♛ 27

Willow stanęła bokiem do lustra, by móc przyjrzeć się swojej figurze. Odkąd się obudziła wydawało jej się, że zaszły jakieś zmiany. Nie tylko w funkcjach życiowych, a właściwie ich braku, ale również jej sylwetce. Nie wyglądała tak, jak sprzed czasów ciąży.

Albo miała zwidy, to też było prawdopodobne.

Odwróciła się jeszcze tyłem i zerknęła przez ramię na swoje pośladki. Przecież były większe!

Albo to efekt spodni...

Zmarszczyła nos. Ciekawe zjawisko. Zbiegła na dół w poszukiwaniu Carlisle'a. Spodziewała się zastać go w pokoju, razem z bliźniakami, jednak w salonie nie było nikogo. Usłyszała natomiast szmer dochodzący z gabinetu blondyna i natychmiast tam poszła.

— Miałeś karmić Elio i Leannie... — powiedziała, wchodząc do pomieszczenia. Rozejrzała się, jednak nigdzie nie zauważyła bliźniąt. — Carlisle? — zapytała, podchodząc do wampira, stojącego przy kominku.

— Nakarmiłem, potem porwała ich Rose. Stwierdziła, że to świetna pora na spacer. Wyciągnęła ze sobą jeszcze Emmetta i Nessie — wyjaśnił, nie podnosząc wzroku znad świstka papieru, który aktualnie czytał.

— Rosie kradnie ci dzieci, a ty tak po prostu idziesz do siebie i czytasz... — Willie wskazała wymownie ręką na kartkę, która trzymał Cullen.

Uniósł złote spojrzenie na dziewczynę, po czym kiwnął głową. Znów wrócił do czytania.

— Z Rose są bezpieczniejsi niż z całą gwardią Volturi.

— Nie przypominaj mi o tych zgredach — poprosiła brunetka, zaplatając ręce na klatce piersiowej.

Carlisle wciąż był skoncentrowany na kartce, na co Willie prychnęła. Rozejrzała się w poszukiwaniu zajęcia dla siebie, skoro już Rosalie porwała jej dzieci. Jej wzrok spoczął jednak na przeszklonych drzwiach, prowadzących na taras. Perfekcyjnie widziała w nich swoje odbicie. Powoli podeszła bliżej szyby i odwróciła się bokiem.

Jej dłonie spoczęły na pośladkach. Zmarszczyła brwi, przez dłuższy czas nie zmieniając pozycji.

— Pomóc ci? — zapytał Carlisle, który tym razem zauważył, że Willie czymś się zajęła.

— Niby w czym? Staniu?

— Nie... — odpowiedział powoli, odkładając kartkę na kominek. Podszedł do Willow, a jego wzrok spoczął na dłoniach dziewczyny. Cóż za niespodzianka... znajdowały się akurat na jego ulubionej części ciała brunetki. — Ale cokolwiek robisz, moje ręce mogą zastąpić twoje.

— Bardzo śmieszne — mruknęła Willow. Pokręciła nosem, jednak po dłuższej chwili zdecydowała, że skorzysta z pomocy Calrisle'a zwłaszcza, że nie zapowiadało się, by miał odpuścić. — Spójrz... — Poklepała swoje pośladki. — Są większe niż były.

Carlisle uniósł brew. Nie miał zamiaru tylko patrzeć. Stracił dłonie Willie i zastąpił je swoimi.

— Powiedziałam popatrz...

— Lekarz ma to do siebie, że musi wszystko zbadać sam, a nie opierać się na opinii zwykłych ludzi — wyjaśnił z uśmiechem.

Willow wywróciła oczami.

— Carlisle, tyłek mi urósł!

— Willow, nic z tych rzeczy... — odpowiedział, uważnie wpatrując się w odbicie dziewczyny i aktualnie także swoje. — Twój tyłek jest tak samo piękny, jak był.

— Nie mówię, że jest brzydki, tylko większy!

— Wills... — Cullen wywrócił oczami. — To niemożliwe. Po przemianie wracasz do swojego wyglądu, tylko trochę... wyostrzonego. Nie dostajesz w gratisie krąglejszych pośladków ani dłuższych nóg.

— Nogi też mam dłuższe?!

— Nie! — Tym razem Carlisle się roześmiał. — Po prostu ci się wydaje...

Willow pokręciła nosem jeszcze kilka razy. Może faktycznie nie miała co robić i szukała dziury w całym. Nawet jeśli dostała od matki ziemi trochę więcej krągłości, to chyba powinna się cieszyć, nie marudzić. 

Carlisle uśmiechnął się czule, gdy dostrzegł zamyślenie brunetki. Chwycił ją w talii i przyciągnął do siebie z taką siłą, że musiała się o niego oprzeć, by nie stracić równowagi. 

— Oczywiście... — zaczął powoli, składając krótkie, leniwe pocałunki na szyi Willie. — Masz rację i... powinienem dokładnie sprawdzić... jakie zmiany zaszły w twoim ciele... 

— Przed chwilą mówiłeś, że żadne nie miały prawa, oszuście...

— Zawsze warto się upewnić... — odpowiedział, gdy jego dłonie powędrowały do zapięcia od spodni brunetki.

