♛ 39

Po powrocie Cullenów do domu, wszystko powoli wracało do normy. Leannie nie mogła doczekać się powrotu do szkoły. Nudziło jej się siedzenie w Mount Lebanon zwłaszcza, że Elio był zafascynowany swoim nowym darem i wspólnie z ojcem próbował odkryć jego pochodzenie, właściwości... ogólnie wszystko, co mogło mieć coś wspólnego z nietypowymi umiejętnościami.

Carlisle natomiast totalnie zafiksował się na punkcie telepatii Elio. Studiował księgi, przeszukiwał internet. Zastanawiał się nawet nad napisaniem do dalszych znajomych, ale Willow wybiła mu ten pomysł z głowy. 

Mokrą ścierką, ale wybiła.

Z tej dwójki to Willie zdawała się zachowywać zimną krew. Ostudzała zapał Carlisle'a, gdy podekscytowany zjawiał się w sypialni i przez trzy godziny opowiadał żonie o kolejnej teorii, na którą wpadł. A w tej sferze miał niestety pole do popisu. 

Quileute'ci nie byli jedynymi zmiennokształtnymi na tej ziemi. Inne plemiona, narody, także posiadały swoje legendy o wojownikach - stróżach. Inni o przeklętych żołnierzach, zamienionych w ogromne bestie. Jeszcze inni o okrutnych czarnoksiężnikach, którzy zmutowali wilki, aby te ich chroniły. Każde z nich Carlisle traktował jako potencjalne źródło wiedzy.

Willow usiłowała więc znaleźć odpowiedni moment, by zapytać męża o Emmę. Wiedziała, że najprawdopodobniej go zdenerwuje, ale nie miała zamiaru dać za wygraną. Musiała wiedzieć co stało się z jej dawną lekarką. Dlaczego tak nagle zniknęła z Forks, czy może choroba była tego powodem?

 Przeczucie podpowiadało jej, że Carlisle wiedział na ten temat więcej, niż jej się wydawało.

— Zaraz oszaleję! — zawołała Willow, wchodząc do gabinetu Carlisle'a. Zastała blondyna, pochylającego się nad księgą wielkości połowy biurka. Obok niego stał Elio i z zainteresowaniem studiował drugą część wielkiego tomiska.

Willie westchnęła ciężko, opierając ręce na biodrach. 

— Skąd macie tą cegłę? Z grobowca Volturich? — zapytała, wskazując książkę, która wyglądała, jak zbytek z dwunastego wieku. Dosłownie. Zniszczona na brzegach, w skórzanej oprawie, z licznymi plamami. Do tego śmierdziała. Stęchlizną, konkretnie.

— Volturich? Tych z Włoch? — Elio podniósł głowę znad księgi. 

Willow nie odpowiedziała, jedynie skierowała wzrok na męża. Carlisle uśmiechnął się delikatnie, a jego oczy świeciły się z ekscytacji. Mimo dobrego humoru domyślał się, że postawa Willie świadczy o nadchodzących kłopotach. 

— Długo jeszcze zamierzacie ślęczeć nad tym tomiskiem? Od powrotu do domu nie robicie nic innego! Nie można z wami porozmawiać, nie można o nic was prosić. Oboje zadekowaliście się w tym gabinecie, jak w jakimś cholernym bunkrze! Miło by było, gdybyście zainteresowali się czymś innym! 

— Kochanie... — zaczął powoli Carlisle, robiąc kilka kroków w stronę Willie. 

Kobieta natychmiast pokręciła głową, cofając się. Nie zamierzała dopuścić do siebie blondyna, bo gdy przebywał zbyt blisko, często traciła swoje bojowe nastawienie. 

— Musimy wiedzieć, co dzieje się z Elio... — wyjaśnił Cullen, niezrażony zachowaniem Willow. Żywo gestykulował, a z jego twarzy wciąż nie schodził uśmiech. — To, co odkryliśmy może być przełomowe... Nasz syn może być nowym na świecie gatunkiem...

— W czym — przerwała ostro Willow powodując, że Carlisle zamilkł — to może być przełomowe, Carlisle? Napiszesz o tym książkę?! Może od razu z dedykacją dla Aro i jego zgrai kretynów?! 

