♛ 24
Carlisle wiedział, że odnalezienie Emmy graniczyło z cudem. Kobieta nie pozostawiła po sobie żadnych śladów, nie odbierała telefonów. Nawet w szpitalu nie zostawiła numeru ani adresu, gdyby ktoś musiał się z nią skontaktować.
Kompletnie nic.
Jedyną nadzieją Cullena był Charlie Swan. W końcu policjant ma większe pole do popisu, niż zwykły obywatel. Nawet nieśmiertelny obywatel.
Carlisle wysilił się na uśmiech, gdy przekroczył próg gabinetu komendanta.
Swan uśmiechnął się szeroko, podchodząc do blondyna. Potrząsnął energicznie wyciągniętą dłonią Carlisle'a.
Faktycznie, ostatnimi czasy ojciec Belli zdecydowanie się ożywił, zdawało się, że wręcz zmienił swoje, dotychczas pesymistyczne, nastawienie do życia. Plotki głosiły, że to za sprawą Sue, która od niedawna mogła pochwalić się nowym nazwiskiem i obrączką na palcu. Carlisle nie wnikał. Nie w głowie było mu cudze życie uczuciowe.
— Najpierw muszę cię przeprosić za naszą nieobecność na waszym ślubie... mieliśmy z Willow...
Charlie machnął dłonią, siadając za biurkiem. Wskazał Cullenowi krzesło, stojące po drugiej stronie.
— To nic. Zrozumiałe, że w ciąży Willow może czuć się raz lepiej, raz gorzej. Poza tym Bells przekazała najlepsze życzenia. Napijesz się kawy?
Carlisle nie wiedział, co zdziwiło go bardziej. Fakt, że Swan wiedział o ciąży jego żony, czy to, że zachowywał się wobec niego tak przyjaźnie. Zwykle żywił do całej rodziny chłodną tolerancję.
— Nie, dziękuję — mruknął, wysilając się na nieco szerszy uśmiech. — I cieszę się, że nie masz nam nic za złe.
— Właściwie, co cię do mnie sprowadza?
Cullen utkwił w mężczyźnie spojrzenie złotych oczu. Nie do końca wiedział, jak poskładać wszystko w logiczne zdanie. Obawiał się, że Charlie nie będzie chciał mu pomóc ze względu na najzwyklejsze procedury. Nie mógł od tak sobie rozpowszechniać informacji na temat byłych mieszkańców Forks. Nieważne, jakiego pretekstu użyje doktor.
— Potrzebuje twojej pomocy.
Charlie był dobrym człowiekiem, więc na samym początku Carlisle usiłował zagrać na jego uczuciach.
— Zamieniam się w słuch. — Swan zmarszczył ciemne brwi, rozsiadając się wygodniej na krześle. Jeszcze nigdy ojciec Edwarda nie prosił go o pomoc.
— Muszę odnaleźć pewną osobę... To dla mnie bardzo ważne...
Charlie milczał przez dłuższą chwilę. Nie zwykł łamać zasad. Przez całą swoją policyjną karierę tylko kilka razy nagiął regulamin. I to tylko wtedy, jeśli w grę wchodziło dobro człowieka.
— Jeśli... — zaczął powoli Swan, opierając się o biurko. Spojrzał w złote oczy Cullena i mógł przysiąc, że mimo nadzwyczajnego spokoju, wręcz emanującego od Carlisle'a, był on wyjątkowo poruszony. Tylko dlaczego? — Jeśli uznam powód za wystarczająco ważny, jestem gotów ci pomóc.
Carlisle przetarł czoło, jakby to w ogóle mogło mu w czymś pomóc. Kolejny ludzki odruch, który nauczył się perfekcyjnie odtwarzać.
Ostatnimi czasy wampir czuł się jeszcze bardziej bezradny. Na jakikolwiek pomysł wpadał, wszystko kończyło się fiaskiem. Jakby ktoś cały czas rzucał mu kłody pod nogi. Nie chciał uchylać ani rąbka tajemnicy, z drugiej jednak strony potrzebował pomocy komendanta.
