♛ 46

Evangeline do końca dnia nie wyszła ze swojego pokoju. Nikt jej nie odwiedził, zgodnie ze słowami Willow, została pozbawiona wszelkiej łączności ze światem.

Dziewczyna zamknęła się w swoich czterech ścianach i w spokoju rozmyślała nad tym, co się wydarzyło. Bolało ją to, że tata się do niej nie odzywał. Na matkę wciąż była wściekła. Zachowywała się w całej sytuacji jak Alfa i Omega. Jakby nigdy nie była młoda, nie popełniała błędów. I do tego wszystkiego ten tekst o przyjaźni. Jak ktoś tak zamknięty na ludzi, jak Willow, śmiał w ogóle ją moralizować? Śmiechu warte.

Leannie żal było jedynie, że nie mogła zadzwonić do Hailee i podziękować jej za pomoc. Gdyby nie słowa Martin, Cullen z pewnością wzięłaby odpowiedzialność za czyn Mike'a na siebie, co byłoby ogromnym błędem.

To, co się stało, nie było winą Evangeline.

Kolejnego dnia gniew Leannie na matkę nie zmalał. Blondynka przyszykowała się do szkoły i gotowa na kolejne, bolesne starcie, opuściła swój pokój. Z miną cierpiętnika stanęła na środku klatki schodowej, dokładnie się rozglądając. Było cicho. Za cicho, jak na kolejny szkolny poranek.

Evangeline z prędkością światła wbiegła do kuchni, gdzie jej brat już pałaszował płatki, a matka krzątała się przy zlewie.

Leannie uniosła podbródek wyżej i posyłając bratu pełne wyższości spojrzenie, zasiadła naprzeciwko.

— Smacznego — powiedział Elio, po dłuższej chwili ciszy.

Evangeline miała buzię pełną czekoladowych kulek, więc kiwnęła jedynie głową. Choć nawet, gdyby nic nie jadła, nie odezwałaby się do brata. Miała mu za złe jego zachowanie poprzedniego dnia. Mógł się za nią wstawić, pomóc w jakikolwiek sposób. On tymczasem posłusznie zniknął z pokoju, gdy tylko Willow rzuciła mu groźniejsze spojrzenie.

— Elio, tata zawiezie was dziś do szkoły — powiedziała Willow, wciąż nie przerywając sprzątania.

— Reszta nie jedzie? — zdziwiła się Leannie, zerkając odruchowo na matkę, a raczej jej plecy. Sekundę później uświadomiła sobie, jak wielką gafę palnęła. Przecież oficjalnie były pokłócone i nie powinny się do siebie odzywać.

— Jedziemy, ktoś musi cię pilnować, rozrabiako! — zawołał Emmett, przechodzący przez korytarz.

Leannie prychnęła. Emmett bywał głupszy, niż ustawa przewiduje, jeśli Willow i Carlisle stwierdzili, że spełni się jako niańka, to byli w błędzie. Poza tym Evangeline nie miała zamiaru pozwolić, by ktokolwiek ją kontrolował.

Evangeline i Elliam w ciszy dokończyli posiłek. Carlisle faktycznie odwiózł dzieci mimo, że w samochodzie Jaspera i Alice były jeszcze trzy miejsca. Leannie miała nadzieję, że przez całą tę drogę ojciec choć na chwilę się do niej odezwie. On jednak przez większość czasu rozprawiał z Elio na temat jakichś legend, czy innych durnowatych historii na temat wilków. Nuda.

Gdy samochód zatrzymał się pod szkołą, Leannie chwyciła za klamkę, by jak najszybciej się ulotnić. Zamarła jednak, słysząc głos ojca. 

— Evangeline poczekaj chwilę.

Elio wyszedł z auta zupełnie, jakby ktoś go gonił. Nie chciał być świadkiem niezręcznej rozmowy siostry i taty. 

Blondynka zerknęła na ojca, który wlepił w nią złote spojrzenie. Wciąż nieco dziwne, nie tak ciepłe i dobre jak zwykle. Carlisle był wyraźnie rozczarowany postawą córki i chciał, by dziewczyna odczuwała to na każdym kroku.

— Zamierzasz porozmawiać o tym, co się stało? — zapytał Carlisle, gdy Evangeline przez dłuższy czas milczała.

— Mama dość już się na mnie powydzierała — zauważyła Leannie, bawiąc się nerwowo palcami. 

— Mama usiłowała do ciebie dotrzeć... 

Evangeline pokręciła głową. Willow zawsze była wybuchowa, ale to, co odstawiła dzień wcześniej, przechodziło wszelkie granice. 

