Rozdział 14

Czasami przychodzi taki czas, że zadajesz sobie pytanie; Czy to jest prawdziwe szczęście?

Bańka mydlana, która otaczała Zayn'a i Ellie wydawała się być jak ze stali. Spędzili cudowne chwilę w letniej willi jego rodziców. Jednak weekend nie trwa wiecznie. Oboje wrócili do pracy we wspaniałych humorach. Elisa jak tylko umiała, pomagała Zayn'owi w pracy. Chłopak był z niej bardzo dumny. Ich związek rozkwitał. Jednak czy to nie wydaję się niemożliwe? Wieczne szczęście?

To tylko złudzenie.

Nastał kolejny dzień. Elisabeth jak zwykle wstała i zaczęła szykować się do pracy. Każdego dnia chciała zachwycać Zayn'a swoim wyglądem. Było to dla niej ważne. On miał spoglądać tylko na nią z pożądaniem.

Ubrała na siebie obcisłe czarne rurki, które wyglądały bardzo ponętnie, ale i elegancko. Do tego założyła dużą, zwiewną koszulę w odcieniu kości słoniowej. Dla podkreślania charakteru jej stylizacji wybrała bordowe szpilki i tego samego koloru torebkę od Michael'a Kors'a.

Na cerę nałożyła matujący i rozjaśniający krem, dzięki któremu jej skóra wydawała się być jak białe światło. Oczy podkreśliła delikatnymi czarnymi kreskami i tuszem. Usta pomalowała również bordową szminką.

Wszystko składało się w idealną całość. Na zewnątrz piękna i wspaniała. W środku zniszczona i wstrętna. Jednak tak musiało być. Nikt tego nie mógł zmienić.

Gotowa już Elisa opuściła swój 'dom'. Na zewnątrz czekał na nią szofer Zayn'a. Choć Elisabeth upierała się przy tym, że nie potrzebuje nikogo. Chłopak i tak został przy swoim.

Zajęła miejsce z tyłu czarnego Audi Q7. Droga jak zwykle się dłużyła. Wieczne korki w Nowym Jorku doprowadzały ją do szału.

- Możemy zatrzymać się w Starbucksie? Chciałabym kupić kawę, może ty też masz ochotę? - zapytała kierowcę.

- Nie ma problemu. Nie musi pani mi nic kupować. - uśmiechnął się miło. Elisabeth polubiła go. Małomówny, cichy. Podobny do niej.

Zrobił tak jak prosiła Elisa. Chwilę potem wróciła do samochodu z trzema kawami i pudełkiem pełnym muffinów.

- Jedna dla ciebie i muffin. - uśmiechnęła się.

- Dziękuje, ale nie trzeba było. - odpowiedział formalnie.

- Nie gadaj nic, tylko pij kawę i jedziemy.

Resztę drogi spędzili w ciszy. Będąc pod biurowcem Zayn'a, Ellie od razu pognała do jego biura. Chłopak zaczął się już martwić i wypisywał do niej mnóstwo SMS'ów.

- Cześć. - Elisa uśmiechnęła się promiennie. Na jej widok Zayn odetchnął z ulgą.

- Gdzieś ty była? - zapytał poważnym tonem. - Wiesz jak się martwiłem, że coś ci się stało?!

Elisabeth przeraziła się nagłym wybuchem Zayn'a. Czyżby stalowa bańka jednak zdecydowała się pęknąć?

- Wiesz, że są korki. Pomyślałam też, że będzie miło jak kupię nam kawę i muffiny. Nie unoś się tak. - powiedziała równie stanowczo. Nie mogła sobie pozwolić, aby ktokolwiek na nią krzyczał, choćby nawet Zayn.

- Dobrze już nie ważne. Chodź tutaj do mnie. - powiedział znacznie łagodniej. Ellie od razu usiadła na jego kolanach i wtuliła się w chłopaka.

- Coś się stało? - zapytała.

- Nie, nic. - powiedział, jednak Elisa nie uwierzyła w jego słowa.

- Na pewno?

Zayn nic nie odpowiedział. Tę niezręczną ciszę przerwała recepcjonistka.

- Dzień dobry, Elisabeth. - uśmiechnęła się do Ellie. - Panie Malik, twoja matka przyszła.

Elisa natychmiastowo wstała i usiadła przy biurku obok.

- Nie mam zamiaru czekać na jego zgodę. To mój syn! - do środka wparowała pani Malik.

Elisabeth wstała i delikatnie pochyliła głowę w dół.

- Dzień dobry pani. - wyszeptała.

- Nawet nic do mnie nie mów! - podeszła do Ellie. - Za kogo ty się uważasz?! Zniszczyłaś wczoraj całe przyjęcie! Richard kiedy cię zobaczył od razu wyszedł! Głupia, mała dziwka!

Nagle dłoń pani Malik znalazła się na policzku Elisabeth. Dziewczyna straciła równowagę pod wpływem uderzenia, jednak nie upadła.

- Mamo! - Zayn odciągnął panią Malik od Ellie. - Zwariowałaś?!

- Myślisz, że nie wiem co robiliście w naszej rezydencji? Dała ci dupy i tyle!

Ellie nie wytrzymała. Jej oczy przybrały barwę czerni, jeszcze ciemniejszej niż zazwyczaj. Jak najszybciej wybiegła z biura. Mimo wysokich szpilek, biegła ile sił w nogach. Trafiła do pobliskiego central parku. Usiadła na mokrej od rosy trawie. Każda kropelka wody zaczęła się unosić. Nikt tego nie dostrzegał, jednak ona wiedziała. Rozumiała co to znaczy.

Nie mogła się powstrzymać. Demon nie chciał opuścić jej duszy. Kropelki unosiły się do góry. Po czym nagle na niebie pojawiła się błyskawica i one opadły z powrotem na ziemie. Upadły.

Rozległy się dźwięki. Karetka.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top