♛ 51
— Co ty tu robisz? — zapytał Carlisle, stając przed Willow.
Podszedł bliżej i przykucnął, by móc złapać kobietę za ręce. Jej ubrania były przemoknięte, podobnie jak włosy. Pokręcił głową z dezaprobatą. To, że Willow nie chorowała nie znaczyło, że mogła tak sobie siedzieć na dworze, gdy trwała ulewa. Poza tym, co to w ogóle za chory pomysł?
— Chcę płakać — powiedziała cicho, mocniej ściskając dłonie blondyna. — Czuje się bezsilna i jedyne, co może ukoić mój żal to łzy.
— Co się stało?
Wampirzyca nie odpowiedziała. Zamiast tego wstała i ruszyła do wnętrza domu. Skierowała się wprost do łazienki, nie reagując zupełnie na pytania Carlisle'a, który wciąż nie miał pojęcia, co takiego działo się z jego żoną. Sądził, że wszystko powoli się układa, tymczasem zachowanie Willie świadczyło o tym, że było jeszcze gorzej.
— Co się dzieje? — Carlisle ponowił pytanie, zjawiając się w łazience.
Willow stała naprzeciwko lustra i najzwyczajniej w świecie czesała włosy.
— Znowu coś z Leannie? Co tym razem wymyśliła? — zapytał wampir, nieco już poirytowany. Oparł ręce na biodrach i zaczął nerwowo chodzić po pomieszczeniu. — Przysięgam, jeśli to znów jakiś durny pomysł, podobnie jak z tym motor...
— Nie. — Willie pokręciła głową.
— Nie?
— Nie chodzi o Leannie... — zaczęła powoli Willow. Odłożyła szczotkę i odwróciła się w stronę blondyna, opierając się o zlew. Jak miała najkrócej i najprościej wytłumaczyć mu to, co czuła? — Znaczy też o Leannie, ale...
— Ale co? — zniecierpliwił się wampir. Podszedł bliżej, czekając na słowa Willow. Jeszcze rano wychodził do pracy z myślą, że wszystko jest dobrze, a po powrocie zastaje swoją żonę, która postanowiła poczekać na niego na ganku w cholernej ulewie? — Willow, wyjaśnij mi...
— Rosalie miała racje — powiedziała w końcu, odruchowo łapiąc kołnierzyk koszuli Cullena. Chciała zająć czymś ręce w obawie, że zaczną drżeć... jakby w ogóle mogły. — Leannie nie widzi we mnie matki, tylko przeszkodę, rozumiesz? Nie jestem dla niej wsparciem. Nie jestem jej przyjaciółką. Tylko przeszkodą... czymś, co ciągnie ją w dół. Tak bardzo pragnęłam być matką, a tymczasem stałam się...
— Co ty w ogóle wygadujesz, Wills?
— Prawdę! Evangeline widzi we mnie wroga, rozumiesz? Nasze dziecko...
Carlisle pokręcił głową i szybkim ruchem przyciągnął do siebie kobietę. Nie miał zamiaru słuchać tych bredni. Widocznie Willie znów miała gorszy czas, albo najzwyczajniej w świecie pokłóciła się z Rose, może z Leannie... Doktor jednak nie miał zamiaru pozwolić, by jego żona w jakikolwiek sposób obwiniała się o ostatnie sytuacje, a czuł, że do tego podświadomie dążyła.
— Willow posłuchaj mnie... — szepnął, gładząc wampirzycę uspokajająco po plecach. — Z naszej dwójki to ja powinienem mieć poczucie winy, nie ty...
Carlisle miał problem, aby dokończyć zdanie, jednak Willie doskonale wiedziała, o czym mówił. Znów nawiązał do tego, co działo się w czasie ciąży brunetki, do swojego zachowania.
— Evangeline ma trudny charakter i jako nastolatka może mieć gorszy okres, ale to nie znaczy, że którekolwiek z nas jest temu winne. Nasze dzieci wiedzą, że mogą do nas przyjść z każdym problemem. Poza tym dorastają i jeszcze nie raz będą kierować w naszą stronę nieuzasadnioną złość...
— Czemu do mnie? — jęknęła Willie tak żałośnie, że Carlisle naprawdę miał wrażenie, że brunetka za chwile się rozpłacze. — Co ja jej takiego zrobiłam? O tobie nic złego nie powie, a ja...
— Bo wie, że ciebie bardziej tym skrzywdzi...
