♔ 6

Yusheng nie tylko zakazał mi wychodzić z komnaty, ale najwidoczniej innym również zabronił mnie odwiedzać. Przyglądałem się, jak słońce porusza się po niebie, chyląc się ku horyzontowi, a następnie leniwie chowa się za pałacowymi murami. Błękitne niebo wpierw stało się różowo-pomarańczowe, by finalnie przybrać barwę granatu. Zaczęło przypominać moją szatę, w którą ubrał mnie nadzorca na dzisiejszą uroczystość.

Sying również nie raczył przyjść do mnie, od kiedy drzwi zatrzasnęły się za plecami jego króla. Zapewne pilnował, aby wszystkie dziewczęta w haremie położyły się do snu, a ja tkwiłem tutaj sam, zamknięty oraz głodny. Jednak nie zamierzałem dawać Yushengowi satysfakcji i próbować się stąd wydostać. Nie zamierzałem bezowocnie usiłować otworzyć drzwi lub prosić o jedzenie. Jeśli chciał zagłodzić mnie na śmierć, zamierzałem umrzeć, byleby nie prosić go o łaskę. Śmierć była lepsza niż okazanie skruchy.

Prawie podskoczyłem, gdy zupełnie nagle dobiegł mnie dźwięk otwierania drzwi. Odwróciłem głowę od obsypanego gwiazdami nieba, które podziwiałem zza krat, i zerknąłem prosto na nadzorcę, któremu gwardziści właśnie otworzyli drzwi. W dłoniach niósł tacę pełną parującego jedzenia, którego zapach boleśnie wykręcił mój żołądek, a w ustach zaczęła gromadzić się ślina. Przełknąłem ją i próbowałem zachowywać się obojętnie, udając, że wcale nie ucieszył mnie widok jego twarzy oraz wymarzonego posiłku.

– Zapewne jesteś głodny – stwierdził Sying, ustawiając tacę na niewielkim, niskim stoliku. Zaczął wykładać na niego liczne miseczki z jedzeniem, ani razu na mnie nie patrząc. Najwidoczniej nie tylko król był na mnie zły.

Nie odezwałem się do nadzorcy. Podszedłem do stolika nieśpiesznym krokiem, a następnie opadłem na poduszkę, posłusznie czekając, aż mój cały posiłek zostanie ułożony na blacie. Przyjrzałem się parującej misce z zupą, w której pływały kawałki mięsa, następnie omiotłem wzrokiem kilka miseczek z marynowanymi warzywami i ryżem, ale w pierwszej kolejności sięgnąłem po wodę, by wypić ją duszkiem. Wyschnięte gardło w końcu otuliła przynosząca ukojenie wilgoć, aż miałem ochotę westchnąć z ulgi. Oczywiście nie zrobiłem tego, by nie pokazywać, ile te kilka łyków wody dla mnie znaczyło.

Podniosłem srebrną łyżkę, ułożyłem ją wygodnie w dłoni i zanurzyłem w zupie. Odmuchałem ją, zanim wsunąłem pierwszą porcję do ust. Przez tę niewielką ilość jedzenia mój żołądek ścisnął się jeszcze mocniej, domagając się więcej. Najchętniej rzuciłbym się na wszystko, bez opamiętania wypełniając usta mieszanką warzyw, ryżu, mięsa i bulionu. Drugą łyżkę zupy nabrałem z większym entuzjazmem, a gdy tylko ją przełknąłem, nabrałem sporą porcję ryżu, by szybciej napełnić pusty brzuch.

Nadzorca przyglądał się mi, na szczęście nie komentując ani słowem mojego apetytu, nad którym coraz ciężej było mi zapanować. Jedynie dolał wody do pustej czarki i milczał, obserwując każdą łyżkę jedzenia znikającą w moich ustach. Przerwał ciszę, dopiero kiedy przeżułem kawałek wyłowiony z zupy i odłożyłem łyżkę, by popić ją kolejną porcją wody.

– Przepraszam – szepnął, wbijając spojrzenie w podłogę.

