♛ 40
Evangeline nigdy nie lubiła pory lunchu. Wtedy właśnie do niej i do jej przyjaciółki - Phoebe - dosiadał się Elio ze swoim kolegą. Nie, żeby miała coś przeciwko bratu, albo Leo, w żadnym wypadku.
Po prostu Phoebe w obecności Elliama, który w jej mniemaniu był chodzącym cudem tego świata, zachowywała się, jakby brakowało jej piątej klepki. I właśnie to tak bardzo działało Leannie na nerwy. Kiedy Elio był obok, Richardson jąkała się, rzucała dziwnymi żartami, a jej twarz przez całe pół godziny była czerwona.
Elio i Leo nic sobie z tego nie robili, zajmowali się sobą, a Leannie najczęściej po prostu wywracała oczami i przeglądała internet, bo rozmowa z Phoebe nie wchodziła w grę. Były dni, że Cullen nie winiła przyjaciółki za nic, w końcu Elio był w połowie wampirem, więc z definicji był piękny. Tamtego dnia jednak Evangeline Cullen znajdowała się na skraju wytrzymałości.
— Phoebe — syknęła, gdy od trzech minut czarnowłosa nie spuszczała wzroku z Elio, który zdążył już trzy razy posłać przyjaciółce siostry niepewny uśmiech. — Jak Boga kocham, zaraz pocieknie ci ślina.
Phoebe odchrząknęła, prostując się nieco. Uśmiechnęła się do Cullen nieco zakłopotana. Nie panowała nad swoim durnowatym zachowaniem, gdy Elio był obok niej. Jej mózg jakby się wyłączył, a wszystkie inne organy żyły własnym życiem.
— Wiesz co, mam dość... — Evangeline wstała i bez słowa ruszyła do stolika, znajdującego się w kącie stołówki. Udała, że nie widzi niepewnych spojrzeń przyszywanej rodziny. Nie miała wątpliwości, że Alice, Jazz, Rose i Emmett doskonale słyszeli, co się stało, więc tym bardziej nie rozumiała ich min.
Sięgnęła po wolne krzesło, stojące przy stole obok i wcisnęła je pomiędzy Jaspera i Rosalie. Opadła na nie z głośnym westchnięciem i przekonaniem o beznadziei życia. Jej błękitne spojrzenie podążyło w stronę tacy, którą zostawiła przy poprzednim miejscu. Z satysfakcją i niesamowicie wręcz czystym sumieniem zignorowała błagalne spojrzenie Phoebe, która wyglądała, jakby za chwilę miała odejść z tego świata.
Leannie nie miała zamiaru znów puścić jej płazem dziwnego zachowania. Elio w końcu nie był Bradem Pittem! Blondynka westchnęła i zabrała Jasperowi z tacy sałatkę. Złotowłosy uniósł brew.
— Pierwszy raz w życiu coś zniknie z twojej tacy — mruknęła niewyraźnie, wciskając do buzi spory kawałek pomidora.
— A może twoja koleżanka też zechce z nami zjeść? — zaproponowała Alice, uśmiechając się szeroko. Jej złote oczy zaświeciły się przyjaźnie, lecz Leannie wciąż patrzyła na nią, jak na ostatnią wariatkę. Przyczyna była dość prosta. Rodzeństwo czysto krwistych wampirów wciąż stroniło od obcych.
Evangeline i Elliam nie mieli takiego podejścia. Chcieli poznawać nowe osoby, a fakt, że do złudzenia przypominali zwykłych ludzi, wszystko im ułatwiał. Dzięki właśnie takiej otwartości Elio zdołał zaprzyjaźnić się z Leo, a Leannie z Phoebe. Nie zmieniało to jednak podejścia pozostałych Cullenów. Im mniej mieli kontaktu z przyjaciółmi dzieci Carlisle'a, tym lepiej.
— Jest zajęta ślinieniem się do Elio — powiedział Emmett, wracając spojrzeniem do Phoebe. Bezczelnie wbijał w nią złote oczy z cichą nadzieją, że poczuje się jeszcze bardziej nieswojo. Och, jak bardzo miał ochotę ponaśmiewać się na głos z przyjaciółki Leannie, oczywiście dając wyraz swojej sympatii. Z jego obserwacji wynikało, że Richardson jest dość zabawna i kto wie, może by się dogadali.
— Tsa... — mruknęła Leannie, nabijając na widelec kolejne listki sałaty. — Nie przerywajmy jej.
