♛ 20
Willow nie miała pojęcia, co wydarzyło się w nocy. Kolejne dni mijały, a ona czuła się nadzwyczaj dobrze. Może poza niewielkimi bólami pleców, które zaczęły jej doskwierać. Cieszyła się z obecnego stanu rzeczy, jednak tego samego nie mógł powiedzieć Carlisle.
Dla niego to wszystko było cholernie podejrzane. Poza tym chodził poirytowany, bo wciąż nie miał punktu zaczepienia. Nie chciał mówić Willow o wynikach, które zataił przed nią kilka lat temu.
Gdy tylko prosił ją, by pozwoliła mu zmierzyć ciśnienie, sprawdzić puls i wszelkie inne parametry, brunetka posyłała mu ostre spojrzenia i było widać, że cudem powstrzymywała się od wydrapania mu oczu. Mimo, że była żoną lekarza, wciąż żywiła niechęć do wszelkich badań i leków.
Poza tym szlag jasny ją trafiał, gdy chodziła sobie po domu, a rodzina pytała ją, dlaczego w ogóle śmiała wstać? Dlaczego nie leży? Dość miała tego, że skakali wokół niej i nie wierzyli, gdy deklarowała dobre samopoczucie.
— Wills, jadę po zakupy, chcesz coś? — zapytała Rosalie, pojawiając się w progu pokoju.
Brunetka odłożyła książkę i spojrzała na wampirzycę.
— Tak! — zawołała. — Karmelowy popcorn, fistaszki, śledzie w occie i marynowane, oliwki, polewę toffi i chałwę.
Rose zmarszczyła brwi.
— To brzmi jak najgorsze menu na świecie — zauważył Emmett, stając za Rose. — Zapytam Carlisle'a, czy ciąża prócz ucisku na pęcherz powoduje ucisk na mózg.
— I topór na wampira wagi ciężkiej — dodała Willow, marszcząc nos.
Rosalie pokręciła jedynie głową z dezaprobatą i wyszła.
Willow natomiast znów chwyciła książkę, jednak nie dane jej było przeczytać zdania do końca. Emmett wszedł do pokoju i usiadł obok dziewczyny, po czym sięgnął po pilot.
— Czytam — syknęła, gdy czarnowłosy włączył telewizor.
— Czytaj.
— Przeszkadzasz.
— To wyjdź.
— Byłam pierwsza.
— Jestem starszy.
— I głupszy.
— Jesteś strasznie drażliwa przez tą ciążę, wiesz? — mruknął Emmett, unosząc brew.
— Nic z tych rzeczy. Po prostu mnie denerwujesz.
— Ale i tak mnie kochasz.
— To, że was wszystkich kocham, nie ma tutaj żadnego znaczenia... — wyjaśniła, patrząc wprost na wampira, który wciąż wpatrywał się w telewizor. Gdy Willie skończyła swoją niezbyt przemyślaną sentencję, spojrzał na nią z przebiegłym uśmiechem na twarzy.
— To było urocze, mamo.
— Więc oddawaj pilot, gówniarzu — powiedziała brunetka, wyciągając pretensjonalnie dłoń w stronę chłopaka.
— Idziecie na wesele Charlie'ego? — zmienił temat Emmett.
Willow gwałtownie zatrzasnęła książkę, która wciąż miała otwarte.
— Cholera, zupełnie o tym zapomniałam... jest za dwa tygodnie, prawda?
— Dokładnie tak, matko ma...
Willow wygrzebała się z spod tony koców i w miarę możliwości wybiegła z pokoju. Stanęła w połowie schodów i rozejrzała się po pustej klatce schodowej.
— ALICE, POTRZEBUJE POMOCY.
♛
Carlisle był szczerze zdziwiony, gdy dostał od Belli SMS-a z prośbą o pilne przyjście. Oczywiście nie miał zamiaru tego ignorować i tłumacząc się koniecznym wyjazdem do szpitala, pozostawił samochód ukryty w lesie i sam ruszył biegiem do domu syna.
