♛ 57

Evangeline stała na środku uliczki, niezdolna do ruchu. Wpatrywała się w kobietę o krwistoczerwonych oczach, próbując wyczytać intencje z jej wyrazu twarzy. Czego właściwie od niej chciała? Dlaczego pragnęła przedstawić ją tej całej Wielkiej Trójcy, skoro Leannie nawet nie była pewna, kto się do niej zalicza?

Wiele pytań cisnęło się na usta Cullen, jednak nie zdołała wypowiedzieć żadnego. Kim była ta kobieta i skąd w ogóle znała ojca Evangeline?

— N-nie znam pani — wydukała w końcu Leannie, przełykając ślinę.

Emma uśmiechnęła się serdecznie, a Evangeline na chwilę pozbyła się wszelkich wątpliwości. Ktoś o tak kojącym głosie i miłym uśmiechu nie mógł mieć wobec niej złych zamiarów.

Emma podeszła bliżej i położyła ręce na ramionach Leannie, wciąż uważnie się w nią wpatrując.

— Spokojnie, skarbie. Lata pracowałam z twoim ojcem, jeszcze przed twoim narodzeniem. Poza tym... nie masz się czego obawiać. Przecież jesteśmy jedną, wielką rodziną... a władcy już czekają, aby cię poznać. Nie mogą się doczekać. Chcemy tylko ugościć się w Volterze... chyba nie odmówisz gościny u dalekich braci?

Evangeline zagryzła wargę. Zadrżała, gdy Emma ścisnęła jej dłoń. Leannie chciała jeszcze zerknąć na przyjaciół, którzy wciąż stali gdzieś za nią. 

— Zaufaj mi.

Emma objęła Evangeline ramieniem i poprowadziła w głąb ciemnej uliczki. Leannie nie potrafiła wytłumaczyć tego, co robiła. Jej nogi same podążały za nieznajomą kobietą. Serce jakby się już uspokoiło. Cullen nie interesowała się nawoływaniami przerażonych sytuacją przyjaciół. Szła z Emmą, bo przy niej czuła się dużo bezpieczniej, niż z Michaelem i Hailee w środku nieznanej uliczki. Wampirzyca przecież dobrze znała miasto. Chciała ugościć Leannie najlepiej jak potrafiła. W końcu miała rację - wampiry to przecież jedna, wielka rodzina.

Emma wyprowadziła Evangeline z centrum miasta. Poruszały się bocznymi, ciemnymi uliczkami, nieco bardziej zaniedbanymi. Leannie ani razu się nie odezwała, niepewna o co mogłaby zapytać. Drogę wampirzyce przebyły w ciszy, choć Emma co chwilę zerkała na Leannie i uśmiechała się ciepło. Cullen odwzajemniała gest i z każdym krokiem nabierała więcej zaufania do nieznajomej. 

Wszelkie negatywne przeczucia jakby ustąpiły. Leannie nie obawiała się tego, co zastanie, jak zareaguje na nią Wielka Trójca. Po prostu z uwagą podziwiała zamczysko, po którym oprowadzała ją Emma i z pewną ekscytacją oczekiwała, aż pozna rodzinę królewską.

W końcu wampirzyce zatrzymały się przed ogromnymi, dwuskrzydłowymi drzwiami. Wyryte na niej obrazy rozbawiły nieco Evangeline. Przedstawiały przeróżne momenty ludzkiego życia. Dziewczyna spojrzała na Emmę.

— Prezentują życie ludzkie od narodzin do naturalnej śmierci — wyjaśniła po krótce blondynka, poprawiając szatę. Otrzepała się jeszcze z kurzu, którego nawiasem mówiąc, Leannie nie dostrzegła, i uśmiechnęła się czarująco do Evangeline.

Emma przygładziła nieco rozwichrzone wiatrem włosy Leannie.

— Tak lepiej. Za chwilę poznasz rodzinę królewską. Pamiętaj, by rozmawiać z nimi z szacunkiem, dobrze?

Leannie pokiwała energicznie głową. Emma nie wyglądała na przekonaną, jednak ostatecznie odwróciła się do drzwi i pchnęła je.