— Ty jakoś nigdy na mnie nie krzyczysz... — mruknęła cicho dziewczyna, poprawiając jasne loki. — I dociera do mnie więcej, gdy ze mną rozmawiasz... mama wciąż tylko się drze i... nic tym nie osiąga... powinna...

— Evangeline, przestań — przerwał Carlisle, nieco ostrzejszym tonem. Zaraz jednak, gdy oddech Leannie przyspieszył, wzrok wampira złagodniał, zupełnie jak jego głos. Nie chciał, by córka rozkleiła mu się w samochodzie. — Wiesz, że mama szybko się denerwuje. Ale nie o nią tutaj chodzi, tylko o ciebie... O to, co zrobiłaś... Evangeline, nie rozumiesz powagi sytuacji. Ten chłopak naprawdę mógł zginąć... zrozum, że twoje zachowanie było skrajnie nieodpowiedzialne i...

— I co? — wycedziła Leannie, gdy jej zagubienie zastąpiła wściekłość. Sądziła, że chociaż w ojcu będzie miała oparcie. Tymczasem on stanął po stronie Willow i również zamierzał wmawiać córce, że wszystko co się stało, to jej wina. — Ciągle tylko krzyczała i powtarzała, że to moja wina! A to nieprawda, rozumiesz? Mike ma mózg i w tamtej chwili po prostu go nie użył! A mama oczywiście ma to gdzieś i obrała sobie mnie jako kozła ofiarnego, a wisienką na torcie było czepianie się moich przyjaciół! 

— Evangeline, skończ!

— A ty jak zwykle jej bronisz! — krzyknęła Leannie, łapiąc klamkę. Nie zważając na wściekłość ojca, wyszła z samochodu, trzaskając drzwiami zdecydowanie za mocno. 

Carlisle westchnął ciężko, oparł się o zagłówek i w ciszy patrzy, jak jego córka przytula się do rudowłosej dziewczyny, która również była świadkiem wypadku. Zdołał usłyszeć jedynie, jak koleżanka Leannie prosi ją, aby wszystko jej opowiedziała. Niczego więcej nie mógł usłyszeć, bo dziewczęta zniknęły w budynku szkoły. Nawet nadprzyrodzony słuch Carlisle'a nie był w stanie wyłapać tych dwóch głosów, z setek innych. 

Cullen odetchnął i wyruszył w drogę do szpitala. Jego myśli wciąż krążyły wokół chłopaka z rozbitą głową. Niby nie było mu nic poważnego, jednak Carlisle wciąż obawiał się konsekwencji, które mogą spotkać jego rodzinę, a przede wszystkim Evangeline. Z jednej strony wiedział, że blondynka powinna ponieść karę i to o wiele surowszą niż konfiskata telefonu i komputera. Z drugiej jednak bał się, jak duże kłopoty mogą ściągnąć na jego córkę wpływowi państwo Cortez. 

Pozostało mu tylko modlić się, by rodzice Michaela puścili w niepamięć całą sprawę.

— I bardzo dobrze zrobiłaś, Angel — uśmiechnęła się Hailee, pocierając ramię Evangeline.

Leannie uśmiechnęła się niemrawo. Niby uważała tak samo, jak Martin, jednak poranna wymiana zdań z ojcem, nie dawała jej spokoju. Nawet on sądził, że blondynka powinna wziąć odpowiedzialność za to, co się stało. 

— Lee ma racje. — Pokiwała głową Roxanne. — Mike to wyjątkowo wyrywna pierdoła. To i tak cud, że mu nóg nie oderwało. 

Evangeline nie wiedziała, czy śmiać się, czy płakać. Brzmiało dość poważnie, ale taka informacja byłaby o wiele bardziej wartościowa przed wypadkiem, nie po. Poza tym, nawet takie tłumaczenie nie spowoduje, że Willie spojrzy na córkę łaskawiej.

— Rodzice dali w kość? — zapytała Martin, patrząc uważnie na blondynkę. 

Evangeline westchnęła, opierając podbródek na dłoni. Pokiwała głową nie widząc sensu, by ją okłamywać.

— Moja matka... czasami zachowuje się, jak choleryczka. Wpadła w furię... Z ojcem jeszcze jako tako rozmawiam, ale ona...

