♛ 56
Evangeline z szybko bijącym sercem stała na lotnisku. Co chwila zerkała na telefon, jakby oczekiwała wiadomości. Nikt jednak nie zadzwonił, nie wysłał SMS-a. Urządzenie milczało.
W zamian za to w głowie dziewczyny kotłowały się tysiące myśli. Czy nie postąpiła zbyt pochopnie, wykorzystując moc na Alice i Jasperze? Może wystarczyło tylko z nimi porozmawiać?
— Angel, co ty taka cicha? — zapytała Hailee, pojawiając się tuż obok dziewczyny. Uśmiechnęła się promiennie, jednak Cullen nie była w stanie odwzajemnić gestu. — Nie cieszysz się na wycieczkę? Będzie świetnie, ponoć wychowawcy przygotowali jakąś niespodziankę, ale powiedzą nam dopiero na miejscu...
Leannie pokiwała głową udając, że słucha przyjaciółki, jednak zupełnie nie w głowie były jej niespodzianki nauczycieli. Cullen miała coraz to więcej wątpliwości, która nasilały się z każdą chwilą. Poczucie winy. Świadomość, że posunęła się za daleko.
I to wszystko dla głupiej wycieczki?
Chciała normalności. Życia po swojemu, życia prawdziwej, ludzkiej nastolatki. Z dala od wyjątkowości. Wycieczka miała być tego częścią. Uparcie chciała pokazać rodzicom, że będzie robić wszystko tak, jak chce. Nie będzie żyła w ich tajemniczym świecie, owianym strachem do wszystkiego, co ludzkie. Chciała pokazać, że potrafi decydować sama o sobie.
— Tak się zastanawialiśmy z chłopakami, żeby wyskoczyć wieczorem na miasto... wiesz, to w końcu Włochy... — Hailee ogarnęła Cullen ramieniem. Leannie nawet nie zwróciła większej uwagi, gdy Martin prowadziła ją w stronę wejścia do samolotu. Zanim się zorientowała, siedziała już w środku otoczona roześmianymi przyjaciółmi.
Serce zadrżało, gdy zorientowała się, że ma ostatnią szansę, by wysiąść.
— Kochani usiądźcie spokojnie — rozbrzmiał głos nauczycielki.
Leannie spojrzała nieprzytomnie na kobietę.
— Przed odlotem dajcie znać rodzicom, że wszystko dobrze. Na pewno się o was martwią...
Evangeline przełknęła ślinę. W jej umyśle natychmiast pojawił się obraz rodziców.
Martwią się? W tamtej chwili martwili się zapewne Elliamem i tym, co zrobił. A raczej tym, w czym Leannie mu pomogła. Nie do końca świadomie, ale jednak.
— Moi rodzice nawet nie skumali, że ten wyjazd to dzisiaj... — odezwała się Hailee. — Trzy razy musiałam ich uświadamiać, że ktoś mnie musi odwieźć, bo nie zabiorę się autobusem z tymi walizkami...
— Ja tak samo! — zawołał Michael. — Nasz lokaj mnie podrzucił mimo, że wciąż jest trochę zły za ostatnią imprezę. Wyobraźcie sobie, że od niego dostałem większą reprymendę niż od starych...
Evangeline przypomniała sobie swój powrót z imprezy. To, jak zła była, gdy ujrzała Bellę na podwórku. Rozczarowanie, które ujrzała na twarzy rodziców. W końcu nawet moment, gdy zwracała kolację do sedesu, a tata stał obok. Uśmiechnęła się smutno.
— Z czego się śmiejesz, Angel?
Dziewczyna uniosła błękitne spojrzenie na blondyna, a jej uśmiech powiększył się.
— Po prostu... — zastanowiła się. Wyglądało na to, że jej rodzice byli zupełnie inni, niż jej przyjaciół. — Mój tata... po imprezie trzymał mi włosy, gdy rzygałam, a... oni są... bardzo... bardzo... lubią mnie kontrolować...
— To znaczy, że cię kochają — przerwała Hailee. — Czasami wolałabym, żeby moi byli istnymi wrzodami na dupie i pytali się o wszystko, niż...
— Zajmowali tylko pracą i swoimi problemami — dokończył Mike.