Willow przez chwilę trwała w ciszy pozwalając, by Carlisle tulił ją do siebie. Mimo, że nie dane jej było się wypłakać, poczuła się już trochę lepiej. Wciąż było jej ciężko, gdy przypominała sobie słowa córki, ale pozostało jej wierzyć, że doktor ma racje. Może Evangeline musiała przejść gorszy czas, by w końcu wyjść na prostą i dorosnąć?
— Dobrze, że Elio tak nie wariuje... — mruknęła, unosząc głowę. Spojrzała w oczy Carlisle'a, który uśmiechnął się ciepło.
— Bo wdał się we mnie...
— Coś ty powiedział?
— Przykro mi kochanie, ale Elliam ma mój charakter...
Willow zacisnęła wargi. Zmarszczyła nos, by po chwili odsunąć się od Carlisle'a. Jedną rękę oparła na biodrze, drugą wskazała wyjście.
Cullen spojrzał na drzwi, następnie znów na Willie.
— Poszedł mi stąd, chcę mieć chwilę spokoju.
— Al-ale... myślałem...
— To źle myślałeś. Idź sprawdź, czy twój młodszy odpowiednik zrobił lekcje.
— Ale skarbie...
— Słyszałeś kiedyś o pastorze w celibacie?
Carlisle pokręcił głową. Pastor mógł mieć rodzinę, co za tym idzie, nie żył w celibacie.
— Jeszcze jedno słowo, a będziesz pierwszym przypadkiem. A teraz sobie idź.
♛
Evangeline nie mogła uwierzyć, że patrzy na swoje odbicie. Sukienka, którą wybrała jej Alice była spełnieniem marzeń. Granatowa, nie za długa, nie za krótka, cała w cekiny. Do tego delikatny makijaż, żeby ojciec nie doznał zawału i naturalne blond loki.
Dziewczyna chwyciła niewielką torebkę, którą także ofiarowała jej Alice i zbiegła na dół, by pokazać się reszcie rodziny. Miała ochotę zupełnie ich zaskoczyć, więc wyślizgnęła się oknem i opadła miękko na ziemię. Ruszyła w stronę drzwi wejściowych, by zrobić wejście smoka i zupełnie zaskoczyć siedzących w salonie. Głównie Rosalie, która ostatnimi czasy jakoś przygasła.
Leannie ruszyła więc wolnym krokiem do drzwi wejściowych. Przekradła się pod oknem, aby nikt nie był w stanie jej dostrzec. Akurat było uchylone, więc mogła usłyszeć skrawki rozmowy, która toczyła się w pokoju.
Właśnie wtedy zamarła.
— Kate znalazła nam ładny domek. Pomieszkamy tam kilka miesięcy, a potem zobaczymy. — Dobrze znany, melodyjny głos Rosalie rozbrzmiewał w salonie.
Leannie przystanęła w obawie, że źle usłyszała. Jej torebka zaszeleściła w kontakcie z cekinami i Cullen już wiedziała, że zarówno Rose, jak i Willow siedząca w salonie, wie o jej obecności. Z głośno bijącym serce Evangeline weszła do wnętrza domu.
Niebieskie oczy i bijąca od nich furia zmroziły zarówno Willie, jak i Rose. Evangeline natomiast chciała tylko jednego; by ktoś powiedział jej, że to żart.
— Co to ma znaczyć? — wypaliła, krzyżując ręce na klatce piersiowej. Stanęła naprzeciwko siedzących na sofie wampirzyc powodując, że wtuliły się nieco bardziej w mebel. Obie pragnęły w tamtej chwili się schować, uciec, zapaść pod ziemię. Cokolwiek, byleby nie mierzyć się z wściekłą Evangeline Cullen. — Żartujesz z tym wyjazdem, tak?
— Leannie... — zaczęła powoli Rosalie, kręcąc głową. Wyprostowała się nieco, uśmiechając się niepewnie. Nie tak to miało wyglądać. Chciała na spokojnie porozmawiać z bliźniakami dopiero jutro, po imprezie, po wielkim dniu Evangeline. — T-to...
— Kochanie, spokojnie... — poprosiła Willow, uśmiechając się do córki. Brunetka miała nadzieję w jakikolwiek sposób załagodzić całą sytuację, jednak jej słowa zadziałały odwrotnie.