Z oczu Willow emanowała czysta wściekłość. Sytuacja była dla niej nie do zniesienia. Oczywiście rozumiała, że Carlisle chciał w jakiś sposób wyjaśnić to, co przydarzyło się Elio, ale wampirzyca nic nie mogła poradzić na to, że się bała. Po prostu bała się, że  jej mąż zajdzie za daleko, szukając odpowiedzi na swoje pytania. 

Dotychczas Willie sądziła, że jej dzieci są takie, jak Renesmee. Dzięki temu żyła spokojnie sądząc, że nic nie grozi im ze strony Volturich. Tymczasem okazało się, że bliźniaki, a przynajmniej Elio, nie jest taki, jak córka Edwarda i Belli. Był inny. Każda inność wzbudzała czujność Aro. Każde odstępstwo od normy. 

Przez lata bycia z Carlisle'em Wills nasłuchała się dość historii o Volturich, kolekcjonerach darów. Modliła się, by dorastając, jej dzieci nie okazywały żadnych talentów. Wtedy byłyby całkowicie bezpieczne. Niestety, ostatnio stan rzeczy się zmienił. I właśnie to tak bardzo ją przerażało.

Wieści szybko się rozchodzą. Mogą dojść aż do Włoch. Co wtedy? 

Cholerny średniowieczny wampir przybędzie po Elio i zechce dołączyć go do swojej kolekcji? Czy od razu skaże go na śmierć? 

Brunetka pokręciła gwałtownie głową, chcąc odsunąć od siebie negatywne myśli.

Spojrzała na syna, który wciąż wpatrywał się w nią zaciekawionym spojrzeniem. Jemu także zależało, aby odkryć prawdę. Widziała to po nim. 

— Elio, zostaw nas — poprosił Carlisle, zwracając się do chłopaka. 

Elio kiwnął głową i bez chwili wahania wyszedł mimo, że był ciekawy rozmowy rodziców. W końcu miała dotyczyć najprawdopodobniej jego samego. W takich właśnie chwilach cieszył się, że miał nadnaturalny słuch. Wystarczyło, aby ruszył piętro wyżej, do pokoju Leannie i wytężył nieco zmysły. 

— Powiesz mi o co chodzi? — zapytał blondyn, gdy drzwi za Elliamem się zamknęły.

Willow milczała. Cieszyła się, że jako wampir nie jest w stanie płakać. Oczy dość mocno ją piekły, ale to tyle. Była w stanie  to znieść. 

— Widzę, że nie chodzi ci o rzekomy brak czasu... — powiedział Carlisle, stając naprzeciwko Willie. Pogładził kciukiem jej policzek. 

Uśmiechnęła się. 

Czasami sądziła, że Carlisle ma jakieś magiczne zdolności. Potrafił w mgnieniu oka wydostać z niej wszelkie myśli, które usiłowała gdzieś ukryć. Nie chciała mu mówić o swoich obawach, bo liczyła się z tym, że wampir stwierdzi, że jest przewrażliwiona. 

Spojrzała w głębie jego złotych oczu. Zawsze, nieprzerwanie od tylu lat wpatrywał się w nią z miłością. Nagle, nie wiedzieć dlaczego, jej bzdurne obawy uleciały. 

Carlisle Cullen przecież nie był w stanie zarzucić jej, że wyolbrzymiała sytuację. Nie, gdy chodziło o dobro jego rodziny. Taki już był. Dobry, kochający do szpiku kości.

— Powiesz mi? — szepnął. 

Willie odruchowo zacisnęła wargi, po czym odczekała kilka sekund, by zebrać odwagę.

— Boję się...

Carlisle zmarszczył brwi, oczekując na dalsze słowa żony. Nie miał pojęcia, czego mogła się obawiać. Przysunął się bliżej. Wiedział, że jego bliskość działa na nią kojąco. 

— Boję się, że odkryjesz coś, co sprawi... sprawi, że oni się dowiedzą, Carlisle... Elio jest wyjątkowy. Jest niezwykły...

Carlisle nie potrzebował więcej słów, by zrozumieć Willie. Rzadko wymawiała imiona Volturich, jeszcze rzadziej poruszała ich temat. Tylko o nich mówiła z takim chłodem i nienawiścią. 