Zapadła głucha cisza, w ciągu której Leannie poczuła, jak łzy napływają jej do oczu.
— Ostatnio... — szepnęła, desperacko walcząc, aby nie załamał jej się głos. — Ostatnio zajmują się tylko Elio... on ma problemy, a oni... nie widzą nic prócz niego...
— Myślisz, że dla ciebie nie zrobiliby tego samego? A reszta twojej rodziny? Angel, jeśli mam być szczera, twoje rodzeństwo za każdym razem wygląda, jakby miało skoczyć za tobą w ogień. To po prostu widać...
Evangeline przetarła twarz, usiłując pozbyć się poczucia winy, które znów w nią uderzyło, kierując myśli na niebezpieczny tor. Czy gdyby ona znalazła się w sytuacji brata bliźniaka, rodzice nie dociekaliby prawdy?
Tak wiele razy powtarzali, że ją kochają. Tak wiele razy wyciągali ją z tarapatów. Przymykali oko na jej wybryki, kłótnie. Gdy z perspektywy czasu analizowała swoje zachowanie, dochodziła do wniosku, że zamiast pomóc wyjaśnić przypadłość Elliama, spędzała czas na udowadnianiu rodzicom, jak bardzo jest wartościowa.
Egoistka.
Elio był jej bratem bliźniakiem. Bratnią duszą. Jej męską wersją zamkniętą w innym ciele.
A Alice? Alice i Jasper? Al była promyczkiem radości, zawsze gotowym, by pomóc. A Jasper? Matka wiele razy opowiadała Leannie, że gdy poznała Jazza był przestraszonym, nieufnym wampirem. Tymczasem Evangeline powierzyłaby mu największy sekret. Nienawidził rozmawiać o uczuciach, a niedawno się przed nią otworzył i okazał swoje wsparcie. Gotów wysłuchać i pomóc.
A ona okłamała i jego i Alice.
— Angel, co się dzieje? — zapytała Hailee, łapiąc Cullen za dłoń.
Evangeline szybko otarła pojedyncze łzy.
— Jestem egoistką — szepnęła. — Potworną egoistką. Zrobiłam coś strasznego, Hailee...
Rudowłosa zmarszczyła brwi, kręcąc delikatnie głową. Zupełnie nie rozumiała, dlaczego Cullen kierowała do niej takie słowa, dlaczego tak dziwnie się zachowywała.
— Dobra, koniec tego — sprzeciwił się Mike. — Smęcimy, a w końcu lecimy do Włoch! To nie czas na stypę. Angel, uśmiechnij się. Weź przykład z chochlikowatej siostry... ona to chyba...
Evangeline, wstała. Chwyciła telefon i upewniła się, że nie ma żadnego nieodebranego połączenia.
— Co ja zrobiłam...
Dziewczyna przepchnęła się przez cały rząd, gotowa ruszyć do wyjścia. Alice i Jasper byli śmiertelnym niebezpieczeństwem dla tych, którzy mogli znaleźć się w lesie. Choć Leannie starała się wykorzystać swój dar tak, aby wywołać w rodzeństwie głód zwierzęcej krwi, nie miała pojęcia na ile jej się to udało. Mogła tylko modlić się, aby Jazz i Al zaatakowali pierwsze z brzegu pumy i nie natknęli się na ludzi.
— Jak mogłam być taka głupia...
Wybrała numer siostry naiwnie wierząc, że uda jej się z nią skontaktować. W międzyczasie przeklinała siebie i swoją głupotę. Przegięła. Przegięła i to na rzecz udowodnienia rodzicom czegoś tak bzdurnego. Mogła pokazać im, że mimo ich woli będzie żyła po swojemu, będzie podejmowała własne decyzje, ale nie kosztem Alice i Jaspera.
Jazz nie wybaczy sobie, jeśli zaatakuje człowieka.
— Evangeline, startujemy... usiądź proszę...
Leannie wytrzeszczyła oczy na nauczycielkę, która uśmiechnęła się pokrzepiająco. Potarła uspokajająco ramię dziewczyny i wskazała wolne miejsce. Cullen przełknęła ślinę.
Startujemy.
— J-ja nie... j-ja nie mogę... muszę wracać...