Willow zagryzła wargę. Pamiętała wszystkie rozmowy z Carlisle'em na temat tego, jak odczuwa wampir. Jest o wiele czulszy niż człowiek, wrażliwy na każdy, najmniejszy ruch. Skłamałaby mówiąc, że nie jest ciekawa nowego doświadczenia. Tym bardziej, że Carlisle nie musiał już się powstrzymywać, jak robił to kiedyś. Żadne siniaki, czy inne głupoty nie musiały ich martwić.

— Carlisle... — szepnęła, gdy materiał poluzował się na jej biodrach. 

Blondyn mruknął cicho, wolną dłonią dociskając dziewczynę do siebie. 

Willow odruchowo wciągnęła powietrze, paznokcie wbijając w przedramię Carlisle'a. 

Wtedy właśnie cały czas prysł, bo rozległo się trzaśnięcie drzwi wejściowych i głos Rose. 

— Przestań... — poprosiła Willie, choć to ostatnie, czego pragnęła. 

Poczuła tylko, jak Carlisle kręci głową.

— Daj mi pięć minut... 

Tak, pięć minut zdecydowanie by im wystarczyło. Willow naprawdę była skłonna się zgodzić, gdyby nie ponowne wołanie Rosalie. 

Brunetka złapała ręce Carlisle'a, jednocześnie odsuwając się od niego. Uśmiechnęła się przepraszająco, doprowadzając się do ładu. Zanim opuściła pomieszczenie pocałowała blondyna, machając na odchodne.

— Leannie, spójrz na mamę... cześć malutka... — Willow uśmiechnęła się do dziewczynki, która błądziła niebieskimi oczkami po pomieszczeniu. 

Bliźniaki były bezapelacyjnie rozczulające. Choć większość dnia i nocy spały, członkowie rodziny byli niezaprzeczalnie w nich zakochani. 

— Ciociu Willie, mogę ją potrzymać? — zapytała Renesmee. 

Willow zerknęła na dziewczynkę. Mała Ness wpatrywała się w nią szeroko otwrtymi, brązowymi oczkami, usta wydęła, marszcząc przy tym nosek. 

— Prooooszę... 

Wills kiwnęła głową, poklepując miejsce obok siebie. Renesmee zaklaskała wesoło, rozsiadając się wygodnie na kanapie. Wampirzyca natomiast ostrożnie ułożyła niemowlę na drobnych rączkach Nessie. Uśmiechnęła się szeroko, gdy oczy dziewczynki wręcz się zaświeciły.

— Będziemy najlepszymi przyjaciółkami — zapewniła hybryda, nie spuszczając wzroku z Evangeline. — Będziemy kupować razem ubrania... pożyczać sobie... odrabiać lekcje... jeździć na rowerze... ciociu... 

— Hm? — zapytała Willow, podchodząc tymczasem do łóżeczka, w którym leżał cicho Elio i wpatrywał się w wiszącą karuzelę z misiami.

— A Jacob cię odwiedził? Mówił mi ostatnio, ze tęskni... pan Billy też... był smutny... może zadzwoń do niego...

Willow zmarszczyła brwi. Milczała przez chwilę, zastanawiając się nad najwłaściwszymi słowami. Co miała powiedzieć Nessie, aby nie mieszać jej w sprawy dorosłych. To, że Wills miała konflikt z bratem nie znaczyło, że od razu wszyscy musieli wybierać strony.

— Ostatnio dużo się działo, słoneczko... — odpowiedziała brunetka, odwracając się znów do Renesmee. Usiadła obok i odgarnęła loki dziewczynki na plecy, gdy zauważyła, ze opadają na buźkę Leannie. Niemowlak kichnął. — Zobacz, połaskotałaś ją. — Uśmiechnęła się, dotykając opuszkiem palca noska Ness. 

— Ale nie jesteś na niego zła?

— Nie martw się — poprosiła Willow. — Między mną, a Jacobem wszystko dobrze. 

— Czyli może cię odwiedzić?

Willow zacisnęła wargi. Jacob wciąż żył w przekonaniu, że Cullen jest w ciąży. Billy podobnie. Z jednej strony chciałaby już wyjaśnić sobie sytuację z rodziną, ale z drugiej obawiała się, że może stać się podobnie, jak z Rachel. Nie chciała przypadkiem skrzywdzić ani Jake'a, ani taty. Najpierw musiała nauczyć się panować nad pragnieniem. 

— Jeśli tylko zechce — odpowiedziała, uśmiechając się pokrzepiająco. 

— Nessie, tu jesteś! — Edward wszedł do pokoju i stanął nad córką. 

Willow natomiast miała zamiar skorzystać z okazji i załatwić jedną sprawę.

— Edek, zostań chwilę z dziewczynami — poprosiła, wstając. 

Uśmiechnęła się najbardziej czarująco, jak potrafiła, ale wampir już wiedział, że knuje. Na szybko przeskanował jej myśli tak, aby się nie zorientowała, jednak gdy zrozumiał, co chciała zrobić, pokręcił głową.

— Może powinnaś napisać prawdę? — zasugerował, na co Willow wywróciła oczami.