Evangeline posłała matce wściekłe spojrzenie. Może i Leannie miała dużo na głowie, ale dobrze pamiętała ostatnią kłótnie między Rose a swoją matką i słowa, które wtedy padły. Okrutne słowa, które powiedziała Willow do Rosalie.
Leannie doskonale wiedziała, kto był winny wyprowadzki Rose.
— Zamknij się! — krzyknęła do Willow.
Willie zmroziło do tego stopnia, że nie wiedziała, co ze sobą zrobić. Pierwszy raz zdarzyło jej się zastygnąć w bezruchu i to z przerażenia. Była drapieżnikiem, maszyną zaprogramowaną na zabijanie, tymczasem sparaliżował ją krzyk własnej córki?
— Wyprowadzacie się Rose?! Tak?! Tyle dla ciebie znaczę?! Tyle co nic?!
— Kotku to nie tak... — powiedziała Rose, wstając. Podeszła do Leannie. Stały naprzeciwko siebie, mierząc się spojrzeniami. — Chcemy z Emmettem trochę odpocząć. Pobyć we dwoje.. nie zostawiamy was na zawsze... wrócimy za jakiś czas...
Leannie pokręciła głową, ocierając pierwsze łzy, spływające po jej policzkach. Nie wierzyła Rosalie. Nie umiała jej wierzyć. Nie chciała dopuścić do siebie myśli, że Rose i Emmett tak po prostu sobie wyjadą. Ten dom nie istniał bez nich. Ta rodzina nie istniała bez nich.
— Och, skarbie... — Rosalie przycisnęła do siebie Evangeline. Pozwoliła, by mała Cullen wtuliła się w nią. — Tylko nie płacz, rozmażesz makijaż...
Leannie uśmiechnęła się, po czym pozwoliła, by Rose delikatnie otarła jej łzy. Na szczęście misterne dzieło Alice nie ucierpiało.
— Kochanie, zaufaj mi. Przecież nie zostawimy was tak po prostu... Zdarza się tak, że raz na kilka lat, któreś z nas odchodzi, by podróżować po świecie. Nadszedł czas na nas, ale... wrócimy... zawsze wracamy.
Leannie zacisnęła wargi, by powstrzymać kolejne łzy. Jej jasne oczy podążyły w stronę Willow. Nienawidziła jej. W tamtej chwili mogła bez wyrzutów sumienia przyznać, że nienawidziła własnej matki. To przez jej słowa Rose zdecydowała się wyjechać. Nieważne, co Rosalie mówiła, Evangeline wiedziała, że Willie skrzywdziła ją zbyt mocno.
Rose marzyła, by być matką, nie raz opowiadała to także Leannie. Była dla niej, jak druga matka... czasami Evangeline żałowała, że to Rose nie była jej prawdziwą mamą. Może wszystko byłoby prostsze i nikt nie wypominałby jej tego, jaka jest.
Evangeline twardo patrzyła, jak Willow wychodzi z pokoju, obejmując się ramionami. Mimo, że wampirzyca odwróciła się, by spojrzeć na córkę oczami pełnymi żalu, Leannie nie miała zamiaru się poddać.
To Willow była powodem, dla którego Rosalie wyjeżdżała.
Leannie wtuliła się bardziej w Rosie i przymknęła powieki.
Willie wyszła z pokoju.
♛
Elliam przez całą podróż do domu niejakiego Michaela nie wypowiedział ani słowa. Leannie też była podejrzanie cicho, ale to ze względu na niedawną sytuację z Rose. Elio również został poinformowany o wyjeździe swojego rodzeństwa, ale w przeciwieństwie do siostry, nie zamierzał nikogo obarczać winą. Rozumiał, że Emmett i Rosalie chcą sobie odpocząć, pobyć ze sobą. Po latach życia w domu z rozwydrzoną Evangeline nawet się im nie dziwił. Sam chętnie wyruszyłby w jakąś podróż, z dala od siostry bliźniaczki. Kochał Leannie, ale naprawdę miał jej dość.
— Wszystko w porządku? — upewnił się Jasper, patrząc niepewnie na Leannie.
Blondynka pokiwała głową, tuż po chwili uśmiechnęła się niepewnie. Elio zerknął na siostrę, potem na brata. Odetchnął ciężko i zerknął na telefon. Pół godziny temu napisał Phoebe i Leo SMS-a, by także przybyli na imprezę Corteza. Oboje się zgodzili, więc Elliam odzyskał nadzieję, że wieczór nie będzie aż tak kiepski.