Znów spojrzał w oczy Swana marszcząc brwi.
— Powód jest cholernie ważny, Charlie...
— Jaki? — dopytywał czarnowłosy.
Znów nastała cisza.
— Carlisle... — westchnął komendant. Nie musiał być prorokiem, aby widzieć, że coś się dzieje. Cała rodzina Cullenów jakby nagle zniknęła z pola widzenia. Oczywiście wiedział, że dzieci Carlisle'a wyjechały na studia, ale rzadko ktokolwiek widywał ich w Forks, nawet podczas wakacji. Pozostawała jeszcze Willow. Dlaczego od rzekomych plotek na temat jej ciąży, nikt jej nie widuje? A Billy i Jacob? Też nie wspominają o niej zbyt często. W szpitalu mówią, że Cullen wziął długi urlop, ale nikt nie zna powodu. — Możesz mi nie ufać, ale... potrafię dotrzymać tajemnicy... jestem w końcu policjantem. Powiedz mi, co jest takie ważne, że wyglądasz, jakbyś zaraz miał wyzionąć ducha.
Carlisle mimowolnie wbił paznokcie w krzesło. Opamiętał się w ostatnim momencie, aby przypadkiem go nie połamać. Czy w ogóle miał cokolwiek do stracenia?
— Chodzi o to, że ta... kobieta... leczyła przez jakiś czas Willow. Muszę się z nią skontaktować Charlie... nie mogę powiedzieć ci więcej, ale...
— Ale chodzi o Willow... — Swan pokiwał powoli głową.
Już zrozumiał, dlaczego Cullen miał takie opory, przed wyznaniem prawdy. Obawiał się, że Charlie za chwilę pobiegnie na plotki do Billy'ego.
Komendant natomiast włączył komputer i spojrzał wyczekująco na blondyna.
— Kogo szukamy?
Carlisle uśmiechnął się.
— Emma Johnson, pracowała ze mną w szpitalu...
— Johnson to popularne nazwisko, masz jakieś inne dane?
Cullen pokiwał głową i wyjął telefon. Oczywiście przygotował się na spotkanie z Charlie'em i ukradkiem zrobił zdjęcie dokumentacji pracowników szpitala.
— Urodzona siedemnastego grudnia tysiąc dziewięćset osiemdziesiątego roku... w Bostonie... rodzice to Amelia i Howard...
— Wystarczy... — Komendant pokiwał głową i wklepał wszystkie dane do komputera. Nastała chwila ciszy, w ciągu której Carlisle zaczął rozważać wszystkie negatywne scenariusze.
Emma wyjechała z kraju... może magicznie zniknęła z kartoteki... a może po prostu nie istnieje i cały czas przedstawiała się fałszywym nazwiskiem.
— Czy to ona? — zapytał Charlie, na co Carlisle natychmiast wstał i obszedł biurko, by móc spojrzeć na ekran. Pokiwał energicznie głową, gdy dostrzegł znajomą blondynkę.
— Tak! To Emma...
— No... — Charlie pokiwał głową. — To spójrz tutaj... — Wskazał drobny druczek, poniżej daty urodzenia panny Johnson.
— Ale jak to nie żyje?!
♛
— Willow, tak się zastanawiałam nad łóżeczkiem, ale skoro nie znamy płci...
— Co? — Brunetka zmarszczyła brwi, unosząc głowę z poduszki. Tuż po chwili syknęła niezadowolona. Każdy ruch powodował, że po jej ciele przechodził nieprzyjemny, bolesny dreszcz. — Stań tak, żebym cię widziała... — jęknęła, gdy jej głowa znów opadła. Było jej zimno, ale nie miała nawet siły podwinąć nóg pod brzuch, by zrobiło się cieplej.
Rosalie posłusznie stanęła przed dziewczyną, uśmiechając się niepewnie.
— Po pierwsze; to dziewczynka. Po drugie; doceniam, że chcesz pomóc, ale wolałabym wybrać łóżeczko sama...
— A Carlisle?