Aro był kolekcjonerem darów, Cullen musiał zgodzić się z Willow. Brunetka nie brała jednak pod uwagę jednej rzeczy. Carlisle nigdy nie poświęci bezpieczeństwa swojego syna, swojej rodziny na rzecz nauki i poznania daru Elio. Wiedział, kiedy należy przestać.

— Leannie jest przeciętna... zwyczajna... chciałabym...

Willie nie dokończyła, bo Carlisle pocałował ją słodko, przez co jej niepokój na chwilę minął. Uleciał, pozwalając jej cieszyć się chwilą bliskości.

— Kochanie nie pozwolę, aby cokolwiek stało się tobie, albo naszym dzieciom, rozumiesz? Zaufaj mi, proszę cię...

— Ufam ci — zapewniła Willow bez chwili wahania. — Zawsze ci ufałam i to się nigdy nie zmieni.

— Nie martw się więc... — poprosił, przytulając do siebie brunetkę. Carlisle miał nadzieję, że już uspokoił Willie. Kobieta wyraźnie rozluźniła się w jego ramionach i gotowy był odetchnąć z ulgą.

Brunetka jednak odsunęła się delikatnie i uniosła wzrok, by móc spojrzeć blondynowi w oczy. 

Musiała zapytać. Jeśli ktoś był mistrzem zadawania dziwnych pytań w najmniej sprzyjającej sytuacji to właśnie Willow Cullen. 

— Wiedziałeś, że Emma nie żyje?

W tamtej chwili Carlisle żałował, że Willow nie była już człowiekiem. Wtedy mógłby po prostu szybko uciec z pokoju i na spokojnie zastanowić się nad swoim usprawiedliwieniem, dotyczącym zatajenia śmierci swojej dawnej koleżanki z pracy. Aktualnie jednak mógł tylko stać i wpatrywać się w przestrzeń, omijając przy tym stojącą przed nim brunetkę. 

— I nie próbuj ściemniać.

— Naprawdę musimy...

— Musimy — przerwała Willie. — Pytanie jest proste. Czy wiedziałeś, że Emma nie żyje?

— Dowiedziałem się o tym, gdy byłaś w ciąży. Nie chciałem cię denerwować, więc nic nie mówiłem, a potem... potem to nie wydawało się ważne — wyjaśnił. — Uprzedzając twoje pytanie nie wiem, dlaczego zmarła... nie zagłębiałem się w ten temat. 

— Jak to? — zdziwiła się Cullen. — Zostawiłeś to? Tak po prostu?

— Och, przepraszam — zirytował się Carlisle. — Może nie pamiętasz, ale w okresie twojej ciąży liczyło się dla mnie twoje życie, nie Emma zwłaszcza, że była już martwa. 

— Dobrze i nie mogłeś mi powiedzieć, że nie żyje, kiedy już urodziłam? — zapytała brunetka, cofając się kilka kroków. — To chyba nie było takie trudne, co? 

— Po co miałem ci o tym mówić?! 

— Znałam ją i mam prawo...

— Owszem, znałaś! Była źródłem naszych kłótni i wpadła na durnowaty pomysł leczenia twojej bezpłodności, faktycznie zdobyła tym moją sympatię! Jeszcze gotowa byłaś ubzdurać sobie, że...

— Zaraz dzieciaki ubzdurają sobie wasz rozwód, jeśli się nie zamkniecie! — W pokoju zjawiła się Rosalie. Spojrzała karcąco na przyszywanych rodziców. 

Carlisle i Willow zerknęli najpierw na blondynkę, później na siebie. W tej samej chwili zrobiło im się głupio. Rose miała rację. Nie powinni kłócić się, gdy Elio i Leannie byli w domu, a już na pewno nie poruszać tematu ciąży Willie. Bliźniaki nie musiały wiedzieć, że zdecydowana większość rodziny opowiadała się za jej przerwaniem, bo była śmiertelna dla ich matki. 

— Czasami zachowujecie się, jak dzieci.

— Skończyli się drzeć... — mruknął cicho Elio, zerkając na Leannie. 

Blondynka siedziała cicho na swoim łóżku, wpatrując się w widok za oknem. Kiwnęła lekko głową. Była nad wyraz spokojna, choć gdy pięć minut temu Elliam wszedł do jej pokoju obwieszczając, że to świetne miejsce do podsłuchiwania, prawie wyrzuciła go za drzwi. 