– To ja powinienem przeprosić – odpowiedziałem, odkładając naczynie, i przez chwilę jedynie przyglądałem się nadzorcy, czując, jak jedzenie układa mi się w żołądku. – Sprawiam ci pełno kłopotów. Mam nadzieję, że nie dosięgnęła cię złość twojego króla.

– Nie, nie zostałem ukarany.

Uśmiechnąłem się delikatnie, mimo wszystko ciesząc się, że nie przyszło Syingowi zapłacić za mój opór. W końcu to na jego barkach spoczywał obowiązek „wychowania" mnie, bym potrafił zachowywać się, jak na nałożnika przystało. Nadzorca jednak nie był w stanie widzieć mojego uśmiechu, ponieważ wbił spojrzenie w podłogę. Postanowiłem nie przejmować się jego zdystansowaniem i wrócić do jedzenia, jednak gdy sięgnąłem po łyżkę, nie byłem w stanie utrzymać jej w dłoni. Moje palce były pozbawione czucia. Z całych sił próbowałem zapanować nad nimi i zmusić je do utrzymania sztućca, jednak one robiły zupełnie, co chciały. Potrzebowałem chwili, by zrozumieć, że wcześniejsze przeprosiny Syinga oraz nietypowe zachowanie mojego ciała były ze sobą powiązane.

– Co się dzieje? – zapytałem, podnosząc wzrok na nadzorcę. On również w końcu na mnie spojrzał, a jego oczy były przepełnione żalem.

– Król dziś w nocy wzywa cię do swojej alkowy – odpowiedział głosem wypranym z emocji. – Kazał mi przekazać, że właśnie pozbawił cię kolców, a teraz ty masz udowodnić mu, że przetrwasz huragan. Powiedział, że będziesz wiedział, o co chodzi.

– Nie! – krzyknąłem, podrywając się z poduszki, jednak to był błąd. Przez nagły ruch cały obraz zaczął się kołysać, przez co straciłem równowagę i prawdopodobnie bym upadł, gdyby ramię Syinga nie podparło mnie w ostatniej chwili. – Nie! Nie zgadzam się! Co mi podałeś?! Jak śmiesz?!

– Wykonuję jedynie rozkazy króla – odpowiedział, usadzając mnie na łóżku, a następnie spojrzał w stronę wyjścia z mojej komnaty. – Wejść! – zawołał.

Nie minęła sekunda, gdy drzwi się otworzyły, a do środka weszły cztery służące oraz dwójka gwardzistów. Wszyscy tylko czekali na wezwanie, by pomóc swojemu barbarzyńskiemu władcy zbrukać moje ciało.

– Nie zgadzam się – wydukałem, czując, że coraz trudniej jest mi panować nad własnym ciałem. Teraz nawet siedzenie prosto było dla mnie zbyt trudne.

– Mówiłem ci, że nie masz wyboru. Jesteś nałożnikiem i służenie królowi swoim ciałem, to twój obowiązek i najwyższy zaszczyt, którego możesz dostąpić.

– Nie...

– Proszę, nie utrudniaj mi tego – szepnął i puścił mnie, cofając się o dwa kroki. – Zabierzcie go do łaźni, kąpiel już na niego czeka.

Zaufałem nadzorcy i to był mój błąd. Bezrefleksyjnie zjadłem przyniesione przez niego jedzenie, zupełnie nie spodziewając się tak brudnego zagrania ze strony Yushenga. Najwidoczniej ich obrzydliwy, barbarzyński król nie miał sumienia ani honoru, będąc gotowym do tak brudnych zagrań.

Dwójka gwardzistów chwyciła mnie mocno za ramiona, by wywlec mnie z komnaty. Nie przejmowali się, iż ledwo trzymałem się na nogach, które z każdym krokiem plątały się coraz bardziej, gdy narkotyk rozprzestrzeniał się po moim ciele. Nie zwracali też uwagi na moje łzy bezsilności, których nie potrafiłem powstrzymać. To już nie miało znaczenia. Mogłem całkowicie się upokorzyć, ponieważ spędzenie nocy z królem Daiyu było dla mnie gorsze niż śmierć. Już nigdy nie będę godny, by wrócić do mojej ojczyzny, by zasiąść na tronie, by spojrzeć rodzinie i poddanym w oczy. Zapewne ostatecznie umrę w tym piekle na ziemi jako Lan. Jako nałożnik, a nie jako książę koronny Beatie.