Już na samym wejściu poczuł zmiennokształtnego. Obawiał się, że cała sytuacja dotyczy jego ostatniego starcia z Jacobem, jednak gdy wszedł w głąb pokoju zrozumiał, że się mylił. W salonie Edwarda i Belli czekała Leah.
— Nie spodziewałem się ciebie — przyznał szczerze Cullen.
Clearwater odstawiła kubek, który właściwie od samego przyjścia do domu Belli trzymała w dłoniach.
Sama nie spodziewała się po sobie, że kiedykolwiek zagości w domu wampirów.
— Przepraszam za Jacoba. To moja wina.
Blondyn zmarszczył brwi.
— To ta wilcza telepatia. Starałam się utrzymać sekret, ale... czasami się nie da... przez przypadek... ujawniłam rąbek tajemnicy. A wtedy Jake sam połączył fakty i tak wyszło...
— Tak wyszło, że od tygodnia nie pojawił się w naszym domu, a Willow powoli zaczyna coś podejrzewać — odpowiedział Carlisle, siadając na kanapie. Był zły na Leah choć wiedział, że nie powinien. Dziewczyna nie ponosiła żadnej winy. Cała odpowiedzialność wciąż leżała po jego stronie.
— Dlatego... — zaczęła znów Leah, z zainteresowaniem oglądając swoje dłonie. — Chciałabym się jakoś zrekompensować.
Carlisle wbił w dziewczynę złote spojrzenie. Czyżby miała na myśli to, o co prosił ją kilkanaście dni temu?
— Myślałam nad tym, o co mnie prosiliście — zaczęła dość niepewnie brunetka. — I... zdałam sobie sprawę, że to może faktycznie pomoc Willow. Ona wciąż jest członkiem plemienia, mimo swojego wyboru... A ja powinnam ją chronić, niezależnie od tego...
Carlisle miał ochotę wstać i uściskać dziewczynę. Posłał w jej stronę delikatny uśmiech, którego jednak nie odwzajemniła. To, że zgodziła się na badania nie znaczyło, że od razu będzie przyjaźnić się z Cullenami. Przecież miała jakiś honor.
— Zrobiłam badania genetyczne. Oczywiście wyszły nieco inaczej niż u normalnego człowieka, a lekarz był gotowy mi dopłacić, bylebym tylko pozwoliła mu prowadzić badania... — wyjaśniła. Wyciągnęła z kurtki kopertę i wręczyła Carlisle'owi. — Jeśli będziesz potrzebował jeszcze jakiś wyników, w środku jest mój numer telefonu.
— Dziękuję. — Carlisle uśmiechnął się jeszcze szerzej. Odzyskał nadzieję, że nie wszystko stracone. Znajdzie wyjaśnienie całej sytuacji, zrozumie organizm Willow i będzie w stanie pomóc jej przeżyć ciążę. Poda jad w odpowiedniej chwili.
Wszystko będzie dobrze.
— Mam tylko... prośbę... — zaczęła nieśmiało Leah.
Przez te kilka dni zrozumiała, że Carlisle może nie tylko pomóc Willow, ale także jej. Od momentu zmiany w wilkołaka Clearwater przestała miesiączkować. Bała się, że w przyszłości nie będzie mogła mieć dzieci. Nie poszła jednak do lekarza, bo chciała uniknąć sytuacji podobnych do tej, która miała miejsce przy odbieraniu wyników, które zrobiła na prośbę Carlisle'a.
Wyglądało na to, że jeśli Cullen zrozumie organizm Willow, pozna także choć trochę funkcjonowanie układu Leah. Może znajdzie odpowiedź na nurtujące ją pytania?
— Nie wiem, czy... czy będę mogła w ogóle... być matką... Jeśli znajdziesz odpowiedź na to pytanie...
— Obiecuję — odpowiedział Cullen, gdy zrozumiał sens słów dziewczyny.
Leah uśmiechnęła się po raz pierwszy od długiego czasu.
