♛ 42
Willow cieszyła się, że Leannie i Elio odwiedziła ich przyjaciółka. Choć nie nawykła do ludzkich gości w swoim domu, była to miła odmiana. Oczywiście wolałaby wiedzieć, kiedy jej dzieci planują kogoś zaprosić, mogłaby wtedy spokojnie usunąć z widoku nietypowe rzeczy, choćby zapasy z krwią z lodówki, tak zapobiegawczo.
Westchnęła ciężko, łapiąc w dłoń długopis. Musiała poradzić sobie jakoś z napływającymi z hotelu fakturami. Rano dowiedziała się, że księgowe popełniły jakieś błędy i zadeklarowane dochody nie zgadzają się z tymi z faktur. Krótko mówiąc - Willow groziła kara, jeśli szybko nie wyłapie błędu. Zażądała więc, by wysłano jej skanem dokumentacje z całego miesiąca.
Siedziała i analizowała wszystko, krok po kroku, usiłując odnaleźć pomyłkę. Niestety nawet jej wampirza szybkość i tempo przyswajania wiedzy nie pomagało. Miała przed sobą kilka dni pracy.
— Wróciłem.
Willow nie podniosła głowy mimo, że wyraźnie usłyszała głos Carlisle'a. Wstukała kolejną kwotę do kalkulatora i znów zaczęła przeglądać fakturę z trzynastego grudnia.
— Przeszło tu tornado? — zapytał wampir, wchodząc do środka pomieszczenia. Rozejrzał się po stole, zarzuconym papierami. Spojrzał pytająco na Willie. Przez dłuższą chwilę panowała cisza, aż w końcu Willie wyraźnie poirytowana odetchnęła i spojrzała na blondyna.
— Pracuję. Nie ruszaj, bo pomieszasz.
Cullen uniósł brew. Cały stół był w fakturach i innych dokumentach. Może i miał trochę inne pojmowanie porządku, co Willow, ale ten syf nawet obok ładu i składu nie stał.
— Chcesz mi powiedzieć, że się w tym bałaganie odnajdujesz?
— Tak! — warknęła, posyłając mężowi groźne spojrzenie. Była zbyt poirytowana całą sytuacją, by tak sobie z nim rozmawiać na temat porządku. W ich domu, to on miał zdecydowanie większe parcie na przerażający wręcz porządek, ale brunetka nie była w nastroju, żeby teraz to roztrząsać.
Carlisle zmierzył żonę uważnym spojrzeniem. Owszem, od ostatniej sprzeczki na temat Emmy relacje między nimi były trochę chłodniejsze, ale blondyn czuł, że Willie nie o to chodzi. Omiótł wzrokiem materiały, leżące na stole. Prócz faktur dostrzegł coś jeszcze. Sięgnął po dokument, zatytułowany wezwaniem.
— Zostaw, to nie do ciebie.
— Och, doprawdy? — prychnął Carlisle, będąc już w połowie czytania pisma. — Zaadresowane do Willow i Carlisle'a Cullen, nie Willow Cullen.
Willie zacisnęła wargi i uderzyła w klawisz Enter trochę za mocno. Co za cholera podpowiedziała jej, żeby do aktu notarialnego dopisać Carlisle'a?
No tak, ona sama.
Cullen odłożył dokument i zajął miejsce obok Willow. Wampirzyca wpatrywała się w niego ze zdziwieniem, zupełnie nie rozumiejąc.
— Pomogę ci — uśmiechnął się ciepło doktor. Zupełnie zmienił dotychczasowe podejście do Willie i choć w normalnej sytuacji, kobieta byłaby cholernie rozczulona chęcią jego pomocy, teraz pragnęła udowodnić mu, że sama sobie poradzi.
Zadarła podbródek wyżej, mrużąc niebezpiecznie oczy.
— Sama sobie poradzę.
— Chcę ci pomóc.
— Wciąż jestem na ciebie zła!
— Ja na ciebie też. — Cullen wzruszył ramionami, łapiąc za pierwszą z brzegu fakturę. — Ale to nie znaczy, że ci nie pomogę.