Evangeline westchnęła ciężko, gdy rzodkiewka zaczęła turlać się po pudełku. Nie mogła nabić jej na sztuciec. Warknęła, odkładając widelec.
— Skarbie, wszystko dobrze? — zapytała Rose, uśmiechając się do blondynki.
Leannie miała wielką ochotę krzyknąć, że nie. Od powrotu z Forks czuła się źle, wszystko ją denerwowało, zwłaszcza Elio.
Elio i jego dar, Elio i jego wyjątkowość. Elio i śliniąca się Phoebe.
— Leannie? — powtórzyła Rosalie.
Evangeline kiwnęła głową, uśmiechając się. Zdołała jeszcze wymienić spojrzenia z Jasperem. Wystarczyło, by wampir zrozumiał, że ma zachować dyskrecję. Naturalnie, później miał zamiar poruszyć temat złości i frustracji, które wyczuwał od przybranej siostry.
— Wszystko dobrze... po prostu... trochę źle się czuję...
— Chcesz jechać do domu? — zapytała blondynka, odruchowo łapiąc Evangeline za dłoń.
Rosalie zawsze była troskliwa w stosunku do bliźniąt. Należałoby stwierdzić, że nawet nieco przewrażliwiona na punkcie ich zdrowia i bezpieczeństwa. Była przy tym jednak tak kochana, że Leannie nie umiała długo się na nią gniewać za traktowanie jej jak jajka.
— Nie. — Evangeline pokręciła zdecydowanie głową. W domu była mama, poza tym dziewczyna chciała uniknąć angażowania nauczycieli. Oczywiste było, że po powrocie ojca do domu, mogła się go spodziewać z termometrem w dłoni i całą listą pytań. Czasami przeklinała fakt, że Carlisle był lekarzem. — Przewietrzę się tylko.
Nie czekając na reakcję rodzeństwa zabrała swoje rzeczy i ruszyła do wyjścia. Nie spojrzała nawet w stronę Elio i Phoebe. Po prostu przedarła się przez tłumy i podążyła korytarzem do najbliższego wyjścia.
Wypadła na podwórze, omal nie potykając się o własne nogi. Zignorowała grupkę stojących niedaleko wejścia drugoklasistów, posyłających w jej stronę zdziwione spojrzenia.
Zacisnęła wargi i wyprostowała się, poprawiając torbę. Zrobiła kilka kroków do przodu. Przysiadła na murku mimo, że był zimny i mokry. Nie za bardzo ją to obchodziło. W końcu jeśli zachoruje, ojciec będzie mógł popisać się swoją wiedzą. W każdym razie nie pozwoli jej umrzeć na zapalenie płuc. Jeśli w ogóle mogła na nie zapaść.
Odetchnęła zimowym powietrzem.
Jakim cudem wylądowała na zewnątrz? Nie wiedziała. W stołówce nie wydarzyło się nic takiego. Phoebe zachowywała się tak, jak zawsze. Elio i pozostałe rodzeństwo także.
Cały dzień był taki... przeciętny.
Uśmiechnęła się smutno. Przeciętny dzień, przeciętnej Leannie.
Przeciętna Leannie.
Nie wiedziała, dlaczego te słowa tak ją dotknęły. Czy to coś złego, być przeciętnym? W końcu tyle razy słyszała z ust Rose, że chciałaby być normalnym człowiekiem. A jednak blondynce wciąż wydawało się, że jest po prostu gorsza. Gorsza od Elio.
— Wyglądasz, jakbyś tego potrzebowała.
Evangeline zmarszczyła brwi, gdy ktoś podsunął jej pod nos papierosa. Uniosła nieśmiało wzrok i ujrzała brązowe oczy Hailee Martin.
Hailee Martin była znana z twardego charakteru, który idealnie współgrał z jej płomiennymi, rudymi włosami. Dziewczyna o dominującej osobowości, miała silny wpływ na rówieśników. U części budziła respekt, u innych strach. Hailee była idealnym przykładem nastolatki korzystającej z życia. Robiła to, co chciała, z kim chciała i kiedy chciała. Czerpała z życia garściami i nie wstydziła się tego.
Swój stosunek do Hailee Evangeline określiłaby jako... przeraźliwie obojętny. Może bywały sytuacje, gdy zazdrościła rudowłosej tego, jak wiele ma swobody, ale rzadko. Nie zastanawiała się też nigdy nad tym, jaka jest Martin. W końcu chodziła do szkoły zaledwie parę miesięcy. W tym czasie musiała jakoś odnaleźć się w otoczeniu, a nie robić skrzętne notatki na temat szkolnych gwiazd.
