♛ 49

Tydzień. Tylko tyle względnego spokoju od świrniętych pomysłów Leannie miała rodzina Cullenów. Willow i Carlisle zdążyli się nieco uspokoić, trwali w nadziei, że ich córka zrozumiała swoje błędy i powoli wszystko wróci do normy.

Naiwni. 

Wystarczyło, że podczas lunchu w szkole, czystym przypadkiem usłyszał, jak Mike zaprasza swoich przyjaciół na imprezę z okazji powrotu do pełni zdrowia. Nieważna w tym wszystkim była rehabilitacja. 

Elliam mentalnie przyłożył sobie w głowę, gdy zobaczył świecące oczy Evangeline. Już widział siostrę, która przychodzi do niego z bananem na twarzy i pierwszą przysługą. W tamtej chwili sam pytał siebie, jak mógł być tak tępy i zaproponować Leannie trzy przysługi?! Jedna starczyłaby w zupełności.

— A ty czego się nie odzywasz? — zapytał Elliam, gdy minęła już połowa drogi powrotnej do domu, a Leannie nie odezwała się ani słowem. Ta dziewczyna potrafiła zagadać każdego na śmierć, więc albo coś przeskrobała, albo przeżywała kolejne zauroczenie, z góry nastawione na porażkę. 

Evangeline spojrzała na brata jasnymi oczami. Sekundę później uśmiechnęła się uroczo, a Elio już wiedział, że ma przechlapane. 

Pół godziny później chłopak stał na środku kuchni, gdzie na jego oczach znów powstały dwa wrogie obozy. Evangeline obwieściła matce, że chce wybrać się do przyjaciela. 

— Evangeline proszę, nie zaczynaj tematu... — poprosiła Willow. Wampirzyca była zmęczona kłótniami z córką, a nie miała wątpliwości, że zapowiada się na kolejną. 

Leannie ostatnimi czasy w ogóle nie słuchała tego, co się do niej mówi. Jeżeli już coś do niej dotarło, to z opóźnieniem, po drodze powodując masę szkód. Willow z utęsknieniem czekała, aż jej córka znów zacznie zachowywać się tak, jak kiedyś. W każdym razie, nie mogła doczekać się momentu, gdy Evangeline minie ten dziwny nastoletni bunt. 

— Mamo, nie możecie zamknąć mnie w domu — powiedziała Leannie, siląc się na spokojny ton. Choć raz planowała pójść za radą Elliama i załatwić sprawę pokojowo. Poza tym, gdyby rodzice nie zgodzili się na jej wyjście, miała w zanadrzu inny plan. W każdym razie wiedziała, że impreza nie obejdzie się bez niej. — Mike to mój przyjaciel, wiesz o tym... poza tym, skoro ja również miałam winę w tym wypadku, powinnam się tam znaleźć...

Willow pokręciła głową. Wolała zamknąć Leannie i Elio w domu. Może zachowywała się wtedy jak nadopiekuńcza mamusia, ale nie dbała o to. Nie ufała już swojej córce i potrzebowała sporo czasu, by znów odbudować ich relacje, a przynajmniej obdarzyć ją zaufaniem na tyle, by puścić samą na imprezę.

— Evangeline, ja...

Willow uniosła złote oczy na Rosalie wchodzącą do pokoju. Wystarczyło jedno spojrzenie blondynki, by Willie cofnęła się o krok. Między wampirzycami wciąż nie było dobrze. Jeśli rozmawiały, to tylko z konieczności. Żadna z nich nie podjęła dłuższej rozmowy, choć obie tego potrzebowały, zupełnie zagubione w swoich uczuciach. Były dla siebie, jak siostry. Problem w tym, że obie zbyt dumne, by naprawić swoją relację.

— Willow, możemy chwilę porozmawiać? — zapytała cicho Rose. 

Willow była wyraźnie zdziwiona spokojnym tonem Rosalie. Już chciała się zgodzić, ale zerknęła jeszcze na wiercącą się na krześle Leannie.

— Muszę najpierw...

— To zajmie tylko chwilkę — powiedziała Rose, wchodząc do omieszczenia. Uśmiechnęła się delikatnie do Leannie, która odwzajemniła gest. W tym jednym spojrzeniu ciotki dostrzegła szansę dla siebie. Coś jej podpowiadało, że Rosalie ponownie uratuje ją z opresji, a nawet pomoże w nieco innym kontekście.

— Ja poczekam — powiedziała szybko Evangeline, podnosząc się z krzesła. Szybko wybiegła z pokoju, ciągnąć za sobą wciąż milczącego Elio.