W łaźni naprawdę wszystko było już przyszykowane. Największy z basenów był wypełniony wodą, na której powierzchni pływały liczne płatki kwiatów. W pomieszczeniu unosił się słodki zapach olejków oraz wilgoć i para, które osiadały na moim ciele oraz w płucach. Gwardziści wciąż mnie przytrzymywali, gdy Sying z pomocą dwóch kobiet zaczął mnie rozbierać. Zostałem pozbawiony granatowej szaty, wyciągnięto również wszystkie ozdoby z moich włosów, które opadły luzem na plecy.

– Ja już się nim zajmę – powiedział nadzorca, przejmując mnie od gwardzistów.

Objął moje wiotkie ciało i zaczął wchodzić ze mną do basenu pełnego wody. Zupełnie nie przejmował się tym, że moczył swoje ubrania. Uklęknął w wodzie tuż przy mnie i zaczął oczyszczać moje ciało, cały czas przytrzymując mnie, abym nie usunął się pod wodę i nie utopił. Teraz ta wizja zdawała się pięknym marzeniem. Kobiety zajęły się myciem moich włosów i oczyszczaniem twarzy z makijażu. Każdą umytą kończynę nacierały olejkami, aby była miękka oraz gładka. Natarto nimi również miejsce, którym miałem połączyć się z ich królem, odzierając mnie z resztek godności. Co chwilę obmywano moje policzki z łez, które nieustanie płynęły.

Tylko nad nimi miałem kontrolę i nie zamierzałem się powstrzymywać. Kiedy próbowałem poruszyć ręką lub nogą, kończyny słuchały mnie ze znacznym opóźnieniem, do tego robiły to bardzo operonie oraz niezgrabnie. Nawet gdy używałem całej siły, by wyrwać się z uścisku Syinga, moje starania nie były nawet dla niego wyzwaniem. Czułem się, jakby moje ciało zostało wrzucone w sam środek sztormu – nie miałem szans zwalczyć silnych, wielkich fal, które miotały moim ciałem we wszystkie strony. Tonąłem, niestety jedynie w przenośni.

– Przestańcie – łkałem co chwilę, jednak moje słowa odbijały się samotnie od zimnych ścian łaźni. – Proszę, przestańcie.

Nie mieli dla mnie litości. Zdawało się, iż mój głos nie docierał do ich uszu. Każdy był całkowicie skupiony na swoim zadaniu, by jak najlepiej naszykować mnie na pierwszą noc w alkowie. To było dla nich normalne, dla nich byłem kolejnym nałożnikiem, niewolnikiem, zabawką ich władcy. Ratunek nie nadszedł, czekało mnie coś gorszego od śmierci.

– Wytrzyjcie go – polecił Sying, w końcu mnie puszczając i wychodząc z baseniku.

Dwójka gwardzistów pomogła kobietom wyciągnąć mnie z wody, a ich palce mocno zaciskały się na moich ramionach, gdy byłem osuszany. Kątem oka widziałem, jak Sying również się rozbiera, by założyć na siebie suche, wcześniej naszykowane szaty. Na mnie narzucono jedynie kremową, prostą szatę, w której miałem wrócić do mojej komnaty, zanim z powrotem uczynią ze mnie ozdobę.

Gdy byłem wleczony korytarzami, wciąż płacząc i powtarzając, żeby zostawiono mnie w spokoju, wzbudzałem zainteresowanie mijanej służby oraz nałożnic, które siedziały w swoich posłaniach. Sying warknął na nie, że mają iść spać, a nie plotkować o głupotach, kiedy równo z przytrzymującymi mnie gwardzistami pokonywał schody na piętro. Na ich szczycie stał Huan. To był pierwszy raz, kiedy jego widok nie wywołał we mnie wściekłości i obrzydzenia. Spojrzałem nałożnikowi prosto w oczy.

– Pomóż mi – załkałem. – Nie chcę tego.

