XI

— Profesorze Flitwick, czy mogłybyśmy z panem porozmawiać?
— O co chodzi, panno Rogers, panno Yuney?
Spojrzałam na Lisę. Spuściła wzrok i pokiwała głową. Zaczęłam wyjaśniać:
— Czy zna pan ojca Lisy? Powiem wprost: on krzywdzi swoją córkę. Gardzi nią, bo nie jest w Slytherinie. Bije, karze za wszystko.
— To poważne oskarżenia. Czy ma pani jakiś dowód, panno Yuney?
— Mam. — wyciągnęłam zdjęcia, uprzednio wywołane przez Remusa, który już wiedział o wszystkim. Podobnie jak ja zaproponował pomoc.
— Sprawa zostanie skierowana do odpowiedniego Departamentu. — Flitwick był wyraźnie zszokowany.
— Nie! — wykrzyknęła Lisa. — On mnie zabije, sam tak powiedział... — rozpłakała się. Objęłam ją mocno.
— Dobrze, nie będę ryzykował twoim życiem, Liso. Spróbuje to załatwić inaczej. Bądź ostrożna. Panno Yuney, niech pani ma oko na pannę Rogers. Najlepiej, żeby nie wracała do domu na święta. Masz jeszcze półtora miesiąca, załatw to z Léonore.
— Dobrze, profesorze.

W drodze powrotnej, już do dormitorium Gryffindoru, usłyszałam szamotaninę. Postanowiłam sprawdzić, co się dzieje i w razie czego pomóc. Podeszłam bliżej i zauważyłam trzech ślizgonów, osaczających... Syriusza. Jednym z nich był jego brat — Regulus. Zakradłam się bliżej i użyłam trzech niewerbalnych zaklęć: Petrificus Totalus, Incarcerous oraz Tarrantalegra. Po tym chwyciłam zdezorientowanego Łapę za rękę i uciekliśmy do wieży.

Przez całą noc myślałam o tym wydarzeniu. Wiedziałam, że to przeze mnie, jestem z Syriuszem, więc go nienawidzą jeszcze bardziej. W końcu uznałam, że muszę to zakończyć. Muszę z nim... zerwać. Nie może więcej cierpieć, innego rozwiązania nie ma.

Rankiem Syriusz poprosił mnie o spotkanie. Weszliśmy do pustej klasy.
— Syriusz, ja też chciałabym ci coś powiedzieć.
— Mów, Rosie.
— Ja... my... nie możemy być razem... — spuściłam wzrok. — Może na razie dajmy sobie spokój, ale... bądźmy przyjaciółmi?
— Jasne. — powiedział twardo Łapa. Potem wyszedł.

~*~

Syriusz się obraził. Już dwa tygodnie nie rozmawialiśmy. Ja nawet nie wiedziałam jak mam zacząć, wyjaśnić... Przynajmniej ślizgoni przestali się na niego zasadzać...

Pewnego wieczoru siedziałam sama w dormitorium. Do pokoju weszła Lily.
— Rosé, porozmawiaj że mną. Co się stało? Nie rozmawiacie z Syriuszem... Rosie...?
— Lily, ja z nim zerwałam...
— Co?! — wykrzyknęła za zdziwieniem.
— Nie dlatego, że coś między nami było nie tak, tylko wiesz... jego rodzina... atakowali go, powiedzieli, że nie skończą... póki nie rozejdziemy się. Tak tego żałuję... tęsknię za nim, ale przynajmniej ma spokój z rodziną... — po moim policzku spłynęła łza.
— Rosé... — przytuliła mnie. — On i tak by sobie poradził. Remus z nim rozmawiał, wiesz? On za tobą tęskni... Tylko jego „męska duma" nie pozwala mu porozmawiać z tobą szczerze...
— Co...?
— Idź, jak chcesz. Powinien być w bibliotece. Powodzenia. — uśmiechnęła się i mnie uścisnęła.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top