— On się do takich rzeczy nie nadaje — prychnęła Willow. Oczywiście na tyle, na ile pozwalało jej drżące ciało. Czuła, jakby temperatura w pokoju gwałtownie się obniżyła. — Rosie, mogłabyś przynieść mi koc?
— Trzeci? — blondynka zmarszczyła brwi, ale widząc zabójczy wzrok Willow, szybko wyszła z pokoju.
Wyszperała jeden z najcieplejszych, puchatych kocyków i wróciła do Cullen, gotowa po raz kolejny przekonywać ją, że nadeszła pora na wybór rzeczy dla dziecka. Neutralnych, bo nie do końca wierzyła w przeczucie. Bella też takowe miała, i co? Zamiast chłopca jest dziewczynka.
— Ten jest cieplutki, będz... — Rose umilkła, gdy stanęła nad Willow i dostrzegła na jej czole krople potu. Widziała, jak nakryte kołdrą i dwoma kocami ciało drży, a zęby szczękają nieprzyjemnie. — Ty drżysz... — szepnęła, nakrywając brunetkę kocem.
— Mama... — Willow miała zamknięte oczy. Faktycznie cała drżała, mimo puchatej pokrywy. — Chyba... Rebecca, zawołaj... nie... mama nie... Jacob! Mamo!
— Cholera, ty majaczysz... — Rosalie przyłożyła dłoń do czoła Willow. Przeraziła się temperaturą ciała dziewczyny. — Jasper! Emmett! Dzwońcie po Carlisle'a, Willow majaczy! Jasper, ściągnij Edwarda!
Rosalie postawiła na nogi cały dom. Oczywiście w takiej chwili przydałaby się Alice, która jednak stwierdziła, że akurat dziś jest najlepsza pora na wybranie się z Bellą na zakupy. Tak więc blondynka nie mogła liczyć na pomoc żadnej z wampirzyc. Chyba, że jakimś magicznym trafem Al dostała wizji i była już w drodze do domu.
Dziesięć minut później Willow leżała na łóżku, wciąż majacząc, a Jasper siedział obok niej i trzymając lodowatą dłoń na jej czole usiłował choć trochę uspokoić dziewczynę. Emmett próbował dodzwonić się do Alice, a Rose krzątała się po gabinecie, szukając dziwnych leków i innych przedmiotów, które przez telefon wymieniał jej Carlisle.
— Willow... — Jasper zmarszczył brwi, gdy do jego nozdrzy dotarł dziwny zapach. Niby krew, ale nie do końca. Szybko odkrył tonę kołder, pod którymi leżała Willow i gdyby nie był wampirem, z pewnością zemdlałby z przerażenia. — ROSALIE ONA RODZI!
— No chyba, kurwa, żartujesz — wysyczała blondynka, gdy tylko usłyszała wołanie Jaspera. Dlaczego miała takiego pecha i musiała odbierać wszystkie porody, które odbywały się w ich rodzinie?! Czy jedyny lekarz, z trzystuletnim doświadczeniem, nie mógł choć raz, jeden raz, być na miejscu?!
— Rose, co się dzieje?
Blondynka wywróciła oczami, gdy usłyszała w słuchawce głos Carlisle'a.
— Twoja żona rodzi, a ciebie oczywiście tu nie ma! — warknęła. Zabrała wszystkie zgromadzone przedmioty, telefon i ruszyła do pokoju, w którym leżała Willow. — GDZIE TY JESTEŚ TAK DŁUGO?!
— Jestem za trzy minuty! — zadeklarował doktor, po czym się rozłączył.
— Jasne... — prychnęła wampirzyca. Otaksowała obecnych w pomieszczeniu zimnym spojrzeniem. — Jasper, morfina! Emmett, gorąca woda, miękkie ręczniki! A Alice napisz SMS-a, że jej jelita rozwieszę jako lampki świąteczne na schodach! RUCHY!
