Capitulum septimus
Na obiad Harry przyszedł chwilę spóźniony.
- Bardzo przepraszam, Wasza Wysokość, że byliście zmuszeni na mnie czekać, jednak nie sądziłem, że jazda konna może być taka trudna. - powiedział Zawisza, chodząc lekko kaczkowatym krokiem. Louis miał ochotę zaśmiać się.
- Nic się nie stało, Harry. Dobrze, że przybyłeś. - odezwała się królowa, patrząc ciepło na rycerza. - A ty, Louis, co mu zrobiłeś? - zwróciła się tym razem do syna tym typowym, matczynym głosem, oczekującym wyjaśnień. Szatyn uniósł ręce w geście poddania.
- Ja nic. Uczyłem go tylko dobrego dosiadu. - odezwał się książę, patrząc na krzywiącego się bruneta z bólu mięśni ud. - Mówiłem mu, że nie da się osiągnąć perfekcji po jednym treningu. - wzruszył ramionami niebieskooki i zaczął jeść obiad. Zapadła chwilowa cisza, jednak szatyn dodał. - Ale to dobrze, Harry, że cię bolą mięśnie. To znaczy, że ciężko pracowałeś i starałeś się. - zaaprobował mu książę, a ten uśmiechnął się szeroko, ukazując swoje dołeczki w policzkach. Louis popatrzył nań, dziwiąc się, że nie zauważył ich wcześniej. Zmrużył oczy, jednak nic nie powiedział.
W przyjemnej ciszy zjedli posiłek, od czasu do czasu prowadząc jakieś mało znaczące rozmowy.
- Harry, może poopowiadasz nam o swoich podbojach? - zaproponował król. Brunet przełknął jedzenie, które miał w buzi i napił się wina. Uśmiechnął się szeroko.
- Z przyjemnością. - odpowiedział i zaczął opowiadać. Począwszy od ostatniej bitwy pod Grunwaldem (nie omijając sceny odcinania dwoma mieczami głowy Jungingena), przez wyprawy na Turków, służbę na Węgrzech, aż po jakieś mało znaczące starcia. Opowiadał o tym wszystkim z takim zaangażowaniem i widać było tę iskrę w oku, kiedy mówił o walkach. Louis wbił paznokcie w swoje udo, chcąc jakoś dać upust zazdrości. Bo tak, cholera, on był zazdrosny. Też chciał mieć takie wspomnienia, ale nie mógł, bo zostało mu to zabronione.
Jedynymi wspomnieniami jakie miał szatyn, było dowództwo wojskami Zjednoczonego Królestwa w zaledwie kilku bitwach. Na szczęście, idealnie prowadzonych bitwach, prosto po zwycięstwo. Książę spuścił wzrok na kolana, wsłuchując się w głos zielonookiego, który nie zaprzestawał opowiadania historii. Czuł co jakiś czas kontrolujący wzrok Zawiszy na sobie, jakby sprawdzający jego reakcje.
A Harry wiedział, że temat rycerstwa był stąpaniem po grząskim gruncie, jeżeli chodzi o Louisa, tylko nie wiedział dlaczego. Patrzył co jakiś czas na szatyna, który wydawał się naprawdę przygnębiony, słuchając wywodów Stylesa. Zielonooki widząc, że obiad za chwilę skończy się podobnie jak śniadanie, zakończył swoją historię.
- Myślę, że można by tutaj przytoczyć jeszcze kilka szczegółów, jednak godzina robi się późna, a ja nie chcę zajmować cennego czasu Waszej Wysokości. - powiedział grzecznie, znowu spoglądając na księcia, który podniósł wzrok na rycerza i uśmiechnął się do niego smutno, mając nieco wdzięczny wyraz twarzy. Harry za wszystko chciał poznać jego historię.
- Ach, jakie zajmowanie. Dziękujemy ci za umilenie tego posiłku. Myślę, że ze szczegółami to bardziej z Louisem możesz rozmawiać, on się na tym zna. - powiedział król, patrząc na syna. Niebieskooki postanowił sobie w duchu nie wybuchać tak, jak rano, tylko przymknął oczy z westchnięciem i powstrzymał swoje nerwy. Brunet popatrzył na księcia, który wyglądał, jakby toczył walkę wewnętrzną.
- Z chęcią, jednak może innym razem. - odpowiedział zielonooki, patrząc na króla, jednocześnie uważając na każde słowo, próbując bardziej nie denerwować młodego Tomlinsona.
Po tych słowach, król wstał od stołu, dziękując wszystkim za spożyty posiłek. Szatyn wyszedł zaraz po parze królewskiej, jak najszybciej chcąc znaleźć w swojej komnacie. W sali jadalnej zostały jego siostry i Harry. Styles patrzył na znikającą szybko z pola widzenia postać księcia. Nie wiedział, dlaczego owy temat był dla niego tak drażliwy, jednak martwiło go to, bowiem mimo, że nie znają się długo, to nie lubił jego przygnębionej miny. Westchnął, po czym przybrał na swoją twarz szarmancki uśmieszek, wdając się w rozmowę z Charlotte. Co jak co, ale był istnym czarusiem i potrafił wyjednać sobie zaufanie u każdego.
Książę po obiedzie skierował się od razu do swojej komnaty. Beształ się za to, że czuł zazdrość o bitwy, a jednocześnie negatywne emocje względem swojego ojca o dany mu zakaz. Wydawało mu się, że pogodził się już z tym faktem. Przecież tyle lat, całe cztery lata żył z myślą, że przecież to nic takiego. Teraz, kiedy pojawił się Harry ze swoimi rycerskimi historiami, coś, jakby przydeptana pasja do miecza, obudziła się w nim na nowo, ze zdwojoną siłą. Przybycie Zawiszy uświadomiło mu, że to mogłyby być jego wspomnienia i zaszczyty. Louis stanął przy oknie w swojej komnacie, patrząc na wzgórze, na którym pierwszy raz zobaczył Harry'ego. Wydawał mu się wtedy taki mroczny i tajemniczy.
Pojedyncza, niechciana łza spłynęła po jego policzku, skapując z brody.
Usłyszał pukanie do drzwi.
Pospiesznie otarł policzki i pociągnął nosem, odwracając się przodem w stronę wejścia. Zza drzwi wychylił się Zawisza. Chciał coś powiedzieć, jednak kiedy zobaczył twarz księcia, popatrzył nań badawczo. Widział nieco zaczerwienione oczy i niedbale starte łzy z policzków. Postanowił jednak nie pytać.
- Król chce cię widzieć. - oznajmił mu Styles, który spotkał władcę po drodze do swojej komnaty. Popatrzył jeszcze raz na twarz Louisa, mając ochotę zagarnąć go w ramiona i nigdy nie wypuszczać. Odgonił od siebie tę myśl. Szatyn tylko skinął głową, nie chcąc odzywać się, bowiem wiedział, że wtedy głos mógłby mu się niebezpiecznie zachwiać.
696969
Hejka!
Dzisiaj odrobinę krótszy, ale mam nadzieję, że jakością nie odbiega od reszty ;)
Yours,
LARloveRY
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top