| playboy |

Szot za szotem. Jego gardło coraz bardziej paliło, chciało przerwy, ulgi. Jednak on nie przestawał. Promile mozolnie wpływały w jego żyły, przejmując kontrolę nad mózgiem. Jestem pojebany, jestem pierdolnięty. Źrenice odleciały, oddech stał się płytki. Dawno nie pił. Potrzebował chwili, by wszystko unormować. I znowu udawać, że wszystko jest okej. Bo było. Na pozór. Tak naprawdę, sięgał po alkohol tylko w sytuacjach kryzysowych. Gdy już nie dawał rady. Kiedy to było ostatnio? Parę miesięcy temu? Sam nie pamiętał. A może i chciał wyprzeć świadomość tego. Bo nie ma nic lepszego niż utopienie żalu w napojach wysokoprocentowych.

Po chwili, poprosił barmana o drinka. Na odświeżenie. Wiedział, że dają w nie naprawdę mało alkoholu, bo to zwykły chwyt marketingowy. Chłopaczyna, na oko dwudziestoletni, ale nie miał miary w oczach, pokiwał tylko głową z dezaprobatą i nalał coś kolorowego do szklanki. Przybylski jednym łykiem wypił całą zawartość.

- Na koszt firmy - powiedział mężczyzna za ladą, widząc jego stan. Spojrzał mu głęboko w oczy - Ja wiem, że życie jest przejebane, ale nie ma co zatapiać smutków w alkoholu. Wdech i wydech.

Jak na swój wiek był bardzo oczytany. Często Borysowi zdarzało się usłyszeć lepsze rady od tych młodszych, niżeli tych w podeszłym wieku. Oczywiście, szanował starszyznę i ich podejście do życia, ale jednak rady od osób, które przeżyły to same, na własnej skórze, bardziej pasowały. Nie raz jeden dwunastolatek mógł napisać całe wypracowanie o tym jakie to życie jest przegrane, o tym jak go dręczą, o tym jak stosują na nich przemoc. Jak własny ojciec potrafi bez skrupułów uderzyć syna. I to było najbardziej przerażające. W jego czasach, w dzieciństwie, mało kto miał problem z tym całym gównem. Raczej dostanie w mordę było tylko efektem zabaw na podwórku, polu, w domu. Konsekwencje i prawdziwe dramaty przychodziły z wiekiem. Całkiem jak mądrość. Szły w parze. A teraz? A teraz to właściwie trudno spotkać trzynastolatka, dwunastolatka, czy nawet jebanego jedenastolatka bez ran na ręce, udach, brzuchu. Bez myśli samobójczych, bez problemów. Popierdolone, nie? To są przecież jeszcze dzieci. Powinni się cieszyć życiem, beztrosko bawić. A spada na nich lawina problemów, przygniata ich rzeczywistość. Ta nasza kolorowa rzeczywistość. Cierpią i ci gnębieni i ci, którzy gnębią innych.

- Może i masz racje - pomyślał Borek. Doszedł do wniosku, że z jednej strony chciał, a z drugiej zaś nie. Niby procenty ułatwiają sposób myślenia, sprawiają, że wszystko staje się prostsze, wygodniejsze. Jednak z drugiej. Huh. Nie widać sensu. Miał się napierdolić jak szpadel, by jutro znowu, i to jeszcze z kacem, wróciły problemy, zmartwienia i porażki? Odszedł od lady, ledwie potrafiąc ustać na nogach. Ludzie, spoceni, pijani, napaleni, jak to w klubie zresztą, ponieśli go tanecznie prosto do wyjścia. Nad szklanymi drzwiami widniały różowe neony, rażące po oczach. Nie było to światło rodzaju tego słonecznego. Przyzwyczajenie nie przychodziło w parę sekund, było zdecydowanie cięższe. Ale Borysowi udało się jakoś wyjść, cudem nie uderzając jakiegoś starszego faceta, który, cóż, nie wyglądał zbyt przyjaźnie. Od razu rześkie powietrze opatuliło jego twarz. Było dość... Przyjemne. Odetchnął i wyciągnął swój telefon z tylniej kieszeni spodni. Jego wzrok na chwilę utkwił w dwóch typach, którzy stali obok, paląc. Wyglądali jakby zaraz mieli kogoś pobić, Przybylski nawet przez chwilę doszedł do refleksji, że chyba całe swoje życie musieli spędzić na siłowni. Nie zawracał sobie nimi więcej głowy i wszedł w kontakty. Na początku chciał zadzwonić do Flexxy'ego, ale stwierdził, że ten już pewnie dawno śpi. Kto by nie spał o 3 w nocy? Po głębszym namyśle stwierdził, że zadzwoni po Lanka. Ten zawsze miał dla niego czas, zawsze mógł go wysłuchać czy wesprzeć, bądź „uratować". Czym prędzej wybrał kontakt.