Rosalie naprawdę panowała nad sytuacją. Oczywiście na tyle, na ile mogła, nie będąc pielęgniarką i w ogóle nie mając bladego pojęcia o porodach. Willow wciąż miała wysoką gorączkę i majaczyła. Jasper co prawda podał brunetce morfinę, ale nikt nie potrafił powiedzieć, czy już zadziałała. Rose z niepokojem patrzyła na brzuszek Willow, który poruszał się niebezpiecznie. Zupełnie, jakby ktoś kopał go od wewnątrz.
— To się boi... — szepnął Jasper.
Rose powoli sięgnęła po skalpel. Cudem powstrzymała się od wbicia go w oko Jaspera, za użycie formy bezosobowej.
— Skarbie... — Emmett położył dłoń na ramieniu blondynki.
Rosalie zacisnęła wargi. Bała się, oczywiście, że cholernie się bała. Emmett o tym wiedział i chciał dodać jej otuchy.
— Rose... — Czarnowłosy nie dokończył, bo w pokoju, jak na zawołanie pojawił się Carlisle.
Jego rozbiegane oczy na szybko usiłowały rozpoznać sytuację.
Willow. Majaczy. Około czterdziestu dwóch, może czterdziestu trzech stopni gorączki.
— Odeszły jej wody, dziecko usiłuje się wydostać... — wydukała Rosalie, ze strachem w oczach wpatrując się w Carlisle'a. Wampir podbiegł i odebrał jej skalpel. — Jazz mówi, że się boi... Carlisle, musimy...
Blondyn usiłował zachować spokój. Chwycił skalpel, ale wpatrywał się w niego przerażony, jakby pierwszy raz w życiu trzymał ten przedmiot. Nie wiedział, co się z nim działo. W końcu to kolejna operacja. Kolejna. Niczym się nie różniąca. Musi tylko wykonać nacięcie. Jedno. Precyzyjne.
— CARLISLE! — warknęła Rosalie, gdy zorientowała się, że najprawdopodobniej jej ojciec popadł w jakiś szok. — CARLISLE MALEŃSTWO JĄ ZABIJE, JEŚLI GO NIE WYCIĄGNIESZ!
— Rose ma rację... — poparł dziewczynę Jasper. — Carlisle pomożemy ci, tylko powiedz, co robić...
Carlisle w końcu się otrząsnął. Słowa dzieci już nie docierały do niego, jak przez mgłę. Rozejrzał się po znajomych, ukochanych twarzach. Wszyscy byli tu dla niego, wszyscy byli gotowi mu pomóc.
Przejdą przez to razem.
— Emmett idź do mojego gabinetu, znajdź oksytocynę — nakazał, ściągając kurtkę. Podszedł do jednej z misek z gorącą wodą i przemył dłonie. — Jasper, chłódź czoło Willow. Spróbuj zrozumieć jej emocje i wyłapać, kiedy ma skurcz. Licz, co ile i jak długo.
— Nie będzie tego po niej widać? — zapytała Rose.
— Majaczy, więc w tym wypadku trudno nam będzie określić, co jest prawdą, co wyobraźnią... — wyjaśnił, znów łapiąc skalpel. — Rosie, możliwe, że Willow będzie się szarpać... musisz ją przytrzymać, kiedy będę wykonywał nacięcie.
Rosalie pokiwała głową.
Odwróciła wzrok, gdy Carlisle wykonał jedno, precyzyjne nacięcie. Do jej nozdrzy natychmiast dotarł zapach krwi. Nie była tak przyciągająca, słodka, jak ta ludzka. Zalatywała czymś znajomym... psem.
Wampirzyca złapała obie ręce Willow, gdy niebezpiecznie drgnęły. Brunetka krzyknęła, lecz wciąż nie otwierała oczu.
— Boli ją... — mruknął Jasper, na co Rosalie pokręciła głową.
Carlisle aż za dobrze zdawał sobie sprawę z tego, jak wielki ból zadał Wills. Jedyne, co popychało go do dalszego działania, to obietnica, którą złożył. Pamiętał słowa, które powiedziała do niego żona.
Kocha to dziecko tak bardzo, jak on kocha ją.
