęła, to zobaczyć swoją córkę. Całą i zdrową. 

Zrobiła krok do przodu, jednak zanim zdążyła ująć dłoń Aro, Carlisle stanął przed nią i chwycił zdezorientowanego Volturi.

— Śmiem twierdzić, że mamy podobne wspomnienia — powiedział blondyn, patrząc twardo w oczy Aro. 

Edward wciąż analizował myśli obecnych. U nikogo nie mógł się dopatrzeć niczego podejrzanego. O ile nie dziwiło go to w związku z samym Aro, który przecież dobrze znał mechanizm działania daru czytania w myślach, miedzianowłosy spodziewał się, że którykolwiek ze strażników choć naprowadzi go na Evangeline. Tymczasem nikt choć na sekundę nie pomyślał o Leannie.

Cullen skierował więc uwagę na Aro. Doskonale widział wspomnienia, które przeszukuje. Wszystkie, związane z Willow. Te, ukazujące rozterki Carlisle'a, gdy była w ciąży. Zdawało się, że właśnie to najbardziej go interesuje. Ciąża i poród. Czyżby o to mu chodziło? Wciąż szukał sposobu, by unicestwić Renesmee, a przez to także Elio i Leannie?

Edward pozostawił te myśli, gdy gdzieś w oddali usłyszał kolejne rozterki. Jeden głos był cholernie znajomy i wampir prawie podskoczył z radości. Odwrócił się szczęśliwy w stronę drzwi, gdy rozpoznał Evangeline. 

Zanim jednak Leannie wraz z towarzyszką stanęła w komnacie, wydarzyło się o wiele więcej. 

Aro patrzył zainteresowany na Carlisle'a, a jego mina wyrażała zdumienie.

— Nie chciałeś ich, Carlisle. Nie chciałeś swoich dzieci... naprawdę chciałeś je zabić? — Te słowa opuściły usta wampira dokładnie w momencie, gdy uśmiechnięta Evangeline przekroczyła próg sali. Doskonale słyszała każdy wyraz, wypowiedziany przez Aro. Zmarszczyła brwi, będąc zupełnie wyrwaną z kontekstu. Omiotła spojrzeniem znajome twarze. Alice, Jaspera, Edwarda. Bellę. Willow, na samym końcu Carlisle'a. 

Błękitne oczy dziewczyny zatrzymały się na dłoni ojca, którą wciąż trzymał Aro.

Nie chciałeś swoich dzieci. Chciałeś je zabić.

Choć Leannie była w połowie wampirem, dzięki czemu poruszała się zdecydowanie szybciej niż ludzie, nie mogła pokonać prawdziwego, pełnokrwistego wampira. Dlatego stała oszołomiona, gdy Willow doskoczyła, przytulając ją do siebie. 

Szeptała coś o tym, jak bardzo się martwiła, przeplatała to pytaniami o stan dziewczyny. Tymczasem Evangeline wciąż wpatrywała się szeroko otwartymi oczami w ojca, który w tamtej chwili marzył tylko o tym, by cofnąć czas.

Dopiero po dłuższej chwili Leannie odzyskała władzę nad swoim ciałem. Była w stanie spojrzeć na matkę, która trzymała ją kurczowo przy sobie. Zaczęła rozpoznawać słowa, które opuszczały jej usta, ale z każdym kolejnym chciała krzyczeć, by Willie już była cicho. 

W końcu udało jej się odsunąć od Willow na tyle, by zrobić kilka kroków w stronę ojca.

— Kogo nie chciałeś? — zapytała, usilnie walcząc z łzami, cisnącymi się do oczu. 

Wpatrywała się twardo w złotowłosego wampira, oczekując odpowiedzi. Podświadomie wiedziała, że chodziło o nią i jej brata. Wiedziała, ale wciąż nie chciała dopuścić do siebie tej myśli. Jak to możliwe?

Carlisle Cullen, wampir o złotym sercu, lekarz, chciał zabić własne dzieci? Nie chciał ich? 

Evangeline poczuła łzy płynące po policzkach. Nie mogła już dłużej ich powstrzymać. Nie, gdy jej ukochany tata stał tak blisko, wpatrywał się w nią złotymi, zbolałymi oczami i nie był w stanie zaprzeczyć. 

Chciała, by powiedział, że Aro nie miał na myśli jej i Elio. Choć kochała swoje przyrodnie rodzeństwo, w tamtej chwili marzyła, by Carlisle wyznał, że nigdy nie chciał być ojcem dla Jaspera i Alice, albo Emmetta i Rose. Tymczasem, blondyn stał i nic nie mówił. Ani jedno słowo nie wyszło z jego ust.

— Nie chciałeś nas?! — powtórzyła, tym razem głośniej. 

— Leannie, kochanie... — Willow wpatrywała się w całą tę scenę, a jej serce znów łamało się na kawałki. 

Zrobiła krok do przodu, by uspokoić Leannie, jakoś wytłumaczyć jej całą sytuację. Prosić, by pozwoliła rodzicom wszystko wytłumaczyć. Zrozumiała jednak szybko, że nici z tego, bo Leannie odtrąciła jej dłoń, nawet nie zerkając na mamę. 

— Zamknij się! — krzyknęła Evangeline, wciąż nie spuszczając wzroku z ojca. — CHCIAŁEŚ POZBYĆ SIĘ MNIE I ELIO?! 

— Kochanie, proszę cię... — Carlisle w końcu zdobył się na kilka słów. Odsunął się od Aro i podszedł do Evangeline. Powolnym ruchem położył obie dłonie na jej ramionach.

