Capitulum sextus
- Ojcze, nie będzie mnie do obiadu, zamierzam nadrobić wczorajszą przejażdżkę, jednocześnie trochę potrenować. - oznajmił szatyn przy śniadaniu. Król skinął głową.
- Możesz wziąć też Harry'ego, żeby poznał trochę teren, skoro ma prowadzić bitwy. - dopowiedział Mark, a niebieskooki skinął głową. Mimo wszystko, zastanawiał się, czy teraz będzie to tak rzeczywiście wyglądało. Czy wszędzie będzie musiał chodzić Harrym? Mark najwidoczniej widząc zamyślenie syna, dopowiedział. - Spokojnie, nie zabieram ci prywatności, po prostu chcę, aby Harry się tu zaaklimatyzował, a przy okazji co nieco nauczył się o naszym mieście i innych sprawach od najlepszego.
Książę zacisnął usta w wąską linię, bowiem dziwnie czuł się, kiedy był tak komplementowany. Przy okazji nie chciał, aby brunet miał go za snobistycznego księciunia. Niebieskooki posłał pytające spojrzenie w stronę Zawiszy, chcąc znać jego zdanie na ten temat.
- Z przyjemnością. I nie wątpię w to, że wiele wyciągnę z przebywania z Louisem. - Okej, Tomlinson lubił być chwalony, ale w tym momencie jego ego chyba zaraz eksploduje.
- Dziękuję za miłe słowa, jednakże nie uważam się za eksperta w tej dziedzinie. - odpowiedział grzecznie książę, chcąc przystopować tę falę komplementów.
- Ach, Louis. Nie bądź taki skromny. - odezwał się król. - Wszyscy wiemy, jak bardzo zasłużyłeś się dla kraju i narodu, przez swoje... - wypowiedź Marka została przerwana przez nagłe szurnięcie ciężkiego krzesła o podłogę. Louis wstał.
- Przepraszam, że w ten sposób kończę ten posiłek, ojcze, matko, jednakże nie przepadam za wspominkami starych czasów, wybaczcie. - powiedział profesjonalnym tonem, z trudem powstrzymując jakieś mało odpowiednie słowa. To była jego dobra cecha; potrafił świetnie ukrywać prawdziwe emocje. - Harry, wyjeżdżam za trzy kwadranse. Jeśli chcesz udać się ze mną, to przyjdź trochę wcześniej, aby wierzchowiec był gotowy. - zwrócił się tutaj bezpośrednio do Zawiszy, który pokiwał głową w geście zrozumienia. Przy stole panowała cisza.
Następnie w tej dotkliwej ciszy, książę opuścił jadalnię. Udał się do komnaty, aby ubrać bryczesy oraz sztyblety, bowiem resztę ekwipunku miał w siodlarni. Poszedł do stajni, od razu czując spokój w obecności swojego wierzchowca. Tak miał; jak był wkurzony, to ty tylko jazda konna i ogólne otoczenie natury było w stanie ukoić jego zszargane nerwy.
Wyczyścił swojego konia tak, jak nigdy wcześniej, bowiem był dużo przed czasem. Kiedy było dwadzieścia minut do czasu odjazdu, przyszedł Harry. Bez słowa wszedł do boksu Puszka, zaczynając czyścić zwierzę.
- Przepraszam, że musiałeś oglądać moje humorki, Harry. - powiedział w pewnym momencie Louis, patrząc na rycerza przez kraty oddzielające te dwa boksy. - Po prostu jest to dla mnie drażliwy temat. - westchnął i wziął siodło razem z XV wiecznym czaprakiem, który bardziej przypominał koc, nakładając je na grzbiet konia i podpinając popręg.
- Nic się nie stało, Louis. Rozumiem to. - brunet posłał mu lekki uśmiech, który został odwzajemniony. - Po prostu... mam nadzieję, że nie będę wiecznie żył w niewiedzy. - dodał, patrząc ze swojego rodzaju nadzieją na księcia. Ten nic nie powiedział, tylko skinął głową. Miał wrażenie, że właśnie złożył jakąś bezsłowną obietnicę i cóż... Harry też tak to odebrał.
Dalej w komfortowej ciszy oporządzali swoje konie. Po założeniu ogłowia i ponownym sprawdzeniu popręgu, byli gotowi.
Szatyn wsiadł na konia z podestu, a Zawisza przyglądał się temu, zagryzając dolną wargę, aby czuły uśmiech mu przypadkiem nie wpłynął na twarz, bo wydawał się wtedy taki mały. Styles oczywiście już dawno siedział na, pożal się Boże, Puszku. Brunet przyglądał się niebieskookiemu, który tak cholernie dobrze wyglądał na koniu. Majestatycznie, harmonijnie i gorąco. Kiedy oliwkowa skóra pobłyskiwała w słońcu, a podwinięte do łokci rękawy uwydatniały jego zgrabne ręce i dłonie w skórzanych rękawiczkach luźno zaciśnięte na wodzach. Obcisłe bryczesy idealnie pokazywały mięśnie łydek, kiedy ten trzymał pięty opuszczone mocno do dołu. To, jak biodra idealnie zgrywały się z ruchem konia, który nerwowo stąpał w miejscu.
Harry wrócił wzrokiem na twarz Tomlinsona, kiedy zorientował się, że za długo go lustruje wzrokiem.