— Znam to z autopsji, skarbie... — wtrąciła Hailee, kładąc drobną dłoń na ramieniu Leannie. Uśmiechnęła się pokrzepiająco, jednak Cullen nie była w stanie odwzajemnić gestu. Z grobową miną czekała na dalszy ciąg wypowiedzi Martin. — Moja matka też zawsze robiła problem tam, gdzie go nie było. Obrałam więc pewną taktykę... Otóż... gdy zaczyna mi coś wyrzucać, odwracam sytuację przeciw niej. Skoro twoja matka obarcza cię winą za całe zdarzenie zarzuć jej, że bardziej martwi się o cholerny motor, niż o zdrowie Mike'a i twoje. Gwarantuję ci, że zrobi jej się głupio.

Evangeline pokręciła nosem. Willow nie była głupia, za to pomysł Hailee wydawał się skazany na porażkę. Leannie nie wyobrażała sobie przyjścia do domu i wyrzucenia matce, że cały raban zrobiła tylko dlatego, że Rory odniósł szkody. 

Cullen nie była nawet pewna, czy ostatecznie motor nie został wywieziony na złom jeszcze tego samego dnia.

— Wiesz, zawsze trzeba przedstawić rodziców jako tych gorszych. 

Evangeline wzruszyła ramionami. Musiałaby mieć dużo szczęścia, by cały plan się powiódł. Poza tym teraz już nie miała jednego przeciwnika, a dwóch. Ojciec postanowił się odezwać, a to oznaczało, że będzie mówił coraz więcej. Trudno będzie przebić się przez rodowy głos rozsądku Cullenów. 

Chyba, że...

— Elio! Elio mi pomoże!

— Nie dotykaj mnie.

Carlisle przymknął powieki, oddychając ciężko. Posłusznie zabrał dłoń z ramienia Willow.  Wampirzyca wstała z zamiarem opuszczenia pokoju. Wciąż była wściekła za ostatnie zachowanie Carlisle'a. Za brak jakiejkolwiek reakcji na to, co zrobiła Evangeline. 

— Rozmawiałem z Leannie.

Cullen zmarszczyła brwi i zatrzymała się w pół kroku. To coś nowego. Odwróciła się powoli, wbijając złote spojrzenie w męża. 

— Nie poczuwa się do odpowiedzialności, ale myślę, że to ze względu na swoją nową koleżankę.

Willie zmarszczyła brwi. Nie wiedziała za dużo o nowych znajomych Evangeline. Z kilku opowieści kojarzyła tylko Phoebe, ale z tego co zauważyła, dziewczyna nie była tamtego wieczoru gościem Leannie.

— Ta rudowłosa. Hailee? 

Willow wzruszyła ramionami. Nie potrafiła nazwać przyjaciół córki po imieniu. Tamtego wieczoru, gdy tylko wyszła z samochodu, i zobaczyła, co się stało pozwoliła, by Emmett i Rose zaciągnęli ją do środka domu. Jasper natomiast chwycił Elio pod ramię i również zabrał do wnętrza budynku.  

Willie niewiele pamiętała z pierwszych chwil po wypadku, gdy za pragnienie znów zawładnęło jej umysłem, a racjonalne myślenie przyćmił zapach krwi. 

Słodkiej krwi. Dobrej krwi. 

W duchu dziękowała Emmettowi i Rose, że zareagowali tak szybko. Wolała nie myśleć, co by się stało, gdyby Willie została sam na sam z rannym nastolatkiem i jego przyjaciółmi. Nie chciała dopuścić do siebie cichego głosiku, który podpowiadał, że najpewniej rzuciłaby się na biednego Mike'a i wyssała do ostatniej kropli krwi.

Carlisle przypatrywał się Willow przez dłuższą chwilę. Nie była już tak obojowo nastawiona, jak chwilę temu. Jej wzrok był rozbiegany, nerwowo bawiła się dłońmi. 

— Willie, czy na pewno chodzi tylko o Evangeline?

Brunetka pokręciła powoli głową. 

— Myślę, że powinniśmy zabronić Lennie i Elio zapraszania przyjaciół. Nawet Phoebe i tego Francuza...

Carlisle zacisnął wargi przez chwilę nie wiedząc, co powiedzieć. Po kilku sekundach podszedł bliżej i położył dłonie na ramionach Willie, gładząc je lekko. Uśmiechnął się delikatnie, ale brunetka nie odwzajemniła gestu. 

Już wiedział, co ją trapi.

— Powinnaś powiedzieć Evangeline. Spojrzy na ciebie inaczej...

— Nie — sprzeciwiła się Willie. — Nie chcę, żeby wiedziała. Ani ona, ani Elio. Jeśli woli myśleć, że jej matka jest jakaś aspołeczna, albo introwertyczna dobrze... wolę to niż...