— Evangeline, bardzo proszę zajmij miejsce — powtórzyła pani Moore, delikatnie popychając dziewczynę w stronę rzędu, gdzie ze zdziwionymi minami oczekiwali na Cullen przyjaciele.
Leannie ani drgnęła. Schowała telefon do kieszeni i przepchnęła się przez nauczycielkę, by kilka sekund później dopaść do drzwi.
— Ja muszę wysiąść... muszę... — Leannie spojrzała zdezorientowana na drzwi. Nie miały klamki, tylko jakąś dziwną, metalową korbę.
— Bardzo proszę zająć miejsce...
Cullen pokręciła gwałtownie głową, jakby to miało pomóc odgonić stewardessę, która podeszła do Leannie.
— Evangeline rozumiem, że się stresujesz, ale...
— Pani nic nie rozumie!! — wrzasnęła Leannie, gdy znów poczuła dłoń nauczycielki na ramieniu. Powstrzymała się, aby w przypływie złości nie odepchnąć pani Moore. — Ja nie mogę lecieć do Włoch!! Moja siostra, ona...
— Leannie, skarbie, spójrz na mnie...
— Nie! Ja chcę wyjść!
— Skarbie, już za późno... nie możesz wyjść... rozumiem, że boisz się lotu, ale to nic strasznego... chodź, możesz usiąść ze mną...
— Alice...
— Twojej siostrze nic nie jest. Jest w domu, bezpieczna...
Evangeline zadrżała. Przeszedł ją zimny dreszcz. Może i Al była bezpieczna, ale tego samego nie można było powiedzieć o ludziach, którzy tamtego dnia chodzili po lesie. Leannie spojrzała przestraszona na stewardessę, która również czekała, aż blondynka zajmie miejsce.
— Nie zdążyłam... — szepnęła Leannie, powolnym ruchem odwracając się do nauczycielki.
Ciemne oczy Stephanie Moore wpatrywały się w dziewczynę. Kobieta położyła obie dłonie na ramionach dziewczyny.
— Chodź skarbie, odprowadzę cię na miejsce. Wszystko będzie dobrze, zobaczysz...
♛
Większość lotu Leannie spędziła na swoim miejscu. Nie dreptała po samolocie, jak większość nastolatków. Modliła się tylko, aby Alice i Jasper nie zrobili nikomu krzywdy. Nie mogła pozbyć się negatywnych myśli. Miała złe przeczucia, ale mogła winić za nie tylko siebie.
Nie powinna była używać swojego daru, którego działania do końca nie zna. Nie miała pojęcia, jak działa, do czego właściwie jest zdolna. Żałowała, że nie powiedziała ojcu. Może gdyby to zrobiła, Carlisle pomógłby jej zrozumieć umiejętność. Tymczasem postanowiła zostawić tajemnicę dla siebie i w efekcie ściągnęła niebezpieczeństwo na ludzi, naraziła rodzeństwo.
— Angel, ruszaj się. Wysiadamy.
Cullen spojrzała nieprzytomnie na Hailee.
Rudowłosa pokręciła głową z dezaprobatą. Wyciągnęła dłoń, by pomóc blondynce wstać. Leannie niechętnie przyjęła pomoc. Czuła się zupełnie oderwaną od rzeczywistości. Złe przeczucia nie dawały jej spokoju i powodowały, że nie była w stanie skupić się na tym, co działo się dookoła.
Po niecałych pięciu minutach udało jej się wyjść z samolotu. Działając automatycznie podążyła za Hailee odebrać bagaż, po czym stanęła obok grupy, oczekując na nauczycielkę.
— Angel, wszystko dobrze? — zapytał Mike, poprawiając okulary przeciwsłoneczne.
Leannie kiwnęła głową.
— Wyglądasz, jakbyś trupa znalazła. Musisz się trochę opalić, ale to jutro. Pamiętaj, godzinę po kolacji nauczyciele robią obchód. Tuż potem spotykamy się przed wejściem do hotelu, ale od strony restauracji.
Leannie kiwała głową mimo, że duchem była nieobecna. Ściskała w dłoni telefon w nadziei, że w końcu ktoś się do niej odezwie. Oczywiście miała na myśli Alice albo Jaspera. O telefonie od rodziców nawet nie chciała myśleć.
— W miasteczku odbywają się zajebiste nocne imprezy. — Blondyn zatarł ręce, szczerząc się szeroko.