Oczom Evangeline ukazała się średniej wielkości sala. Podłoga była tak wypolerowana, że świeciła się mimo stosunkowo niewielkiej ilości świec, umieszczonych przy ścianach, na wysokich świecznikach. Na samym końcu pomieszczenia Cullen dostrzegła podest, gdzie rozmieszczono trzy trony z rubinowym obiciem. 

Leannie pod wpływem lekkiego popchnięcia Emmy zrobiła kilka kroków do przodu. 

Cullen rozejrzała się nieśmiało, jednak nikogo nie dostrzegła. Dopiero po chwili, gdy usłyszała za sobą głos Emmy zorientowała się, że ktoś jednak jest w sali. Odwróciła się, by spojrzeć na blondynkę. Prawie oniemiała, gdy dostrzegła, jak wampirzyca całuje dłoń jakiegoś mężczyzny. Miał ciemne, długie, proste włosy, czarne szaty, rodem ze średniowiecza. 

Leannie wciąż nie przywykła do barwy rubinowych oczu, cofnęła się o krok, gdy mężczyzna skierował spojrzenie na nią. Uśmiechnął się prawie natychmiast, co Evangeline z trudem odwzajemniła.

Sekundę później nieznajomy znalazł się przed nią, a Leannie w ostatniej chwili powstrzymała się, by nie krzyknąć. Mimo, że całe życie spędziła z wampirami, mało kiedy używali oni swoich nadprzyrodzonych zdolności. Cullenowie preferowali upodabnianie się do ludzi w każdej dziedzinie. Nawet tak błahej, jak wykonywanie codziennych czynności.

Leannie wciąż nieco zdezorientowana pozwoliła, by mężczyzna złapał jej dłoń. W tej samej sekundzie, gdy lodowata ręka wampira delikatnie ujęła jej, zabolała ją głowa. Była to dosłownie sekunda, podczas której przez głowę Evangeline przeleciały ostatnie wydarzenia. Kłótnie z rodzicami, z Elio. 

— Moja droga Evangeline, jak miło mi cię wreszcie poznać. — Mężczyzna uśmiechnął się, ukazując szereg śnieżnobiałych zębów. — Jestem Aro.

Aro. To imię słyszała. Tak, on z pewnością był jednym z Wielkiej Trójcy. Z tego, co pamiętała Evangeline, należeli do niej jeszcze dwaj bracia mężczyzny, ale za nic nie mogła przypomnieć sobie ich imion. A przynajmniej nie w tamtej chwili, gdy czuła się dziwnie otępiała. 

— Tak dawno nie widziałem się z nikim z twojej rodziny! — zawołał, delikatnie gładząc wierzch dłoni Leannie. — Co u nich słychać? Jak twoja mama? A Carlisle? Och, a Alice? Moja Alice! Masz mi tyle do opowiedzenia, moja słodka! Jesteś tak podobna do ojca! Musisz zabawić u nas jakiś czas, kochaniutka... Każę przygotować ci najlepszy pokój gościnny... Carlisle nie wybaczyłby mi, gdyby jego ukochanej córce czegoś u mnie brakowało...

Evangeline skrzywiła się nieznacznie, co nie uszło uwadze Ara. Uśmiech mężczyzny nieco zrzedł, lecz nie dał po sobie poznać, że wie, co trapi Leannie.

— Coś nie tak, moja droga?

— N-nie. — Leannie natychmiast pokręciła głową. Wolała nie opowiadać nieznajomemu o rodzinnych problemach zwłaszcza, że tak ciepło wypowiadał się o Cullenach. Nie był to czas, ani miejsce na wyjaśnianie rodzinnych nieporozumień. 

— Chodź, moja droga... — Aro puścił dłoń Evangeline. 

Dziewczyna poczuła się nieco lepiej, gdy już nie czuła chłodu dłoni wampira. Zaraz jednak wzdrygnęła się ponownie, bo mężczyzna objął ją ramieniem i powolnym krokiem wyprowadził z sali. 

— Pokażę ci pokój. Wypoczniesz sobie... czasami zapominam, że pół wampiry muszą odpoczywać.. ale dobrze... wyśpisz się i wszystko opowiesz mi rano. Ustalimy szczegóły twojego pobytu tutaj...

