♛ 13
— Daj mi telefon — zażądała Willow, stając przed Carlisle'em.
Mężczyzna spojrzał na nią zdziwiony. Godzinę temu wydarła się na niego zupełnie bezpodstawnie, zamknęła się w łazience na okrągłe sześćdziesiąt minut i teraz, tak po prostu, pojawiła się i wymagała, aby dał jej telefon?
— Dlaczego? — zapytał w końcu, marszcząc brwi.
— Bo tak.
— Willie... — Wampir uśmiechnął się, jednak mina jego żony była tak groźna, że natychmiast wrócił do poważnego wyrazu twarzy. — Umówiliśmy się, że korzystamy z niego w alarmowych wypadkach, żeby nie psuł nam czasu tutaj...
— To jest sytuacja alarmowa.
— To znaczy?
— To znaczy, że nie muszę ci się ze wszystkiego spowiadać. Jak mówię, że potrzebuje ten telefon to znaczy, że potrzebuje... więc daj mi go.
— Nie — odparł Carlisle.
— Carlisle!
— Twoje krzyki nie robią na mnie wrażenia — przypomniał. — Powiedz, dlaczego go potrzebujesz i będzie po sprawie.
— Chce się wydrzeć na Alice, zadowolony?! — warknęła Willow, opadając na kanapę, po przeciwnej stronie blondyna.
Siedziała sztywno, jak na szpilkach. Ciemne oczy wlepiała w widok za oknem, a ręce skrzyżowała na piersi. Była wściekła, choć sama do końca nie wiedziała dlaczego. Jej jedyna teoria głosiła, że to wszystko wina Alice. Gdyby wampirzyca nie ingerowała w zawartość jej walizki, dziewczyna nie musiałaby spać w jakimś szmelcu, zrobionym w większości z nitek ani brać się za naprawę kompletu, który pozostawiła na wyspie dwa lata temu, a który okazał się jedynym ratunkiem, by koszula Carlisle'a zupełnie nie prześwitywała. Swoją drogą sądziła, że jej mężowi także zrobi się miło na samo wspomnienie ich miesiąca miodowego, z którym de facto kojarzył się niebieski komplet. Ale Cullen oczywiście nic nie rozumiał.
— Co ci zrobiła Alice?
— Wtrąciła się tam, gdzie nie miała. Jak zwykle...
Carlisle odłożył książkę i przysunął się bliżej Willie. W pierwszym odruchu chciał ją dotknąć, ale powstrzymał się. Wciąż wyglądała, jakby dostała wściekliznę.
— Chodzi ci o tą walizkę?
Willow nie odpowiedziała, dzięki czemu Carlisle wiedział, że trafił w dziesiątkę.
— Wills, przecież to głup...
— A właśnie, że nie! — krzyknęła brunetka, a jej oczy momentalnie zaszły łzami. — Wszystko się od tego zaczęło! Przez to chciałam naprawić ten głupi komplet, ale ty oczywiście nie potrafisz tego docenić! Gdyby nie Alice, gdyby moje piżamy były teraz tutaj, a nie w Forks, zostawiła bym to badziewie sprzed dwóch lat!
— Willow...
— Nie dość tego wydarłam się na ciebie wtedy i teraz, chociaż to nie do końca twoja wina, bo jesteś po prostu facetem i z definicji takie rzeczy nie mają dla ciebie znaczenia!
Carlisle zamierzał coś powiedzieć, jednak Willie wzięła gwałtowny oddech i pokręciła głową, ocierając łzy.
— Nie pocieszaj mnie, bo sama wiem, że masz mnie dość. Ten urlop miał być czasem relaksu i odpoczynku. Sam mówiłeś, że masz ostatnio ciężko w pracy... a ja zamiast skupiać się na tobie, wymyślam coraz to nowe pierdoły... — Dziewczyna wylewała z siebie potok słów, wciąż ocierając pojedyncze kropelki, które w zawrotnym tempie płynęły po jej policzkach. — Choćby z tą całą adopcją. Napaliłam się na to, jak nienormalna, usiłowałam to wręcz na robię wymusić... a okazuje się... że tak naprawdę siebie samej nie potrafię ogarnąć, co dopiero dziecko! Sama do niedawna byłam dzieckiem... Carlisle, czy tobie to nie przeszkadza? Czy tobie nie przeszkadza, że jeszcze kilka lat temu byłam typową studentką? A może wolałabyś, żebym się zmieniła? Była inna? Jesteś w końcu lekarzem, a to zobowiązuje... no pewnie, że wolałabyś kogoś takiego, jak... jak Emma... albo Rosalie! A najlepiej mieszankę tych dwóch!