— Niż co? — Carlisle przyciszył głos, robiąc kolejny krok w stronę Willie. Ujął jej podbródek i uniósł wyżej. Złączył ich spojrzenia czekając, aż żona w końcu powie mu, czego się tak obawia. 

— Wolę, żeby moje dzieci miały mnie za dziwaczkę, niż nieokrzesaną bestię.

— Willie... — Cullen pokręcił głową. Chciał coś powiedzieć, w jakiś sposób pocieszyć kobietę, ale nie wiedział, jak. Willow to uparty zawodnik. 

Blondyn pozwolił, by kobieta się do niego przytuliła. Uśmiechnął się lekko, gdy jej loki połaskotały go w nos. Ucałował ją krótko w czubek głowy, a Willie mocniej zacisnęła ręce wokół doktora. 

— Nie jesteś bestią. Problemy z opanowaniem są normalne dla młodych wampirów... tłumaczyłem ci przecież... 

— Wiem, pamiętam — przerwała Willie. Wampirzyca dużo nasłuchała się na temat tego, jak trudno nowonarodzonym zapanować nad pragnieniem. Ona uczyła się tego ponad dziesięć lat i wciąż nie ufała samej sobie. 

Nieważne, że jako wampir nigdy nie spróbowała ludzkiej krwi. Nie posiadała tak silnej woli, jak Carlisle, czy Bella. Willow polowała częściej niż reszta rodziny, chcąc zaspokoić swoje pragnienie. Miała nadzieję, że po długim czasie uda jej się w pełni zapanować nad swoim instynktem, lecz ostatni wypadek nie pozostawił jej złudzeń.

Gdyby nie szybka reakcja Rose, Emmetta i uspokajający wpływ Jaspera, Willie rzuciłaby się na Michaela. 

Cullen pozostało jedynie cieszyć się, że jest obojętna na krew swoich dzieci. Poza tym mogła przygotować się, że najbliższe lata wciąż będzie spędzać w domu. Zbyt bała się ryzyka, które przynosiło ze sobą przebywanie wśród tłumów zwykłych ludzi. Tak niewiele trzeba, aby się skaleczyć, zadrapnąć. Wystarczyła jedna kropla krwi, aby Willow stała się żądnym krwi potworem. 

— To powiedz chociaż Elio. Jest wrażliwy i... 

— I będzie się martwił — przerwała Willie, wciąż nie odrywając się od blondyna. — Elio chce poznać swój dar. Niech na tym się skupi.

— Trochę to trudne, gdy nie mamy pod ręką wilkołaka... — zauważył cicho Carlisle.

Willie podniosła gwałtownie głowę, by móc spojrzeć na Cullena. Uśmiechnął się niewinnie. 

— Usiłujesz mi powiedzieć, że chcesz założyć hodowlę wilków?

— Nie sądzę, aby twój brat był zadowolony, gdy usłyszy, że chcemy go hodować. Termin zaproszenia na kilka dni wydaje się bardziej przyjazny. 

Willow westchnęła, tym razem odrywając się od Carlisle'a. Stanęła naprzeciwko, krzyżując ręce na klatce piersiowej. W obecnej sytuacji nie chciała widzieć nikogo. Mimo, że oficjalnie pogodziła się z Jacobem, nie sądziła, że jego wizyta to dobry pomysł. Przynajmniej nie teraz.

— Jacob ma dobry kontakt z Leannie, może...

— O nie! — zawołała Willow, kręcąc głową. — Tylko tego mi brakuje, żeby ten smarkacz pomagał nam w wychowaniu Evangeline. Ani mi się śni. Twój pomysł jest do dupy, już wolę tę hodowlę wilków... — zadeklarowała brunetka, po czym bez zbędnych wyjaśnień, ruszyła do wyjścia z pokoju.

Carlisle zamierzał ruszyć za nią, jednak zatrzymał go dzwonek telefonu. 

Willie natomiast miała zamiar zająć się czymś pożytecznym. Takim, jak wybór prezentu na ślub Jake'a i Nessie. Co prawda Renesmee wspominała, że będzie o tym myśleć dopiero za rok, ale Wills wolała już zacząć rozglądać się za czymś sensownym. 

Zdążyła jedynie włączyć laptopa, gdy Carlisle wpadł do pomieszczenia.

— Co się...

— Dzwoniła dyrektorka szkoły. Rodzice tego rannego chłopaka są u niej i chcą pilnie z nami porozmawiać. 


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top