♛60

Wszystko, co stało się przez ostatnie, niecałe dwadzieścia cztery godziny było dla Evangeline nierealne. Wylądowała w domu obcych wampirów, podających się za przyjaciół jej ojca. Byli dla niej tak dobrzy i serdeczni, przyjęli do swojego grona jako równą sobie. 

Po raz pierwszy od długiego czasu czuła się dobrze, jakby była na swoim miejscu. Nikt nie wymagał od niej zmian, nie mówił, co ma robić. Nie musiała mierzyć się z bratem na świeczniku i przewrażliwioną matką. W Volterze wszystko wydawało się prostsze. 

I do tego ten dar. Joham uświadomił Leannie, że najprawdopodobniej posiada dar kontroli nad pragnieniem. Gdy dostatecznie się skoncentruje może sprawić, że wampir poczuje głód. Głód tak silny i destrukcyjny, że omami całkowicie umysł spragnionego. Nie będzie myślał o niczym innym, tylko o pożywieniu.

Naukowiec nie był jeszcze tego pewien, nie umiał dokładnie rozpoznawać darów, jednak był dość przekonany do swoich racji. Oczywiście zaproponował wypróbowanie umiejętności, jednak Leannie stanowczo odmówiła. Joham chciał polemizować, ale Nicolas okazał się dla Evangeline wsparciem. Kazał wampirowi skończyć świrować i odprowadził Leannie do jej pokoju. 

— Wiem, jak się czujesz...

Evangeline zacisnęła wargi. Puściła zasłonę, którą delikatnie uniosła, by móc zerknąć na pogrążające się w ciemności miasto. Odetchnęła głośno i spojrzała na Nicolasa.

— Nie sądzę.

— Byłem taki jak ty... — kontynuował wampir, przysiadając na brzegu łóżka. — Wychowywałem się na zamku, wiesz? Byłem najmłodszym z ósemki rodzeństwa, wyobrażasz sobie? Mój najstarszy brat objął tron po ojcu. Wiem, co to znaczy żyć w cieniu. Matka zmarła wydając mnie na świat... myślę, że to dlatego ojciec mnie nienawidził... Obwiniał mnie o jej śmierć. Powtarzał mi, że jestem nikim i gdyby nie tytuł, skończyłbym w rynsztoku... 

Evangeline z uwagą przypatrywała się wampirowi, który w jednej chwili stracił pewność siebie. Wciąż był cholernie uroczy, ale dziewczyna ujrzała w jego przygarbionej, siedzącej na skraju łóżka postaci coś, co powodowało, że jej serce kruszyło się na kawałki. 

— Pewnego dnia pokłóciliśmy się tak bardzo, że dosiadłem konia i ruszyłem przed siebie. Była ciemna noc, a ja przemierzałem lasy i doliny... to właśnie tak znalazł mnie Aro. Mój koń się spłoszył, spadłem... potem pamiętam już tylko ból. Obudziłem się zupełnie inny. Nieśmiertelny, potężny... Po przemianie wiele razy pytałem Aro, co takiego we mnie zobaczył, że mnie nie zabił. Byłem przecież marną imitacją człowieka... — Nicolas uśmiechnął się, ukazując szereg białych zębów. Spojrzał na Leannie, która stała już nieco bliżej i słuchała go z zapartym tchem. Wstał i powoli podszedł bliżej.

Serce Evangeline zabiło szybciej, jednak nie cofnęła się mimo, że dobrze słyszała łomotanie w piersi.

— Każdego dnia powtarzał mi, jak wyjątkowy jestem. Jak każdy z nas jest wyjątkowy. W końcu sam w to uwierzyłem. Aro wydobył ze mnie wszystkie najlepsze cechy. Siłę, spryt, inteligencje... nie mam daru, Evangeline. Jestem tylko wampirem. Tylko, albo aż... 

Nicolas położył lodowatą dłoń na policzku Leannie. Uśmiechnął się ciepło. 

