♛ 28

Niniejszy rozdział zawiera od początku do końca scenę 18+

Jeśli czujesz się niekomfortowo, możesz ominąć, nie dzieje się nic ważnego. 🤫😏

— Chcę się tulkać — powiedziała Willow, stając w drzwiach gabinetu Carlisle'a.

Blondyn podniósł głowę znad komputera. Odkąd wrócił do pracy, miał masę pracy po pracy. Nie sądził, że będzie miał tyle zaległości.

— Kotek, mam dużo... — Nie dokończył, bo Willie kompletnie olewając jego wymówki, weszła do wnętrza pokoju i po prostu wechnęła się na krzesło. Dosłownie.

Usiadła na kolanach blondyna, jej nogi zwisały po obu stronach bioder Carlisle'a. Dłońmi oplotła go w pasie, a głowę oparła w zagłębieniu jego szyi.

Panda na bambusie.

Cullen westchnął, jednak nic nie powiedział. W sumie to miłe; pracować, mając przyczepioną do siebie ukochaną osobę. Istniała duża szansa, że czas przyjemniej zleci.

Gdyby tylko Willow należała do cierpliwych i nie wierciła się co minutę.

Carlisle mógł wytrzymać dużo, naprawdę dużo. Miał jednak pewien problem, gdy brunetka dosłownie ocierała się o niego średnio co trzy minuty. Może, gdyby zeszłego wieczora nie musiał jechać do szpitala... Może, gdyby tamtego poranka Rose nie wróciła ze spaceru tak szybko.

Ale nie wtedy, gdy jedyne co ostatnio robił to rozbieranie Willow zaledwie wzrokiem, bo do czynów jakoś nigdy nie dochodziło.

Willie przykleiła się do wampira jeszcze bardziej, przysuwając się do niego całym ciałem. Biodrami poruszyła jakoś dziwnie więcej razy.

Wampir stłumił mruknięcie.

Był na skraju wytrzymałości. Nie wiedział, czy telefon, który w tamtej chwili zadzwonił, był jego zgubą, czy może ratunkiem. Sięgnął po urządzenie i odebrał mimo, że był już dawno po swojej zmianie, a dzwonili ze szpitala.

— Halo?

Willow natomiast w tym krótkim przywitaniu odnalazła swoją szansę zemsty. Carlisle powinien pamiętać, że nie może doprowadzać jej do stanu wysokiego napięcia i potem po prostu wychodzić. Nieważne; do szpitala, kościoła, czy kostnicy. Tak się nie robi.

Dziękowała niewidzialnej sile, która podpowiadała, że rozmowa będzie długa. Ten, kto znajdował się po drugiej stronie telefonu blondyna pytał o historię choroby osiemdziesięcioletniego pacjenta.

Willie stłumiła cichy śmiech. Jej dłoń całkiem przypadkowo powędrowała w górę pleców Carlisle'a, by po chwili przywitać się z guzikami jego koszuli.

— Jeden... — szepnęła, rozpinając pierwszy. — Dwa... Trzy... Cztery... — Z każdym kolejnym liczebnikiem, koszula Carlisle'a pokazywała coraz to więcej, a jego głos pogłębiał się nieznacznie. Chwilę później Willie miała doskonały widok na jego klatkę piersiową i mięśnie brzucha.

Carlisle z całych sił starał się przyspieszyć rozmowę, jednak jego kolega z pracy miał oczywiście cały zestaw pytań. Z jednej strony Cullen wcale się nie dziwił. Musiał dokładnie wiedzieć na co, kiedy i czym był leczony pacjent, by nie popełnić żadnego błędu.

Tamtego dnia to Carlisle popełnił błąd, że w ogóle pozwolił Willow się tulić, gdy siedział na krześle i usiłował pracować.

Czuł chłodne pocałunki Willow. Zaciskał szczękę coraz mocniej, zdobywając się jedynie na ciche potakiwanie.

Ta dziewczyna była jego zgubą.

Willow natomiast była z siebie cholernie zadowolona. Nauczka działała. Wybrzuszenie w spodniach Cullena aż za dobrze o tym świadczyło.

Carlisle wciągnął powietrze, gdy brunetka rozpięła najpierw jego pasek, później guzik. Gdy sięgnęła do rozporka, blondyn złapał jej dłoń.

Złote tęczówki były o wiele ciemniejsze niż zwykle.

Willow uśmiechnęła się zadziornie, składając na ustach wampira długi, leniwy pocałunek.

— Wiesz co... Oddzwonię do ciebie za... za półtorej godziny... Nie mogę teraz rozmawiać, cześć...

Willow udała zaskoczoną.