Spodziewałem się, że zobaczę triumfalny uśmiech na jego twarzy, który wywołał widok mojego cierpienia i proszenie go o pomoc. Nie zdziwiłoby mnie, gdybym został przez niego wyzwany i ukąszony złośliwymi słowami. On jednak odwrócił ode mnie wzrok, jakby nie chciał widzieć rozpaczy w moich oczach, z których wciąż wypływały świeże łzy.

Nikt mi nie pomógł, bo wszyscy uważali, że barbarzyńskie praktyki ich króla są czymś normalnym, o czym utwierdziły mnie słowa jednej ze służących, gdy usadzono mnie tuż przed toaletką w mojej komnacie.

– Przestań w końcu płakać – skarciła mnie i już nie wiedziałem, który raz wytarła moje łzy. – Pójście do alkowy to zaszczyt. Powinieneś się cieszyć. Musimy zrobić ci okłady na oczy i nos, żeby nie były takie czerwone, ale to będzie mijało się z celem, jeśli nie przestaniesz płakać.

Nie odpowiedziałem jej, wiedząc, że wszelka dyskusja byłaby płonna. Jednak posłuchałem się kobiety i przestałem płakać. Nie dlatego, iż uważałem, że noc z ich królem jest zaszczytem. Po prostu zrozumiałem, że nikt się nade mną nie ulituje. Nie zamierzałem dłużej być żałosny. Postanowiłem znieść to z obojętnością, aby nie pokazywać innym, iż moją nade mną przewagę. Byłem księciem koronnym, nie zamierzałem dać się złamać. Miałem zamiar przetrwać huragan i wyhodować nowe kolce, o wiele dłuższe i ostrzejsze od poprzednich, które przyniosą Yushengowi boleśniejszą śmierć, niż mógłby sobie wyobrazić.

Nie przyglądałem się mojemu odbiciu w lustrze. Nie chciałem widzieć, jak służące szykują mnie na spędzenie nocy w alkowie. Czułem, jak starannie czeszą mi włosy, jak je upinają, jak wplatają w nie liczne ozdoby. Wbiłem spojrzenie w moje dłonie ułożone na udach i skupiałem całą uwagę na próbach odzyskania pełnej sprawności w palcach. Jednak z każdą mijającą minutą czułem się jedynie coraz gorzej. Właśnie dlatego z opóźnieniem do mojego umysłu dotarł ból w uszach. Skrzywiłem się, czując, jak pulsują ciepłem, i pierwszy raz od powrotu z łaźni spojrzałem na swoje odbicie. Zmrużyłem oczy przez rażące mnie światło świec i nawiązałem krótki kontakt wzrokowy sam ze sobą, dostrzegając, że moje źrenice są nienaturalnie duże, jakbym był dzikim zwierzęciem kryjącym się w ciemności. Szybko jednak moją uwagę przyciągnęły dwa cieniutkie, złote łańcuszki wiszące po obydwu stronach mojej twarzy. Przebili mi uszy, by móc wepchnąć w nie kolejne ozdoby. To było nie do pomyślenia, żeby mężczyzna z Beatie nosił coś takiego. Chciałem zacisnąć dłoń w pięść ze wściekłości, ale i to przychodziło mi z trudem.

– Pośpieszcie się, nie chcę, żeby król musiał na niego czekać – odezwał się cicho Sying, przyglądając się z drugiego końca komnaty, jak służące nakładają mi makijaż.

– Już kończymy – odpowiedziała najstarsza i najprawdopodobniej najwyższa rangą z nich. To właśnie ona pouczała mnie wcześniej. – Ciężko jest zakryć zaczerwienienia po płaczu.

– Nałóżcie mu więcej różu na policzki oraz usta, wtedy zaczerwienienia nie będą się tak odznaczały.

– Oczywiście.

– Lan – nadzorca zwrócił się do mnie. – Pamiętasz o wszystkim, czego cię uczyłem? Zapanuj nad swoim nieokrzesanym językiem, błagam cię. Cierpliwość króla ma swoje granice i są one o wiele cieńsze niż moje.

Nie odpowiedziałem mu. Nie zamierzałem być posłuszny jego królowi. Mógł złamać moje ciało, ale nigdy nie złamie mojego umysłu. Zamierzałem kąsać go słowami, aż na jego skórze pojawią się fizyczne rany. Choćbym miał przypłacić za to życiem. Choćby moja kara miała być gorsza od śmierci. Choćby cały świat miał przez to zalać się moją krwią. Nie zamierzałem się poddawać.