— Trzymaj mocno... — szepnął. Zamknął oczy, zanurzył kły w... właściwie sam nie do końca wiedział, co to. Coś, co z pewnością przypominało pęcherz płodowy, ale w rzeczywistości nim nie było. Zupełnie, jakby dziecko wytworzyło własną barierę ochronną, trudną do przebicia.
Cullen poczuł krew. Krew, której pragnął posmakować, która przyciągała go cholernie mocno. W tamtej chwili nie mógł się doczekać, aż ją z siebie zmyje.
Otworzył oczy i zamarł. Przez chwilę stał nieruchomo i wpatrywał się w miejsce, które przed chwilą ugryzł.
— Carlisle, co się dzieje?! Wyciągaj je! — znów głuchy krzyk Rosalie, który spowodował, że doktor się otrząsnął.
— O mój Boże... — Pokręcił głową, niedowierzając. — T-to.. T-to...
— CARLISLE! — Rose ponownie krzyknęła, wciąż trzymając wierzgającą się Willow. Jasper natomiast wziął dłoń z czoła dziewczyny i podszedł do Carlisle'a.
Również oniemiał.
— Tu jest ich dwójka... — wyjaśnił Jasper, krzyżując spojrzenie z Rosalie.
— Zabierz go... — powiedział Carlisle, gdy już pokonał pierwszy szok i zdołał wyciągnąć chłopczyka. Jasper wyraźnie nie był zadowolony z takiego obrotu spraw, ale bez słowa zabrał dziecko i owinął w jeden z czystych ręczników.
Carlisle po chwili trzymał na rękach drugie maleństwo.
Nie wierzył własnym oczom. Trzymał w dłoniach małego, płaczącego człowieczka. Dziewczynkę. Krzyczała w niebogłosy, jakby robiono jej największą krzywdę, a on po prostu stał i wpatrywał się w to idealne stworzenie.
Jego dziecko.
Rosalie wpatrywała się w całe zajście szeroko otwartymi oczami. Zaniepokoiła się dopiero, gdy poczuła, jak usiłująca dotąd wykonać jakiekolwiek ruchy Willow, znieruchomiała.
Spojrzała przerażona na dziewczynę. Kropelki potu powoli spływały po jej czole. Oczy wciąż miała zamknięte, a twarz dziwnie spokojną.
— Carlisle, coś się dzieje... daj mi ją...
Wampir bez słowa oddał blondynce dziecko. Podczas, gdy Rosalie wraz z Jasperem wyszła z pokoju, by doprowadzić noworodki do ładu, blondyn rozejrzał się w poszukiwaniu Emmetta.
Czarnowłosy stał cicho przy drzwiach i najwyraźniej czekał na zaproszenie.
— Wstrzyknij jej pięć mililitrów oksytocyny! — nakazał, samemu usiłując wyczuć tętno Willow.
Na nic, bo w tym całym wariactwie nie mógł się skupić. Zupełnie, jakby jego własne serce zaczęło kołatać. Pięć sekund później wciąż nic nie wyczuł i zrozumiał, że serce Willow się zatrzymało.
Znów przypomniały mu się jej słowa. Chciała być wampirem. Chciała, by ją zmienił. A teraz, kiedy umierała na jego oczach, znów nie potrafił podjąć decyzji. Czy naprawdę nie ma innego sposobu, by ją uratować?
Przystąpił do resuscytacji. Był tak skupiony, że dopiero po chwili zorientował się, że Emmett zniknął z pomieszczenia, a pojawiła się Rosalie.
— Carlisle na miłość boską, ugryź ją!
Pokręcił głową.
— Najpierw...
— CARLISLE NIE MA CZASU!
Cullen przestał uciskać klatkę piersiową Willow. Serce wciąż nie ruszyło, a ona wyglądała, jakby spała. Była tak spokojna.
— Willow tego właśnie chciała...
To prawda. Chciała tego. Nawet wtedy, gdy nie była w ciąży. Była gotowa stać się wampirem tuż po powrocie z urlopu. Zdążyła nawet odwiedzić Billy'ego... powiedziała Rachel... była gotowa.
On nie był. Wmawiał sobie, że był, ale... okłamywał sam siebie.
