Capitulum vicesimus quartus

- Louis, wstawaj. Wrócili.

Szatyn zaczął się niemal cały trząść z nadmiaru emocji. Teraz się okaże czy będzie mógł jeszcze cieszyć się w objęciach Harry'ego, czy już zawsze zostanie samotnym kawalerem. Ewentualnie z wciśniętą żoną.

Na miękkich nogach wyszedł z komnaty, powstrzymując się przed pobiegnięciem pod bramę.

Kiedy dostojnym krokiem doszedł na miejsce, gdzie oczekiwano rycerzy, wytężył wzrok, aby jak najszybciej zobaczyć stan oddziału. Na horyzoncie majaczyły postacie, jednak były za daleko, aby je rozpoznać. Za ten czas, aż rycerze podjadą bliżej bram, Louis się skupił na tym, aby opanować drżenie kolan. Naprawdę starał się wyglądać na zimnego, bezwzględnego władcę i możliwe, że całkiem mu się to udawało.

Mina mu nieco zrzedła, kiedy to na początku oddziału nie zobaczył Harry'ego, tylko rycerza Horana. Przełknął ślinę, jednak dalej wodził wzrokiem po całym oddziale, próbując doszukać się Puszka i rycerza z charakterystycznym mieczem u boku.

Nie zobaczył takowego.

Dłonie złożone za plecami zaczęły mu drżeć, a on nie potrafił tego opanować.

Kolejnym co zobaczył, było kilku rycerzy niosących... trumnę.

Louis nabrał gwałtownie powietrza, a oczy mu się zeszkliły, jednak nie pozwolił łzom wydostać się na zewnątrz. Nie mógł sobie na to pozwolić pod czujnym okiem króla. Rozstawił lekko nogi, rezygnując z idealnej postawy, aby nie stracić równowagi oraz, żeby nie zasłabnąć z nadmiaru emocji. Serce biło mu w piersi jak szalone, a krew szumiała w uszach. Przed oczyma miał delikatne mroczki oraz cały czas delikatnie drżał. Paranoja.

Rycerz Horan wygłosił pozdrowienie i streścił przebieg wyprawy. Oczywiście, że bitwa była wygrana.

- Mimo wszystko, jest ofiara. - spojrzał smutno w kierunku niesionej trumny. - Nasz brat poległ w imię pięknej sprawy. Nigdy nie będzie mu to zapomniane. Uczcijmy go chwilą ciszy. - i jak na zawołanie zapadła głucha cisza, jednak tylko zewnętrznie. W umyśle młodego Tomlinsona wszystko buzowało i odbijało się echem od ścian czaszki. Myślał, że zaraz wykorkuje, albo przeciwnie - zemdleje.

Niemal cały oddział przeszedł, a książę nie dostrzegł nigdzie karego rumaka swojego ukochanego. Starał się oddychać głęboko i miarowo, jednak jego niektóre oddechy były krótkie i zerwane. Miał wrażenie, że zaraz zwróci swoje wnętrzności, a to nie będzie ani trochę zabawne.

Już w jego głowie pojawiała się myśl o tym, jak będzie żył bez Harry'ego. Co prawda nadal nie chciał w to uwierzyć, ale jego rozum sam podsuwał mu takie pomysły i to nie było ani trochę przyjemne. Dzielnie trzymał swoje łzy, starając się nie rozpłakać jak małe dziecko.

Wtem usłyszał rżenie.

Spojrzał w tamtym kierunku i nie mógł uwierzyć własnym oczom. Niekontrolowanie jego twarz rozjaśniała mocniej niż słońce, a w jego niebieskich oczach pierwszy raz od tak dawna zaiskrzyło szczęście.

Bowiem tam, po ścieżce, prosto do zamku, dzikim galopem pędził niepokonany Zawisza Czarny, czego nie dało się przeoczyć. Był tak rozpoznawalny w swojej czarnej pelerynie i tak niepoprawny w całej swojej majestatyczności.

Louis poczuł jak kamień z serca mu spada. Wszystkie troski i problemy odeszły jak za jednym machnięciem różdżki. Niesamowita lekkość umysłu i serca zapanowała nad nim, miał ochotę wybiec na spotkanie swojemu ukochanemu, ale powstrzymał ten odruch. Był tak rozentuzjazmowany, że musiał naprawdę mocno powstrzymywać się od uśmiechu.

Styles dogalopował do bramy i zatrzymał swojego konia. Ściągnął hełm, a pod Louisem ugięły się nogi. Tak długo czekał, aby zobaczyć tę twarz.

- Pozdrowienie, Wasza Wysokość! - powiedział swoim głęboki głosem. Popatrzył przelotnie na księcia, jednak nie mógł okazać emocji na widok Louisa. - Wybacz, Wasza Królewska Mości, że musiałeś czekać na mnie dłużej, jednakże interesy pokojowe zajęły trochę dłużej niż sądziłem. Mimo wszystko, jestem wcześniej niż przewidywałem. - oznajmił dostojnie Zawisza, lekko się kłaniając.

- Dobrze, że jesteś, Zawiszo. - powiedział król. - Gratuluję wspaniałej walki, pokazałeś to, na co cię stać. Jestem pod wrażeniem. - rzekł z uznaniem Mark.

- Dziękuję, Wasza Wysokość. Takie słowa z waszych ust są niebywałym zaszczytem. - jeszcze raz ukłonił się delikatnie brunet.

- Dobrze, Harry. Zatem idź i odpoczywaj po podróży, jesteś pewnie pozbawiony sił. - powiedział król, a rycerz przytaknął.

Odjechał na Puszku w stronę stajni.

Król popatrzył na syna, który nadal powstrzymywał się od nadmiernego rozpromienienia.