Wpatrywał się we łzy, płynące bo zarumienionej twarzy dziewczyny i przeklinał ostatnie pięć minut swojego życia. Przeklinał Aro, że wypowiedział swoje wątpliwości na głos. Przeklinał pozostałych, bo nikt nie powstrzymał Leannie przed wejściem do pomieszczenia. 

Ale przede wszystkim przeklinał siebie, bo lata temu namawiał Willow do usunięcia ciąży. Po urodzeniu bliźniaków, dzień za dniem żałował tego, o co prosił swoją żonę. Nieraz poruszał ten temat mówiąc, jak bardzo źle mu z tym, że posunął się do czegoś takiego. Wills wielokrotnie powtarzała, że mu wybaczyła. Ale co z tego, skoro on sam nie potrafił wybaczyć sobie? 

Teraz już nic nie wydawało mu się ważne. 

Jego córka dowiedziała się, że jej nie chciał. Czy dla ojca może być coś gorszego?

— Kochanie... — spróbował znów z nadzieją, że Leannie chociaż go wysłucha. Nie miał zamiaru się tłumaczyć, bo to, czego się dopuścił, dla niego samego było niewybaczalne. Pragnął jedynie, by córka spojrzała na niego łaskawiej i spróbowała zrozumieć jego tok myślenia. — Leannie, skarbie... gdy... gdy dowiedziałem się o ciąży mamy... byłem załamany, rozumiesz? Wampirza ciąża dla człowieka jest śmiertelna... to... ja wiem, że to żadne usprawiedliwienie, ale błagam... błagam cię, zrozum... w momencie, gdy twoja mama zaszła w ciążę, wisiała nad nią groźba śmierci... i... dlatego ja... chciałem ją jakoś ocalić... ale ona nie chciała i... gdy... gdy przyszliście na świat... pokochałem was... ciebie i Elio i...

— Chciałeś ją ocalić? — powtórzyła Leannie, kręcąc głową z niedowierzaniem. — Usuwając ciążę? 

— Leannie...

— Zabijając mnie i Elio?! — krzyknęła, tym razem strącając ręce Carlisle'a. 

— Evangeline, błagam cię...

— Nie chciałeś mnie! Nie chciałeś! Nie wierzę! — Leannie zalała się łzami. Łkała, krzyczała, kręciła głową, jakby cokolwiek mogło jej pomóc. 

Cullenowie pierwszy raz w życiu widzieli dziewczynę w takim stanie. Wyglądała, jakby trwała w amoku. Najgorsze jednak było to, że nikt nie wiedział, jak jej pomóc. 

— Rozumiem, że mama mnie nie chce, ale ty... 

— Jak to nie chcę?! — wyrwała się Willow, podchodząc do dziewczyny. — Leannie kocham cię, jesteś moją córką!  

— Nie kłam! Dla ciebie zawsze liczył się Elio! Tata mnie kochał bardziej... — warknęła, odsuwając się od matki. Znów spojrzała na oszołomionego Carlisle'a. — Przynajmniej tak myślałam...

Carlisle i Willow spojrzeli na siebie nie wiedząc, co robić. Jak przemówić Leannie do rozsądku. Co zrobić, by pozwoliła sobie wszystko na spokojnie wytłumaczyć? 

Alice podeszła do Leannie, by móc ją przytulić. Miała cichą nadzieję, że może jej nie odrzuci. Zrozumiała jednak, że się łudziła, gdy Leannie ponownie się odsunęła.

— Wiedziałaś. Wy wszyscy wiedzieliście, prawda? 

W tamtej chwili świat Evangeline Cullen załamał się. Dotąd myślała, że mimo swoich wybryków, prób udowodnienia swoich racji, jej rodzina ją kocha. Przecież wszędzie zdarzają się nieporozumienia i konflikty. Myślała, że uwielbienie Elio trwa tylko chwilę, że zaraz im wszystkim przejdzie.

Tymczasem dowiedziała się, że ojciec, którego kochała całym swoim sercem, w którego miłość nigdy nie wątpiła... nie chciał jej. Nie chciał, by się narodziła. Nie chciał, by istniała. Nie chciał, by dorastała w jego domu. 

Pragnął jej śmierci, gdy tylko dowiedział się, że rośnie we wnętrzu Willow. A jej przybrane rodzeństwo? Oni wszyscy doskonale o tym wiedzieli? I nigdy nic jej nie powiedzieli? 

Nie mogła na nich patrzeć. 

Szła do sali z przeświadczeniem, że kocha swoją zwariowaną rodzinkę. Przywita się z nimi, przeprosi Alice i Jaspera za ostatnie incydenty. Może nawet przytuli mamę. Rzuci się w ramiona ojca. Opowie im, jak wspaniałe chwile przeżyła w Volterze. Podziękuje Aro za gościnę i zapewni, że chętnie pomoże w badaniach Johama, ale na odległość.

Bo tęskni za domem i chce wrócić. 

Sądziła, że już jutro położy się spać we własnym łóżku.

Jej cały świat pękł jak bańka mydlana. 

— Wynoście się stąd. Nie chcę was znać.

— Evangeline... — syknął Edward, doskakując do dziewczyny. — Evangeline, to wszystko nie tak... błagam cię... pozwól im wyjaśnić... nam wyjaśnić...

— Aro, zostaję z wami — powiedziała Leannie, wyszarpując dłoń z uścisku brata. — Przyjmuję twoją propozycję. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top