— Jeśli zdecydujesz się z nami zostać, Aro pokaże ci, jak wielką posiadasz wartość, moja droga. Tutaj nie będziesz musiała niczego nikomu udowadniać. Tutaj wszyscy jesteśmy równi, tak samo liczymy się dla Aro, Kajusza i Marka. Prowadzą nas, jesteśmy dla nich jak dzieci. Spójrz, jak liczną staliśmy się rodziną. Każdy z nas jest tutaj z własnej woli. Jeśli stwierdzisz, że ci się nie podoba, będziesz mogła odejść... ale... — Nicolas zamilkł, kciukiem zaczął głaskać policzek Leannie. Oblizał wargi. — Zostań nie tylko dla siebie... zostań także dla mnie, Evangeline.

Leannie czuła, jakby straciła grunt pod nogami. Świat zawirował, gdy Nicolas złożył czuły pocałunek na czole dziewczyny. Tak krótki, jednak pełen uczucia, tęsknoty. Czegoś, czego Evangeline nie potrafiła do końca opisać. Sama nie potrafiła skonkretyzować swoich emocji, a co dopiero mówić o uczuciach Nicolasa. Wiedziała jedynie, że chce czuć jego usta na swojej skórze już zawsze. 

Wampir odsunął się, ostatni raz głaszcząc czule policzek dziewczyny. Leannie odruchowo wtuliła się w dłoń mężczyzny. Sekundę później poczuła muśnięcie wiatru, a gdy zdezorientowana otworzyła oczy, już nikogo w pokoju nie było. 

Evangeline chwyciła poduszkę, by z całej siły rzucić nią w przeciwległą ścianę. Naprawdę nie wiedziała, co robić.

Było jej tutaj dobrze, była ciekawa życia w Volterze. Wierzyła Nicolasowi i jego zapewnieniom. Chciała być taka, jak te arystokratyczne wampiry, ale przede wszystkim pragnęła, by już nie wypominano jej tego kim jest, tego jaka jest. Tylko tutaj było to możliwe.

Leannie przysiadła na łóżku, pocierając twarz.

To nie zmieniało jednak faktu, że tęskniła za swoją powaloną rodzinką.

— Ciebie chyba popierdoliło do końca, Cullen! — krzyknęła Willow, wychodząc na podwórze. Wściekła podeszła do samochodu, trzymając w ręce walizkę. Podeszła do bagażnika, by z wpakować torbę. Zatrzasnęła klapę tak mocno, że wgniotła się nieco do środka. 

— Willow, wyrażaj się... — jęknął Billy, który pojawił się w drzwiach. Cały dom Blacków był świadkiem ostrej wymiany zdań małżeństwa. Powód był oczywisty - Carlisle stwierdził, że to Willie powinna zostać w Forks i cierpliwie czekać, aż rodzina sprowadzi Evangeline.

Willow natomiast skwitowała to głośnym śmiechem przekonana, że jej mąż żartuje. Otóż, nie żartował.

— Willow błagam cię, choć raz zachowaj się racjonalnie! — zawołał Carlisle, wymijając teścia. Stanął przed brunetką, która wciąż stała przy samochodzie i nerwowo tupała nogą. 

Kręciła głową, nie dowierzając słowom męża. Jak to możliwe, że Carlisle wpadł na tak idiotyczny pomysł. To chyba logiczne, że każda matka wyruszyłaby po swoje dziecko, gdyby groziło mu niebezpieczeństwo? Willie, mimo swojego problemu z pragnieniem, konfliktów z córką i nienawiści do Volturi, nie zamierzała być wyjątkiem. 

— Ja się nie zachowuje racjonalnie?! — zawołała, wyrzucając ręce w górę. — To ty gadasz jak powalony! Naprawdę myślisz, że będę tu spokojnie czekać, aż sprowadzicie Leannie?! Jestem jej matką do cholery! Jak mogłeś wpaść na tak absurdalny pomysł i sugerować, żeby Jacob zajął moje miejsce?!

— Uważam, że to najlepsza opcja... — powiedział blondyn, przyciszając głos. — Jesteś zbyt emocjonalna. Wydrapiesz Aro oczy, gdy tylko go spotkasz...