Gdy makijaż był już gotowy, podniesiono mnie z siedzenia i przy pomocy Syinga oraz dwóch gwardzistów ubrano w szatę, którą szwaczka uszyła specjalnie na moją pierwszą noc w alkowie. Była biała i miała złote obszycia. Wyglądała, jakby ktoś najszczersze złoto przemienił w pył i obsypał nimi świeży śnieg, który ułożył się na ziemi w słoneczny dzień. Cały wyglądałem niczym ucieleśnienie bóstwa, które zstąpiło z niebios, gotowe, by go czcić. Biel ubrania przypominała mi o mojej czystości i o tym, że dzisiejszej nocy zostanę jej pozbawiony. Nie udało mi się zapanować nad jedną łzą, która przecięła mój policzek, kiedy byłem z powrotem prowadzony do schodów. Sying pośpiesznie wytarł ją swoim rękawem, sprawnie unikając nawiązania ze mną kontaktu wzrokowego, jakby wiedział, że w moim spojrzeniu odnajdzie jedynie ból i nienawiść.

Dziewczęta w posłaniach wciąż nie spały, widocznie czekając, by móc mnie zobaczyć. Kiedy gwardziści właściwie znosili mnie po stopniach, całe pomieszczenie wypełniły liczne szepty i westchnienia przepełnione zazdrością. Przez wciąż falujący obraz korytarze prowadzące do alkowy zdawały się dzisiaj prawdziwym labiryntem. Sam nie wiedziałem, czy skręcamy w lewo, czy w prawo. Nie wiedziałem, gdzie jest góra a gdzie dół, gdzie zaczyna i kończy się moje ciało. Narkotyk najwidoczniej wcale nie słabł, wciąż upośledzając mój umysł, chociaż przez długie siedzenie odniosłem wrażenie, że odzyskałem odrobinę kontroli nad ciałem.

Gdy zatrzymaliśmy się przed drzwiami do alkowy, czułem się martwy w środku. Umarłem i właśnie przekraczałem próg najprawdziwszego piekła, gdzie będę cierpiał bez końca przez całą wieczność. Komnata zdawała się pusta, przesunąłem po niej wzrokiem, ale znowu znalazłem się na morzu, na którym panował sztorm. Łoże okryte czerwoną pościelą i osłonięte białym baldachimem zlewało się z podłogą i ozdobnymi ścianami. Równie białe firanki albo unosiły się na wietrze wpadającym do komnaty z zewnątrz, albo poruszały się jedynie w mojej głowie.

Sying pomógł mi klęknąć na podłodze na samym środku komnaty, ułożył moje ręce na udach okrytych białym materiałem, a następnie ostatni raz upewnił się, że twarzy nie naznaczyły świeże łzy, nim wstał i po prostu odszedł. Bez żadnych skrupułów zostawił mnie w paszczy tygrysa. Czekałem, aż odgryzie mi głowę i pozwoli umrzeć, ale ten tygrys lubił bawić się swoją ofiarą, zanim ją pożre.

Minęła chwila lub cała wieczność nim tuż przede mną zamajaczył czerwony materiał i wystające spod niego materiałowe buty. Zacząłem się im przyglądać, zastanawiając się, czy są prawdziwe, czy stworzyła je jedynie moja wyobraźnia. W końcu poczułem czyjś dotyk na podbródku, a moja twarz została uniesiona. Zamknąłem oczy przez rażące światło świec.

– Spójrz na mnie. – To słowa zabrzmiały znajomo. Głos, który je wypowiadał również był znajomy.

– Wolę wydłubać sobie oczy, niż na ciebie patrzeć – odpowiedziałem Yushengowi.

– Nie chcesz na mnie patrzeć, bo wiesz, że przegrałeś? – zapytał. – Dopiero to do ciebie dotarło? Jednak przegrałeś z chwilą, w której przekroczyłeś granicę mojego królestwa.