Willie jęknęła, ukrywając twarz w dłoniach. Dlaczego nawet, gdy miała z blondynem cichą wojnę on zachowywał się, jak cholerny rycerz w lśniącej, diamentowej zbroi? Jak miała dłużej się na niego gniewać, skoro był taki kochany?
— Swoją drogą... kto nas odwiedził?
— To, że pozwalam ci sobie pomóc nie znaczy, że będziemy sobie przyjaźnie plotkować. Jestem w pracy.
Carlisle pokręcił głową z dezaprobatą. No tak, Willie miała jednak coś z Blacków. Poza upartością, była nad wyraz dumna. Oczywiście w jej przypadku, nie miało to takiego wydźwięku, jak u Jacoba, ale wciąż dziewczyna potrzebowała czasu, by wybaczyć i zrozumieć.
Wyglądało na to, że sam będzie musiał pofatygować się na górę i sprawdzić, kto taki przebywa w pokoju Leannie. Jednak to dopiero później, najpierw pomoże uporać się Willow z fakturami.
♛
Elliam odetchnął, gdy Leannie orzekła, że skończyła przepisywać. Cullen wstał i z niemałą radością wpakował rzeczy Phoebe do jej plecaka, po czym wręczył go zdezorientowanej dziewczynie.
— Ale... — mruknęła cicho Richardson.
Chciała jeszcze chwilę pobyć w domu Cullenów. Pogadać z Evangeline, pogapić się na Elio.
Zerknęła błagalnie na blondynkę, jednak ona jakby tego nie zauważyła. Padła na łóżko, uśmiechając się, gdy zatopiła twarz w miękkich poduszkach. Po dniu pełnym wrażeń marzyła tylko o tym, aby iść spać.
— Do jutra, Phoebe.
Richardson zrozumiała, że nici z jej planów. Rzuciła ciche cześć do Evangeline i posłusznie przeszła przez drzwi, które wymownym gestem wskazywał jej Elio.
— Cóż za gentelman — mruknął cicho Jasper, który wraz z Emmettem stał piętro wyżej. Wampiry opierały się o balustradę i przyglądały całemu zajściu.
Elliam był pewien, że gdy tylko Phoebe opuści ich dom, zostanie okrzyknięta jego dziewczyną. Nieważne, że praktycznie się nie znali.
Elio wszedł do pokoju, w którym wyczuł rodziców. Uśmiechnął się szeroko widząc, że współpracują. Stał chwilę w progu pokoju i pozwolił sobie poobserwować, jak Willie pochyla się nad Carlisle'em i coś mu tłumaczy. Może i Elliam nie bywał zbyt wylewny, ale zwracał uwagę na takie drobiazgi, jak sprzeczki rodziców.
Dopiero wejście Phoebe spowodowało, że Willow i Carlisle podnieśli oczy w tym samym momencie. Oboje uśmiechnęli się ciepło sekundę później podczas, gdy Phoebe oddychała coraz głośniej.
Co prawda widziała się już z matką Elliama i Evangeline, ale w tym całym pośpiechu Elio, nie zdążyła się jej nawet przyjrzeć.
Teraz stała zaledwie metr od rodziców bliźniaków i nie wierzyła własnym oczom. Patrzyła się na dwie, zupełnie obce istoty. Tak piękne, że wydawały się wręcz nierealne. Richardson uważała, że rodzeństwo Cullen było obdarzone niebywałą urodą. Sądziła więc, że może dla równowagi ich rodzice są nieco mniej zachwycający. Tymczasem wydawali się wręcz uosobieniami dzieł sztuki. I te intensywne oczy, koloru płynnego złota.
— Phoebe, to Carlisle Cullen, mój tata... — wyjaśnił po krótce Elio, widząc zawieszenie Richardson.
— Miło cię poznać, Phoebe — uśmiechnął się szerzej Carlisle, wyciągając dłoń w stronę czarnowłosej.
Dziewczyna zdobyła się jedynie na uchylenie ust. Nie zdołała wydusić ani jednego słowa. Praktycznie na oślep ujęła dłoń doktora i wzdrygając się jeszcze pod wpływem zimna, zdołała potrząsnąć nią kilka razy.