— Może głośniej, Mike — syknęła Hailee, targając za sobą dwie duże walizki.
Evangeline automatycznie zerknęła na swoją i ścisnęła mocniej rączkę. Wróciła spojrzeniem do Martin.
— A gdzie... gdzie my właściwie jesteśmy? — zapytała cicho Leannie, rozglądając się.
— Na lotnisku, słońce — sarknęła Hailee.
— Ale... co to za miasto...
— Florencja? Czy ty w ogóle słuchałaś, co mówiła Moore? Za chwile wsiadamy w autobus i jedziemy półtorej godzinki, prosto do Volterry i tam zan...
Evangeline upuściła telefon. Na sam dźwięk słów Hailee poczuła, jak serce podchodzi jej do gardła.
Volterra.
Tata rzadko opowiadał o tym miejscu i to tylko wtedy, gdy mamy nie było w pobliżu. Sama Willie często ucinała rozmowy, gdy ktokolwiek poruszał temat niejakich Volturich, którzy osiedlili się na północy Włoch.
— Ty się naprawdę źle czujesz... — mruknął Mike. Podniósł telefon i oddał Evangeline. — Ręce ci drżą.
Nieprzyjemny dreszcz przeszedł przez ciało Leannie. To chyba nic takiego, że będzie przebywać w mieście, po którym wałęsa się elita wampirzego świata. W końcu nie słyszała, by byli zagrożeniem dla Evangeline, albo jej rodziny. Willie po prostu za nimi nie przepadała. Poza tym wampiry nie mają zakazu wyjeżdżania na wakacje.
Mimo, że Cullen usiłowała wmówić sobie, że przecież nic złego nie zrobiła, nie mogła się uspokoić. Złe przeczucie nie ustępowało, wręcz przeciwnie, nasiliło się.
Ale to przecież tylko wycieczka szkolna. Tylko wycieczka.
Z tą myślą Evangeline ruszyła to autobusu, popędzana przez wesoło skaczącego Mike'a.
♛
Po zakwaterowaniu Evangeline wciąż nie mogła dodzwonić się do Alice. Postanowiła, że wyśle zarówno jej i Jasperowi SMS-a, tym razem zawierającego prawdę. Poinformowała rodzeństwo, że zapisała się na wycieczkę szkolną i najbliższe sześć dni spędzi we Włoszech. Wspomniała także, że bardzo zależy jej, aby nie informować rodziców. Na koniec poprosiła, by Al i Jazz jak najszybciej się z nią skontaktowali.
Zmrok zapadł dość szybko, podobnie nauczyciele zrobili obchód już dwadzieścia minut po kolacji. Widać, że byli zmęczeni i marzyli tylko, by położyć się spać.
Gdy tylko pani Moore pożegnała się z Hailee i Leannie, rudowłosa wyskoczyła z łóżka. Złapała walizkę i wygrzebała z niej letnią sukienkę, którą kupiła specjalnie na swój wyjazd. Pobiegła do łazienki i nakazała Evangeline, by ona także jak najszybciej przygotowała się do wyjścia.
Kolejny idiotyczny pomysł.
Evangeline westchnęła i z ciężkim sercem wygrzebała sukienkę, którą pożyczyła od Alice kilka tygodni wcześniej. Oczywiście wampirzyca niczego nie zauważyła, albo udawała, że niczego nie widziała. Leannie nie miała zamiaru zagłębiać się w tą kwestię.
Pół godziny później dziewczęta zeszły na parter i rozglądając się uważnie ruszyły wprost do wejścia restauracyjnego. Tam już czekał na nie Mike.
— Gdzie reszta? — zapytała Leannie. Sądziła, że przez powolne tempo Martin będą ostatnie.
— Nie idzie. Są zmęczeni i stwierdzili, że nie mają ochoty łazić po mieście.
Evangeline wymieniła spojrzenia z Hailee.
— Może my też...
— O nie! — zawołała Martin, chwytając Leannie za przedramię. Swój pierwszy wieczór we Włoszech zamierzała spędzić na całonocnych imprezach i zwiedzaniu zakamarków miasta. — Idziemy. Włoskie miasteczka ożywają nocą. Chodźcie.