♛
— Jak wyglądam? — Willow stanęła w progu kuchni i okręciła się wokół własnej osi.
Carlisle uniósł wzrok znad telefonu, by dokładnie przyjrzeć się dziewczynie. Wyglądała absolutnie fenomenalnie. Z resztą jak zwykle.
Miała na sobie białą, przylegająca sukienkę, sięgającą nieco nad kolano. Ubranie doskonale eksponowało brzuszek dziewczyny, który był już o wiele wyraźniejszy niż ostatnio. Ktokolwiek spojrzałby teraz na Willie domyśliłby się, że jest w ciąży.
— Zjawiskowo — powiedział wampir, chowając urządzenie do kieszeni. Złote oczy znów skierował na brzuch dziewczyny. Jak to jest, że za każdym razem, gdy widział, jak wyraźnie się odznacza, dziwne ciepło wypełniało go całego? Wmawiał sobie, że jest zimny i martwy, tymczasem taki widok cholernie go rozczulał. — Przerzuciłaś się na sukienki?
— Lubię na nią patrzeć — odpowiedziała brunetka, uśmiechając się szeroko. Carlisle doskonale wiedział o jaką nią chodziło Willie. Płód, który nosiła w sobie otrzymał płeć - damską. Oficjalnie nie mówiło się już o dziecku, ale konkretnie o córce.
Dla Willie wszystko wyglądało tak naturalnie, a dla niego wciąż niecodziennie.
— Poza tym... — powiedziała, wyciągając dłonie w stronę blondyna.
Carlisle natomiast przyciągnął brunetkę do siebie.
— Chciałabym to ubrać na wesele Charlie'ego — wyjaśniła.
— C-co? — zapytał blondyn z nadzieją, że się przesłyszał. Nie sądził, że Willow w ogóle rozważa pójście na wesele. Nie w obecnej sytuacji.
— No na wesele. — Wzruszyła ramionami, jakby była to najbardziej oczywista rzecz na świecie.
— Ty chyba nie sądzisz, że pójdziemy na ślub ojca Belli.
— Dlaczego nie? — zdziwiła się Willie, tym razem zbita z tropu.
— Willow... Jesteś w ciąży. Widocznej ciąży. Tam będzie twój ojciec... i... i Jacob...
— Właśnie. — Kiwnęła głową. — Myślę, że to dobra chwila, by im powiedzieć. Terapia szokowa.
— Ostatnia terapia szokowa na twoim ojcu skończyła się stanem przedzawałowym — wycedził Carlisle, zanim zdążył ugryźć się w język. Przestraszony spojrzał na Willie, ale ona nie zdawała się zirytowana jego wypowiedzią.
— Nie bądź takim pesymistą.
— Ale...
— Idziemy na wesele, Carlisle.
— Nie bądź niepoważna...
Brunetka pokręciła głową, odsuwając się od blondyna. Nie miał zamiaru odpuścić. Ale ona także.
Willow podeszła do lodówki i wyciągnęła swój ostatni przysmak - chałwę. Usiadła na blacie, wlepiła ciemne oczy w męża i zaczęła konsumować.
Carlisle natomiast miał zamiar wykorzystać tą chwilę, by przemówić jej do rozsądku.
— Wills, w każdej chwili możesz poczuć się gorzej... słabiej... może pęknąć ci żebro... Poza tym twój ojciec na pewno zareaguje emocjonalnie, a to zdenerwuje także ciebie... Nie zgadzam się, rozumiesz?
— Czy ty zawsze... ale to zawsze... musisz negować moje pomysły?
— Nie neguje ich zawsze! — zawołał Cullen. — Udowadniam ci tylko, że niektóre są skrajnie głupie! Tak, jak ten...
— Carlisle, od siedzenia w domu mózg mi wyparuje. Nie jestem chora, tylko w ciąży.
— Śmiertelnej. Gorszej niż niejedna choroba.