— Leannie? Wszystko dobrze? — zapytał brunet, wstając. 

Evangeline spojrzała na chłopaka. Nic nie było dobrze. Jedno zdanie, które wypowiedziała jej matka, wciąż echem rozbrzmiewało w głowie dziewczyny. Nie miała jednak zamiaru dać niczego po sobie poznać. Uśmiechnęła się delikatnie do Elio. 

— Jasne. 

Brunet jednak nie wydawał się przekonany. Zmarszczył brwi i usiadł na brzegu łóżka siostry. Evangeline nie należała do cichych, spokojnych. Nigdy się nie wyłączała, zawsze miała dużo do powiedzenia. Jakim więc cudem tak się zachowywała?

— Linka wiesz, że możesz mi wszystko powiedzieć? Jestem twoim bratem. 

Właśnie takie było rodzeństwo Cullen. Mogli się kłócić, sprzeczać, skakać sobie do gardeł i grozić wzajemnym wydziedziczeniem. Bliźniaki stworzyły jednak mocną więź, dzięki której byli w stanie skoczyć za sobą w ogień. Elio zrobiłby wszystko, by ochronić Evangeline i wiedział, że nie było rzeczy, której ona nie zrobiłaby dla niego. 

— Wiem, czubie. — Blondynka uśmiechnęła się szeroko. Sięgnęła po poduszkę, która po chwili zderzyła się z twarzą Elio. — Idź do taty i dowiedz się, czemu jesteś taki wyjątkowy... 

— Wiesz, że mamie nie o to chodziło? — zapytał chłopak, odrzucając poduszkę siostrze. Zmarszczył brwi, przyglądając się blondynce badawczo. 

— Wiem, wygłupiam się tylko! — zawołała dziewczyna, rozciągając się wygodnie na łóżku. — Idź już...

Elio wstał i powoli ruszył do wyjścia. Chwycił klamkę, ale odwrócił się jeszcze w stronę Leannie.

— Może chcesz nam pomóc? 

Evangeline otworzyła błękitne oczy. Przekręciła nieco głowę, gdy dostrzegła pajęczynę na suficie. Musi poprosić tatę, żeby się jej pozbył. 

Zerknęła na Elio. No tak, wciąż czekał na jej odpowiedź. 

Czy chce im pomóc? Pomóc odkrywać wyjątkowość swojego brata? Jego cudowny, magiczny dar? Chce słuchać, jak ojciec szuka kolejnych teorii, dzieli się nimi głośno podczas, gdy ona będzie siedzieć na rogu kanapy i zjadać popcorn, bo razem ze swoją przeciętnością nie jest w stanie wnieść nic do sprawy?

— Nie, dzięki. Chyba wyciągnę Alice na zakupy.

Blondwłosa kobieta uważnie wpatrywała się w fiolkę, którą trzymał Joham. Czarnowłosy uśmiechnął się szeroko, gdy jej zawartość nie zmieniła barwy. Wciąż była krwistoczerwona. Podwyższyła się jedynie jej temperatura. 

— Joham? Jakieś postępy? 

Wampir odwrócił się w stronę wchodzących do sali mężczyzn. Aro i Kajusz stanęli przed czarnowłosym. Przywódca Volturich przywdział na twarz swój zwyczajowy, sympatyczny uśmiech. Jego brat natomiast nie wydawał się tak przyjaźnie nastawiony. Z resztą, nie można było mu się dziwić. Nie należał do cierpliwych, a wizyta Johama ciągnęła się od dziesięciu lat. Mieszkańcy powinni zwać go nie gościem, a stałym bywalcem.

— Tak, mój drogi przyjacielu! — zawołał Joham. Z największą delikatnością odłożył fiolkę do wcześniej przygotowanego przez siebie kufra. Zamknął wieczko i zakluczył zawartość, po czym odwrócił się do Aro z tryumfalnym uśmiechem. — Nasze wstępne badania dobiegły końca...

— Wstępne... po dziesięciu latach... — mruknął Kajusz, krzyżując ręce na piersi. 

Joham jednak zupełnie zignorował sceptyczną postawę blondyna. Kontynuował swoją opowieść udając, że zupełnie nie przeszkadza mu dreptający po jego małym laboratorium Kajusz. W dodatku dotykający wszystkiego. 