— Co ty wygadujesz... — zdążył jedynie wcisnąć te trzy słowa, bo Willow już krążyła po pokoju, machając na niego ręką. Nawet nie zwróciła uwagi na słowa męża.
— Rose jest piękna, nikt nie może się z nią mierzyć. Przy tym poważna i racjonalna... szczera... A Emma? Przecież to lekarka! Odpowiedzialna lekarka! Podzielą twoją pasje... Wiesz co, może ja też pójdę na medycynę? Co ty na to? Chociaż nie, ja i krew to zła mieszanka. Ale zmienię się, co o tym sądzisz? To bardziej racjonalne. Zacznę nosić szpilki i spódniczki, jak kazała Alice. Będę poważną żoną szanowanego lekarza. Ukończę kolejne studia i zdobędę dodatkowe kwalifikacje... Będę pięła się po stopniach kariery. Razem będziemy najpoważniejszą parą w Forks. Matko, ale to musi być strasznie nudne, nie sądzisz? Nie lubię nudny, bo sama w sobie jest nudna, ale przecież mogę to dla ciebie zrobić. Wystarczy słowo, kochanie. Mogę nawet ściąć włosy i nosić okulary na stałe. Będę wyglądała mądrzej i odpowiedzialniej...
Dziewczyna zatrzymała się w pół kroku, zaraz potem odwróciła się do Cullena.
— Co ja gadam! — warknęła, wyrzucając ręce w górę. — Jestem skończoną idiotką! Mam tak cholernie beznadziejny charakter! Za dużo gadam i nigdy nie myślę o tym, co gadam! Ludzie zwykle mają mnie dość po pięciu minutach, zmiana mojego zachowania wymaga dwustu lat pracy! Jak to w ogóle możliwe, że ożeniłeś się z kobietą ponad trzysta lat młodszą? Nie czujesz się bardziej, jak mój ojciec? Bo czasami mam wrażenie, że jestem potwornie wychowana i powinni mnie zamknąć w inkubatorze i dać mi jeszcze z dziesięć lat zanim mózg stanie na poziomie ciała. Jestem kurewsko wściekła na rodziców, że dali mi takie geny... Jak to właściwie możliwe, że skrzyżowały się w tak niekorzystny dla mnie sposób? Masz na to jakąś teorie? Albo możesz mi to wyrysować? Swoją drogą to prawda, że seks o odpowiedniej porze wpływa na płeć dziecka? Czy to tylko plotka? Albo wiesz co, nie mów! Nie poruszajmy w ogóle tych tematów... To dasz mi ten telefon?
— N-nie — powiedział spokojnie Carlisle, gdy już Willow umilkła. Zerknął na zegarek i upewnił się, że dziewczyna mówiła przez ostatnie sześć minut, bez żadnej przerwy. Jeśli jakiekolwiek słowa pojawiały się teraz w jego umyśle to tylko te, błagające o wyjaśnienie tej dziwnej sytuacji. — Czy ty się dobrze czujesz?
Willow bawiła się nerwowo palcami. Czuła się źle, paskudnie, pełna poczucia winy i wielu innych sprzecznych emocji. Jedna najbardziej w tym wszystkim była przerażona, bo zdała sobie sprawę, że przed wyjazdem zapomniała o jednej, arcy ważnej rzeczy.
Poinformować Emmę, że czas przerwać badania. Bezpłodność pozostanie częścią życia Willow Cullen i nic tego nie zmieni.
Brunetka miała tylko nadzieję, że gdy po powrocie zabroni lekarce podejmować dalsze działania, nie będzie rzucać w nią wazonami.
