♛ 5
— Willow, Carlisle dzwoni ósmy raz... — mruknął cicho Jacob, po raz kolejny zerkając na wyświetlacz telefonu Willie.
Dziewczyna nie odrywała wzroku od motoru. Trzecią godzinę spędzała w warsztacie swojego brata i przedłużała wymianę filtra oleju i powietrza w swojej maszynie. Nie chciała wracać do domu, gdy doskonale wiedziała, że Carlisle już wrócił. Oczywiście nie zamierzała także informować męża, gdzie jest. Wciąż miała mu za złe to, co powiedział i nie była w stanie tak łatwo się z nim dogadać.
Jacob natomiast gubił się w sytuacji i gdy prosił dziewczynę, by powiedziała, czemu tak dziwnie się zachowuje i nie chce odebrać telefonu od wampira, zbywała go krótkim "Odczep się". A on naprawdę miał tylko dobre intencje! Nie naciskał jednak za bardzo, bo nie miał ochoty na kłótnie z Willow. Jej małżeństwo, jej sprawa. Choć Jake zdecydowanie wolał, gdy przychodziła do niego szczerząc się jak wariatka i opowiadając, co też Cullen wymyślił w ramach prezentu na ich rocznicę ślubu.
— Przecież wyciszyłam telefon — westchnęła w końcu Willow, nie przerywając zajęcia.
— Może się martwi? — zasugerował chłopak. Willie nie reagowała, więc zabrał telefon z blatu i podłożył jej pod nos. — Robi się późno...
Posłała mu wściekłe spojrzenie, ale wzięła urządzenie. Zamiast odebrać, zablokowała telefon i wsunęła do kieszeni. Wróciła do próby włożenia nowego filtra na miejsce.
— Masz rację, zrób mi herbatę...
— Willow...
— Mam jeszcze z dobrą godzinkę pracy...
Chłopak miał ochotę potrząsnąć siostrą, by w końcu się opamiętała i porozmawiała z Carlisle'em. Jacob wydedukował tyle, że porządnie się pokłócili, ale najwidoczniej Cullen próbował wyjaśnić całą sytuację. Natomiast Willow grała skrzywdzoną księżniczkę. To zupełnie do niej niepodobne.
Wywrócił w końcu oczami i ruszył do domu, by faktycznie zrobić herbatę. Willie tymczasem wstała i podeszła do blatu, na którym położyła stary filtr. W oczy rzucił jej się telefon Jacoba. Na wyświetlaczu odczytała imię i nazwisko dzwoniącego "Carlisle Cullen".
Z wściekłością nacisnęła klawisz blokady. Wróciła do montowania motoru.
Po dziesięciu minutach, gdy usłyszała ciche chrząknięcie, sądziła, że Jacob wrócił z herbatą.
Wstała więc i otrzepała dłonie, by zwilżyć gardło. Skierowała spojrzenie na wejście do garażu i w tym samym momencie miała ochotę krzyknąć. Carlisle powolnym krokiem zmierzał w jej kierunku. Jego mina nie wróżyła nic dobrego, podobnie jak ręce, skrzyżowane na piersi.
Willow przełknęła ślinę. No to miała kłopoty.
— Nie odbierasz telefonu.
— Rozładował mi się. — Wzruszyła ramionami.
— Kłamie — powiedział Jake, który właśnie wrócił z herbatą.
Willie posłała mu ostre spojrzenie.
— Zapomniałem cukru... — mruknął chłopak, nieco bardziej do siebie. Znów zniknął, pozostawiając małżeństwo same.
— Martwiłem się. — Carlisle wyciągnął dłoń w stronę Willow, ale ona natychmiast się odsunęła. Objęła się ramionami, gdy przeszył ją dreszcz.
— Niepotrzebnie. Jestem tu bezpieczna.
— Nie wiedziałem, gdzie jesteś. — Carlisle wbijał w dziewczynę złote spojrzenie. Nieco już złagodniało. W końcu była cała i zdrowa.
— Już wiesz — odparła, podnosząc z ziemi klucz. — Możesz iść. Mam dużo pracy.