— Mówisz, że półtorej godz... — Urwała, gdy Cullen naparł na jej wargi. Dobrze, że siedziała, bo nogi zmiękły by jej natychmiastowo.

Poczuła, jak dłonie Carlisle'a ściskają jej pośladki. Wiedziała, że jej zemstę szlag trafi. Chciała podnieść się i iść, ale nie mogła. Wampir złapał ją w swoje sidła.

— Powinnam... bliźniaki... — zdołała wydukać, gdy blondyn zajął się odpinaniem koszuli dziewczyny.

Nieco poirytowany denerwującym materiałem odpiął jedynie dwa, po czym szarpnął, w efekcie guziki rozsypały się po ziemi. Wyraźnie z siebie zadowolony zsunął koszulę z ramion brunetki.

— Nigdzie nie... idziesz... — odpowiedział. Zimne usta przywarły do wciąż ukrytych w koronkowym staniku piersi Willow.

To właśnie tego uczucia tak długo jej brakowało. Dotyku lodowatych warg, zdecydowanych ruchów dłoni i gorąca w podbrzuszu.

Gdzieś na piętrze rozległ się rechot Emmetta, który tylko na chwilę rozproszył Carlisle'a. Willow zdołała wykorzystać okazję i szybko z niego zeszła, chcąc choć trochę uratować swój plan.

Naiwna.

Nie minęła sekunda, a blondyn przyciskał ją do ściany. Buchający z kominka ogień nie za bardzo pomagał w całej tej sytuacji. W pokoju było dość gorąco.

— Zapłacisz mi za to — obiecał, gdy w końcu uporał się z zapięciem od nielubianego ustrojstwa.

Odrzucił biustonosz gdzieś daleko, a Willow nawet na niego nie krzyczała. Zbyt była zajęta przeżywaniem rozkoszy, którą jej dawał. Kiedyś uważała, że przesadza z tym całym wyostrzaniem zmysłów... W tamtej chwili wiedziała, że musi go przeprosić.

Bardzo szczerze go przeprosić. Tak, aby wiedział, że jej przykro. Zastanawiała się nawet nad formą rekompensaty. W tym aspekcie napewno się dogadają.

W sumie już powinna zacząć go przepraszać.

— Prze... — nie dokończyła. Za to straciła spodnie i bieliznę.

Nie była w stanie myśleć o słowach, o składaniu zdań. Nie, gdy dłoń Carlisle'a tak perfekcyjnie wędrowała po jej ciele, aż dotarła do najwrażliwszego, najbardziej spragnionego dotyku miejsca.

Jeśli Carlisle'owi czegoś brakowało, to cichego, urywanego oddechu Willow. Świecących kropelek potu, którymi kiedyś wręcz mieniło się jej ciało. Teraz wystarczyło, by pozwolił do niego dotrzeć promieniom słonecznym.

Patrzył uważnie, jak Willie reaguje na jego dotyk. Jak zagryza wargę przymykając oczy. Jak wygina plecy w reakcji na rozkosz.

Jak zaciska palce na jego przedramieniu.

Kochał patrzeć na nią w tym stanie. Kiedy była zależna tylko od niego, kiedy tylko jego smukłe palce doprowadzały do tego, że nie była w stanie nic powiedzieć.

Och, jak blisko była...

Zabrał dłoń.

Oparł ręce po obu stronach jej głowy. Otworzyła czerwone oczy. Wtedy dopiero dojrzała na jego twarzy przebiegły uśmiech.

Naiwna sądziła, że tak po prostu pozwoli jej na szybkie spełnienie.

Zapomniała, że to ona powinna go przeprosić.

Dłonią przejechała po brzuchu Cullena. Uśmiechnął się tylko, nie zmieniając pozycji.

Wpatrywała się w niego spod wachlarza rzęs, gdy zdołała zsunąć spodnie i bieliznę, które jakimś pechowym trafem jeszcze miał na sobie. Carlisle obserwował ją uważnie.

Wystarczył jej pierwszy, delikatny dotyk, by przymknął powieki, a pierwszy dreszcz rozkoszy przebiegł po jego ciele.

Oparł się bardziej o ścianę, zbliżając się jednocześnie do Willow. Brunetka musnęła płatek ucha blondyna, nie przerywając pieszczoty dłonią.

— Mam nadzieję... że przyjmiesz rekompensatę...

Carlisle zdołał jedynie kiwnąć głową.

Miłe uczucie, gdy łowca staje się ofiarą.

Był blisko, czuli to oboje. Gdy z ust blondyna wydobył się głośniejszy, pomruk, który zdecydowanie bardziej przypominał warknięcie, Willie złapała policzki doktora w obie dłonie.

Przejechała kciukiem po jego dolnej wardze. Tak idealnie czerwonej, odznaczającej się na tle śnieżnobiałej skóry.