— Więc, Phoebe... — zaczęła Willie, stając obok męża. Teraz Richardson miała doskonałą możliwość, by porównać dwie, stojące przed nią postaci. Zdawały się przyciągać ją tak bardzo, nawet bardziej niż Elliam! Sprawiali, że nie chciała odwracać od nich wzroku. A ten zapach? Cudowny. — Może...
— Phoebe śpieszy się do domu — przerwał Elio, szczerząc zęby. — Odwieziecie ją?
— Oczywiście — odparła Willow. — Zaprowadź koleżankę do samochodu, tata zaraz przyjdzie.
Elio kiwnął głową i złapał Phoebe za nadgarstek, by wyciągnąć ją z pokoju. Carlisle tymczasem spojrzał na Willie marszcząc brwi.
— Nie pamiętam, żebym oferował...
— Chciałeś mi pomóc, nie? — powiedziała brunetka, wracając na swoje miejsce. — To nie marudź, tylko odstaw tę dziewczynę do domu.
— Może pojedziesz ze mną? Zrobisz sobie przerwę... — zasugerował Carlisle, jednak wyraz twarzy Willow dał mu do zrozumienia, że tę przejażdżkę odbędzie sam.
♛
Gdy tylko Elio zatrzasnął drzwi za Phoebe, ruszył do pokoju siostry. Miał zbyt mało czasu i zbyt dużo roboty. Zastał Evangeline wciąż leżącą na łóżku. Była bliska snu, ale w tamtej chwili chłopakiem władały takie emocje, że miał to gdzieś. Najchętniej zrzuciłby siostrę z trzeciego piętra z nadzieją, że nabije się na spacerujące stado jeży.
Złapał siostrę za nogę i pociągnął ją na ziemię. Dziewczyna spadłaz łóżka z głośnym łoskotem i miną małego mordercy.
— Powaliło cię?! — warknęła, unosząc się na łokciach, by spojrzeć na brata.
Elio skrzyżował ręce na piersi. Krzyki siostry nie robiły na nim wrażenia. To raczej ona powinna się bać jego.
— Czy ty naprawdę jesteś tak skrajnie głupia, Linka?! Coś ty sobie myślała, uciekając ze szkoły? — Brunet przyciszył głos, gdy Evangeline przyłożyła palec do ust, wskazując drzwi. Wytrzeźwiała do tego stopnia, by bać się reakcji rodziców na jej małą wycieczkę. — Wiesz, ile będziemy słuchać, jak się dowiedzą?!
— Sęk w tym... — syknęła Leannie, mozolnie zbierając się z podłogi. Wstała z głośnym westchnięciem i usadowiła się znów na łóżku. Spojrzała na brata zrezygnowanymi oczami. — Sęk w tym, żeby się nie dowiedzieli, Elio. To jednorazowy wybryk, a ty zachowujesz się, jakbym założyła własną sektę na cześć różowych flamingów! Poza tym powinieneś cieszyć się, że poznałam fajnych ludzi. Też możesz zacząć nawiązywać znajomości, a nie przesiadywać całe dnie z tym swoim francuzikiem...
— Co ty masz do Leo? — zdziwił się Elio, jednak zanim Leannie odpowiedziała, pokręcił głową. Chatier nie był tematem ich rozmowy. — Nieważne. Ja zrobiłem swoje, choć to i tak za dużo. Resztę problemów sama rozwiązuj...
— Jakich problemów?
Elliam starannie opowiedział siostrze sytuację, która miała miejsce. A właściwie łańcuszek kłamstw, który musiał utkać, by jej wycieczka nie wyszła na jaw. Przedstawił wersję, którą sprzedał Jasperowi i Emmettowi, rodzicom, Phoebe i wychowawczyni.
— Ta jędza też to zauważyła? — mruknęła cicho Evangeline, marszcząc nos. — Muszę jakoś to sprostować...
— No, ciekawy jestem jak — prychnął Elio, którego humor nieco się polepszył. Opowiedział siostrze całą historię i teraz tylko mógł stać z boku i podziwiać, jak Leannie nieudolnie próbuje wykaraskać się z tego bagna, w które wpadła na własne życzenie.
