XIV
Nadeszły ferie zimowe i ślub Léonore. Byłam bardzo podekscytowana, w końcu nie codziennie starsza siostra wychodzi za mąż. Syriusz również się denerwował - jak mi powiedział w tajemnicy, nigdy nie był na ślubie i nie wiedział, jak ma się zachować. Pocieszyłam go tym, ze sama nie mam pojęcia.
Teleportowaliśmy się do posiadłości, a właściwie na jedno z miejsc, gdzie nie działały zaklęcia ochronne. Od razu pobiegłam przywitać się z siostrą, zostawiając Blacka samego.
— Léonore!
— Rosie, jak dobrze cie widzieć!
Widziałam, że Vincent nadszedł z Syriuszem, lecz siostra wzięła mnie za rękę i pociągnęła do domu. Tam pokazała mi swoją suknię ślubną. Była przepiękna, jak każdy projekt Léi. A potem zobaczylam, wiszacą na wieszaku inną suknię. Zaparło mi dech w piersiach.
—Tak, to dla ciebie, Rosé.
— Jest... wspaniała.
Byla cała ciemnoczerwona, z koronkową górą, złotym pasem i rozkloszowanym dołem. Do tego, obok stały złoto-beżowe szpilki.
~*~
Pomogłam siostrze sie ubrać w suknię ślubną i razem zeszłyśmy na dół. Wcześniej wysłałam patronusa do Syriusza, by odprowadził Vincenta na miejsce.
Byłam jedną z trzech świadkowych, pozostałymi były przyjaciółki Léi z czasów Hogwartu, Lavinia i Sabine. Nie widziałam ich przez pięć lat, dlatego bardzo sie ucieszyłam z tego spotkania. Obie były zaręczone, a Lav spodziewała się dziecka. Zaprosiły mnie, każda na swoje wesele.
Ślub odbył się w specjalnie wybudowanej marmurowej kapliczce. Minerwa McGonagall prowadziła Léonore pod ołtarz, a obrzędu udzielał Jasper Yuney, który specjalnie przyjechał na tę okazję z USA. Gdy zakochani wypowiedzieli słowa przysięgi i pocałowali się, cała sala wstała i zaczęła wiwatować.
Przyjęcie trwało do rana. Co chwila jacyś ludzie, czy to znajomi, czy rodzina, podchodzili do młodej pary i gratulowali im, co bardzo mnie cieszyło. Od śmierci rodziców nie widziałam Léi tak uradowanej. Zapomniałabym wspomnieć, że na tę uroczystość zjechał się cały klan Yuney'ów i Dongen-Mjor'ów. Przybyli z Brazylii, USA, Francji, a nawet Grecji.
Mniej wiecej w połowie przyjęcia podszedł do mnie Syriusz i bez słowa wyprowadził na zewnątrz. Zaprowadził mnie do jednego z wielu oczek wodnych w ogrodach Yuney. Tam uklęknął i powiedział:
— Rosie, wiem, że jesteśmy młodzi, że mamy tylko piętnaście lat, ale chciałbym spędzić z tobą resztę mojego życia. — wyjął małe pudełeczko z kieszeni marynarki. — Czy zechciałabyś w przyszłości zostać moją żoną? — włożył mi na palec pierścionek z małą, czarną różyczką.
— S-Syriuszu... Tak! — obięłam go mocno.
— Spodziewaj się jeszcze jednych oświadczyn, kochanie. Tym razem już takich na serio.
— A te nie były na serio? — zaśmiałam się. On nie odpowiedział, tylko mnie pocałował. Długo siedzieliśmy objęci, wpatrując się w odbicia gwiazd w wodzie jeziorka.
Naprawdę, był najlepszym, co mogło mnie spotkać.
~*~
Na kilka tygodni przed SUMami byłam świadkiem dziwnej sceny: otóż zobaczyłam Syriusza, całującego się z Dorcas Medowes. Dziewczyna przytulała go, ale nie widziałam jego twarzy. Kilka miesięcy wcześniej zerwałbym z nim i nie odzywałabym się, lecz postanowiłam zachować spokój i porozmawiać z nim wieczorem.
Gdy doszło do konfrontacji, wyjaśnił mi wszystko. Otóż Medowes rozmawiała z nim i, widząc mnie, chwyciła go i pocałowała. Później roześmiała się mu w twarz i powiedziała, że teraz na pewno z nim zerwę, a on wroci do niej na kolanach. No cóż, nie wyszło. Śmiałam się głośno z jej toku myślenia, a Black mi wtórował. Gdy reszta weszła do Pokoju Wspólnego, spojrzeli na nas, jakbyśmy byli niespełna rozumu. Wyjaśniliśmy wszystko i już po chwili po wieży Gryffindoru niósł się "psychiczny" śmiech pięciu osób.
W końcu nadeszły egzaminy. Nie powiem, bardzo się stresowałam, ciągle miałam wrażenie, że nic nie umiem, że nie zdam i przekreślę swoją przyszłość. Przyjaciele i Syriusz bardzo mi wtedy pomogli, szczególnie na dzień przed SUMem z transmutacji, gdy byłam na skraju załamania.