- Halo, stary? - powiedział do niego pół-szptem, by przypadkiem te dwa byki obok nie obrały sobie za cel podsłuchanie ich rozmowy - Wylądowałem pod klubem na Łąkowskiej, masz mnie może jak odebrać? Coś czuję, że o własnych siłach to nie d-dojdę.

- Oj Borysek, Borysek - zaśmiał się z wielbioną przez Bydgoszczanina chrypką - Co ty byś beze mnie zrobił? Daj mi dwadzieścia minut.

- Dzięki, naprawdę dupę mi ratujesz.

- Ej, laluś - nagle podszedł do niego jeden z tych mężczyzn stojących obok. Na oko trzydziestoletni, łysy, a nad jego prawą brwią widniała ostro zarysowana blizna. Zaraz podszedł drugi, trochę niższy, ale wciąż tak samo napakowany, blondyn. Jego wyraz twarzy był trochę bardziej spokojny, lecz nadal wyglądał na wkurwionego. Wydawał się być starszy od tego pierwszego pół-główka przez duże zakola jakie posiadał.

- A ja Borys. Miło mi - odgryzł się z uśmiechem na twarzy. Nie chciał dać oo sobie poznać, że jest wystraszony. To pierwszy stopień do tego, by przeciwnik przejął górę. Lata spędzone na osiedlu go tego nauczyły.

- Słuchaj no ty - wybił się na przód blondyn - Dawno nie obijałem czyjejś mordy, a ty wyglądasz na kogoś niezbyt silnego, a więc będzie z tobą łatwo.

Obaj się tylko zaśmiali, kwitując swoją wypowiedź. Bedoes oczywiście nie był im dłużny i zaczął się śmiać z sarkazmem, niczym Joker podczas odsiadki w celi. Niższy z rzezimieszków popchnął go prosto na ścianę dając mu ostro w pysk. Na jego poliku stworzył się czerwony ślad, ale szybko go zignorował, zajmując się bitewką. Nie był dłużny temu pany i jednym sprawnym ruchem obił mu nos do krwotoku. Wyższy, łysy, zaszedł go i parę razy przywalił mu znowu w twarz. W rezultacie, brunet miał rozcięty łuk brwiowy, siny policzek i rozciętą wargę. Napakowany jeszcze na koniec dodał mu kopa w kostkę. Gdy Przybylski już miał im oddać, swoją uwagę skupił na czarnym BMW, w którym siedział Lanek, podjeżdżające pod klub. Nim się obejrzał, ci dwaj idioci już się zmyli. Kamil, widząc stan przyjaciela, wyszedł z samochodu i szybko do niego podszedł.

- Kurwa, Bedi, co ci się stało? - zaklnął, widząc jego liczne rany. Przyjrzał się jemu wyraźnie, widząc, że nie tylko jest ranny, ale i mocno napierdolony.

- Ja... Oni... Eh - wyszeptał pod nosem, praktycznie niesłyszalnie, nie chcąc się tłumaczyć z zaistniałej sytuacji.

- Chodź, chodź. Pojedziemy do mnie i jakoś cię opatrzymy...

| | |

- No, nieźle się załatwiłeś - powiedział Kamil, idąc do swojego salonu, w którym obecnie przesiadywał raper,.wraz z apteczką. Nawet nie miał pojęcia, że jeszcze ją trzyma w tym domu, ale jak widać szczęście mu wyjątkowo dopisało, czego nie można powiedzieć o Borysie.

- Nie takie rzeczy się jeszcze na mojej twarzy odpierdalały - zaśmiał się. Wyjątkowo dobry humor zaczął mu dopisywać, ale to pewnie przez alkohol jaki pływa teraz w jego żyłach. Potrafi... Nieźle zdziałać na człowieka. Jesteś wesoły, smutny, wesoły, zły. Normalnie jak baba z okresem.

- No.