— TAK! — krzyknęła Willow, podchodząc bliżej Carlisle'a. Wlepiła w niego czarne, zagniewane oczy. — Właśnie to zrobię, gdy tylko zobaczę jego parszywą mordę, wiesz? Bo znowu zabrał się za naszą rodzinę! Znowu mąci! Znowu położył łapy na dziecku z naszej rodziny! Zapłaci mi za to... 

— Wills, nie wszystko trzeba tak zał...

— Przestań już się upokarzać... — powiedziała wampirzyca, przyciszając głos. W tamtej chwili była tak wściekła, że nie kontrolowała swoich emocji i tego, co mówiła. Nie liczyła się zupełnie z tym, czy zrani Carlisle'a, czy nie. — To ty powinieneś być tym, który oderwie Aro głowę za to, że odważył się tknąć twoją córkę, wiesz? Nie wszystko da się załatwić pokojowo. Już nie. 

Carlisle i Willow nie odzywali się do siebie przez całą podróż na lotnisko. W końcu zapadła decyzja; w samolocie do Włoch znaleźli się Bella, Edward, Jasper, Alice, Carlisle i Willie. Renesmee obiecała skontaktować się z Rosalie i ściągnąć ją do Forks, by pomogła w opiece nad Elliamem. 

Lot dłużył się całej rodzinie. Nikt z Cullenów nie wiedział, czego się spodziewać. Ani Alice, ani Belli nie pomagały uspokajające słowa partnerów. 

Bella doskonale rozumiała wściekłość Willow i nawet nie próbowała z nią dyskutować. Wiedziała, że na jej miejscu postąpiłaby tak samo. 

Alice nawet nie była poirytowana faktem, że nie widzi przyszłości. Zbyt dużo kosztowało ją poczucie winy i pełne wyrzutu spojrzenia Willow. Chochlikowata czuła się winna tego, że nie dopilnowała Leannie i tym razem nawet Jasper nie potrafił zabrać od niej negatywnych emocji.

Edward natomiast nie poruszył się ani na chwilę. Siedział w fotelu, jak cholerny posąg. Nie wydał z siebie ani jednego dźwięku. 

On też czuł się winny. Czuł się winny, bo lata temu, gdy Volturi przybyli do Forks, usłyszał coś w głowie Aro. Wtedy nie brał tego na poważnie, jednak teraz obawiał się, że wampir zaczyna spełniać swoją obietnicę.

— Co tak długo? — syknął Kajusz, zerkając na przechodzącą przez drzwi Emmę. 

Kobieta westchnęła, ściągając kaptur.

— Wybacz panie, musiałam zgubić Jane. Uparła się, że będz...

— Nieważne — uciął blondyn, z impetem zatrzaskując książkę. Odłożył ją na stół i wstał, by podejść do Emmy. 

Blondynka wyprostowała się jak struna, nerwowo zaciskając ręce. Kajusz uśmiechnął się. Uwielbiał zapach strachu.

— Jak idzie? 

— Zgodnie z planem. Będą tu niedługo. Dziewczyna prawie po naszej stronie... 

— Więzień?

— Przeżyje do jutra. Tylko...

Kajusz zmarszczył brwi, przystając. Nie podobały mu się te wątpliwości Emmy. Nie mógł do nich dopuścić, nie na tym etapie planu. 

— Obawiam się Nicolasa. Nie chce odstępować tej dziewczyny na krok, a gdy już to zrobi, węszy... 

Kajusz zastanowił się. Nicolas nie posiadał szczególnego daru, jedyne co miał, to uroczą buźkę. Blondyn czasami zachodził w głowę, po co Aro go tutaj trzymał, skoro w szeregach Volturi było tak wiele utalentowanych wampirów. Odpowiedzi nigdy się nie doczekał, ale jednego był pewien; Nicolas był niegroźny.

— Nim się nie przejmuj. Lepiej pilnuj, żeby Joham za dużo nie wypaplał.

— Oczywiście, mój panie.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top