Cullen nie miała względem Hailee żadnych innych przemyśleń, bo po prostu jej nie znała.
W tamtej chwili, gdy Martin wpatrywała się w Leannie z niepewnym uśmiechem i wyraźnie częstowała ją papierosem, Evangeline miała w głowie tysiąc myśli. Nie wiedziała, czym zasłużyła sobie na uwagę sławnej cheerleaderki. Może Hailee się nudziło i chciała po prostu sobie pożartować? A może się z kimś założyła?
Beznadziejność sytuacji uderzyła Cullen jeszcze bardziej, gdy pierwsze krople deszczu spadły na ziemię. Do pełni nieszczęścia brakowało jej tylko mokrych włosów i wyglądu kury.
Westchnęła ciężko. W tamtej chwili nie mogła zrobić nic innego, jak przyjąć papierosa. Chociaż nie miała zielonego pojęcia, jak go zapalić.
— Chodź pod dach — zaproponowała rudowłosa, zachęcająco kiwając głową.
Evangeline z głośno bijącym sercem chwyciła torbę i ruszyła za Hailee, prowadzącą ją na tyły szkoły. Cullen była przerażona tym, co właśnie robiła, ale jakoś nie mogła przestać. Nogi same podążały za Martin mimo, że rozsądek wręcz krzyczał, by Leannie wróciła do szkoły. Dziwne było, że głos rozsądku do złudzenia przypominał barwę głosu Carlisle'a.
— To jest dobre miejsce — powiedziała Hailee, przystając pod murem. Utkwiła ciemne spojrzenie w Leannie. Przez chwilę Martin nic nie mówiła, jednak po kilku sekundach parsknęła śmiechem. — Wyglądasz, jak zagubiona gąska. Pomóc ci?
Leannie nie zdążyła nawet kiwnąć głową, bo Hailee już ją instruowała, którą część papierosa powinna wsunąć do ust i w jaki sposób się zaciągnąć. Gdy Cullen zapewniła ją, że wszystko rozumie i uporała się z czerwoną z zażenowania twarzą, Martin wyszperała zapalniczkę.
— No już, nie umrzesz tak od razu, Cullen... — mruknęła Martin widząc, jak Leannie wielkimi oczami przygląda się już zapalonej mieszance tytoniowej. — Zaciągnij się tak, jak ci mówiłam.
Evangeline, zrobiła to, co powiedziała Hailee. Dość niepewnie zaciągnęła się papierosem, który zaczął nieprzyjemnie gryźć ją w gardło. Stopniowo wdzierał się coraz bardziej w głąb przełyku, przez co Cullen zaczęła ostro kaszleć.
Hailee roześmiała się, kręcąc głową.
— Spokojnie, każdy tak ma na początku. — Poklepała blondynkę po ramieniu. — Przyzwyczaisz się.
Evangeline poczekała, aż jej oddech i gardło wrócą do normy.
— Znasz mnie? — Leannie zadała pierwsze pytanie, które pojawiło się w jej umyśle. Chodziła do szkoły zaledwie kilkanaście tygodni, do tego była dwa lata młodsza niż Martin. Czyżby była tak sławna, że nawet Hailee się nią zainteresowała?
Może nie jestem tak przeciętna.
— Oj proszę cię, od początku roku jesteście najświeższymi ploteczkami. — Hailee wzruszyła ramionami. — A twoi bracia? Trzy czwarte moich koleżanek do nich wzdycha, pozostałe to lesbijki. A moje dwie najlepsze przyjaciółki? Prawie pobiły się o pewnego uroczego blondynka z twojej rodziny.
— Jaspera... — mruknęła cicho Leannie, dusząc w sobie kolejny atak kaszlu.
— Nie, tego drugiego.
Evangeline wytrzeszczyła oczy na Hailee. Przecież w męskiej części rodziny blondynem był tylko Jasper. No i...
O nie.
— Czekaj... masz na myśli...
— Tego, który pracuje w szpitalu.
— Fuj, to mój tata! — zawołała Evangeline. Mlasnęła zniesmaczona. Słuchanie, że dwie nastolatki zadurzyły się w jej ojcu, dodatkowo żonatym ojcu, nie było zbyt komfortowe. Zrobiło jej się niedobrze na samą myśl.