Hailee ruszyła przodem, ciągnąc za sobą niepewną Leannie. Mike natomiast poszedł dość chętnie.
Evangeline musiała przyznać, że miasteczko miało swój urok. Za dnia wydawało się skrywać tajemnicę, ale nocą aura przybrała na sile. Średniowieczne, wyłożone kamieniem ulice, kamieniczki, barokowe i gotyckie kościoły. To wszystko powodowało, że Leannie czuła się, jakby przeniesiono ją do krainy zamków i smoków.
Hailee posługiwała się mapami Google i starała się zaprowadzić przyjaciół w miejsca, w których najprawdopodobniej odbywały się spotkania towarzyskie. Niestety rudowłosa usiłowała znaleźć skróty, przez co często wybierała wąskie, ciemne uliczki.
— Czekajcie... — mruknęła Hailee, stając w miejscu. Rozejrzała się. Przyjaciele znajdowali się w dość wąskiej alejce, która wydawała się ciągnąć w nieskończoność. Nawet Leannie ze swoim wyostrzonym wzrokiem miała problem, by dostrzec cokolwiek na końcu drogi. — Mam problem z zasięgiem...
Leannie zrobiła kilka kroków do przodu. Nagle zamarła, gdy dostrzegła jakiś ruch. Dałaby sobie rękę uciąć, że ktoś przed chwilą stał na końcu alejki. Serce zabiło jej szybciej. Przez bardzo krótką chwilę zastanawiała się, czy pójść w tamtą stronę.
Tym razem jednak zwyciężył rozsądek. Prawie zapomniała, że to miasto jest siedzibą wampirów. Może nie byli przyjaźnie nastawieni? Chociaż z drugiej strony, wampiry żyły ze sobą w zgodzie. Przynajmniej Evangeline nigdy nie słyszała, aby w świecie nadnaturalnym wampiry toczyły ze sobą wojnę.
Dziewczyna postanowiła jednak, że tym razem zachowa się rozsądnie. W końcu towarzyszyli jej ludzie, którzy mogli być niekoniecznie mile widziani. Evangeline zerknęła przez ramię na przyjaciół. Mike i Hailee wciąż usiłowali odnaleźć zasięg.
— Zabierajmy się stąd — powiedziała, podchodząc do przyjaciół.
— Zaraz, musimy...
Evangeline wstrzymała oddech, gdy usłyszała za sobą warknięcie. Hailee i Mike spojrzeli na nią zdziwieni. Nic nie słyszeli.
— Dusisz się?
— Idziemy stąd — syknęła, łapiąc przyjaciół za ręce. Serce biło jej jak oszalałe, instynkt wręcz krzyczał, że nie są w ciemnym zaułku sami. Popchnęła przyjaciół do przodu. Nastolatkowie, choć wyraźnie zaskoczeni zachowaniem Leannie, ruszyli szybkim krokiem do przodu.
Evangeline została w tyle. Obejrzała się przez ramię.
Wtedy właśnie dostrzegła w ciemności postać okrytą czarnym płaszczem. Do jej nozdrzy dotarł znajomy zapach. Postać ściągnęła kaptur, ukazując jasne, idealnie uczesane włosy. W momencie, gdy Leannie ujrzała krwistoczerwone oczy, już wiedziała.
— Angel! Angel no co ty?! Chodź!
Evangeline była tak oszołomiona widokiem wampira, że nie reagowała zupełnie na nawoływania Hailee i Mike'a, którzy zdołali się już przestraszyć widząc, jak Leannie wpatruje się w kobietę, odzianą w średniowieczną pelerynę. Coś było zdecydowanie nie tak.
— CULLEN! — krzyknęła Martin, chcąc zwrócić uwagę dziewczyny.
Czerwone oczy zabłysły, na chwilę odrywając się od Evangeline. Nieznajoma pobieżnie zerknęła na Hailee, by po chwili znów utkwić czerwone tęczówki w Leannie.
— Cullen? — powtórzyła nieznajoma, a na jej twarzy pojawił się uśmiech. — Carlisle Cullen to twój ojciec, prawda... aniołku?
Leannie zdołała jedynie kiwnąć głową.
— Czekaliśmy na ciebie, Evangeline...
— C-co?
— Jestem Emma... pozwól, że przedstawię cię Wielkiej Trójcy.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top