Capitulum quintus

Książę schodził schodami, tak samo jak rano, kierując się do jadalni, tym razem na obiad. Kiedy przekroczył próg pomieszczenia, doznał niemałego zdziwienia, bowiem do stołu przystawione było jeszcze jedno zdobione krzesło, na którym siedział Harry, zabawiający jego siostry i rodziców.

- Nigdy wcześniej żaden gość z nami nie jadał. - oznajmił Louis z zaskoczeniem i ciekawością.

- Widzisz, Zawisza jest jednak tego godny. - odparł nieskromnie król. Szatyn skinął głową i zaczął nakładać sobie jedzenia. Na chwilę zapadła cisza przerywana jedynie odgłosem sztućców uderzających o porcelanę.

- Czy komnata jest w porządku? - zadał pytanie książę, kiedy przełknął kęs pieczeni.

- Tak, książę. Jest idealna. - odpowiedział Harry, kiedy przeżuł jedzenie, aby nie wyjść na hołotę nieznającą manier. Niebieskooki skinął głową. Zapadła chwila przyjemnej ciszy, która jednak została przerwana przez rycerza. - Pięknie tutaj macie. Urządzone ze stylem. - powiedział z aprobatą.

- Och, to komplementy dla mojej żony. - odpowiedział z uśmiechem Mark, patrząc czule na królową.

- Macie tu tyle pomieszczeń, że można się zgubić. Na obiad wyszedłem specjalnie pół godziny przed czasem, w razie, gdybym pomylił drogę. - zaśmiał się serdecznie Styles, nieco żartując z sytuacji, a razem z nim reszta stołu. Louis jedynie uśmiechnął się lekko.

- Och, to skoro to taki labirynt, to może Louis cię oprowadzi po posiłku? Będziecie mieli sposobność do porozmawiania o sporcie i innych doczesnych sprawach. - zaproponował król, patrząc to na swojego syna, to na gościa.

- Bardzo chętnie, jednak nie chcę nadużywać... - zaczął Harry, jednak szatyn mu przerwał, co może nie było najgrzeczniejsze, ale był księciem, prawda?

- Nie ma problemu. - powiedział Louis, posyłając małe uśmiechy w stronę ojca jak i Zawiszy. Twarzy rycerza rozpromieniała, a w oczach błysnęła jakaś iskierka.

- W takim razie, będę zaszczycony. - odpowiedział brunet, patrząc wprost na księcia. Patrzyli sobie chwilę w oczy, jednak Louis nieco skulił się w sobie pod intensywnym wzrokiem Zawiszy, więc spuścił wzrok na talerz. Czuł jeszcze przez chwilę na sobie jego wzrok, jednak później rycerz najwyraźniej zajął się swoim talerzem. Zapadła przyjemna cisza, kiedy to każdy delektował się pyszną pieczenią.

Księciowi zrobiło się za ciepło w pewnym momencie, toteż odpiął jeden guzik koszuli, chcąc jakoś sobie ulżyć. Nie robił przy tym jakiegoś show, czy nie wiadomo czego, jednak znowu poczuł to lustrujące spojrzenie zielonych tęczówek na sobie. Jego policzki pokrył lekki róż, bo nawet jeśli był księciem, to nikt nigdy nie przeszywał go tak natarczywym spojrzeniem jak Harry. Chrząknął, aby ukryć swoje rumieńce, nie podnosząc ani razu wzroku na Zawiszę.

Kiedy wszyscy wstali od stołu, Louis podszedł na chwilę do Zawiszy, oznajmiając mu:

- Przyjdę pod twoją komnatę za pół godziny. - kiedy otrzymał skinięcie głową, oddalił się do swojej sypialni.

::::::::::

Równo trzydzieści minut później, do drzwi komnaty rycerza, zapukał książę. Zawisza otworzył mu drzwi z lekkim uśmieszkiem.

- Według ciebie, książę, można ustawiać zegarek. - skomentował Styles, przekraczając próg pomieszczenia. Rycerz zlustrował Louisa wzrokiem.

Jawnie zlustrował wzrokiem.

Tomlinson postanowił się nad tym nie zastanawiać i zignorować dziwne zachowanie gościa.

- Punktualność jest znacznikiem szacunku, Zawiszo. Nie ma również niczego bardziej wartościowego od czasu. - odpowiedział po chwili niebieskooki.

- Myślę, że wywody filozoficzne możemy zostawić na później, jednak jestem podziw twojej inteligencji. - rzekł rycerz, patrząc na niego z aprobatą.

- Odpowiedziałbym tym samym, jednak nie dałeś mi sposobności do wysłuchania twojego wywodu. - odrzekł Louis i zaczęli iść korytarzem na piętrze, mijając kolejne drzwi do poszczególnych komnat.

- Ja nie jestem mocny słowem, ale czynem. - powiedział po chwili namysłu Zawisza, spoglądając przelotnie na towarzysza.

- I to się liczy w osobowości rycerza. Nie dziwię się twojej sławie. - przytaknął książę.

- Jednakże ani słowem ani czynem nie grzeszysz, książę. To dopiero sztuka. - Harry naprowadził nieco temat na rycerską przeszłość szatyna. Niemal poczuł, jak temu spinają się wszystkie mięśnie. Niebieskooki jednak, nie zamierzał drążyć tematu, sprytnie unikając go.

