Epilogus
Louis cały się trząsł, a ręka, którą miał splecioną z tą należącą do rycerza, niesamowicie mu się pociła. Był blady jak ściana, a oczy miał niemal pozbawione wyrazu.
- Hej, Lou. Dasz radę, tak? - Harry odwrócił go w swoją stronę i pocierając jego ramiona. - To tylko twój ojciec. - dodał, patrząc prosto w niebieskie tęczówki.
- Ale ten ojciec jest królem cholernej Anglii! - powiedział desperacko szatyn.
- Nie myśl o tym. Wyobraź sobie, że jesteś normalnym chłopem, który rozmawia ze swoim ojcem. - powiedział spokojnie Styles, chociaż wewnętrznie go zjadał stres.
- To nie jest takie proste, H. - popatrzył niemal błagalnie na ukochanego.
- Wiem. - rzekł Zawisza. - Wdech. - wziął duży haust powietrza razem z niebieskookim. - Wydech. - wypuścili razem powietrze.
- Dobra, dam radę. - wziął się w garść szatyn, a zielonooki uśmiechnął się uroczo. Na koniec tylko książę dostał buziaka w czoło od rycerza i był gotowy przekroczyć próg gabinetu króla.
Kiedy drzwi za Louisem zamknęły się, Zawisza zaczął chodzić w tę i z powrotem po korytarzu przed siedzibą Marka.
Długo jednak nie pospacerował w spokoju, gdyż zza drewnianych wrót dało się usłyszeć trzask. Brunet zatrzymał się w miejscu i zaniepokojony spojrzał w stronę gabinetu. Po chwili namysłu, postanowił jeszcze nie interweniować, wierząc, że Louis wyjdzie stamtąd cały i zdrowy. Po trzasku, zza grubych murów przenikały podniesione głosy. Zielonooki przełknął ślinę, kiedy gdzieś pomiędzy tym wszystkim padło jego imię.
Cała rodzina Tomlinsonów wiedziała już o ich związku, oprócz Marka, do tej chwili. Królowa była w niemałym szoku, ale (z trudem) przyjęła tę informację, obiecując, że jak będzie trzeba, to wstawi się za nimi do króla. Louis i Harry mieli zamiar wyjechać z Londynu na terytorium Walii (szatyn nadal był jej księciem) i tam wieść spokojne życie bez presji królewskiego dworu i korony. Lottie miała zostać królową, jakoż niedawno poznała polskiego szlachcica, z którym ma niedługo obchodzić uroczystość zaręczyn.
Do publiki miała zostać ogłoszona informacja o tym, że księcia zawsze coś ciągnęło do Walii, a rycerz, który z nim wyruszy ma być w celach obronnych. Wiadome było, iż niemożliwym jest podanie prawdy o relacji księcia z rycerzem, ale to jest cena, którą przyjdzie im zapłacić za związek pozornie wolny.
Teraz wystarczyło tylko oznajmić to Markowi.
Z zadumy Harry'ego wyrwał trzask drzwiami. Brunet od razu podszedł do Louisa.
- Ojciec chce z tobą mówić. - powiedział cicho. Harry na te słowa zastygł w miejscu. Chwilę później przybrał bojowy wyraz twarzy i ruszył w stronę drzwi.
Król siedział za potężnym biurkiem, był cały czerwony na twarzy, a oddychał tak ciężko, że ramiona mu chodziły to w górę, a to w dół. Harry nie wiedział co o tym sądzić. Ukłonił się, jak to miał w zwyczaju na widok króla.
- Wasza Królew... - zaczął Styles, jednak zostało mu to przerwane.
- Stosujesz akty seksualne wobec mojego syna? - wyleciało niczym strzała z ust króla. Zawisza podniósł jedną brew ku górze.
- Nie, Wasza Wysokość. - odpowiedział stoicko rycerz, nie wiedząc, do czego zmierza Mark.
- To jakim cudem MÓJ syn twierdzi, że woli mężczyzn, że woli ciebie? - brunet popatrzył niezrozumiale na króla. - Jak inaczej, jak nie przez przyjemność mu dawaną? - zastanawiał się Mark.
- Z całym szacunkiem, nie o to chodzi w miłości. - odpowiedział brunet, a król po raz pierwszy od wejścia Zawiszy do gabinetu, spojrzał na nań nieco zaciekawiony. - Ja kocham Louisa, a Louis kocha mnie. - na to zdanie Harry zauważył, jak palce króla zaciskają się w pięści na kancie biurka. - Darzymy siebie miłością, czyli dzielimy się nie łożem, ale życiem, każdym problemem, każdą myślą, niemal każdym oddechem. - zakończył szczerze rycerz.
- Majątkiem też? - zadał pytanie Mark, patrząc podejrzliwie na bruneta. Zielonooki popatrzył niedowierzająco na króla.
- Nie wierzę, że Wasza Wysokość mnie posądza o materializm. Nigdy nie zależało mi na pozycji społecznej ani na majątku Louisa. - powiedział hardo, chcąc, aby Mark zapamiętał to raz na zawsze. Ten pokiwał w milczeniu głową, jednak wyglądał na bardziej wyluzowanego niż na początku rozmowy, jakby miał plan.