— Nie wiem... może napisze SMS-a z komórki mamy? Albo taty? Będzie prościej...
— Nie możesz być tak naiwna...
Evangeline przyjrzała się bratu. Nie było nic trudnego w zabraniu telefonu ojcu, który wciąż nie przepadał za nowinkami XXI wieku. Po powrocie do domu Carlisle często kładł telefon na komodę i jeśli nie musiał wykonywać pilnego połączenia, urządzenie leżało sobie na miejscu aż do kolejnego wyjścia Cullena.
— A ty mi pomożesz! — zawołała Evangeline, wyciągając palec w stronę Elio.
— Nie ma takiej opcji. — Chłopak pokręcił głową.
— Elio błagam... ten ostatni raz.
Czy Elliam Cullen potrafił odmawiać? Naturalnie był to dla niego wielki problem. Wciąż był zły na siostrę, ale mimo to nie potrafił zostawić jej na pastwę losu. Poza tym, nie zamierzał fałszować wiadomości od ojca. Nieważne, co zaplanowała Evangeline, Elio chciał wykonać tę czystszą robotę.
— Tylko dopilnujesz, żeby tata czymś się zajął... nic więcej... Elio, błagam...
— Zgoda... — westchnął chłopak, pocierając czoło.
Evangeline zaklaskała wesoło.
— Ale najpierw... zrób coś z tymi ciuchami, bo czuć tu strasznie. Pozbądź się ich, albo wypierz... cokolwiek, bo jak coś wyczują... to nie chcę być w twojej skórze, Leannie.
Elliam, choć szczerze życzył siostrze powodzenia liczył się z tym, że rodzice prędzej czy później wyczują zapach którejkolwiek używki, albo Leannie popełni jakiś błąd i jej wycieczka wyjdzie na jaw. Naprawdę wolałby uniknąć całego tego napięcia zwłaszcza, że gdy Carlisle odwiózł Phoebe i wrócił do domu okazało się, że wcale nie pogodził się z żoną i co chwila dało się słyszeć głośniejsze wymiany zdań.
♛
— Masz coś?
Carlisle oderwał się od ekranu komputera, gdy do jego uszu dotarł głos Willie. Zerknął jeszcze na zegar, który wskazywał czwartą nad ranem.
Pokręcił przepraszająco głową. Nic. Kompletnie nic. Zdążyli sprawdzić zdecydowaną większość faktur i porównać z operacjami finansowymi hotelu. Wszystko się zgadzało, każdy dolar, co do centa.
— Naprawdę nie wiem, czego oni się uczepili... gdzie widnieje ten błąd?
— Mam ci odpowiedzieć, czy po prostu mnie ignorujesz i gadasz sama do siebie? — zapytał Carlisle.
Willie zmrużyła oczy. Przez chwilę rozważała pewien ruch. Ostatecznie wstała, zwinęła kartkę w rulon i zanim Cullen zdążył się uchylić, trzepnęła go w głowę.
— Zapytaj za co, a zrobię to jeszcze raz — zastrzegła, wyciągając ostrzegawczo palec przed nos złotookiego.
Blondyn kiwnął głową. Willow już chciała wrócić na swoje miejsce, ale Carlisle złapał ją za dłoń i posadził sobie na kolanach.
— Przestaniesz? — zapytał Carlisle, a jego zimny oddech owiał twarz Willie. Zacisnęła wargi, by tylko się nie uśmiechnąć. Jej oczy natomiast podświadomie powędrowały na usta Cullena.
— Zamknij oczy — jęknęła, gdy zorientowała się, co robi.
— Czemu? — Blondyn był wyraźnie rozbawiony reakcją Willow. Złapał ją za policzki i złożył delikatny pocałunek na czubku nosa dziewczyny, co spotkało się z jej dezaprobatą.
— No i przegrałam!
Carlisle roześmiał się nieco głośniej, przytulając Willie do siebie.
— Nie przypominam sobie, żebyśmy się o coś zakładali.
