XIII

Wczesnym rankiem trzeciego listopada weszłam po cichu do dormitorium Huncwotów. Podkradłam się do łóżka Syriusza i, nachylając się nad nim, delikatnie pocałowałem go w policzek. Obudził się.
— Wszystkiego najlepszego, kochanie. — wręczyłam mu pakunek. Otworzył go i zaniemówił. Przytulił mnie mocno.
— To jest piękne, Yuney. A może przyszła pani Black?

Wyszliśmy na błonia. Jak na listopad, słońce świeciło dość mocno.
— Rosie, dałabyś się zaprosić na dzisiejsze wyjście do Hogsmeade?
— Oczywiście, pod warunkiem, że dasz się zaprosić na ślub Léonore jako mój towarzysz.
— Jasne.
Uśmiechnęłam się triumfująco.

Siedzieliśmy nad jeziorem dość długo. Syriusz cały czas mnie obejmował. Zwróciłam mu uwagę na fakt, ze rok temu, w jego urodziny, uczyłam go śpiewać. Tyle się zdarzyło przez ten czas...

Nic nie mogło zakłócić naszego dobrego samopoczucia. Nic, oprócz Snape'a. Szedł w stronę lasu, lecz widząc nas podszedł i powiedział coś w stylu: „nasza zakochana parka, Black i jego kolejna dziwka, zdrajczyni krwi". Nie mogłam tego słuchać. Zanim Łapa zdążył zareagować, podeszłam do chłopaka i uderzyłam go najmocniej jak umiałam w twarz. Aż się zachwiał. Wysyczałam, jak najjadowiciej umiałam:
— Powiedz tak jeszcze raz albo zrób coś innego, co nas może urazić, to popamiętasz. I nie będziesz miał na głowie tylko nas, ale o wiele więcej osób. Zrozumiano? — wyciągnęłam różdżkę. — A teraz spadaj, Smarkerusie, póki jeszcze starcza mi cierpliwości.
Tchórz zwiał. Za to Łapa był pod wielkim wrażeniem.
— No, no, kochanie. Nie spodziewałem się tego po tobie. Jestem dumny.
— Szczerze? Też się tego po sobie nie spodziewałam. Nie myśl o tym, nie psuj sobie święta, masz mnie.

~*~

Wieczorem, gdy siedzieliśmy w pokoju Huncwotów, postanowiłam zażartować z Syriusza. Wiedziałam, że Minerwa ma teraz dyżur pod postacią kota, a że „mój" kot jest bardzo podobny do „jej" kota, Black mógł się łatwo nabrać.

W jednej chwili wstałam, przemieniłam się i wybiegłam z pokoju na korytarz. Ukryłam się w jednej z wnęk i czekałam. Zobaczyłam burą kotkę z obwódkami wokół oczu identycznymi jak okulary Minerwy. Podeszła do mnie i cicho zamiauczała. Zmieniła się w profesor McGonagall. Zapytała:
— Rosie, co tu robisz?
— Ciociu, chciałabym zrobić Syriuszowi żart, ażeby nas pomylił.
— I ja mam się zgodzić? -- udawała namysł, lecz widziałam błysk w jej oczach, ten sam, który miała na każdym zdjęciu z mamą. W końcu rzekła. -- Niech ci będzie. W razie czego, ja o niczym nie wiem. Jasne?
— Jasne, dziękuję, pani profesor.
Po tym zmieniłyśmy się w koty.

W tym momencie zauważyłyśmy Syriusza, który ewidentnie czegoś szukał. A może kogoś? Zauważył Minerwę i podbiegł do niej.
— Rosé, tu jesteś... Co się stało? — pogłaskał drogą panią profesor. Syknęła ostrzegawczo. — Rosie? Coś zrobiłem nie tak? — Wziął ją na ręce. Popełnił, jak się zdawało, ogromny błąd. Kot zmienił się na powrót w wicedyrektorkę. Mina Blacka była bezcenna. Jego przeprosiny również. Nie mogłam się powstrzymać i wyszłam z wnęki, śmiejąc się cicho.
— Yuney! Jak mogłaś? — on też zaczął się śmiać. — I pani profesor? Czy pani o tym wiedziała?
— Wiedziałam, Black. — Minerwa z trudem powstrzymywała wybuch śmiechu. — Niech pan żałuje, że nie widział swojej miny. Chociaż Rosé pewnie nie omieszka jej panu pokazać. A teraz wracajcie już do wieży, jeszcze traficie na Slughorna albo Sprout. Powodzenia na nowej drodze życia. — zażartowała.

— I ona wiedziała? Wtajemniczyłaś ją? Zgodziła się? — dopytywała reszta, gdy opowiadaliśmy im o całym zajściu.
— Tak. Widzicie? Tak zwana McSztywna wcale taka sztywna nie jest. Trzeba mieć podejście. — zaśmiałam się. — Albo być córką jej przyjaciółki. — dodałam.

~*~

Następnego dnia, po lekcjach, poszłam do pokoju chłopaków, gdzie czekał już na mnie Syriusz. Chciał pooglądać mój album ze starymi zdjęciami rodziny. Wyglądał jeszcze przystojniej niż zwykle, zawsze mówiłam, że powinien częściej spinać włosy. Dziś jednak się nie odezwałam, tylko od razu położyłam koło niego na łóżku. Wyjęłam z torby starą księgę. Syriusz zamknął mnie w szczelnym uścisku i pocałował w nos.
— Kocham cię, Syriusz, wiesz? — zapytałam.
— Wiem. — odrzekł.

Leżeliśmy tak dłuższą chwilę, przypatrując sie ruchomym fotografiom, aż usłyszeliśmy otwierające się drzwi. Do dormitorium weszli Lisa z Remusem.

Widać było, że dziewczyna ma do mnie jaką sprawę. Wyszłyśmy na schody.
— Chcę jutro być z Remim podczas przemiany. — powiedziała prosto z mostu.
— Liso, to niemożliwe.
— Musi być jakiś sposób. — dziewczyna spojrzała na mnie błagalnym wzrokiem.
— Możemy zrobić tak, że będziesz czekać w tunelu aż nie wróci do ludzkiej postaci i wtedy się nim zajmiesz. Może tak być?
— Dziękuję, Rosie. Jesteś wspaniała.
— Liso, jeszcze cię zapytam. Jak ojciec? Nie chcesz pojechać do nas na wakacje?
— Nie trzeba. Pisał, że przyjeżdża ciotka z rodziną, więc nie będzie bił.
— W razie czego, pisz...
— Jasne. — przytuliła mnie i zawołała Lunatyka.

Wróciłam do Syriusza.
— Są słodcy, no nie?
— Tak, cieszę się, że Lisa ma w nim oparcie. — Odparłam. Syriusz wiedział o jej sytuacji i potwierdzał moje obawy. Vulfric Rogers to jeden z dość zagorzałych zwolenników Voldemorta, który był zdolny do wielu rzeczy. Woleliśmy, by Lisa spędziła wakacje u mnie lub Remusa, jednak sama podjęła decyzję.

~*~

Gdy tylko Remus przemienił się z powrotem w człowieka, zawołałam Lisę. Gdy przyszła, razem z Łapą, Rogaczem i Glizdogonem zostawiliśmy ich samych.


Dziękuję Wam wszystkim za 208 wyświetleń ♡♡♡

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top