W końcu dotarli na miejsce, a Leannie prawie szczęka opadła, gdy dostrzegła dom Cortezów. Był trzy razy większy niż ten, należący do Cullenów. Dziewczyna nie mogła się doczekać, aż zwiedzi wnętrze. Właśnie znajdowała się przed prawdziwą willą!
Jak oparzona wybiegła z auta, gdzieś po drodze dziękując Jasperowi, który na ten wieczór został wyznaczony jako szofer. Również nie z własnej woli. Gdy tylko bliźniaki opuściły samochód, Hale odjechał, mamrocząc do siebie coś na temat niesprawiedliwości na tym świecie.
Ani Elio, ani Evangeline nie przejęli się blondynem.
— Dobra Linka... — westchnął Elliam, wsuwając ręce do kieszeni. Podszedł do siostry, która wciąż wpatrywała się w budynek przed sobą. — Phoebe i Leo za chwilę tu będą... wyjdę im na spotkanie...
— Co? — zdziwiła się Leannie, patrząc na brata. Miała nadzieję, że się przesłyszała. — Coś ty powiedział?
— Phoebe i...
— Słyszałam, kretynie! — zawołała, wyrzucając ręce w górę. Jej ciche pragnienie pomyłki Elliama spełzło na niczym. Ten idiota naprawdę zaprosił kolejne dwie, równie nudziarskie, co on, osoby. — Ty chyba zwariowałeś! Jak mogłeś zaprosić tu moją byłą przyjaciółkę...
Elio pokręcił głową, wyraźnie zirytowany.
— Byłą przyjaciółkę? — syknął. — Nie sądzisz, że jesteś winna Phoebe choćby wyjaśnienia twojego zachowania? Wypięłaś się na nią, tak po prostu ją zostawiłaś... myślałaś, że postąpię tak samo? Nie jestem takim egoistą, jak ty...
Evangeline prychnęła, krzyżując ręce na klatce piersiowej. To szczyt szczytów wyzywać ją od egoistów. Po prostu znalazła sobie znajomych, z którymi dogadywała się o wiele lepiej, to naprawdę zbrodnia?
— Jesteś niesprawiedliwy, wiesz?
— Jasne...
— Dobra, nieważne. — Leannie machnęła ręką, po czym porpawiła sukienkę. Odrzuciła loki na plecy i spojrzała z wyższością na brata. W tamtej chwili czuła jedynie niepohamowaną złość. I wiedziała, że Elio zapłaci za swoje słowa. — Idź sobie stąd, nie obchodzi mnie, gdzie... bylebyś nie zrobił mi wstydu...
— Nie sądziłem, że moja bliźniaczka kiedykolwiek okaże się tak pustą, sztuczną lalą — powiedział cicho chłopak, zapinając kurtkę.
Evangeline zacisnęła ręce w pięści, lecz nic nie powiedziała. Elliam rzucił jej ostatnie, pełne zawodu spojrzenie i ruszył w stronę parku w nadziei, że trochę ochłonie, zanim spotka się z Phoebe i Leo.
Leannie patrzyła na oddalającego się brata i za wszelką cenę usiłowała nie dopuścić, by łzy popłynęły jej z oczu. Nie mogła okazać słabości. Nie w jednym z najlepszych dni w życiu.
Jedna, głupia myśl przeleciała jej przez głowę. Ostatnie, dziwne sytuacje. To byłby dobry sposób, by odegrać się na Elio.
Skupiła całą swoją uwagę na bracie, który szybkim krokiem się oddalał. Niewiele brakowało, by zniknął jej zupełnie z oczu.
Jesteś głodny, Elio... umierasz z głodu... jesteś głodny... idź na polowanie... jesteś głodny.
— Angel! — Evangeline podskoczyła, słysząc głos Hailee. Tak skupiła się na Elliamie, że nie zwróciła uwagi na zbliżającą się rudowłosą.
Leannie uśmiechnęła się szeroko, gdy koleżanka ją uściskała.
— Wyglądasz bajecznie. Chodź do środka! — Hailee pociągnęła dziewczynę za sobą. Tuż przed wejściem zerknęła jeszcze w stronę parku, ale nie dojrzała nigdzie Elio. Widocznie chłopak przyspieszył kroku i zniknął za drzewami.
Leannie wzruszyła ramionami i postanowiła oddać się zupełnie zabawie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top