— Przeszperaj mi mózg jeszcze raz, a zakopię cię żywcem w ziemi, przysięgam.

Edward pokręcił głową, uśmiechając się nieznacznie. 

Willow natomiast wyszła z pokoju i ruszyła na górę, gdzie spodziewała się znaleźć telefon. Przygryzając wargę z nerwów, wystukała szybkiego SMS-a.

"Czuję się bardzo dobrze, ale potrzebuję teraz spokoju. Wasze awanturowanie się nie pomaga. Dam znać, jeśli będę chciała zobaczyć któregoś z was"

Wysłała wiadomość modląc się w duchu, by nie był to błąd.

Willow z wrażenia upuściła ubranka Elio, gdy weszła do pokoju, w którym stał Carlisle. Carlisle w samym ręczniku, przepasanym na biodrach. Z jego złotych włosów wciąż kapały kropelki wody. Wampir natomiast zachowywał się, jakby jego żona w ogóle nie weszła do pomieszczenia. Stał przed szafą i spokojnie szukał ubrań. 

Brunetka przełknęła ślinę. Odruchowo zerknęła w sufit, jakby była wdzięczna tajemniczemu przebłyskowi świadomości, który podsunął jej pomysł, by bliźniaki spały w osobnym pokoju.

Cofnęła się kilka kroczków i zakluczyła drzwi. 

Sekundę później znalazła się za Carlisle'em, opierając podbródek o jego ramię. Wyszczerzyła się, gdy blondyn zerknął na nią w lustrze. Zmarszczył brwi, gdy paznokcie wampirzycy rysowały delikatne wzorki na jego brzuchu. Idealnie umięśnionym brzuchu.

— W czymś ci może pomóc? — zapytał.

— Och zdecydowanie! — zawołała Willow. Ucałowała Carlisle'a w ramię. Kilka kropel wody spadło na jej bluzkę. 

— W czym konkretnie? 

Willow uśmiechała się delikatnie. Stanęła naprzeciwko Cullena, jej dłoń wciąż krążyła po jego brzuchu. Spoglądała w złote oczy i czekała. Czekała na jego reakcję. 

Rozpoczęli grę, o której żadne z nich nie mówiło głośno. Carlisle chciał, by to ona pierwsza powiedziała, czego chce. Ona natomiast, by blondyn się do tego przyznał. Musieli się więc nawzajem prowokować w oczekiwaniu, aż to drugie podejmie jakiś krok. 

Nawiasem mówiąc, taka zagrywka tylko potęgowała ich pragnienia. Zawsze to jakieś urozmaicenie. 

— Myślę... — powiedziała w końcu. — Że jako mój stwórca... powinieneś zadbać o to, bym poznała wszystkie, ale to wszystkie aspekty wampiryzmu... 

— No wiesz... — zaczął powoli Cullen udając, że się zastanawia. — Technicznie rzecz biorąc, nie powinniśmy być zdolni do... tych przyjemnych aspektów... 

Willow zmarszczyła nos.

— Wtedy życie wieczne byłoby piekłem — zauważyła.

Carlisle uniósł brew, gdy dłoń Willie spoczęła na splocie ręcznika.

— Za dwie sekundy, któreś z nas będzie nagie... — szepnęła.

Nie musiała drugi raz powtarzać. Sekundę później stała przyciśnięta do ściany, a Cullen całował ją zachłannie. Między nimi nie było ani milimetra wolnej przestrzeni. 

Willie usiłowała stłumić pomruki przyjemności. W duchu cieszyła się też, że wygrała. 

— Poczekaj... — poprosił Carlisle, gdy tym razem chciała ściągnąć z niego ręcznik bez pytania. Otworzyła czerwone oczy i utkwiła spojrzenie w wampirze.

— Na co?

— Muszę jechać do szpitala — odparł, po raz ostatni całując znacznie już odkryty dekolt brunetki.

W tamtej chwili Willow nie wiedziała, czy się przesłyszała, czy Carlisle może się czegoś naćpał.

— Szpital, to zaraz będziesz miał w domu — odparła, opierając dłonie na biodrach. — I to nie ja będę pacjentem.

— Poważnie, dzwonili pięć minut temu. Potrzebują mnie.

— Miałeś wrócić do pracy dopiero jutro — warknęła Willow, gdy zrozumiała, że Carlisle nie żartuje.

— Wiem, słońce... — powiedział cicho, uśmiechając się przepraszająco. Opuszkiem palca musnął nos wampirzycy. — Nie jesteś zła?

Oczywiście, że tak!!!

— I co ja ci mam powiedzieć? — westchnęła, wzruszając ramionami. Carlisle Cullen kochał swoją pracę i był lekarzem z powołania. Willow nie miała z czym dyskutować. — Idź zbawiać świat, Supermanie...

— Jak mnie nazwałaś? 

Willow wywróciła oczami. Podeszła do szafy i rzuciła w Carlisle'a spodniami. 

— Po powrocie pokażę ci jakieś porządne filmy, bo aż strach cię tak wypuszczać do ludzi. Wstyd, doktorze Cullen. Wstyd.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top