Capitulum sextus decimus
Louis zaspany zszedł po schodach do jadalni. Wszyscy tam już byli, typowo.
- Dzień dobry ojcze, matko. - powiedział machinalnie, siadając na swoim miejscu.
- Dzień dobry, Louis. - odpowiedział jego ojciec. - Jak się czujesz? - książę zmieszał się nieco na to pytanie. - Harry mówił, że nie było cię wczoraj z nami na kolacji, bowiem nie najlepiej się czułeś.
- Ah, tak. Już dobrze, dziękuję. - odpowiedział, chwytając za sztućce. Zanim zaczął jeść, posłał wdzięczne spojrzenie brunetowi.
Jedli w ciszy, jedynie od czasu do czasu odzywając się półsłówkami. W pewnym momencie Louis poczuł dotyk na swojej stopie. Odruchowo cofnął nogę. Po chwili poczuł to jeszcze raz. Chciał ponownie wycofać kończynę, jednak zrozumiał, że to Harry go dotyka swoimi stopami. Niepewnie zostawił swoje nogi na miejscu. Rycerz splątał ich stopy razem, po czym posłał dyskretny uśmiech w stronę Louisa. Ten go lekko odwzajemnił.
Siedzieli tak do końca posiłku, rozmawiając z rodziną królewską, która była niczego nie świadoma.
()()()
Louis po śniadaniu poszedł przebrać się w strój do jazdy konnej, w duszy nieco smucąc się, że Harry nie mógł z nim być, jakoż miał „sprawę do załatwienia".
Ubrany w bryczesy w kratę, (zdziwienie) białą koszulę, sztyblety oraz sztylpy, wszedł do stajni. Kiedy usłyszał głosy dochodzące ze skrzydła koni królewskich, przystanął na chwilę.
- Kto jest dobrym konikiem? No kto? - usłyszał dziecinny głos... Harry'ego. Uśmiechnął się lekko, zadowolony z jego małej akcji szpiegowskiej. - No tak, ty. - usłyszał, jak ten „odpowiada" za konia. Puszek musi mieć zawyżone swoje ego. Kolejna część jednak wprawiła szatyna w konsternację. - Kto uratował księcia? Nio kto? - usłyszał ponownie. - Oczywiście, że ty, bohaterze. - niebieskooki zbliżał się powoli do boksu swojego rumaka, który był pieszczony i klepany przez Harry'ego.
Szatyn założył ręce na klatce piersiowej i przygryzł wargę, aby nie wybuchnąć śmiechem. Stał teraz za plecami Zawiszy, jednak nadal w odległości takiej, aby ten nie wyczuł jego obecności. Nawet jeśli rycerz go nie zauważył, to Angelus owszem. Zarżał wesoło, wyciągając pysk w stronę swojego właściciela. Rycerz obrócił się w stronę, którą „wskazał" koń i momentalnie spoważniał. Odchrząknął z zażenowania.
- Uhh... Louis... jak długo tu stoisz? - zapytał niezręcznie rycerz, nie patrząc Tomlinsonowi w oczy, który miał niezły ubaw.
- Wystarczająco, żeby stwierdzić, że tuczysz mojego konia. - powiedział i wskazał głową na marchewki znajdujące się w dużych dłoniach Stylesa.
- Huh? Wcale nie... to ten... dla siebie wziąłem. - zielonooki plątał się w wypowiedzi, chowając dłonie za plecy.
- Tak, tak. - „zgodził" się książę, wychodząc do boksu swojego konia, głaszcząc go czule po psyku i szyi.
- A ze mną się nie przywitasz? - rycerz pojawił się obok szatyna, udając oburzonego. Szatyn lekko zarumienił się i pocałował zielonookiego w policzek. Rycerz przewrócił oczami i przyciągnął Louisa do pocałunku.
Kiedy tak migdalili się w końskim boksie, zostali niemal zmuszeni do skończenia swojego pocałunku przez... Angelusa, który zaczął skubać włosy szatyna.
- Jedziemy na przejażdżkę, tak jak ostatnio? - zadał pytanie Harry, a niebieskooki skinął głową. Chwilę później obaj przygotowywali swoje konie.
Dwadzieścia minut później siedzieli na swoich rumakach, a Harry stwierdził, że Louis na koniu to uosobienie sztuki i seksapilu. Nie pytajcie, dziwne fetysze.
Jechali stępem przez las, co jakiś czas wymieniając się krótkimi zdaniami, bądź po prostu uśmiechając się do siebie. Czasem kłusowali, delektując się piękną pogodą i otoczeniem natury. Otaczał ich śpiew ptaków, tętent kopyt oraz raz po raz parskanie wierzchowców.
Wkraczając na łąkę, która przybrała funkcje maneżu, zaczęli galopować, a Louis oczywiście nie mógł się powstrzymać od komentowania dosiadu Stylesa, który starał się coraz lepiej siedzieć. Podczas, gdy Harry starał się trzymać łydkę w jednym miejscu i delikatnie dokładać ją do boku konia, książę jeździł pasaże i inne niestandardowe chody. Zielonooki patrzył na to z podziwem.
Nie mógł uwierzyć, jak bardzo szatyn pasuje do grzbietu konia, tworząc z nim jedno. Każdy ruch nogą czy ręką Louisa był dokładnie przemyślany i zsynchronizowany z reakcją wierzchowca.
Kiedy Harry miał wrażenie, że zaraz nogi mu odpadną, przeszedł do stępa, a za nim w ślad poszedł książę. Chwilę później wracali spokojnym chodem w stronę stajni.
()()()
- Czy to dzik? - zapytał Harry, patrząc na kawałek mięsa znajdujący się na talerzu.
- Owszem. - odpowiedział król, kiwając lekko głową. - To jeden ze specjałów naszej kuchni. - dodał i ukroił pierwszy kawałek. Każdy zajadał się pyszną obiadokolacją.
Jedli chwilę w ciszy, dopóki król nie zwrócił się do swojego syna:
- Louis, zostań chwilę po posiłku, mam coś ci do powiedzenia. - szatyn skinął głową, nie mówiąc nic, gdyż właśnie przeżuwał.
Jako pierwszy od stołu wstał Harry. Podziękował za posiłek i skierował swe kroki ku wyjściu z pomieszczenia. Niebieskooki patrzył z rozbawieniem, jak ten próbuje chodzić przez bolące mięśnie po jeździe konnej. Zawisza widząc świetną zabawę księcia, po drodze zahaczył o miejsce jego zasiadania przy stole. Schylił się do ucha Louisa, niby w całkiem platonicznym geście i wyszeptał:
- Kiedyś, książę, też będziesz tak chodził. - rozbawienie szatyna zniknęło, a poczuł, jak włoski na karku mu się zjeżyły. Po chwili zielonooki dopowiedział. - Bynajmniej nie od jazdy konnej. - młody Tomlinson poczuł dreszcz przebiegający wzdłuż jego kręgosłupa, a jemu samemu zrobiło się goręcej. Bo, cholera, czy Harry właśnie coś zasugerował?
Styles jak gdyby nigdy nic, wyprostował się z profesjonalnym uśmiechem i opuścił pomieszczenie jadalne. Szatyn czuł rumieniec na twarzy i lekko spanikowany popatrzył na rodzinę, która (na szczęście) wdana była w jakąś żywą dyskusję, nie zauważając zmiany w zachowaniu brata czy syna.
696969
Hejka!
Taki spokojniejszy rozdział 😏
Cisza przed burzą, lub nie 😅
Yours,
LARloveRY
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top