Producent wyjął waciki i nalał na nie trochę, a nawet dużo, wody utlenionej. Wolną ręką wziął brodę bruneta i skierował ją do góry, tak by teraz patrzyli na siebie. Bedoes wyraźnie śledził ruchy swojego przyjaciela. Gdy ten przycisnął wacik do rozciętego łuku brwiowego, syknął. W sumie czego się spodziewał? To zawsze piecze jak cholera. Gdy był szkrabem często zdzierał sobie kolana, a potem babcia siadała przy nim właśnie z buteleczką specyfiku, by odkazić jego kolana i łokcie. Czasami potrafił uronić dwie łezki z bólu, jaki powodował. Mimo to, kobieta zawsze do niego mówiła jaki to on jest dzielny i czasami nawet dawała mu parę kolorowych landrynek w nagrodę. Lecz teraz musimy wrócić do rzeczywistości w której raczej Lanek nie podaruje mu cukierków za bycie "dzielnym chłopcem".

- Bardzo szczypie? - zapytał się tleniony, przemywając kąciki jego ust.

- Trochę, ale mogło być gorzej - przyznał, udając nie wzruszonego. Jednak towarzyszyło mu pewne, nieokiełznane, uczucie. I czuł, że nie było spowodowane kieliszkami, jakie wcześniej z radością przykładał do ust. Za każdym razem gdy dotykał on jego skóry, chociażby opuszkiem palca, przechodził go dreszcz. Ale nie taki, który widać. Taki wewnętrzny. Nie wiedział czy to radość czy wręcz przeciwnie - złość. Kamil jest jego przyjacielem od zamieszchłych czasów. Przecież nie mógłby czuć czegoś takiego do przyjaciela, prawda? Nie jest gejem. Nigdy nie pociągali go faceci. Nigdy nie lubił ich w ten sposób. Chociaż musiał przyznać, że Kamil jest na prawdę przystojny. Ta jego broda, kości policzkowe, oczy... Głos. Nie! Stop. Borys, opanuj się. szumiało w jego głowie.

- Lekarzem nie jestem, ale myślę, że powinno być okej - powiedział, chowając różne specyfiki i bandaże do czerwonej kosmetyczki. Przybylski był zawiedziony brakiem dotyku - Tak á propos, to czemu właściwie byłeś w tym klubie? Z tego co wiem cenisz sobie trzeźwość umysłu.

- Ja... - pomyślał chwilę na jakąś elokwentną odpowiedzią, ale stwierdził, że po co ma udawać - Dziewczyna mnie rzuciła. Znaczy... Nie dosłownie. Zdradziła mnie. W dniu naszej rocznicy. Przyszedłem do jej domu z kwiatami i łańcuszkiem, a zastałem ją wraz z jakimś facetem. W tym, no... W łóżku. Pieprzyli się.

- O Chryste, Borys... Czemu nic nie mówiłeś? Czemu siedziałeś cicho? Wsparłbym cię, przecież wiesz jaki jestem. Kuqe, Flexxy... Oni też by tobie na pewno pomogli - powiedział skruszony słowami Bydgoszczanina, niosąc szklankę pełną wody. Zdawał sobie sprawę z tego ile znaczy dla niego miłość. Był typem osoby, która nie zdradza na prawo i lewo, która poświęca praktycznie całe życie drugiej osobie. Lubi trwałe relacje, gdzie partnerzy ufają sobie.

- Nie no. Spoko jest. Po prostu potrzebowałem chwili samemu. Czyśćca potrzebowałem - przyznał 22-latek, upijając łyk kranówki jaką dostał. Kamil przysiadł się do niego, zawężając odległość, a tym samym zacierając ślady tej niewidocznej ściany przestrzeni osobistej, między nimi.

- Jakbyś kiedyś potrzebował pomocy to... No. Możesz dzwonić. Nie ważne o której, będę pod telefonem. Chciałbym ci jakoś pomóc, ale szczerze to nie wiem jak.

- Okej jest przecież, mówiłem ci.

Przybylski nie mogąc wytrzymać już napięcia, które zwalał głównie na procenty, które powoli siadały mu na bani, przytulił się do producenta. Ta ściana o której wcześniej mówiłam teraz kompletnie nie istnieje. Gumka poświęciła swoje życie na zmazanie ich błędu. Pytanie tylko... Czy była to odpowiednia decyzja?

pisane w nocy, nie sprawdzone. Za błędy przepraszam, zajmę się tym jutro.



Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top