— Co to przeszkadza? — zapytała rudowłosa, ale widząc zdegustowaną minę Leannie, roześmiała się głośno. — Żartuję! Oczywiście, że o Jaspera. Swoją drogą, ta czwórka jest trochę... — Hailee pokręciła nosem. Jak powiedzieć nowo poznanej koleżance, że jej rodzeństwo, jest trochę dziwne?
— Możemy zmienić temat? — zapytała Leannie, która zyskała trochę pewności siebie, gdy udało jej się zaciągnąć dymem i nie kaszlnąć. Ani razu. Poza tym nie miała ochoty tłumaczyć Hailee, dlaczego jej przyszywane rodzeństwo stroni od ludzi i zachowuje się, jakby rozmowa z kimkolwiek ze szkoły oznaczała wydziedziczenie.
— Jasne. — Hailee pokiwała głową i zdeptała niedopałek zadowolona, że udało jej się wybrnąć z niekomfortowej sytuacji. — Zamierzaliśmy się zerwać z ostatnich lekcji i skoczyć na miasto, co ty na to?
Evangeline przez chwilę wpatrywała się w Martin. Analizowała, czy aby na pewno rudowłosa mówiła do niej. Naprawdę zaproponowała jej wyjście na miasto? I to teraz? W środku zajęć?
Leannie nie musiała mieć zdolności Alice, by wiedzieć, że jeśli to się wyda, będzie miała szlaban. Patrząc jednak na Hailee, na jej beztroski uśmiech i świecące oczy, jakoś nie umiała odmówić. Chciała pałętać się po nieznanych uliczkach z przyjaciółmi, śmiać się wniebogłosy, pić piwo w ciemnych zakamarkach. Czy nie to robili nastolatkowie?
W głowie Evangeline przemknęła jeszcze jedna, nieco złośliwa myśl. Skoro rodzice uważali ją za szalenie przeciętną, musiała udowodnić, że zachowuje się tak, jak każdy inny, zwykły nastolatek w jej wieku.
— Chętnie z wami pójdę.
♛
Elio z niepokojem zerkał na wolne miejsce obok Phoebe. Cztery lekcje temu Leannie wyszła ze stołówki i od tego momentu chłopak nie widział się z siostrą, a powinien, bo dwa z pozostałych czterech przedmiotów mieli razem.
Gdy Evangeline nie pojawiła się na biologii - Elliam wysłał jej osiem SMS-ów. Nie odpowiedziała na żaden. Dwie kolejne godziny chłopak mógł jedynie domyślać się, czy jego siostra łaskawie wróciła na zajęcia, bo w tym czasie on miał fizykę, a Leannie sztukę.
Pozostało piętnaście minut angielskiego. Jeśli w tym czasie Evangeline się nie zjawi, oboje będą mieli przechlapane.
— Elio, wyluzuj — mruknął cicho Leo. Jego zdaniem Elliam niepotrzebnie się denerwował. Bywało, że niektórzy uczniowie za nic mieli zajęcia i zrywali się ze szkoły, gdy tylko im się podobało.
Leo Chatier nie należał do tej grupy, Evangeline również nie wydawała mu się taką lekkomyślną osobą, ale naturalnie mógł się mylić.
— Łatwo ci mówić — syknął Elliam, po raz kolejny odblokowując ekran telefonu. — Wciąż nic...
— Przesadzasz, pewnie zerwała się z lekcji...
Elio pokręcił głową, wyraźnie poirytowany zachowaniem przyjaciela.
— Leannie nie zrywa się z lekcji — odparł, wsuwając telefon do kieszeni. Chwycił długopis i usiłował skupić się na słowach nauczycielki, jednak słabo mu to wychodziło. Martwił się o Evangeline. Pierwszy raz zdarzyła się taka sytuacja. Był wściekły, jednocześnie przerażony. Przecież jego siostra nie mogła tak po prostu rozpłynąć się w powietrzu.
Poza tym - wagary? To zupełnie nie w jej stylu.
Pewnie stało się coś ważnego. Może rodzice odebrali ją wcześniej i w tym wszystkim zapomnieli go poinformować? Albo Leannie źle się poczuła i pojechała do domu?