— Cz-czuje się paskudnie — przyznała w końcu brunetka. Najpierw chciała podejść do wampira i po prostu go przytulić, ale było jej wstyd. Cholernie wstyd. Bez słowa ruszyła na górę i ukryła się w pokoju, mamrocząc po drodze o swojej niedoli.
♛
Tamtego wieczora Carlisle stwierdził, że i Willow i jemu dobrze zrobi dłuższa chwila samotności. Poinformował dziewczynę, że wybiera się na polowanie i wróci za parę ładnych godzin.
Brunetka kiwnęła jedynie głową i odwróciła wzrok. Mieszanka emocji jeszcze jej nie opuściła.
Zwlekła się z łóżka dopiero godzinę później, wzięła długą kąpiel, ponarzekała na samą siebie i położyła się spać.
Obudziła się w środku nocy czując, jak żołądek gra marsza. Umierała z głodu. Oczywiście wzięło się to z tego, że nie zjadła kolacji. Jak burza wpadła do kuchni i otworzyła lodówkę, o której bogatą zawartość zadbał Gustavo.
— Złoty chłop — wymamrotała Willow, wędrując spojrzeniem po półkach. Owoce, mnóstwo owoców. W tym banany. Wyciągnęła jednego. Dalej jakiś nabiał, trochę wędlin, nawet nutella i truskawkowy sorbet! Gdzieś w samym kącie majaczyły ogórki, pomidory i szprotki w sosie pomidorowym.
Cullen sama nie wiedziała jakim cudem, ale po pięciu minutach na jej talerzu gościł dość niecodzienny posiłek. Kilka szprotek, pokrojony na plasterki banan, trzy niewielkie, kiszone ogórki i duży słoik czekolady. Na deser wyjęła lody.
Mniam.
Sięgnęła po łyżkę i zanurzyła ją w czekoladzie. Po chwili zawartość sztućca wylądowała na szprotkach, które Willow pojedynczo wsuwała do buzi, rozkoszując się ich smakiem. Delikatny rybi aromat z dodatkiem pomidorów, wzbogacony słodką czekoladą. Pyszności. Gdy w takie sam sposób zniknęła cała puszka ryb i pół słoika czekolady, Cullen zabrała się za deser.
Otworzyła pudełko lodów i posypała waniliowo - czekoladową słodycz pociętymi ogórkami, bananami i polała odrobiną sorbetu. Z takim asortymentem udała się przed telewizor.
Miała doskonała świadomość, że w normalnej sytuacji porzygałaby się na sam widok tego typu dań. Nienawidziła ryb, pomidorów i wszelkich słodko-słonych mieszanek. Karmelowy popcorn według nie wynalazł sam szatan.
Jak to więc możliwe, że zajadała się takimi właśnie rarytasami? Nie obchodziło jej to. Ważne, że było dobre.
Carlisle wrócił do domu o świcie. Przemknął się cicho, jak zwykle. Jego oczy koloru intensywnego złota uważnie lustrowały otoczenie. Coś się zmieniło.
Dostrzegł pudełko rozpuszczonych już lodów. Podszedł bliżej i dopiero wtedy dojrzał kilka kostek ogórków w środku.
Wziął tę wybuchową mieszankę i ruszył do kuchni, gdzie od dłuższej chwili przyciągał go specyficzny zapach ryb.
— Co to jest? — wymamrotał sam do siebie, gdy w zlewie dostrzegł zupełnie pustą puszkę po rybach. — Czyżby Gustavo jadł u nas kolację?
Blondyn przez dłuższą chwilę przyglądał się pozostałościom, które świadczyły o czyimś dziwnym apetycie. Za żadne skarby świata nie chciał wierzyć, że to Willow mogła okazać się tą, konsumującą ryby i lody z ogórkami.
Tak, obecność Gustava albo jego żony była najbardziej prawdopodobna.
♛
Hej Aniołki!
Na wstępie przyznaje Wam rację - skoro mam wenę muszę to udowodnić XD
Udowadniam więc 😂🥳
Na wszelkie pytania odnośnie ciąży Willie nie odpowiadam, wszystko wyjaśni się już niedługo 😏
Tymczasem żegnam Was i życzę dobrej nocy 💖
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top