— A ten znowu swoje — mruknęła dziewczyna bardziej do siebie, niż do blondyna. Ugryzła kolejny kęs chałwy i mieląc go w buzi, machała bezwładnie zwisającymi nogami, oczy miała utkwione w blondynie.
— Willow, proszę cię. Posłuchaj mnie choć raz. Nie idźmy na to wesele.
Brunetka pokręciła głową i wyciągnęła przed siebie palec wskazujący, którym po chwili pogroziła.
— Tata i Jake i tak będą musieli się dowiedzieć. Jak już wspominałam w przypadku, gdy zastanawialiśmy się jak powiedzieć im o nas... na weselu nie zrobią burdy. Tym bardziej na nie swoim. Wszystko będzie dobrze kotku, nie możesz tak panikować.
— Nie rób ze mnie histeryka — poprosił Carlisle, nieco spokojniej.
— Sam doskonale sobie radzisz — odparła Willie, oblizując palce. Zsunęła się z blatu i wyrzuciła papierek, po czym wyraźnie z siebie zadowolona podeszła do wampira. Wygładziła jego koszulę, choć to i tak było zbędne, bo prezentował się w niej lepiej, niż Brad Pitt. — Skoro przechodzę ciążę lepiej niż Bella, powinieneś się z tego cieszyć, a nie czekać, aż żebra przekłują mi płuca, albo kręgosłup złoży się jak harmonijka...
— Wiesz, że się cieszę... — Cullen zmarszczył brwi. Cieszył się jedynie, że Willie nie wylądowała jeszcze praktycznie unieruchomiona na kanapie, jak to było w przypadku Belli.
Na końcu języka miał zapewnienie, że cieszyłby się bardziej, gdyby Willow pozwoliła mu usunąć ciążę, ale chciał darować sobie kolejną kłótnie, więc milczał.
— W takim razie zrobisz mi tą radość i... — Brunetka uniosła brew, zarzucając dłonie na szyję wampira. Przekrzywia lekko głowę, wpatrując się w niego błyszczącymi oczyma. — I? — ponowiła pytanie, gdy nie uzyskała odpowiedzi.
Blondyn westchnął męczeńsko. Wiedział, że jeśli się nie zgodzi, Willow pójdzie na wesele sama. Jeśli spróbuje zamknąć ją na ten czas w domu, ona z pewnością przekabaci Rosalie, a Rosalie Emmetta. Emmett natomiast zaszantażuje Jaspera, a Jasper skłoni do pomocy Alice. W ten sposób cała rodzina obróci się przeciw niemu i pójdą razem na wesele nawet, jeśli mieliby nieść Wills na plecach.
Czemu życie rzucało Carlisle'owi same kłody pod nogi? Nie mogło choć raz rozłożyć mu czerwonego dywanu?
— Dobrze, pójdziemy. Ale na chwilę.
— To za tydzień. — Kiwnęła głową brunetka, uśmiechając się jeszcze szerzej.
— Nie rozumiem...
— Za to, że musiałam cię prosić, jesteś mi winien przeprosiny... Przez ciebie jestem aktualnie smutna... — zaczęła powoli wyjaśniać, a jej wzrok znalazł się na ustach wampira. — A nie lubisz, gdy jestem smutna, prawda?
— Nie — przyznał szczerze Carlisle.
— I co zrobisz, żebym znów się uśmiechnęła?
— Połaskoczę cię. — Wzruszył ramionami blondyn powodując, że Willie wywróciła oczami. Nie o to chodziło. Nie chciała słyszeć o łaskotkach, gdy miała ograniczone możliwości obrony.
— Nie zrobisz tego... — syknęła, mrużąc niebezpieczne oczy.
Carlisle nie miał zamiaru dłużej sprzeczać się słownie. Skoro zgodził się pójść na wesele, też musiał mieć z tego jakąś korzyść, a nic nie poprawiało mu humoru bardziej, niż głośny śmiech Willow. Wziął dziewczynę na ręce i zanim zdążyła się zorientować już leżała na łóżku i zwijała się ze śmiechu. A miało być tylko ciekawiej.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top