— Nigdy nie mów nigdy — mruknął jeszcze blondyn, zanim jego ręka wystrzeliła w górę. Chatier miał wyjątkowo podzielną uwagę i mimo, że usiłował jakoś uspokoić Elio, nie miał zamiaru tracić przy tym łatki wzorowego ucznia. — Osiemnastego sierpnia, proszę panią.
— Evangeline to córeczka tatusia. Idealna. W życiu nie... — Brunet przerwał, bo poczuł wibracje w kieszeni. Jego serce prawie stanęło, gdy wyciągał telefon ze spodni. Z ulgą dostrzegł na ekranie imię siostry i jej zdjęcie, gdy była jeszcze małym, wrednym ufoludem.
Wstał, zaskarbiając sobie zdziwione spojrzenie nauczycielki. Zanim kobieta zdążyła zapytać chłopaka o powód jego nagłej aktywności, Elio podążył do wyjścia z sali.
— Mama dzwoni — wyjaśnił prędko, chwytając za klamkę. — Muszę odebrać, przepraszam.
Brunet wypadł na korytarz i natychmiast odebrał.
— EVANGELINE MIRUMA LARA CULLEN, ZABIJĘ CIĘ!
— Ciebie też miło słyszeć, braciszku... — parsknęła Leannie. — Mam do ciebie sprawę...
Elio zacisnął zęby, żeby nie warknąć. Gotów był pomyśleć, że ktoś przeprał Evangeline mózg. Zniknęła sobie ze szkoły nikogo nie informując, nie odbierała telefonów, ani nie odpisywała na SMS-y i jeszcze śmiała prosić go o przysługę?
— Chyba kpisz... — prychnął, przecierając twarz. Nie wiedział, czy cieszyć się, że Leannie w końcu się do niego odezwała, czy może płakać, bo najprawdopodobniej wpadła na kolejny, durnowaty pomysł. — Gdzie ty w ogóle jesteś, co?
— W Hamburger Hapiness.
— C-co? — wydusił Elio, siadając na pobliskiej ławce.
— Oj, to taka knajpka na końcu miasta...
— Co ty robisz na końcu miasta? — wysyczał chłopak, siląc się na spokój. — Lekcje kończą się za dziesięć minut...
— Właśnie... — przerwała Leannie. — Nie zdążymy w tym czasie dotrzeć do szkoły... potrzebuję twojej pomocy, Elio. Mógłbyś kryć mnie przed rodzicami? Następny autobus mamy za dwadzieścia minut... dojedziemy do szkoły, a do domu wrócę już szkolnym... proszę, Elliam...
Głos Evangeline brzmiał tak błagalnie, że brunet miał opory, żeby odmówić. Zasadniczo to miał taki problem, że nie umiał odmawiać. Taki już był.
Mimo, że wściekłość na Evangeline wciąż go nie opuszczała wiedział, że najprawdopodobniej będzie musiał przystać na jej prośbę. Jeśli Leannie nie zjawi się w domu na czas, nie tylko ona będzie miała problemy, ale i on. Lepiej było więc znaleźć dobre rozwiązanie dla wszystkich. W końcu blondynka żyła, nie wyssała nikomu krwi i za dwadzieścia minut będzie w drodze do domu. Dalekiej, ale jednak.
— Naprawdę cię zabiję, jeśli nie wrócisz do domu za godzinę... i po powrocie wszystko mi opowiesz...
— Ze szczegółami! — ucieszyła się blondynka. — Dzięki, Elio!
— Leannie! — zawołał jeszcze chłopak.
— Tak?
— Następnym razem, jak odwalisz taki numer, osobiście do ciebie przyjadę, poważnie pokiereszuję i zadzwonię po karetkę, żeby zawieźli cię wprost do szpitala, pod skalpel taty. I to jemu będziesz się tłumaczyć — powiedział Elio, po czym z uśmiechem satysfakcji, rozłączył się.
Dopiero wtedy uświadomił sobie, że zostało mu siedem minut, żeby wymyślił dobre kłamstwo dla rodzeństwa. I dla Phoebe też. Richardson była paplą, lepiej nie kusić losu.
Elio wszedł do sali i na wstępie posłał nauczycielce rozbrajający uśmiech. Kobieta uśmiechnęła się tylko i kontynuowała lekcję. Cullen natomiast opadł na krzesło, tuż obok Leo, który z zainteresowaniem wyczekiwał nowinek.
— I co?
— Zerwała się z lekcji — mruknął niechętnie Elio.
— A nie mó-
— Zamknij się, bo zrzucę cię z krzesła.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top