Cullen zacisnął wargi. Spodziewał się, że konfrontacja z wściekłą żoną nie będzie prosta. Chociaż w tej sytuacji zastanawiał się, czy słowo wściekła jest właściwe. Widząc jej rozbiegane spojrzenie dużo bardziej skłaniał się ku opcji z rozżaloną żoną.
— Jest dziewiąta wieczór, Wills. Zabieram cię do domu.
Zdecydowanie pokręciła głową. Przykucnęła, by móc wkręcić śrubki na miejsce. Nie miała zamiaru nigdzie iść. A skoro Carlisle miał taką ochotę postać i pozrzędzić - proszę bardzo. Tego nie mogła mu zakazać, choć bardzo chciała.
— Jeszcze tu jesteście? — Jacob wszedł do garażu, wciąż trzymając herbatę w ręku. Sądził, że oboje pojechali już do domu.
Pokręcił głową z dezaprobatą, stając obok Carlisle'a. Willow uśmiechnęła się, znów wstając.
— Muszę wypić herbatę — dodała posyłając wymuszony uśmiech w stronę wampira. Wyciągnęła ręce, by brat podał jej kubek, jednak Jake ani drgnął. Drgnął natomiast w reakcji na baczne spojrzenie blondyna. Uniósł kubek do ust i upił łyk.
— To moja herbata — odparł, wciąż nie spuszczając wzroku z Cullena. Kochał swoją siostrę, ale nie chciał, by kłóciła się ze swoim mężem. Była wtedy jeszcze bardziej nie do zniesienia niż zwykle. Jacob musiał spełnić braterski obowiązek i pomóc im się pogodzić. A na pewno nie pogodzą się w jego garażu. — Ostatnia melisa. Na pewno masz swoją w domu.
Willow warknęła, opuszczając dłonie.
— Willow, jedźmy do domu — poprosił znów Carlisle, tym razem zupełnie spokojnie.
— Nigdzie z tobą nie jadę. Wrócę pieszo i to wtedy, kiedy będę ch... — Nie dokończyła, bo Carlisle w jednej sekundzie pojawił się blisko. Chwycił klucz, który wciąż trzymała i odłożył na ziemię. Przez cały czas nie tracił z nią kontaktu wzrokowego, przez co czuła się jak zahipnotyzowana. Wciąż była na niego wściekła, ale uczucie z jaką na nią patrzył powodowało, że nie mogła dłużej się opierać. Jego dotyk także był jej zgubą.
— Wills, dokończymy to jutro — wtrącił Jake. — Pomogę ci i skończymy szybciej.
Willow spojrzała na swoją dłoń, którą Carlisle dotykał opuszkami palców. Odetchnęła ciężko. Nie powinna robić scen przy Jacobie, poza tym ojciec znajdował się kilka metrów dalej. Nie chciała, by się martwił. Nie czekając na wampira, ruszyła do samochodu, posyłając jeszcze bratu zabójcze spojrzenie.
— Zdrajca — syknęła mijając chłopaka, ale Jacob tylko zarechotał i popił herbatkę.
Podczas drogi do domu Willow wpatrywała się w krajobraz za szybą. Właściwie niewiele widziała, w końcu było ciemno. Jedynie linię drzew. Udawała jednak, że była wręcz zahipnotyzowana tym widokiem. Oczywiście w nadziei, że Carlisle nie rozpocznie rozmowy.
— Zamierzasz ze mną porozmawiać? — cichy głos Cullena przerwał ciszę.
Willow poprawiła się na fotelu.
— Nie — odpowiedziała po dłuższej chwili ciszy.
Nie spodziewała się, że po takiej odpowiedzi Carlisle zatrzyma samochód. Spojrzała na niego zszokowana, ale po minie zrozumiała, że nie żartował. Stali właśnie na środku drogi i wpatrywali się w siebie wzajemnie.
— Co ty wyprawiasz? — zapytała, kręcąc głową w niedowierzaniu. On naprawdę to zrobił?
— Czekam, aż ze mną porozmawiasz.
— I to ja jestem tutaj szantażystką, tak? — prychnęła, przymykając powieki. Sytuacja była tak beznadziejna, że zaczynała ją bawić.