- Mów mi Louis. Z tego co wiem, to jeszcze trochę czasu spędzimy w swoim towarzystwie, a mi dość tych tytułów. - zwrócił się w jego stronę, udając, że poprzedni temat nie miał miejsca.

- To zaszczyt, ksią-Louis. Ja też wolę nazwę imienną niż dziwny przydomek, który miałby się kojarzyć z szubienicą. „Zawisza" kto to wymyślił? - pomyślał na głos rycerz. - Po prostu Harry. - zaśmiał się pogodnie brunet, ściskając wystawioną dłoń księcia. Zielonooki nieco spiął się na lekkie mrowienie w miejscu, gdzie jego skóra spotkała się ze skórą Louisa. Szatyn najwyraźniej też to poczuł, bowiem szybko zabrał swoją dłoń. Brunet uśmiechnął się pod nosem.

- Teraz proponuję zejść na parter, bo na tym piętrze są tylko komnaty sypialne. - powiedział książę, chrząkając pod koniec, aby ukryć delikatny róż na policzkach. Harry pomyślał, że to urocze, jednocześnie będąc zadowolonym z tego, że to przez niego. Styles skinął na propozycję Louisa, więc zeszli schodami w dół, piętro niżej.

Niebieskooki pokazywał Zawiszy niemal każde pomieszczenie, począwszy od jadalni (którą brunet już zdążył nawiedzić wcześniej) przez kuchnię i salę balową, aż po gabinet króla, gdzie szatyn również wprowadził Harry'ego, który chyba milion razy kłaniał się władcy.

Następnie wyszli do ogrodów zamkowych. Po obejściu chyba wszystkich ścieżek i ścieżynek, wkroczyli do stajni. Już na wejściu do ich uszu wesołe rżenie wierzchowca książęcego. Szatyn nieświadomie uśmiechnął się na ten dźwięk, spiesząc do boksu. Zawisza przyglądał mu się z myślą, że on chciałby kiedyś wywołać taki uśmiech na twarzy Louisa. Pokręcił jedynie głową na te myśli, po czym podszedł do księcia, który już troskliwie głaskał koński łeb.

- Śmiem twierdzić, że to twój koń. - oznajmił Zawisza, patrząc na siwe ubarwienie wałacha. Otrzymał jedynie spojrzenie mówiące „Serio? Ty to jeszcze kwestionowałeś?" Zaśmiał się pogodnie.

- A ja nie wątpię w to, iż ten obok to twój. - odezwał się szatyn, nie odrywając dłoni od sierści zwierzęcia. Zawisza pokiwał głową.

- Jak się zowie? - zapytał Harry, wkładając dłonie w przednie kieszenie spodni.

- Angelus Custos. - westchnął książę, patrząc z miłością na wierzchowca.

- No tak, mogłem się spodziewać jakiegoś wykwintnego imienia. Czy to imię ma jakieś znaczenie? - zapytał zielonooki, na pierwsze zdanie przewracając oczyma.

- Na początku było to zwykłe imię, które było dopasowane z innymi źrebakami od tego samego ogiera. Jest jeszcze Angelus Raphael, Michaleangelo i Gabriel. - oznajmił szatyn, na chwilę robiąc pauzę, a patrząc w spokojne oczy pupila. - Jednak tak, potem okazało się, że imię jest jak najbardziej trafne. - ponownie westchnął. Znowu czuł ten intensywny wzrok Zawiszy na sobie.

Popatrzył na twarz Harry'ego, który miał minę, jakby chciał wiedzieć więcej na ten temat, jednak książę tylko spuścił głowę, kręcąc nią przecząco. Nie zamierzał się dzielić tą historią. Brunet był mało zadowolony, jednak uszanował prywatność Louisa. Niebieskooki powędrował wzrokiem na karego konia obok.

- A twój? Jakie ma imię? - zapytał Tomlinson, powracając wzrokiem do zielonych tęczówek. Ten nieco zmieszał się i podrapał po karku.

- Uhh... - zawahał się przez moment. - ...Puszek. - powiedział w końcu cicho, jednak muzyczne ucho księcia usłyszało to burknięcie. Szatyn popatrzył przez chwilę na niego, jakby spodziewając się, że to żart, jednak nie widząc oznak rozbawienia na twarzy rycerza, sam niemal wybuchnął śmiechem.

- Przecież on nawet nie jest puszysty. - zwrócił uwagę niebieskooki, kiedy opanował swój oddech.

- W zimie jest. - odparł buntowniczo Zawisza.

- Jak każdy koń, zmienia sierść. - Louis popatrzył na niego z politowaniem.

- Ach, czepiasz się. - żachnął się Harry i podszedł do swojego konia i tym razem zdawał się mówić do zwierzęcia. - No chodź tu, Puszku, nie słuchaj go. On się nie zna, a za dnia pewnie zajada się koniną. Bee, książę, prawda? - brunet toczył dialog (monolog) z koniem, który zaczął wyrywać swój łeb z jego długich ramion.

- Dla twojej wiadomości nigdy nie miałem koniny w ustach. - Louis poniósł brew na rycerza. - I nie zamierzam.

- Oj tam, szczegóły.

696969
Hejka!

Turururu...

Bardzo powoli rozkręcamy Larry'ego😏

Yours,
LARloveRY

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top