— Założyłam się ze swoim honorem — mruknęła brunetka. — Nieważne już. Boję się, bo nie mogę nic znaleźć... — wyjaśniła, odrywając się od Carlisle'a. Przeczesała jego złote włosy, wzdychając ciężko.
— Nie martw się, poradzimy sobie jakoś.
— Jeśli do wieczora nie znajdę tego błędu, pojadę do hotelu... może na miejscu...
— Pojedziemy — poprawił kobietę wampir, na co Willie przytuliła go ponownie. Trwaliby tak o wiele dłużej, gdyby nie urywany oddech i wyraźne kroki na schodach. Spojrzeli na siebie zdziwieni, ale w kolejnej sekundzie oboje wychylili się z pokoju.
Dostrzegli Evangeline, która tak po prostu krzątała się w kuchni, najprawdopodobniej przygotowując śniadanie.
Willow zmarszczyła brwi, ale nic nie powiedziała. Carlisle zerknął na zegarek. Jego żona wykorzystała okazję i przyciągnęła do siebie nadgarstek blondyna, by również spojrzeć na godzinę.
Coś zdecydowanie nie grało.
— Skarbie, jesteś chora? — zapytał Carlisle, pojawiając się tuż przed Leannie. Dziewczyna odwróciła się do ojca, trzymając w dłoniach karton z mlekiem. Cullen bezceremonialnie przyłożył dłoń do czoła córki, która skrzywiła się natychmiast.
— Nic mi nie jest, tato... — mruknęła, odsuwając się. — Czemu nie mamy mleka sojowego?
— Mleka jakiego? — zdziwiła się Willow.
— Sojowego! — zawołała Evangeline. Z impetem położyła miskę na blacie. Wbiła jasne spojrzenie w rodziców. Jej mina zdradzała, że wstała z łóżka lewą nogą. — Jest o wiele zdrowsze, niż to krowie! Nie mówiąc o tym, że chudsze! Roxanne mówiła, że używa tylko takiego, zwłaszcza przed porannym bieganiem.
Willie otworzyła buzię z wrażenia i spojrzała zdezorientowana na Carlisle'a, który nie odrywał spojrzenia od Leannie. Widział dwie przyczyny zaistniałej sytuacji; Leannie spadła z łóżka, uderzyła się w głowę i coś jej się w mózgu przestawiło, albo została podmieniona w czasie snu.
— B-bieganiem? — wydukała w końcu Willie. Choć dla niej samej poranne bieganie za ludzkiego życia było czymś normalnym, gdy stała się wampirem, odeszło w niepamięć. Nie dawało już jej tej samej satysfakcji, co kiedyś. Po cichu miała nadzieję, że któreś z jej dzieci odziedziczy miłość do sportu, jednak przeliczyła się. Elio i Leannie w tym akurat byli zgodni - sport to zło.
— Przecież... — zaczął powoli blondyn, obserwując Evangeline, która w końcu zasiadła do stołu (oczywiście uprzednio dostatecznie ukazując swoje niezadowolenie z tego, że będzie musiała zjeść posiłek z mlekiem nie sojowym). — Mówiłaś, że sport to głupota... tylko się spocisz i...
— Okazuje się... — przerwała Evangeline — że większość nastolatek w moim wieku uprawia sport. Wyobrażacie sobie, że mają fioła na punkcie figury?
— Leannie, ale ty jesteś w połowie wampirem... — wyjaśniła Willie, stając po drugiej stronie stołu. Uśmiechnęła się delikatnie do córki, ale blondynka nie miała zamiaru odwzajemnić gestu. — Jesteś... idealna i nie musisz...
— Idę biegać — przerwała, nieco za ostro. Zdała sobie z tego sprawę, dlatego natychmiast wbiła spojrzenie w czekoladowe kulki.
Swoją drogą, czekoladowe płatki są niezdrowe.
— Jak pojedziesz do sklepu, kup więcej fit produktów i najzwyklejsze płatki bez cukru — zwróciła się do matki, wychodząc z pomieszczenia. — Pobiegam godzinę i wracam. Nie popadajcie w paranoję, cześć.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top