VIII

Po powrocie do Hogwartu dość szybko rozniosło się, że Syriusz i ja jesteśmy razem.
Zaraz w czwartek poszłam do biblioteki poszukać Huncwotów. Znalazłam ich i chciałam podejść, ale usłyszałam ich dialog i się wycofałam.
— I co, poderwałeś już tą lasię? Kiedy z nią zerwiesz? — James.
— I która to, tak z ciekawości? Zakład trzeba wypełnić. — Peter.

Zabrakło mi tchu. To on jest ze mną tylko dla zakładu? Już chciałam podejść i powiedzieć, co o tym myślę, ale usłyszałam Łapę.
— Dajcie spokój. Nie wypełniam zakładu i nie zerwę z moją dziewczyną. Za bardzo ją kocham.
— Uhu, nasz Casanova kogoś kocha? Ciekawe kogo. — parsknął śmiechem James.
— Kogo? — Zapytał pro-forma Remus.
— Naszą Ro-sé-ma-ry Yuney — odparł triumfująco Syriusz, przeciągając moje imię. — I nie śmiać mi się, to prawda!

— Kocha cię, co? — usłyszałam cichy głos.
— Lisa! Co tu robisz? — odszepnęłam jeszcze ciszej. Młoda skinęła tylko głową w stronę Remusa. — Jak chcesz, to mogę cię z nim poznać.
— Och nie wiem, boję się...
— On nie jest taki straszny na jakiego wygląda.
— Wiem, a to, że jest wilkołakiem, też mi nie przeszkadza.
— Skąd wiesz? — otwarłam szeroko oczy ze zdumienia.
— Domyśliłam się. Raz na miesiąc, w pełnię znika, a gdy wraca, jest poraniony.
— No widzę, faktycznie często go musisz obserwować... Idziesz ze mną. Teraz. — pociągnęłam Lisę do stolika chłopaków.

— Hej wszystkim, hej Syriusz. — pocalowalam go delikatnie w usta. Reszta Huncwotów zaczęła bić brawo.
— Nie chcieliśmy w to uwierzyć, ale skoro to prawda, gratulacje!
— Tak, bo Łapa jest takim kłamcą, że mu się nie da wierzyć. — James błysnął „humorem".
— Miło. — zaśmiałam się. — Poznajcie Lisę - Liso, to James, Peter, Remus i Syriusz. — wskazałam kolejno każdego z przyjaciół.

Zaczęliśmy rozmawiać, Remus, na szczęście z Lisą, a ja z resztą. Widziałam miny ich obojga i miałam pewność, że w najbliższym czasie zostaną parą. Było to widać w ich oczach.

Spojrzałam się tylko na Syriusza, Jamesa i Petera, a oni zrozumieli od razu - zostawimy ich samych. Szepnęłam tylko Lisie ciche: Powodzenia, i poszliśmy do Pokoju Wspólnego. To znaczy Glizdogon i Rogacz tam poszli, za to Łapa i ja uciekliśmy na błonia, przejść się nad jezioro.

~*~

Następne dni płynęły szybko. Huncwoci przyjęli moje umiejętności z entuzjazmem, polana bardzo się im spodobała; Lisa zaczęła spotykać się z Remim; tylko jedno mąciło mi myśl: Dorcas.

Pewnego dnia szłam sama korytarzem i ją spotkałam. Widząc mnie, zatrzymała się i zaczęła wyzywać od dziwek Blacka. Przyznam, było mi przykro, jednak nie powiedziałam o tym Łapie.

Od tego czasu Medowes, za każdym razem, gdy mnie widziała, patrzyła spode łba i syczała jakieś przekleństwa. Za to Lily była bardzo szczęśliwa z powodu naszego związku.
— Może wreszcie wypłyniesz na nich i James będzie odpowiedzialniejszy, a wtedy nawet mogłabym z nim być...
Ale teraz... Cóż, raczej nie.

~*~

Pewnej nocy wyszliśmy całą piątka na dwór, na wielką wojnę śnieżkową. Trwała dość długo, co najmniej dwie godziny. Niestety, przyłapał nas Slughorn i dał szlaban. Mieliśmy wyszorować całą salę eliksirów, a pilnować miał nas nie kto inny, jak Filch.