– A do ciebie nadal nie dociera? – Otworzyłem oczy, zmuszając się, by wśród rozmytych smug światła dostrzec przyglądającą mi się z góry twarz Yushenga. – Uważasz mnie za różę, ale prawdą jest, że jestem górą obrośniętą kwiatami. Żaden huragan nie pokona góry.

– Śmiałe słowa, jak na kogoś, kto nie jest w stanie ustać o własnych siłach.

– To ty przegrałeś, bo boisz się zmierzyć ze mną bez podstępów i nieczystych zagrań.

Yusheng kucnął przede mną, wciąż przytrzymując mój podbródek, by mieć pewność, że będę wpatrywał się prosto w jego oczy. Teraz nasze twarze były prawie na identycznej wysokości. Jego spojrzenie zaczęło badać mnie uważnie, przyglądając się pomalowanej twarzy oraz wszystkim ozdobom, które ją okalały.

– W jednym masz rację – odezwał się, nawiązując ze mną kontakt wzrokowy, chociaż nie byłem w stanie widzieć go w pełni wyraźnie. – Porównywanie cię do jednej róży było błędem. Twojej urodzie nie dorównują tysiące kwiatów. Śmiem twierdzić, że nawet jakby zebrać wszystkie kwiaty z całego świata zwiędłyby ze wstydu przy tobie.

– Kto by się spodziewał, że obrzydliwy barbarzyńca potrafi tak pięknie mówić? – prychnąłem.

– Jestem dla ciebie obrzydliwym barbarzyńcą?

– Całe twoje królestwo jest obrzydliwe i barbarzyńskie. Dlatego wybiję was wszystkich, zaczynając do ciebie.

Kąciki ust Yushenga się uniosły.

Czy on się uśmiechnął? Czy naprawdę bawiły go moje groźby? Czy uważał mnie za niegroźnego?

– Twe słowa są niczym deszcz strzał – stwierdził, wciąż się uśmiechając. – Jednak atakujesz mnie nimi, ponieważ tak naprawdę jesteś bezbronny. Czyż nie?

Nie czekał na moją odpowiedź, pociągnął mnie za podbródek, by móc wpić się w moje wargi. Jego pocałunek nie był tak zwierzęcy, jak poprzednie, jednak wciąż był obrzydliwie mokry. Skrzywiłem się i spróbowałem cofnąć głowę, jednak nie byłem w stanie. Właśnie dlatego postanowiłem odepchnąć Yushenga rękami, niestety to był jeszcze groszy pomysł. Gdy tylko przestałem się nimi podpierać, straciłem resztki równowagi, którą i tak ledwo utrzymywałem przez ten cały czas. Moje ciało runęło prosto w objęcia znienawidzonego mężczyzny.

– Setki róż, ale żadna z nich nie ma kolców – szepnął prosto w moją twarz, wciąż będąc tak blisko, że czułem, jak muska wargami moje wargi przy każdym słowie.

– Zerwij je wszystkie, jeśli chcesz – odpowiedziałem, próbując się od niego odsunąć, ale Yusheng również postanowił klęknąć na ziemi, aby móc przycisnąć mnie bliżej siebie. Ciasno trzymał mnie w objęciach, czułem to, chociaż moje ciało wciąż pozostawało pod wpływem narkotyku. – Jednak góry nie zerwiesz, góry nie złamiesz, choćbyś spalił wszystko, co na niej żyje.

– To niesamowite – stwierdził z uśmiechem. – Twoje ciało jest całkowicie mi poddane, ale wciąż nie okazujesz ani odrobiny skruchy. A myślałem, że wyniesiesz z tego lekcję, Lan. Chyba że wolisz, żebym nazywał cię Iain? Jestem królem, można mi wszystko, rozumiesz? Mogę zrobić z tobą, co tylko będę chciał i nikt mi nie zabroni, bo jesteś moją własnością. Należysz do mnie. Dlatego błagaj. Błagaj mnie o wybaczenie. Po to cię tutaj dzisiaj wezwałem.

– Nie będę błagał. Ani teraz, ani nigdy. Możesz wziąć sobie moje ciało i sprawić, że przez chwilę będzie należało do ciebie, ale ja nigdy nie będę do ciebie należał.

