Rozdział 1
Droga Elisabeth,
Nie zdążyłam cię nawet godnie pożegnać. Niestety nie mogłam. Jednak nie martw się. Zostawiłam po sobie pamiątkę. W zamian za moją śmierć zyskałaś moc. Wytłumaczę ci wszystko w tych, krótkich listach. Mam nadzieje, że twoja matka ci je przekazała.
Teraz siadaj i czytaj uważnie.
Cała moc skupia się w twoich dłoniach. Kontrolujesz wodę, ogień i powietrze. Istnieją ludzie, którzy kontrolują albo wodę, albo ogień, albo powietrze. Istnieją też ludzie, którzy potrzebują źródła, z którego czerpią swoją moc. Ty jesteś jedyną na świecie, która swoją moc bierze z niczego. Jeden ruch dłonią i nad ziemią rozpęta się wielka burza. Masz w sobie niesamowitą siłę, o której marzy każda magiczna istota. Jesteś najpotężniejszą kobietą na ziemi. Mam nadzieję, że dobrze wykorzystasz swoją moc.
Kocham Cię,
Babcia.
Dziewczyna jeszcze raz spojrzała na swoje odbicie w lustrze. Jej nowe blond loczki opadały na chude ramiona. Miała na sobie białą spódniczkę z wysokim stanem, sięgała do kolan, różową zwiewną koszulę, którą włożyła do środka spódniczki oraz zamszowe, szare i bardzo wysokie szpilki. Czuła się bardzo niekomfortowo. To nie był jej styl. Jednak musiała się poświęcić. Dla niej.
Odważnym krokiem ruszyła w stronę biurowca. Sięgnęła za klamkę. Wchodząc do środka w ogóle się nie stresowała. Była pewna, że zdobędzie tą prace i nie tylko.
W kolorowej recepcji przywitała ją chuda blondynka o zielonych oczach. Cóż za zaskoczenie. Pomyślała z ironią. Obejrzała wzrokiem każdy szczegół w tym pomieszczeniu. Było urządzone w kolorach zielonych i jasnożółtych. Wszędzie były kwiaty i jakieś małe duperele, niby ozdoby. Widać było, że na recepcji rządziły kobiety. Z prawej strony stała biała sofa, na której leżały pomarańczowe poduszki. Za nią były regały na książki, zrobione z ciemnego drewna. Na przeciwko wejścia była lada, za którą siedziała blondyna. Ona również była zrobiona z ciemnego drewna. Z lewej strony znajdowały się dwie pary drzwi. Na ścianach wisiały obrazy. Nawiązywały do Nowego Jorku, miasta, w którym Elisabeth się znajdowała i wychowywała. Cała recepcja dawała poczucie ciepła i radości, ale Beth nie dała się zwieść.
- W czym mogę pomóc? - zapytała ją ładna recepcjonistka.
- Ja jestem w sprawie pracy. - odparła pewnie Elisabeth. Świeżo upieczona dwudziestopierwszolatka.
- Rozumiem. Pan Vonsbudffer czeka na panią w biurze. Zaprowadzi panią moja asystentka. Alison!
Zza drzwi wyjrzała, zgadnijcie, druga zielonooka blondynka. Wszystkie tutejsze pracownice miały na sobie szare stroje składające się z ołówkowej spódnicy, stosunkowo krótkiej, gdyż sięgała tylko do połowy ud, białej koszuli, mocno opinającej biust, szarej marynarki i tego samego koloru szpilki.
- W czym mogę pomóc? - zapytała nieśmiało. Widocznie bała się swojej ,„szefowej".
- Zaprowadź panią do biura szefa. - wskazała na lekko zirytowaną Elisabeth. Dobrze znała faceta, którego miała odwiedzić.
Ruszyła za kolejną blondynką do windy. Nie odezwały się do siebie słowem. Jakoś Elisabeth w ogóle to nie przeszkadzało. Biuro znajdowało się na ostatnim piętrze. Pomieszczenie znacznie różniło się od tego co zobaczyła na dole. Wszędzie panowała biel. Białe ściany, białe sofy, białe poduszki, białe regały, białe drzwi. Jedynie obrazy na ścianach miały kolory błękitu i szarości.
Dziewczyna zwróciła swoją uwagę na jedną ścianę, która była cała oszklona. Widok z niej zapierał dech w piersiach. Jednak nie miała szansy na dłuższe podziwianie miasta, gdyż blondynka numer trzy przywróciła ją do porządku.