Willow z grobową miną odwróciła się do Rosalie. Nie, żeby nie była zadowolona, w końcu Rose po wielu dniach milczenia postanowiła się odezwać i to z własnej, nieprzymuszonej woli. Willow zamierzała jednak najpierw wyjaśnić sprawę Leannie. Widocznie w scenariuszu zaszły zmiany.

— Myślałam nad tym, co powiedziałaś... — powiedziała cicho Rose, zamykając za sobą drzwi.

Serce Willie zadrżało, gdy tak śledziła ruchy i mimikę twarzy blondynki. Dlaczego Cullen wydawało się, że jej przyszywana córka za chwilę się rozpłacze?

— Oboje z Emmettem myśleliśmy i... chcemy odejść...

— Co? — Słowa, które wypowiedziała Rosalie, zmroziły Willow. Brunetka wpatrywała się szeroko otwartymi oczami w Hale, próbując rozszyfrować jej słowa. Zupełnie, jakby blondynka nie przekazała jej jasnego komunikatu zwiastującego wyprowadzkę jej i ukochanego.

Willow pokręciła głową, w akcie desperacji łapiąc Rosalie za dłonie. Zaczęła energicznie potrząsać głową, jakby to w ogóle miało w czymś pomóc.

— Rose... Rosie proszę cię...

— Spokojnie — Rosalie uśmiechnęła się pięknie, ciepło, ale co z tego, skoro Willie miała wrażenie, że jej serce pęka. Nie mogła, nie chciała wyobrazić sobie tego domu bez Rosalie i Emmetta. Byli częścią rodziny, nie mogli tak po prostu odejść.

Prócz strachu, jeszcze jedno uczucie zapanowało nad Willow, zabierając jej resztki opanowania. Poczucie winy, które wręcz krzyczało, że decyzja Rose podyktowana była ostatnimi wydarzeniami i słowami matki Evangeline.

— Rosie... kochanie... jeśli to przez to, co powiedziałam ostatnio, to...

— Miałaś rację — przerwała Rose, nieco mocniej ściskając ręce wampirzycy. — Zbyt długo żyłam twoim życiem, Willow. Muszę się od tego oderwać, wrócić na właściwe tory... potrzebujemy z Emmettem wytchnienia i... chcemy pobyć trochę z dala od ludzi. Rozmawiałam już z Carmen, znaleźli nam uroczy domek niedaleko siebie... pobędziemy tam kilka miesięcy... jak zatęsknimy, to wrócimy...

Willow oddychała głęboko mimo, że tego nie potrzebowała. Pozostał jej jakiś głupi, ludzki nawyk. Kiedyś myślała, że oddech pomaga w opanowaniu emocji. Gówno prawda. W tamtej chwili miała ochotę na zmianę płakać i przepraszać Rose.

— Rosie wiesz, że tak nie myślę... ja... to, co wtedy powiedziałam...

— Evangeline i Elliam to wasze dzieci. Kocham ich, jakby były moimi maleństwami i w tym wszystkim trochę się zagalopowałam... dlatego muszę trochę sięod tego oderwać...

— Od nas... — mruknęła Willow, nieco zawiedziona słowami Rosalie. Choć brunetka wiedziała, że Hale nie miała na myśli nic złego, wciąż nie mogła pozbyć się wrażenia, że to jej postawa popchnęła Rose do takiego kroku. 

— Willie, to zupełnie normalne. Latami żyjemy jako rodzina, by raz na jakiś czas się rozejść... później znów zamieszkać razem... Ostatnio, ponad dwadzieścia lat temu to Alice i Jazz zostawili nas na trzy lata. Teraz pora na mnie i Emmetta...

— Trzy lata? — powtórzyła Willow, niedowierzając. — To szmat czasu.

— Dla wampira to jak pstryknięcie palcami, uwierz mi — Uśmiech Rosalie poszerzył się. Potarła lodowatymi ramiona Willie, a brunetka w końcu zdołała unieść lekko kąciki warg. — Poza tym nie wytrzymam bez was tak długo. Kilka miesięcy, masz moje słowo... 

— Rosie... — Willow otworzyła usta, jednak nie mogła nic więcej powiedzieć. Zupełnie, jakby jej gardło zawiązano w supeł. Wzruszyła więc niepewnie ramionami, po czym przyciągnęła do siebie Rosalie, by móc ją uściskać. Oczy obu wampirzyc zapiekły nieprzyjemnie.