Blondyn uważnie skanował wzrokiem wszystkie dziwne przyrządy, które posiadał w swoich zbiorach Joham. Nie znał przeznaczenia połowy z nich, jednak naturalnie nie miał zamiaru się do tego przyznać. Zatrzymał się na dłużej nad kawałkiem czegoś, co wyglądało, jak ludzki paznokieć. Mlasnął zniesmaczony i zerknął na blondynkę stojącą w ciszy tuż obok biurka. 

Kajusz uniósł pytająco brew, wskazując podbródkiem przedmiot zainteresowania. 

— Och... — zreflektowała się blondynka, gdy zrozumiała, że Kajusz oczekuje odpowiedzi. Wciąż nieco przerażali ją sławni bracia. — To paznokieć jednego z potomków Cormaca mac Airt. 

— Kogo?

— Celtyckiego władcy — odpowiedziała, uśmiechając się niepewnie. — Celtowie często nosili wilcze kły... wierzono, że dzięki temu, zdobędą siłę tego zwierzęcia...

— Nie dziwie się, że ślęczycie tu dekadę, skoro bawicie się w badanie bajek — prychnął Kajusz, odwracając się plecami do blondynki. Spojrzał na brata, który wciąż rozmawiał. — I na to marnujesz moje pieniądze? — zapytał, stając przed Johamem.

Aro spojrzał na blondyna nieco zmieszany. 

— O co chodzi?

— Badają legendy! Bajki! Nie skupiają się na tym...

— Ależ... — Aro pokręcił głową, spoglądając z dezaprobatą na blondyna. — Mój drogi, zmiennokształtni nie mieszkają jedynie w Forks. Cieszę się, że Joham tak skrupulatnie bada kontynenty. Dzięki temu możemy wprowadzić fazę drugą... naszego planu.

Kajusz wywrócił oczami. Dla niego to wszystko wciąż było głupie. Wolał jechać do Cullenów i załatwić sprawę raz na zawsze. Rozprawić się ze wszystkimi, wyrżnąć całą tę rodzinę w pień i pozbyć się problemu. Nie rozumiał, dlaczego Aro uparcie bawił się w kotka i myszkę. 

Cullenowie złamali prawo dopuszczając do narodzin dzieci, które były w połowie wampirami. Wciąż istniało ryzyko, że pewnego dnia żadne z trójki wybryków natury nie pokona pragnienia. 

— Dużo ryzykujemy, pozwalając im żyć... 

— Kajuszu.

— Aro, to jakieś genetyczne krzyżówki! Co ty chcesz osiągnąć tymi badaniami?! Powinni być martwi! Wszyscy!

— Póki co są dla nas zbyt cenni — wtrącił Joham. Odważył się unieść wzrok na Kajusza, jednak widząc ogień tańczący w jego oczach, natychmiast wbił spojrzenie w podłogę. — Wybacz.

Kajusz nie powstrzymał delikatnego uśmiechu. Uwielbiał, gdy okazywano mu szacunek. Zaraz jednak, targany negatywnymi emocjami, odwrócił się do brata. 

— Zaufaj mi — poprosił znów Aro, uśmiechając się. 

Blondyn zacisnął zęby. Dość miał próśb Ara, tego mydlenia oczu. Wciąż czekał, aż Cullenowie zapłacą za wszystko, co zrobili. Prawo jest prawem. Poza tym, ta rodzina była zbyt znana w świecie wampirów. Jawnie podnieśli rękę na swoich zwierzchników, na Volturich - najstarsze wampiry, które strzegły porządku w świecie nadnaturalnym. 

Cullenowie zasłużyli na śmierć. Wszyscy.

Kajusz wyszedł z komnaty, nie zaszczycając już nikogo spojrzeniem.

— Znajdź mi Felixa! — warknął jeszcze do przechodzącej Heidi. — Byle szybko!

Hejiia! 

Czy tylko ja nie mogę się napatrzeć na te cudowne okładki?? 

Btw, moja uczelnia powoli otwiera przede mną piekielne wrota podpisane tabliczką "sesja", więc jeśli chcecie kolejne rozdziały, proszę trzymać za mnie kciuki, żebym to przeżyła XD 

Ściskam mocno! <3 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top