- Biuro znajduje się za tymi drzwiami. - wskazała na drugie drzwi od prawej strony. Podeszła do nich. W rękach trzymała fałszywe CV. Misja, którą miała do wykonania wymagała poświęceń. W tym łamała prawo. Nic nie mogło ją powstrzymać.
Sięgnęła po klamkę i szybko nacisnęła, jakby bała się, że nie da rady i się wycofa.
Dumnym krokiem szła w stronę Martina. Mężczyzna po czterdziestce. Dość przystojny, wysportowany. Nie był żonaty, bezdzietny. Miał na sobie szary garnitur. Typowy biznesman. Elisabeth, a raczej Kaylie podeszła do biurka, przy którym siedział Vonsbudffer. ,,Przez przypadek,, upuściła swoje CV. Schylając się po nie, Martin podziwiał jej duże piersi. Spodobała mu się już na wejściu.
- Dzień dobry, panie Vonsbudffer. - uśmiechnęła się słodko. Martin wstał i pocałował jej dłoń w geście powitalnym. O ironio co za GENTELMAN. Pomyślała.
- Ohh... Czemu zawdzięczam wizytę tak pięknej młodej kobiety.
- Jestem w sprawie pracy. - spojrzała na Martina. Był bardzo zadowolony. Elisabeth miała pewność, że z łatwością osiągnie cel.
- Może usiądziemy. - mężczyzna wskazał na białą, pluszową sofę, która stała po prawej stronie biurka. Za nią była oszklona ściana. Dziewczyna jak w transie przyglądała się widokowi za nią. Była nim urzeczona.
Martin ujął jej dłoń i poprowadził na miejsce. Elisabeth, z małą pomocą swoich mocy, sprawiła, że na jej twarzy pojawił rumieniec.
Usiadła obok Martina. Siedziała bardzo blisko niego. Swoim kolanem lekko dotykała jego, dając mu do zrozumienia, że była nim zainteresowana. Przyznała samej sobie, że znakomita z niej aktorka.
- Więc jak masz na imię? - zapytał.
- Kaylie. Kaylie Moss.
- Kaylie. - powtórzył patrząc jej w oczy.
- Co cie tu sprowadza?
- Słyszałam, że poszukuje pan asystentki, która zajmowałaby się papierkową robotą. Niedawno ukończyłam studia w Europie i chciałabym zdobyć doświadczenie, zanim zajmę się własną działalnością. Dlatego uważam, że ta praca byłaby dla mnie idealna. - zakończyła swoją wypowiedź. Układała ją w głowie całą poprzednią noc.
- Widzę, że jesteś zdecydowana. - jego dłoń znalazła się na udzie dziewczyny. - Lubię zdecydowane kobiety. - puścił do niej oczko. Dziewczyna zachichotała, choć tak naprawdę mdliło ją na sam jego widok.
- Miło mi to słyszeć. - odpowiedziała.
- A teraz powiedz mi coś o sobie. Chciałbym cie lepiej poznać.
- Umm... Lubie poezje, interesuje się winiarstwem. - wymieniała wszystko co lubił robić Martin. Miała wrażenie, że wie o nim wszystko. - Zawsze marzyłam, żeby odwiedzić Paryż. Niestety nie miałam okazji.
Mężczyzna niebezpiecznie się przybliżał. Ich twarze dzieliły milimetry.
- Chyba jesteś dla mnie stworzona. Zabiorę cie ze sobą gdzie chcesz. - nawet nie wyobrażała sobie, że rozkocha w sobie Vonsbudffera tak szybko.
- Czy nie obiecuje mi pan zbyt wiele? - szepnęła w odpowiedzi.
- Mogę pani obiecać jeszcze więcej. - jego ręka znajdowała się coraz wyżej uda.
- Sądzę, że powiniśmy to omówić przy kolacji. - zaproponowała. Było to odważne posunięcie.
- Zgadzam się z panią. Teraz musi mi pani wybaczyć, ale spieszę sie na kolejne spotkanie. I ma pani tę pracę. - oboje wstali i uścisnęli dłonie. Tak na nową współpracę.
- Dziękuje i tu ma pan mój numer. Sądzę, że powinniśmy się spotkać w sobotę - a był czwartek. - Odpowiada panu? Sobota o dwudziestej w Prime?
Prime* to jedna z najdroższych restauracji na Manhattanie. Słynęła z najsmaczniejszych win i włoskiej kuchni.
- Tak. Zdecydowanie. - po raz kolejny ujął jej dłoń i pocałował na pożegnanie. - Do zobaczenia, Kayliee.
Dziewczyna skinęła głową i opuściła biuro. Wyszła z niego dumna. Była coraz bliżej celu.
* nazwa wymyślona przeze mnie
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top