Willow zdała sobie sprawę, że przez kilka najbliższych miesięcy faktycznie w domu będzie nieco ciszej. Rose nie będzie zrzędzić, a Emmett nie będzie rechotał z każdej głupoty. Choć Wills ufała słowom blondynki i była w stanie zaakceptować krótkotrwałą zmianę, wciąż ciężko jej było wyobrazić sobie codzienność bez tej dwójki. 

— Ale to jeszcze nie pożegnanie... — Pierwsza oprzytomniała Rosalie. Odsunęła się od Willow, po czym poprawiła i tak perfekcyjne włosy. — Powiem Elio i Leannie trochę później... niech idzie na to przyjęcie i potem...

Willow otworzyła szerzej oczy, po czym zamrugała dwa razy. Tyle wystarczyło, by wrócić do rzeczywistości i aktualnego problemu.

— Nie powiedziałam, że Leannie może...

— Willow miałaś rację mówiąc, że Evangeline to nie moje dziecko... ale proszę cię, nie zakazuj jej wszystkiego... daj jej prowadzić w miarę normalne życie, bo wasza wzajemna złość spowoduje, że ona się od ciebie odsunie... uwierz mi, sama przez lata byłam pełna złości i ironii i nie wpłynęło to pozytywnie na moje relacje z resztą rodziny... Leannie nie jest głupia, daj jej szansę, aby odzyskała twoje zaufanie.

— Zgodziłaś się? — zapytał ponownie Carlisle. Już trzeci, tak dla ścisłości.

— Czasami mam wrażenie, że uważacie mnie za macochę gorszą niż tą od Królewny Śnieżki.

Carlisle otworzył buzię, lecz natychmiast ją zamknął. Za cholerę nie wiedział, kim była Królewna Śnieżka, ani kto był jej macochą, ale to w całej sytuacji było najmniej ważne. Jak to możliwe, że Willow pozwoliła Leannie iść do Michaela? 

— Tak, Carlisle pozwoliłam jej iść, bo poprosiła mnie o to Rosalie.

Doktor stał przez chwilę w jednym miejscu, analizując słowa swojej żony. Podczas ostatniej kłótni zarzuciła blondynce, że wtrąca się w wychowanie nie swoich dzieci, a teraz tak po prostu posłuchała jej rady? 

— Nasza Rosalie?

— A mamy inną Rosalie? — jęknęła Willow, już zmęczona ciągłymi pytaniami. Czy naprawdę wszyscy mieli ją za taką okropną, zakazującą dzieciom jakichkolwiek rozrywek? 

Wampirzyca spojrzała na męża zrezygnowanym wzrokiem. Carlisle stał na środku sypialni ze skrzyżowanymi na klatce piersiowej rękami i skonsternowaną miną. Gubił się już w tym, co działo się w jego domu. Jednego dnia Evangeline robiła głupoty, drugiego dnia przepraszała, trzeciego Rose kłóciła się z Willow, by czwartego wstawić się za Leannie. 

— Za dużo się ostatnio dzieje — przyznał szczerze blondyn, siadając na brzegu łóżka. Przymknął oczy, przeczesując dłonią złote włosy.

Willow uśmiechnęła się, wyraźnie rozczulona tym widokiem. Uśmiechnęła się delikatnie, podchodząc bliżej. Usiadła obok i oparła czoło o ramię blondyna.

— Dobrze, że nie siwiejemy... 

Poczuła, jak ciało Carlisle'a lekko się trzęsie. Udało jej się go rozśmieszyć. Po chwili blondyn objął wampirzycę ramieniem i łożył czuły pocałunek na jej czole.

— Nawet siwa byłabyś oszałamiająco piękna.

— Nawet siwy byłbyś słodki do urzygu — odgryzła się Willow, powodując szeroki uśmiech Cullena.

— Nie jesteś dobra w romantycznych tekstach.

— Ale i tak mnie kochasz. — Wzruszyła ramionami. 

— Niezmiennie i nieprzerwanie. 

Przez chwilę trwali w zupełnej ciszy, wciąż przytuleni, wpatrując się przed siebie. Przez długi czas nie mogli pozwolić sobie na taką czułość, głównie ze względu na wybryki Leannie. W końcu mieli okazje pobyć ze sobą, w otoczeniu kojącej ciszy. 

Carlisle sięgnął pamięcią do czasów, gdy jeszcze na świecie nie było bliźniaków, a Willow była człowiekiem. Wtedy spędzali ze sobą praktycznie każdą wolną chwilę, gdy tylko doktor nie był w pracy, a brunetka nie realizowała kolejnego, dziwnego pomysłu. 