Nazajutrz po bitwie czułam się źle, chyba byłam przeziębiona, ale postanowiłam, że pójdę na lekcje i odrobię szlaban. Starałam się nie dać po sobie poznać, że coś jest nie tak, lecz Syriusz chyba zauważył moje zachowanie.
— Coś się stało, Rosie?
— Nie, trochę mi zimno, ale nic poza tym. — w sumie naprawdę mi było zimno, więc aż tak nie skłamałam.
Syriusz dał mi swoją bluzę, tę z psem, którą dostał na święta. Naprawdę nie chciałam go martwić i przez resztę dnia zachowywałam się jakby nigdy nic.

Wieczorem podeszliśmy pod klasę. Woźny czekał już na nas; był wyraźnie uradowany.
— Macie to wymyć bez czarów. Jak wam się nie uda, zostaniecie tu na noc. Macie dwie godziny. Po tym czasie przyjdę.
Zabraliśmy się do pracy, oczywiście bez różdżek, które zostawiliśmy w wieży Gryffindoru. Szło nam ciężko, po upływie tych dwóch godzin wymyliśmy jakieś pół klasy. Nie wypełniliśmy „rozkazu", więc Filch nas po prostu zamknął w klasie. James postanowił dobrze wykorzystać czas zamknięcia. Dobrze, czyli (według niego) na grę w butelkę. Nie powiem, śmiesznie było, choć ledwo kontaktowałam. Dotyk zimnej podłogi lochu jeszcze pogorszył mój stan. W końcu, koło północy, Huncwoci położyli się spać na jakichś kocach znalezionych na zapleczu. Ja także udałam, że śpię, by ich nie martwić.

Gdy upewniłam się, że żaden z nich się nie obudzi, wstałam, odkryłam się kocem i usiadłam na jednym z krzeseł, by mieć jak najmniejszy kontakt z kamienną posadzką. Cała drżałam i miałam wrażenie, że zemdleję. Próbowałam ogrzać się Ogniem, ale jak to przy chorobie, nie umiałam użyć żadnego z Darów. Zaczęłam się cicho przechadzać po klasie. Niestety jeden z chłopaków usłyszał moje kroki i wstał. Był to Łapa.

— Rosé, co jest...? — zapytał rozespany.
— Nic, nic, wracaj spać. — odparłam cicho. A właściwie spróbowałam odpowiedzieć. Nie umiałam mówić z powodu bólu gardła. Syriusz podszedł do mnie.
— Rosie, ty cała drżysz. Co się stało? Powiedz szczerze... Proszę, chcę ci pomóc.
— Źle się czuję... mam wrażenie, że zemdleję, zimno mi... boli mnie gardło...
— Czekaj. James, Remus, Peter, wstawać!
— Nie budź ich... — wyskrzeczałam cicho.
— Czego chcesz, Black? — James się obudził.
— Rosé jest chora, ma gorączkę, zaraz zemdleje. Trzeba ją ogrzać! Budź resztę.

Po chwili byłam cała opatulona kocami, a Syriusz tulił mnie z całej siły. Siedzieliśmy tak, aż nastał ranek, lecz nie poczułam się lepiej. Nie chciałam jednak, by chłopcy byli niewyspani, dlatego próbowałam ich nakłonić do zostawienia mnie.
— Nie musisz, nic mi nie jest... już mi lepiej...
— Rosé, wszyscy wiedzą, że możesz znieść wiele, ale na Merlina, nie lekceważ swojego zdrowia! — łajał mnie Remus. — Nie możemy tak po prostu zignorować twojego samopoczucia. Daję głowę, że twoi rodzice zrobiliby to samo, co my.

Tym zdaniem przypomniał mi wszystko: szczęście dzieciństwa, śmierć i wielką pustkę. Poczułam się jeszcze gorzej, lecz wstałam gwałtownie, wyswobadzając się z koców i objęć Łapy.

— Moi rodzice nie żyją, więc skąd masz wiedzieć, co by zrobili?! — krzyknęłam, na tyle, na ile pozwalało mi gardło i odeszłam w kąt klasy. Tam skupiłam się i utworzyłam niewidzialną ścianę próżni - w gniewie wróciła mi moc Darów.

Upadłam na kolana i ukryłam twarz w dłoniach. Jak on mógł to powiedzieć, przecież wiedział... I jeszcze wszystko wróciło... Pustka po nich nigdy się nie wypełni.

Nie słyszałam, co chłopcy do mnie mówią. Nie chciałam. Stałam tylko i patrzyłam oczyma pełnymi łez gdzieś w ścianę ponad nimi. Gdy tylko ktoś otworzył drzwi, wybiegłam z klasy.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top