- Prowadź, książę. - powiedział z uśmiechem Zawisza, wskazując jedną dłonią na ścieżkę, po której zamierzali jechać. Szatyn przewrócił oczami na tytuł, którego użył rycerz, jednak minął go i ruszył żwawym stępem na luźnej wodzy. Echo stąpających kopyt przyjemnie odbijało się w ich uszach.
Kiedy wkroczyli do lasu, jednak nadal podążając ścieżką, a konie były wystarczająco rozstępowane, ruszyli kłusem. Było to niemal żółwie tempo, w ogóle do niczego nie zobowiązujące, krótko mówiąc wozili dupy.
W końcu dotarli do łąki, na której szatyn zwykł trenować i szarżować (ale o tym drugim nikt nie powinien wiedzieć). Ruszyli galopem, jednak nadal patatajając, zostając przy lekkiej jeździe. Teraz nie jechali jeden za drugim, ale obok siebie w bezpiecznej odległości. Louis spojrzał na Harry'ego, który patrzył przed siebie. Szatyn zaniepokoił się faktem, że zwrócił uwagę na to, jak jego kręcone włosy powiewają na wietrze.
Chwilę później oczyścił umysł ze zbędnych myśli, delektując się delikatnym wiaterkiem, który smagał jego policzki. Kątem oka zobaczył, jak Zawisza przyspiesza, patrząc na księcia wyzywającym spojrzeniem. Szatyn popatrzył na niego chytrze, również dokładając łydki. Nie trzeba dużo czasu, aby zaczęli się ścigać po łące, jednak nie przeholowując z tempem, zostając na granicy zabawy.
Kiedy wreszcie cali zziajani i dyszący przeszli do stępa, uśmiechali się jak głupi do sera. Dali luźne wodze swoim wierzchowcom, które zadowolone od razu wyciągnęły szyje i zaczęły parskać.
- Dobrze jeździsz, aczkolwiek jestem skłonny sądzić, iż jesteś prawie samoukiem. - stwierdził książę, patrząc na rycerza. Ten uniósł brew.
- Prawie?
- Wiesz, jak poprawnie używać pomocy jeździeckich, toteż pewnie ktoś cię nauczył przy podstawach jazdy wierzchem, ale twój dosiad jest nieco niedbały. - uzasadnił Louis.
- Ciągle mnie zaskakujesz, Wasza Wysokość. Masz rację. Nigdy nie dostałem więcej rad niż w stylu „przyłóż łydkę, aby przyspieszyć, przytrzymaj wodze, aby zahamować". - powiedział z uznaniem Styles, z lekką kokieterią używając tytułu.
- Już to przerabialiśmy, Czarny. - wywrócił oczami szatyn, mając na myśli zwracanie się po imieniu.
- Czy to rasizm? - zapytał złośliwie Zawisza, zdając sobie doskonale sprawę z tego, że książę po prostu użył drugiego członu jego przydomka.
- Jasne, a na polu za zamkiem pracują wykupieni czarnoskórzy. - powiedział z ironią niebieskooki, co nieco rozbawiło bruneta.
- Dobra, wróćmy do kwestii mojego dosiadu. Co z nim nie tak? - dopytał Styles.
- Najpierw wyprostuj się. - brunet zrobił to, co ten polecił. - Pięty bardziej w dół, postaw nadgarstki, rozluźnij staw łokciowy, a łydki miej cały czas lekko przyłożone, a nie odstawiaj, bo potem kopiesz... Puszka. - książę powiedział imię zwierzęcia z lekkim uśmiechem.
Brunet próbował, naprawdę próbował zastosować się do tych wszystkich rad, ale cholera, to nie było taki proste. Louis zaśmiał się z skoncentrowanej miny Zawiszy próbującego siedzieć na koniu jak na szlachcica przystało. W końcu się poddał, siadając z powrotem niczym niewykształcona hołota.
- Uhh... a co mi da ten dosiad? - zapytał desperacko rycerz.
- Będziesz mógł lepiej i precyzyjniej używać pomocy, nie męcząc przy tym ani siebie, ani konia. - powiedział szatyn. Rycerz już miał rzucić jakąś uwagą na temat tego, że pewnie sam nie ma idealnego dosiadu, ale cholera, on miał perfekcyjny dosiad. - Chociaż nie wiem, czy Puszek jeszcze reaguje na subtelniejsze pomoce. - skrzywił się niebieskooki, patrząc ze współczuciem na konia. - Najwyżej go znów wyczulimy. - wzruszył ramionami książę. Harry westchnął.
- A tobie? Co daje dosiad oprócz tego, że nikt się nie męczy? - zadał pytanie zielonooki, patrząc na Louisa, który uśmiechnął się chytrze.
- No wiesz, takie tam... drobne sztuczki mogę wykonywać. - ponownie wzruszył ramionami, jakby to było nic i wykonał pasaż w stępie (a/n koń krzyżuje nogi, idąc po przekątnej). Harry rozszerzył oczy. - Albo takie... - dopowiedział i zakłusował, następnie przechodząc do piaffu (a/n kłusowanie w miejscu). - I wiele innych. - dokończył, zawracając i znowu znajdując się obok rycerza.
- I to wszystko dzięki dobremu dosiadowi? - upewnił się Styles.
- Tak, przyjemność z jazdy nie tylko ja czerpię, ale i koń. - zwierzę jakby na zawołanie parsknęło.
Zawisza tknięty ambicją, skupił się i próbował ponownie usiąść w perfekcyjny sposób na koniu. A szatyn, cóż... nadal miał ubaw z jego miny.
696969
Hejka!
Larry spędza razem czas turururu...
Yours,
LARloveRY
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top