Często siadywali na tarasie i wpatrywali się w gwiazdy, a kojący dźwięk bijącego serca Willie wypełniał ciszę. Carlisle czasami łapał się na tym, że tęsknił za czasami, gdy jego żona była krucha i ciepła. Potem jednak stwierdzał, że bycie ojcem stało się dla niego o wiele ważniejsze niż temperatura Willow i nie zmieniłby niczego w swoim aktualnym życiu. No, może trochę utemperowałby Evangeline, ale wierzył, że dziewczyna musi przejść okres buntu, zupełnie jak zwykli, ludzcy nastolatkowie. 

— Rosalie i Emmett chcą się na trochę wyprowadzić — szepnęła Willow tak cicho, że przez chwilę Carlisle'owi wydawało się, że źle usłyszał. Zyskał jednak pewność, że to prawdziwe słowa, gdy ręce Willie mocniej zacisnęły się wokół jego ciała. 

— Nie płacz, to nic takiego — wyszeptał wprost w jej włosy. Jemu też pozostał pewien odruch, z ludzkich czasów Willow. Wiedział, że ona również nie może płakać, ale często wyczuwał, kiedy znajdowała się w stanie, w którym gdyby tylko krew krążyła w jej żyłach, również kilka łez wypłynęłoby spod powiek. 

Tym razem to Willie cicho się zaśmiała. Chciałaby płakać. Tak bardzo chciałaby zachować tę ludzką cechę. 

— Chciałabym. Mama kiedyś mówiła, że łzy oczyszczają. A skoro oczy są zwierciadłem duszy, to łzy rodzą się z prawdziwych, najszczerszych uczuć. Są piękne i prawdziwe. 

— Ostatni Alice i Jasper zniknęli na trochę. Podróżowali. Nic dziwnego, że Emmettowi i Rose trochę się nudzi...

— Mam wrażenie, że to przeze mnie... — wyjaśniła cicho Willow. — Przez to, co powiedziałam Rosalie.

— Rosie jest mądra — przerwał Carlisle. — Uparta, ale mądra. Jesteś matką Evangeline i miałaś prawo wypowiedzieć te słowa...

— Nie w takim tonie...

— Bo widzisz... — westchnął Cullen, łapiąc policzki Willie. Uśmiechnął się, gdy ich oczy się spotkały. — Prócz tego, że jesteś niesamowicie uparta, jesteś też emocjonalna...

— Wcale nie jestem uparta!

— Jesteś, oj jesteś... — odpowiedział doktor i złożył szybki pocałunek na ustach wampirzycy, by tylko przestała gadać. — Rose i Emmett pożyją przez chwilę po swojemu, zatęsknią i wrócą. Nie martw się tym, Willie.

— No dobrze — westchnęła Willow, jednak gdzieś na dnie serca wciąż odczuwała winę. — Rosie prosiła, żeby nic nie mówić dzieciom... chce sama ich poinformować...

Carlisle kiwnął głową.

— Jeszcze jedno — mruknął, marszcząc brwi. 

— Hm?

— Leannie pójdzie na tą imprezę, ale Elio pójdzie z nią...

Willow roześmiała się szczerze. Nie mogła się powstrzymać. Już wyobrażała sobie reakcję Evangeline.

— No co? Albo Elio, albo ja.

— I to ja jestem ta zła? — roześmiała się Willow, patrząc z niedowierzaniem na blondyna. Oczami wyobraźni widziała Carlisle'a, hasającego na imprezie nastolatków i Evangeline z naburmuszoną miną, siedzącą na skraju kanapy, nie przyznającą się do własnego ojca. 

— Nie — odparł spokojnie Cullen, odgarniając ciemne kosmyki Willie za ucho. — Jesteś zestresowaną, wrzeszczącą matką na skraju wycieńczenia psychicznego... dlatego przygotuję ci relaksacyjna kąpiel ze świecami i płatkami róż. Co ty na to?

Złote oczy Willow aż zaświeciły się na tę myśl. Uwielbiała relaksacyjne kąpiele, gdy była człowiekiem.

— Ooo, w ramach bonusu jeszcze wino i lody? 

— Nie ma takiej opcji — odparł Carlisle, wstając. 

Willow zrobiła minę naburmuszonego dziecka, nie zamierzając puścić dłoni doktora. 

— Bonusem będę ja. 

Willie natychmiast wstała i wskoczyła na plecy Carlisle'a, który z głośnym śmiechem ruszył do łazienki. Oczywiście z balastem w postaci brunetki. 

— Prowadź swoją zbłąkaną owieczkę, mój pasterzu!


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top