Carlisle położył dłoń na udzie Willow, ale brunetka natychmiast ją strąciła, przysuwając się przy okazji nieco bardziej w stronę drzwi. Wampir zrozumiał przekaz, choć bolało go takie zachowanie Willie. Wszystko, co robił, robił po to, by zapewnić jej szczęście. Owszem, w tamtej chwili nie pomyślał i pod wpływem emocji powiedział pierwsze, co przyszło mu na myśl. Do tej pory żałował swoich słów.
Willow usiłowała otworzyć drzwi. Gotowa była pójść do domu pieszo. Zrozumiała jednak, że nic z tego. Nie mogła otworzyć drzwi. Carlisle zablokował wszystkie zamki.
— Odblokuj — nakazała.
Blondyn pokręcił głową. Przewidział, że uparta Willow spróbuje uciec mu z samochodu.
Brunetka zacisnęła zęby. Dobrze wiedziała, w którym dokładnie miejscu znajduje się przycisk do odblokowania. Ostatnim pomysłem, który jej pozostał była po prostu próba wciśnięcia go. Zupełnie olała Carlisle'a i pochyliła się w jego stronę, by sięgnąć do guzika. Oczywiście na nic, bo w porę ją zatrzymał, dzięki czemu ich twarze dzieliły milimetry.
— Wiesz, że tak o tobie nie myślę... Powiedziałem to pod wpływem emocji i... aktualnie nie ma na świecie rzeczy, których żałuję bardziej niż wypowiedzenie tych słów w twoją stronę... — szepnął, nie spuszczając z Willie jasnych tęczówek. — Co mam zrobić, żebyś mi wybaczyła?
Dziewczyna nie odpowiedziała. Jej serce zabiło szybciej, ale tylko na chwilę. Wyrwała się z uścisku doktora i znów rozsiadła się na swoim miejscu.
— Jedźmy do domu.
♛
— Willow? Mogłabyś sprawdzić kosztorys? — zapytała Rose, wchodząc do pokoju, w którym ostatnimi czasy często przebywała dziewczyna. Było w nim cicho, spokojnie, wymarzone miejsce do pracy. Albo izolatki.
— Jasne. — Dziewczyna kiwnęła głową, wstając. Odłożyła na stolik kubek z kawą i podeszła, by odebrać plik papierów od Rosalie. Blondynka zmarszczyła brwi, uważnie lustrując wzrokiem Willie.
Cullen wyciągnęła dłoń, jednak wampirzyca cofnęła swoją. Willow spojrzała na nią nieco zdziwiona. Rosalie zamknęła za sobą drzwi i usiadła przy stole, wciąż obserwowana.
— Rosie, co ty...
— Siadaj — nakazała.
Głos blondynki był tak ostry, że brunetka nie zamierzała oponować. Posłusznie zajęła miejsce po drugiej stronie.
— Nie będę owijać w bawełnę, Willow — powiedziała wampirzyca, rzucając stertę, którą trzymała w ręku na biurko. — Doskonale wiemy, dlaczego się kłócicie i choć żadne z nas obiecało się nie wtrącać czuję, że muszę z tobą porozmawiać. Twój problem jest podobny do mojego...
— Rose, nie... — Willow pokręciła głową.
— Willow, cicho. Znasz moją historię. Wiesz, że najbardziej w życiu pragnęłam dużej rodziny. Żyję prawie sto lat i myślisz, że przez te wszystkie lata nie myślałam o adopcji? Jeśli Carlisle mówi, że to niemożliwe, to tak jest. Mnie też wybił z głowy ten pomysł i dziś wiem, że miał rację. Żyjąc wiecznie, tracimy wiele. Rozumiem, że czujesz pustkę, ja też czułam ją przez dziesiątki lat... Willie, w momencie, gdy człowiek dowiaduje się o istnieniu wampira, albo ginie, albo zostaje przemieniony. Znasz historię o nieśmiertelnych dzieciach... Wiesz, że dziecko przemienione w wampira nie wie, co to kontrola... Willow, błagam cię... posłuchaj Carlisle'a. Robi to wszystko po to, by zaoszczędzić ci bólu. Zaufaj mi...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top