XII

Nie miałam zamiaru jeszcze do niego iść. Chciałam uciec na polanę. Widziałam go, jak idzie z Jamesem, ale nawet nie podeszłam. Bałam się...

Wybiegłam z zamku i przemieniłam się w kotkę. Skierowałam się na polanę. Tam upadłam na kolana. Położyłam rękę na policzku i zaczęłam wspominać najpiękniejsze chwile z Syriuszem. Powtarzałam cicho moje i jego słowa. Z zamkniętych oczu płynęły mi łzy. W końcu doszłam do chwili sprzed dwóch tygodni i do tego, co zrobiłam potem.

— Jasne.
— Syriusz, wiem, że mnie nie słyszysz i nie chcesz słyszeć. Nie zrobiłam tego, bo cię nie kocham, tylko po to, by cię chronić... przed nimi... Nie wiesz jak mi ciężko, jak już tęsknie... Zawsze będę cię kochać, nawet gdy ty o mnie zapomnisz... Proszę, wybacz mi... — urwałam.

W tym momencie ktoś oderwał moją rękę od policzka i delikatnie mnie podniósł. Otwarłam oczy i zobaczyłam Łapę. Stał przede mną i lekko się uśmiechał. Dalej trzymał mnie za rękę. Objęłam go mocno; zaczęłam płakać w jego bluzę.
— Syriusz, przepraszam cię... tęskniłam. Nie chciałam, ale...
— Ciii, Rosie. — wyszeptał mi do ucha. — Już wszystko wiem.
— Proszę, wybacz mi...
— Już wybaczyłem. — pocałował mnie w czoło.

~*~

Gdy wróciliśmy, znów jako para, do Pokoju Wspólnego, reszta, czyli Huncwoci, Lily i Lisa, wstali i zaczęli nam gratulować. Potem Jamie wpadł na jakże wspaniały pomysł pójścia do kuchni i zrobienia balangi. Wymówiłam się zmęczeniem i zostałam z Blackiem sama.

Obudziłam się rano na kanapie, leżąc na ramieniu Syriusza. Spał jeszcze. Obok leżała karteczka: Zasnęliście, gołąbeczki. Nie będziemy was budzić. Tu macie jedzenie.

Lunatyk, Glizdogon, Rogacz, Lily i Lisa.

Szybko spojrzałam na zegarek Syriusza. Była za piętnaście ósma. Zaczęłam budzić chłopaka. Przez chwile tylko mruczał coś w stylu: Zostaw mnie Yuney, są wakacje...

W końcu wstał. Byłam już ubrana, a zegarek wskazywał za pięć ósmą.
— Gdybyś teraz nie zareagował, poszłabym bez ciebie. — droczyłam się.
— Och, wiem, że mnie nie opuścisz panno Yuney. Ominęło nas śniadanie? Która godzina?
— Siódma pięćdziesiąt sześć. — powiedziałam, kładąc nacisk na każda sylabę. Nie potraktował tego poważnie, może z uwagi na mój delikatny uśmieszek? — Spakowałam cię, przebierzesz się w minutę?

Do klasy zaklęć dotarliśmy minutę przed profesorem. Usiadłam koło Lily, a ta szepnęła:
— Myślałam, że już nie zdążysz.
— Ja zawsze zdążam. — uśmiechnęłam się.
— Rosé, zdradź mi, co kupujesz Syriuszowi na urodziny?
— O kurczę, to ten weekend, prawda?
— Nie mów, że zapomniałaś...
— Nie mówię.
— Panno Evans, panno Yuney, ciszej proszę. Inaczej będę zmuszony odebrać Gryffindorowi punkty. — Flitwick. — Jak panny wyczarują patronusa*, mogą zająć się rozmową. Rosémary, pani pierwsza.
Machnęłam tylko różdżką, a z jej końca wydobył się srebrny promień w kształcie irbisa śnieżnego.
— Brawo. Dziesięć punktów dla gryfonów. Plus jeszcze pięć za niewerbalność. Teraz ty, Lily.
Expecto Patronum! — z różdżki rudej wystrzeliła łania.
— Kolejne dziesięć. Możecie wrócić do rozmowy. Panie Potter, teraz pan.

~*~

To nie tak, że zapomniałam o urodzinach Łapy. Po prostu nie zakodowałam sobie, że są już teraz. Na szczęście zdążyłam wykonać prezent. Namalowałem nas na łące w Yuney Mansion. Oprócz tego uplotlam ze skóry bransoletę, dodałam tarczę zegarka i wszczepiłam w nią czarny turmalin oraz rubin, połączone w serce. Można było je zobaczyć tylko za pozwoleniem osoby, która go dostała bądź wykonała.

Użyłam dość skomplikowanego zaklęcia Apokrypsí; nauczył mnie go ojciec, gdy miałam siedem lat. Pokazał mi księgę zapomnianych zaklęć prosto że starożytnej Grecji, również później dopisywanych przez członków rodu Yuney.

*inny program nauczania




Ech, mam wrażenie, że  to jest słabe...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top