– Więc ulegniesz, gdy wezwę cię tu za cztery dni?

– Czyż nie wyraziłem się jasno? Pozbawiłeś mnie kontroli nad własnym ciałem i tylko w ten sposób je dostaniesz. Weź je sobie nawet dzisiaj, bo w inny sposób go nie dostaniesz.

Uśmiech Yushenga w końcu zniknął. Wciąż wpatrywał się prosto w moje oczy, a ja wpatrywałem się w jego. Zamilkliśmy i dopiero wtedy poczułem, że na języku układa mi się metaliczny, kwaśny posmak. Zignorowałem go jednak, uznając, iż jest to jeden ze skutków zażycia narkotyku.

Czekałem na mój wyrok. Czekałem, aż moje ciało zostanie zbrukane, nie wiedząc, jak mam to udźwignąć, gdy już się stanie. Jednak teraz nie potrafiłem myśleć o konsekwencjach, albo nie chciałem tego robić. Marzyłem jedynie o tym, by jak najszybciej mieć to piekło za sobą, bym już mógł przestać się bać tego, czego najwidoczniej nie uniknę. Niech już to się stanie, niech już moja nadzieja umrze, niech umrę ja i cały świat wraz ze mną. Bylebym nie musiał dłużej próbować walczyć, będąc całkowicie bezsilnym.

– Zrób to – szepnąłem, a wraz z tym słowem znowu łzy zebrały się w moich oczach. – Nie tego chcesz?

– Nie – odpowiedział. – Nie sprawiłoby mi to przyjemności. Chcę posiąść ciebie, a nie twoje bezwładne ciało. Każę Syingowi zabrać cię z powrotem do twojej...

Urwał, przerywając nasz kontakt wzrokowy. Teraz utkwił spojrzenie w czymś niżej i zdawał się przerażony tym, co tam zobaczył.

– Otwórz usta – rozkazał, jednak nie czekał, aż sam to zrobię. Sięgnął dłonią do moich warg, by zmusić mnie do rozchylenia ich. – Szerzej! – krzyknął, boleśnie ściskając moją szczękę i zadzierając ją do góry w stronę światła. Nie rozumiałem, co się dzieje, i nie mogłem o to zapytać, jednak otrzymałem odpowiedź bez zadawania pytania. – Masz krew w ustach. Zostałeś otruty... Musisz zwymiotować!

Yusheng działał szybciej, niż mój umysł przetwarzał nowe informacje. Zostałem pochylony, a palce Yushenga wsunęły się głęboko do moich ust, nacisnęły na język i podrażniły przełyk. Z moich oczu zaczęły wypływać łzy, a już chwilę później nasze szaty oraz dywan pokryła zawartość mojego żołądka, która w większości składała się z krwi.

– Sying! – Yusheng wrzasnął tak głośno, że aż zapiszczało mi w uszach. – Wezwij medyczkę! Już!

Przed oczami zrobiło mi się ciemno, ale nie byłem w stanie stwierdzić, czy straciłem wzrok, czy po prostu je zamknąłem.

– Musisz jeszcze zwymiotować – zwrócił się do mnie.

– Nie... – wykrztusiłem przez piekące gardło, czując w ustach smak krwi i kwasu.

– To nie było pytanie – warknął, z powrotem wpychając mi palce do ust, a mój organizm posłusznie wypluł z siebie kolejną porcję wymiocin z krwią.

– Panie, co się dzieje? – Usłyszałem obok siebie głos Syinga.

– Ktoś go otruł. Posłałeś po medyczkę?

– Oczywiście. Panie, jesteś cały w...

– Wiem! Biegnij ich pośpieszyć! – warknął i z powrotem zwrócił się do mnie. – Nie zasypiaj, słyszysz? Otwórz oczy, Iain.

Więc jednak je zamknąłem.

– Iain, otwórz oczy – powtórzył w moim ojczystym języku.

Aczkolwiek ja nie potrafiłem ich otworzyć. Nie byłem w stanie panować nad nimi, tak jak nie potrafiłem panować nad własnym ciałem. Na szczęście śmierć nie wydawała się w tym przypadku najgorszą możliwością. Przynajmniej byłbym z powrotem wolny.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top