- To naprawdę wspaniały dowódca. - westchnął Mark. - Cieszę się, że go mamy, szczególnie, że ty już nie bierzesz udziału w tego typu podróżach. - poklepał syna po ramieniu. - Jest takim pozytywnym impulsem do działania po twoim odejściu. - dodał, po czym odszedł w stronę zamku.

Louis stał jeszcze chwilę, nie ruszając się z miejsca. Zaskoczony był tym, że nie odczuwał już zazdrości o pochwały w stronę Harry'ego. Czuł niezmierzoną dumę.

Zwrócił się w stronę zamku i spokojnym krokiem poszedł w jego kierunku. Wszedł głównym wejściem, mijając wartowników. Przemierzał korytarze z lekkim uśmiechem na twarzy, który nie pojawiał się w ostatnich dniach. Napawał się uczuciem błogości i spokoju. Pierwszy raz od tak naprawdę trzech tygodni czuł się wolny.

Pchnął potężne drzwi do komnaty i z wielkim uśmiechem wszedł do pomieszczenia. Tak jak się spodziewał, zobaczył Harry'ego, stojącego przy oknie, który na dźwięk otwieranych wrót odwrócił się w stronę osoby wchodzącej do jego sypialni. Na widok Louisa, również szeroko uśmiechnął się.

Szatyn jak najszybciej znalazł się przy ukochanym, wskakując na niego i oplatając udami w pasie. Nie obchodziło go w tym momencie, że to nie przystoi księciowi. Zawisza lekko zachwiał się, ale chwilę później odzyskał równowagę, mocno trzymając niebieskookiego ramionami. Tomlinson zatopił twarz w szyi wyższego, mocno się do niego tuląc. Brunet podszedł do łóżka, siadając na nim nadal trzymając Louisa w ramionach.

- Ja się bałem, że już nie wrócisz. - powiedział cichutko szatyn, podnosząc głowę tak, aby móc popatrzeć w piękne oczy Harry'ego. Ten uniósł dłoń do jego policzka i pogłaskał go po nim. Chwilę później pochylił się, aby złączyć ich czoła razem.

- Całe szczęście jestem tutaj i teraz z tobą. - uśmiechnął się zielonooki, a Tomlinson wstrzymał na moment powietrze widząc te piękne dołeczki ponownie. Sam się uśmiechnął. Poprawił się na kolanach wyższego, który chwycił go za biodra.

- Nigdy nie sądziłem, że kiedykolwiek dotknie mnie strach o życie nie swoje, a drugiej osoby. - powiedział po chwili namysłu Louis, wzdychając. - Że ten strach będzie tak miażdżący i pożerający od środka. - niebieskooki popatrzył gdzieś w przestrzeń, chwilowo błądząc w swoich myślach.

- Wiem, czuję to. - powiedział smutno brunet, gładząc kciukami jego biodra, zwracając uwagę Louisa na wystające kości biodrowe z wychudzenia. Niższy spuścił głowę.

- Nie mogłem jeść ani spać. - powiedział niemal niesłyszalnie szatyn. - To straszne jak się uzależniłem od twojego jestestwa. - zrobił pauzę. - Jednocześnie to piękne. Nigdy wcześniej nie doświadczyłem tylu emocji nie tylko tych negatywnych, w tak krótkim czasie. - popatrzył z powrotem na zielonookiego. - Kocham cię. - powiedział bardzo szczerze. Brunet uśmiechnął się lekko.

-  Ja ciebie też kocham, Lou. - odpowiedział Harry. - I nigdy nie zamierzam przestać. - wyszeptał, patrząc głęboko w niebieskie tęczówki. Przymknął na chwilę oczy, a pomiędzy nimi zapadła przyjemna cisza. - Za każdym razem, kiedy unosiłem miecz, miałem przed oczami ciebie. Walczyłem za ciebie. - przy ostatnim zdaniu uchylił swoje powieki. Uśmiechnął się leniwie i przypatrywał niebieskim tęczówkom. - Wyobrażałem sobie, że czekasz na mnie tutaj, na zamku. Wypatrujesz mojego powrotu, co wieczór stając przy oknie i przyglądając się horyzontowi skąpanemu w mroku. - powiedział Styles, głaszcząc go dłonią po jednym policzku. - Nie wiem, czy to prawda, ale ta wizja pomagała mi w zachowaniu siły i hartu ducha. - zakończył brunet, uśmiechając się lekko do niższego. Ten odwzajemnił gest, patrząc na drugiego rozczulonym wzrokiem.

- Cóż, jeśli to coś zmieni, to właśnie tak było. - odpowiedział książę, przejeżdżając opuszkiem palca po szczęce zielonookiego. - Nie potrafiłem usiedzieć w jednym miejscu. Wszystko mi przypominało o tobie. - kontynuował.

Ponownie zapadła cisza, wypełniona spojrzeniami pełnymi miłości, tęsknoty i czułości. Louis bawił się lokami Harry'ego z tyłu jego szyi, a brunet gładził biodra niższego kciukami. Tak bardzo potrzebowali swojej bliskości.

W pewnym momencie niebieskooki przekrzywił lekko głowę, mając idealny dostęp do ust wyższego. Złączył ich usta delikatnie, niemal niewyczuwalnie. Harry wciągnął powietrze, bo to jest właśnie to, czego potrzebował. Nie trzeba było dużo, aby ten niewinny i czuły pocałunek, zamienił się w desperacką potrzebę drugiej połówki, jakby od tego zależało czyjeś życie. Gorączkowo poruszali swoimi ustami, jakby „jutro" miało rozpaść się na kawałki i nigdy nie nastąpić.

696969
Hejka!

Został tylko epilog...

A więc, Harry wrócił! Kto się cieszy? (Ja na pewno)

Your sincerely,
LARloveRY

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top