Na egzaminie z obrony przed czarną magią rozśmieszyło mnie jedno pytanie: odnośnie wilkołactwa.
Zastanawiałam się, jak zareagował Remus, chciałam zagadać do niego po wszystkim, ale najpierw musiałam porozmawiać z Lisą. Szukałam jej dość długo, aż natknęłam się na nią w bibliotece. Poszłyśmy do mojego pokoju.
— Liso, — zaczęłam. — pamiętaj, gdyby coś się działo, pisz. W razie czego przyjadę po ciebie. Nie daj się ojcu, najlepiej w ogóle byłoby, gdybyś wakacje spędziła u mnie albo u Remiego.
— Wiem, ale chciałabym się spotkać z ciotką. Ma przyjechać sama, dawno jej nie widziałam.
— Jasne. Ale pamiętaj.
Lisa spojrzała na zegar. Szybko wstała i pobiegła do Wielkiej Sali na swój egzamin. Byłaby się spóźniła... Pomyślałam. Chciałam poczytać książkę albo poszukać Syriusza, ale do pokoju weszła zapłakana Lily. Usiadła na łóżku. Podeszłam do niej.
— Co się stało? — zapytałam ostrożnie.
— James się stał. I twój chłopak. — wydukała przez łzy. - I... Severus. — Wybuchnęła jeszcze głośniejszym łkaniem. — James go zaatakował, wyśmiewał się z niego z Syriuszem i... i ja zareagowałam, kazałam im przestać... potem Sev rzucił jakieś czarnomagiczne zaklęcie na Jamesa... Syriusz w odwecie użył Levicorpusa, potem Petrificusa i ja chciałam ich zaatakować, a wtedy Snape powiedział, że nie potrzebuje mnie i nazwał mnie szlamą! — Lily ukryła twarz w dłoniach, a ja objęłam ją najmocniej jak umiałam.
— Lily... nie martw się nim. Nie wiedział co mówi, zobaczysz, przeprosi cię.
— Ja już nie chcę z nim rozmawiać, nawet patrzeć na niego! A co do tych dwóch...
— Już ja sobie z nimi porozmawiam, nie martw się. Wszystko będzie dobrze, nie dam cię skrzywdzić. — uśmiechnęłam się. Widać było, że Lily już jest lepiej.
— Wy durne pseudoistoty, osobniki humanoidalne, relikty antyinteligencji! Coście zrobili? Cała czwórka, tak, wy też, Pettigrew, Lupin! Mogliście zareagować! Wiecie, jak Lily się przez was czuje? — krzyczałam na nich piętnaście minut, bez przerwy. — Myślałam, że jesteście na tyle taktowni, że dacie mu spokój przy Lily! Ale nie! Jak dzieci!
— Rosie... - zaczął Syriusz.
— Nie Rosie! Teraz ja mówię! Zawiodłam się na was, szczególnie na tobie, Black! A ty, Lupin, lepiej idź do Lisy już teraz, bo jeszcze ci wyjca wyśle. — Remus zmył się jak niepyszny.
— Rosé, uspokój się. Też teraz żałuję.
— Czyżby, Potter? Jakoś nie widzę! Gdybyś naprawdę żałował, klęczałbyś przed Lils i błagał o wybaczenie! Nie mam ochoty z wami rozmawiać.
Wyszłam z ich dormitorium i poszłam po Lily. Po drodze zgarnęłyśmy Lisę, po której nie spodziewałam się takiej furii, szczególnie w stronę Remusa. Skierowałyśmy się w trójkę na polanę, by, szczerze powiedziawszy, wyładować złość. Gdy ochłonęłyśmy i siedziałyśmy na brzegu rzeczki, przyszli Huncwoci. Ubrali się w worki pokutne. Upadli przed nami na kolana.
— Błagamy nasze drogie kobiety o wybaczenie i zapomnienie naszych rozlicznych win. — wypowiedzieli jednym chórem. Najpierw popatrzyłyśmy na nich, jak na wariatów, a potem zaczęłyśmy się śmiać. Nawet Lily.
— No i jak tu im nie wybaczyć? — zapytała.
— No nie da się.
— Wasze drogie kobiety wybaczają wam wasze rozliczne winy... — powiedziałam, próbując nie parsknąć śmiechem.
— Jesteście debilami. Cała czwórka. — Lisa i Lils przytaknęły tylko.
~*~
Nadszedł koniec roku szkolnego. Miałam wyjechać na dwa miesiące na Syberię razem z Léonore i Vincentem. Poprosiłam jednak Lisę, by pisała, gdyby coś się działo. Syriusz mieszkał od zimy u Jamesa na stałe, więc o niego nie musiałam się martwić. Gdy przyszły wyniki egzaminów, okazało się, że zdałam wszystko na Wybitny! Do tego dodatkowe punkty przy naborze do Biura Aurorów po ukończeniu szkoły, za wynik z transmutacji.
Wszystko zdawało się takie piękne. Niestety, były to tylko pozory.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top