— P-pobytu? — odchrząknęła Evangeline. Po raz pierwszy od dłuższego czasu jej serce zabiło szybciej. Nie było mowy o żadnym pobycie. Miała tylko poznać Trójcę i wrócić do hotelu. — J-ja nie mogę... jestem tu z wycieczką i... i ja...

— Och, kochaniutka — Aro machnął dłonią, wyraźnie rozbawiony. — Traktuj to jako sprawę załatwioną.

Załatwioną? Przez myśl Evangeline przeszedł jeden pomysł załatwienia sprawy, jednak po chwili uznała go za niedorzeczny. To, że mieszkańcy Volterry żywili się krwią ludzi nie znaczyło przecież, że Aro w ramach rozwiązania problemów zabija turystów. Leannie miała ochotę sama zaśmiać się ze swojej głupoty. Zabicie zgrai nastolatków, która w dodatku przyleciała do Włoch z Ameryki oznaczałoby kłopoty na skalę międzynarodową. A wampirom przecież nie wolno się ujawniać. 

— Naprawdę bardzo mi zależy, abyś chwilę u nas była. Wierz mi lub nie, ale rzadko miewamy tak wyjątkowych gości...

Evangeline uśmiechnęła się niemrawo. Nigdy nikt nie nazwał jej wyjątkowym. To miła odmiana, bo ostatnimi czasy świat kręcił się tylko wokół Elio i jego daru. O biednej, przeciętnej Leannie wszyscy zapomnieli. Chyba się mylili, skoro sam król wampirów nazwał ją wyjątkową?

— Wiesz, mam taki dar... potrafię rozpoznać wyjątkowe wampiry... wiem, kto jest w stanie zajść daleko... to takie... przeczucie... a czuję, że nikt jeszcze nie zdołał odkryć twojego potencjału... w końcu, jako hybryda... możesz bardzo dużo... 

— Nie sądzę — wymsknęło się w końcu Leannie. Wampir przystanął i znów odwrócił się przodem do Leannie.

— Odpocznij sobie, kochaniutka... Poznasz jutro moich braci, porozmawiamy sobie...jesteś tu bezpieczna, pamiętaj... — Aro pchnął drzwi, znajdujące się po jego lewej stronie. — Oto twój pokój...

Evangeline nie spuszczała błękitnego spojrzenia z wampira. Wszystko, co mówił brzmiało tak pięknie, że nie mogła się oprzeć. Nie mogła mu odmówić. Noc w starym zamczysku we Włoszech w otoczeniu wampirów brzmiała dość strasznie, jednak Aro sprawiał wrażenie osoby godnej zaufania. Mimo czerwonych, przerażających ślepi z jego twarzy płynęła pewna dobroć. Był pełen uroku i klasy. Poza tym Carlisle był kiedyś członkiem Volturi, więc dawna przyjaźń, na którą powoływał się Aro znajdowała uzasadnienie. 

— W-wycieczka... mam chyba problem z telefonem...

— Och, tak... — Aro kiwnął głową. — Tutaj to się często zdarza. Nie martw się, załatwię wszystko z twoją nauczycielką... skontaktuję się także z twoją rodziną. Jestem pewien, że nie będą mieli nic przeciwko... A teraz, dobrej nocy.

Aro uśmiechnął się po raz ostatni i odwrócił się, łącząc jeszcze spojrzenie z Emmą, która przez cały ten czas podążała za swoim panem. 

Blondynka podeszła do Leannie i złapała ją za obie dłonie.

— Zostań tutaj, jesteś zmęczona... prześpij się, porozmawiamy rano.

— Od pięciu godzin nie mogę się z nimi skontaktować... — Willow weszła do salonu, gdzie wspólnie obradowali Billy, Jacob, Elio i Carlisle. Spojrzała przestraszona na blondyna, który od dłuższej chwili nic nie mówił. — Alice i Jasper nie odbierają. Próbowałam dodzwonić się do nich z każdego telefonu, do Leannie tak samo... 

— Dzwoniłaś z każdego? — upewnił się Jake, patrząc na siostrę. 