Carlisle czuł, że jego pragnienie przejmuje nad nim kontrolę. Podczas, gdy Willie pocałowała go delikatnie, złapał ją i podsadził, przyciskając jednocześnie do ściany.

Oplątała nogi wokół bioder doktora, gdy zrozumiała jego intencje. Pogłębiła pocałunek, stłumiony jęk wydobył się z jej ust. Carlisle wszedł w nią jednym, mocnym ruchem.

Uderzyła plecami o ścianę, z której posypało się trochę tynku. Ot, wypadek przy pracy.

Żadne z nich się tym nie przejęło.

Poznawali siebie na nowo, doznawali przyjemności na nowym stopniu. Carlisle nie musiał już uważać, powstrzymywać siebie, kontrolować swojej siły, bo nie było sposobu, by podczas zbliżenia skrzywdził Willow.

Wills natomiast czuła się, jak w niebie. Pomiędzy niewyraźnymi prześwitami świadomości, gdy jej głośne jęki nie zagłuszały umysłu, obiecała sobie, że będzie częściej wierzyć mężowi. To, co czuła teraz było niewyobrażalne.

Nie męczyła się, nie potrzebowała powietrza. Jej ciało nie lepiło się, mięśnie nie poddawały.

Mimo, ze ściana drapała jej plecy, mogła pozostać w takiej pozycji przez najbliższe kilka godzin.

Nie wiedziała, jak Carlisle to robił, że w krótkim czasie odnajdywał jej najsłabszy, najczulszy punkt. Czuła, jakby znała go od dawna, jednocześnie za każdym razem ją zaskakiwał.

Przyciskała go do siebie, coraz mocniej oplatając jego biodra. A sądziła, że to niemożliwe.

— Proszę... — jęknęła, zaciskając dłoń na złotych włosach.

— O co? — Cichy, głęboki głos dotarł do jej uszu. Zabawne... wystarczyło, że nie będzie musiała oddychać i już mogła prowadzić konwersację, dochodząc jednocześnie.

Carlisle czekał, aż odpowie, ale nie zamierzał przerywać tego, do czego nieubłaganie się zbliżali.

Uniósł Willow nieco wyżej, tynk że ściany znów się posypał, a Willie jęknęła głośniej, gdy Carlisle przywarł do niej całym ciałem.

Bardziej już się nie dało.

Zacisnęła zęby, wbiła paznokcie w ramiona blondyna. Desperacko szukała czegoś, co pomoże jej choć trochę zagłuszyć dźwięki, niekontrolowanie opuszczające jej usta.

Blondyn natomiast nie miał zamiaru jej na to pozwolić. Uwielbiał, gdy Willow nie była w stanie się powstrzymać.

Tak było i tym razem. W krótkim czasie zdała sobie sprawę, że na nic jej żałosne próby, a cały dom najprawdopodobniej i tak ich słyszał. Oddała się zupełnie przyjemności.

Nie wiedziała, że tak wielka rozkosz jest możliwa.

Osiągnęła spełnienie krótko przed Carlisle'em. Fala rozkoszy zalała jej ciało, a słodki uśmiech pojawił się na wargach.

Nie potrzebowała czasu, aby unormować oddech. Nie potrzebowała prysznica, by zmyć z siebie pot.

Gdy spojrzała w złote oczy wiedziała, że jedyne, czego potrzebuje to Carlisle patrzący na nią z miłością i szepczący czułe słówka wprost do ucha.

— Już nie mogę zrobić ci malinki — powiedział, całując obojczyk dziewczyny.

Brunetka roześmiała się.

— To może... w ramach rekompensaty...

Carlisle uniósł brew. Wciąż znajdowali się w wysoce dogodnej pozycji i wystarczyło jedno słowo Willow, aby przejść do czynów.

— WILLOW!

Brunetka wywróciła oczami. To z pewnością Rose. A z Rose nie wolno igrać.

— Co pan robi wieczorem, panie Cullen? — zapytała, usiłując poprawić rozczochrane włosy doktora.

— Nic konkretnego, pani Cullen.

— No, to jesteśmy umów... — zacisnęła wargi, gdy blondyn wyszedł z niej i postawił brunetkę na ziemi. — ieni... — dokończyła, choć z lekkim trudem.

— Już nie mogę się doczekać.

— Ja bardziej.

Oto prezent na Mikołajki?

Tak możemy to nazwać XD

Ogólnie chciałam zrobić ten maraton, ale wyszło jak wyszło czyli nic nie wyszło.

Carlisle chyba przyjął rekompensatę Willow, uznajmy że to wyżej to moja dla Was 🤣🤣❤️

Akceptowalna?🤫😏🤣

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top