- To dobrze. - powiedział tylko, a Styles wpatrywał się w nań z pytaniem na twarzy. - Naprawdę dobrze, bo i tak nie miałbyś za czym się uganiać. - Harry potrzebował dosłownie chwili, aby zrozumieć przesłanie tego zdania. - Możecie wyjechać do tej Walii, a nawet musicie. Dostaniecie jednak tylko pieniądze do przeżycia podróży i godnego startu na tamtych terenach. Ani centa więcej. - oznajmił Mark, patrząc wnikliwie w zielone oczy. Rycerz dzielnie utrzymywał kontakt wzrokowy, kiwając twierdząco głową.
- Okej, jeżeli to jest zapłata za wolną miłość. - powiedział Harry. Patrzyli na siebie jeszcze chwilę w niemym pojedynku na spojrzenia, po czym odezwał się król.
- Możesz już odejść. - wskazał dłonią na drzwi. Zawisza posłusznie wycofał się w stronę wyjścia. Kiedy miał już chwytać za klamkę, jedno pytanie krążyło mu po głowie. Odwrócił się z powrotem w stronę Marka i popatrzył nań z ciekawością.
- Kogo zamierzasz umieścić na moim urzędzie, Wasza Wysokość? - król spojrzał na bruneta i odparł nonszalancko.
- Jana Aragońskiego, zwanego też „niepokonanym". - wzrok Marka nie mówił nic innego jak „kogoś lepszego od ciebie". Styles uniósł jeden kącik ust w lekko prześmiewczym geście, ale nikt nie musi tego wiedzieć.
- No nie wiem, czy odcięte głowy mogą jeszcze odpowiadać na zaproszenia. - odparł Zawisza. - Szczególnie te z mojej kolekcji. - i naprawdę, gdyby tylko był sposób na uwiecznienie miny władcy w tym momencie, to bez wahania zrobiłby to i schował na gorsze dni, aby mieć z czego się pośmiać.
Ostatni raz dygnął i wyszedł z gabinetu.
()()()
3 lata później
Zachodzące słońce okrywało wszystkie budynki i zieleń, rzucając długie cienie. Niebo przybrało kolor pomarańczowy, a chmury zdawały się być różową watą cukrową, a nie śnieżnobiałymi owieczkami.
Louis stał i przyglądał się widokowi rozciągającym się przed nim, rozmyślając nad wszystkim i niczym. Przedramiona miał oparte o balustradę balkonu, a wzrok utkwiony w horyzont.
Myślał o tym, o całej historii jego i Harry'ego, tego, co musieli przejść, aby znaleźć się w tym miejscu i o tym czasie.
Na początku nie było łatwo. Bez grosza przy duszy, a trzeba było jakoś żyć. Całe szczęście, Harry potrafił zarobić na turniejach rycerskich, nie ujawniając się, jakoż jedynym imieniem pod jakim go znano był „Zawisza Czarny". To pozwoliło im na powolne, aczkolwiek skuteczne stanięcie na nogi.
Co jakiś czas wymieniali listy z królową i księżniczkami, które czasem opowiadały o tym, co słychać na dworze i u króla. Mark ponoć nie chce słyszeć o chorobie swojego syna, jednak sam nic na ten temat nie mówi.
Szatyn poczuł dłonie oplatające go w pasie i ciepły oddech na karku. I wszystkie myśli jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, wyparowały, a jego umysł został opanowany przez jedno słowo. HarryHarryHarry.
Od razu rozluźnił się pod wpływem tego dotyku i odchylił głowę, opierając ją na klatce piersiowej ukochanego.
- Jakież to myśli zaprzątają tę śliczną główkę? - zamruczał brunet, całując niższego w policzek.
- Aktualnie? Ty. - odpowiedział zgodnie z prawdą niebieskooki i przymknął oczy. Niemal poczuł, jak Harry się uśmiecha.
- A wcześniej? - zadał pytanie brunet, zaczynając nimi lekko kołysać w rytm muzyki granej gdzieś w oddali, może na ulicy, a może w jednym z domów.
- Dwór. Ojciec. To, jak cię poznałem. Pokochałem. I poślubiłem. - na ostatnie zaśmiali się lekko, bo wiedzieli, że ich związek nie jest, nie może być formalny. Oni jednak woleli myśleć, że jest inaczej. Zresztą, żaden dokument nie jest wstanie określić ich miłości.
- Tak? I co wymyśliłeś? - zapytał Zawisza, obracając księcia przodem do siebie, nadal trzymając go w ramionach. Złączył ze sobą ich czoła, patrząc z bliska na iskierki tlące się w niebieskich tęczówkach, które trzy lata temu tak mocno pokochał.
- To, że żyję z tobą już kawałek czasu i z każdym dniem moje serce puchnie z miłości i szczęścia na twój widok. Za każdym razem, kiedy mnie dotykasz, moje ciało reaguje zawsze tak samo. To jest niewymierzone, jak bardzo cię kocham i jak słaby jestem w wyrażaniu swoich uczuć. - zachichotał na ostatnią część zdania, a rycerz przyglądał mu się z czułością.
Brunet naprawdę, mógłby powiedzieć dokładnie go samo. Ale po co?
Przecież równie dobrze, mógłby złączyć ich usta w długim pocałunku, przekazując mu to samo, tylko w inny sposób.
I to było idealne. Jak rycerz uratował swoją księżniczkę i mogą żyć długo i szczęśliwie.
Koniec.
696969
Hejka?
Nie wierzę, że to już koniec :c
Pojawią się jeszcze podziękowania i zapowiedzi 😏
Yours sincerely,
LARloveRY
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top