— A co ja przed chwilą powiedziałam? — prychnęła brunetka. — Telefon Leannie znajduje się poza zasięgiem, a Al i Jazz po prostu... nie odbierają. 

— Kochanie, spokojnie... — poprosił Billy. Uśmiechnął się pokrzepiająco do córki i złapał jej dłoń. Uścisnął ją delikatnie. — Usiądź, za chwilę spróbujemy jeszcze raz. Może po prostu świetnie się bawią.

— Ta, ostatnia świetna zabawa...

— Willow — odchrząknął Carlisle. 

Kobieta spojrzała na niego zdziwiona, jednak po chwili zrozumiała. Nie warto było denerwować ojca wybrykami Evangeline. Billy wciąż upatrywał wnuczkę jako idealną dziewczynkę, a ze względu na jego podeszły wiek i choroby, lepiej nie wyprowadzać go z błędu. 

— Racja... — mruknęła cicho Willie, siadając na brzegu kanapy. Zerknęła na stół, na którym leżało mnóstwo książek i dwa laptopy. Uśmiechnęła się smutno, po czym skierowała spojrzenie na Elio. 

Chłopak siedział cicho, wciśnięty w miejsce, pomiędzy ojcem a wujem. Nie odzywał się zbyt wiele od momentu przyjazdu do Forks. Kilkanaście godzin przespał, resztę wałęsał się po domu bez celu, dopiero chwilę temu zdecydował się dosiąść do rodziny i poszukać czegoś na temat samego siebie.

Carlisle liczył, że może Billy słyszał kiedyś o dziwnych przypadkach, gdy zmiennokształtny zachowywał się jak w amoku. Black jednak upierał się, że każdy, kto kiedykolwiek znajdował się pod postacią wilka zachowywał świadomość.

— Elio? — zapytała cicho Willow, jednak chłopak nie zareagował.

Jego myśli obrały zupełnie inny tor, niż wszyscy sądzili. Aktualnie nie zadręczał się tym, co zrobił z Leo. Obawiał się tego, co stało się z Leannie. Evangeline od jakiegoś czasu to świr kompletny, który nie liczył się ze zdaniem rodziny. Choć ostatnią tajemnicą, jaką miał zatrzymać dla siebie Elio był bal, chłopak bał się, że dziewczyna wymyśliła kolejną intrygę. Była nieprzewidywalna, a nieodbieranie telefonów przez troje z rodzeństwa nie świadczyło o niczym dobrym. 

— Elio, idź z mamą...

— Co? — zapytał w końcu Elliam, patrząc na ojca, później na matkę.

— Chodźmy na polowanie, poczujesz się lepiej.

— N-nie... — zaprzeczył natychmiast chłopak, wtulając się jeszcze bardziej w oparcie. — W lesie mogą być ludzie... nie idę... nigdzie nie...

Elio był gotowy upierać się, że nie pójdzie na polowanie, Willow natomiast nie miała zamiaru pozwolić mu zostać w domu. Między tą dwójką rozpoczęłaby się batalia, gdyby nie Carlisle, który gwałtownie wstał i wybiegł z domu. Willow równie zdezorientowana, co Jacob, wybiegła z domu w towarzystwie brata. Zaraz jednak zrozumiała, co takiego się stało.

Dostrzegła, jak dwie postaci wybiegają z lasu. W pierwszym momencie ucieszyła się na ich widok, jednak po chwili dostrzegła, że coś jest nie tak. Jasper i Alice mieli poszarpane ubrania zupełnie, jakby przebyli kilkaset kilometrów pieszo, drogą przez góry, doliny i wąwozy.

— Alice, co się stało? — zapytała Willow, podbiegając do wampirzycy. Jedyne, co dostrzegła w jej oczach to przerażenie. — Alice do cholery! Gdzie Evangeline?

Alice otworzyła usta, jednak natychmiast je zamknęła. Nie miała serca powiedzieć Willow o SMS-ie, który dostała o Leannie kilka godzin temu. Zamiast tego przytuliła się do brunetki i odetchnęła głęboko.

— Jasper? — zapytał Carlisle, równie zdezorientowany całą sytuacją. 

— Evangeline jest we Włoszech.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top