— Carlisle...
Kiwnął głową.
Poczuł, jak jad zbiera się w jego ustach. Ujął delikatnie policzek Willow, odchylając jednocześnie głowę dziewczyny nieco do tyłu. Pochylił się nad nią i przymknął oczy.
To ostatni raz, kiedy czuje bijące od niej ciepło.
Ucałował jej szyję.
— CARLISLE NIE! ONA UMRZE!
Blondyn wyprostował się gwałtownie i spojrzał na równie przerażoną co on, Alice. Nie wiedział, o czym ona do cholery mówi. Zanim jednak zdołał o cokolwiek zapytać, Rose go uprzedziła.
— Alice, co ty gadasz?!
— Kiedy byliście na wyspie, miałam wizję... wizję, że ona umrze... Carlisle, myśleliśmy, że to ma związek z leczeniem... Willow leczyła się wtedy u Emmy, więc stwierdziliśmy, że to ona popełni jakiś błąd, który Willie przypłaci życiem. Na szczęście skończyła to leczenie i sądziliśmy, że sprawa została załatwiona, ale teraz zrozumiałam... Willow już przed wyjazdem powiedziała, że jest gotowa. Carlisle, tu może chodzić właśnie o to, rozumiesz?! Jeśli Willie podjęła decyzję o przemianie, wizja może nas ostrzegać, że oznacza to dla niej śmierć! Nie możesz jej ugryźć!
— Nie może to zostawić jej w takim stanie! — warknęła Rose, wskazując Willow. — Jej serce już nie pracuje!
— Jako wilkołak może się zregenerować!
— Ona nie jest wilkołakiem, Alice!
— Ale ma ich gen!
Carlisle spojrzał na Willow. Miał dziwne, bardzo głupie wrażenie, że dziewczyna się do niego uśmiechała. Była piękna mimo, że wyglądała tak marnie.
Rose miała rację. Serce już nie biło, a on miał coraz mniej czasu na podjęcie decyzji. Co, jeśli to Alice miała rację? Jeśli tym ugryzieniem skaże swoją ukochaną na śmierć?
Czemu wszystko musi być takie trudne?
Potrzebował wskazówki. Głupiej, nawet najprostszej. Upewnienia, że robi dobrze... że uratuje tym Willow.
Spoglądał na swoją ukochaną i jedyne, co miał wtedy w głowie, to jej głos. Jakby stała obok i głośno się śmiała. Uwielbiał, kiedy się śmiała.
Przypomniał sobie wieczór, w którym wrócił do domu po długim spacerze. Dzień po tym, jak dowiedział się, że Willie jest w ciąży. Pamiętał doskonale wszystkie słowa, które wypowiedziała do niego brunetka.
Prosiła, by jej zaufał.
Zaufał.
Ona mu ufała.
Może dlatego zupełnie nie zwracał uwagi na kłócące się Rosalie i Alice.
Ucałował ciepłe usta Willow, a tuż po chwili przymknął oczy i zanurzył kły w szyi dziewczyny, błagając w myślach Boga, by była to właściwa decyzja.
♛
Hejiaaa!
Pamiętacie, jak w "Promień słońca" oficjalnym, najdłuższym rozdziałem był ten ślubny? No, to tu mamy ten.
Dzieciurki w końcu na świecie. Gratuluję baaaardzo tym, którzy odgadli, że nasza parka spodziewa się bliźniaków! Ach te geny Blacków, uratowały sytuację po prostu, bo powiem szczerze - nie mogłam zdecydować się, czy chłopiec, czy dziewczynka... więc mamy to i to XD
Co do imion... będę losować. Naprawdę. Podaliście mi tyle pięknych przykładów, że nie mam serca tak po prostu wybrać czegoś i odrzucić resztę. Losowanie najbardziej sprawiedliwe, no nie? Prawie jak totolotek.
Na sam koniec końców proszę o wyrozumiałość... nie umiem w porody, serio XD
Dobra, nie przedłużając... życzę dobrej nocki ♥ ♥ ♥
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top