♔ 5

Przyglądałem się mojemu odbiciu w lustrze, kiedy jedna z ulubionych służących Syinga zaplatała mi na włosach cieniutkie warkoczyki. Wplatała w nie liczne ozdoby, kamyki oraz perły, i prowadziła wzdłuż głowy do koka, którego upięła tuż nad karkiem. Przebiła go podłużną, srebrną szpilą z niewielkim kwiatem na końcu, a na koniec dołożyła kilka żywych kwiatów, zerwanych dzisiejszego ranka z ogrodu.

Wiedziałem, że szykuje się jakaś uroczystość w haremie, ale nie obchodziło mnie, co zamierzają świętować ci barbarzyńcy. Szczerze mówiąc, to nawet nie chciałem brać w tym udziału, ale nadzorca nie dawał mi wyboru, uparcie powtarzając, że jest to mój obowiązek. Zostałem przebrany za żywą ozdobę, by cieszyć oczy innych.

– Powinniśmy ci w końcu przebić uszy – westchnął Sying, materializując się za moimi plecami.

Oczywiście był z nami w komnacie przez ten cały czas, nie mógł zostawić mnie sam na sam z niewolnicą, z kobietą, z kimkolwiek. Skoro nie byłem okaleczony, stwarzałem dla niego dodatkowe niebezpieczeństwo, a przynajmniej on nieustannie to powtarzał od dnia, w którym naczelny królewski sekretarz powstrzymał go przed posłaniem mnie na zabieg.

– Nie zgadzam się – odpowiedziałem bezemocjonalnym głosem. – Mężczyźni w Beatie nie przebijają sobie uszu i nie noszą w nich ozdób.

– Dlaczego wciąż jesteś taki uparty? To nie Beatie. Jako nałożnik i własność króla Daiyu powinieneś przebić uszy, by nosić w nich ozdoby. Im masz więcej ozdób na sobie, tym więcej jesteś wart.

– Okropna filozofia.

– Uparty jak osioł. Właśnie tak powinniśmy cię nazwać. Osioł jednak pasuje do ciebie bardziej niż orchidea*.

(* imię Lan oznacza orchideę).

Nie skomentowałem w żaden sposób jego złośliwości. Służąca właśnie skończyła poprawiać mój makijaż, więc wstałem od toaletki, z ulgą prostując zesztywniałe plecy. Jeszcze nie przywykłem do tak długiego czesania oraz malowania. W Beatie związywałem włosy w prosty kok i nakładałem na niego książęcą koronę. O makijażu nawet nie myślałem. Teraz moja codzienność wyglądała inaczej, ale nie zamierzałem się do tego przyzwyczajać. W końcu planowałem uciec i zniszczyć to okropne królestwo za to, co mi zrobił jego władca. Porwanie księcia koronnego i próba uczynienia z niego królewskiej dziwki były niewybaczalne.

– Poprawisz mi wiązanie szaty? – zwróciłem się do Syinga. – Chyba się poluzowało.

Nadzorca od razu zapomniał o dokuczaniu mi i skupił się na zaciśnięciu materiału na moim ciele. W końcu miałem swoje szaty, uszyte na miarę przez zdolną szwaczkę, więc po odpowiednim związaniu, pasowały na mnie idealnie. Ta, którą nadzorca nakazał założyć na mnie dzisiaj, miała piękny granatowy odcień i liczne srebrne obszycia. Sprawiała wrażenie, jakby same gwiazdy ułożyły się na materiale, by mienić się z każdym moim ruchem. Podobała mi się bardziej, niż powinna mi się podobać. To nie był strój godny księcia, nie byłem ozdobą i nie powinienem tak wyglądać, a jednak lubiłem sposób, w jaki inni ludzie się mną zachwycali, gdy przechodziłem obok. Ich zazdrość i podziw łechtały moje ego, a moje ego lubiło być łechtane.

– Życie tutaj weszło ci w krew szybciej, niż się spodziewałem – zauważył nadzorca, gdy sprawnie poprawiał mi wiązanie szaty.

– To bez znaczenia, nie zabawię tutaj długo – odmruknąłem w odpowiedzi.

– Zależy, co rozumiesz przez słowo „długo". Jesteś tutaj dopiero dziesięć dni, a już masz większe przywileje niż większość nałożników. Ludzie mawiają, że król stracił dla ciebie głowę.

Dziesięć dni. Dla Syinga było to tylko dziesięć dni. Dla mnie aż dziesięć dni. To oznaczało, że zostały mi niecałe cztery dni na ucieczkę z tego piekła, ale nieważne, ile bym się nad tym głowił, nie wiedziałem, jak mógłbym to zrobić. Harem był najbezpieczniejszym miejscem w całym pałacu, co oznaczało, że nie tylko nie można było do niego wejść niepostrzeżenie, ale wyjść również się nie dało. Z tego, co udało mi się dowiedzieć przez ten czas, z haremu było tylko jedno wyjście, którego nieprzerwanie strzegli gwardziści. Nawet gdybym zdołał jakoś ich odciągnąć od drzwi, wciąż pozostawała dwójka strażników, która chodziła za mną krok w krok.

Przez to, że nie zostałem wytrzebiony, stwarzałem „zagrożenie" w haremie. Chociaż pierwotnie triumfowałem, iż moje ciało nie zostanie okaleczone, teraz wiedziałem, że miało to swoją cenę. Nie pozwalano mi być samemu nigdzie poza moją komnatę, której zakratowane okno wychodziło na wewnętrzny, haremowy ogród. Stamtąd również nie było ucieczki, jeśli nie było się ptakiem obdarzonym w skrzydła, który mógł się wzbić w niebo i odlecieć.

Służba haremowa mieszkała w haremie. Po posiłki służące wychodziły zawsze pod nadzorem Syinga i wracały z nim, niosąc liczne tace pełne parującego jedzenia. Pranie wykonywano na oddzielonej części ogrodu, gdzie schnęły liczne, wielobarwne i zdobione szaty. Nawet medyczka miała swoją komnatę w jego murach, aby w razie potrzeby nikt nie musiał opuszczać haremu, by się skonsultować lub zażyć lekarstwa.

– Jesteś gotowy? – Głos Syinga wyrwał mnie z zamyślenia. – Powinniśmy już iść, jeśli nie chcemy się spóźnić. Nałożnikowi nie wypada się spóźniać, zwłaszcza na uroczystość, w której będzie uczestniczył sam król.

Yusheng. Nie widziałem tego potwora, od kiedy kazał zamknąć mnie w swoim haremie, a samo wspomnienie o władcy tego parszywego miejsca wezbrało w moim wnętrzu falę wściekłości i nienawiści. Zacisnąłem dłonie w pięści i przygryzłem dolną wargę, pomalowaną różaną pomadą. Najchętniej poderżnąłbym mu gardło na oczach wszystkich nałożników, nie bacząc na konsekwencje.

– Tak, jestem gotowy – odpowiedziałem przez zęby, próbując zapanować nad silną potrzebą, by zacząć rzucać wszystkimi rzeczami po całej komnacie.

Nigdy nikogo nie nienawidziłem bardziej niż Yushenga.

Nadzorca przez chwilę przyglądał się mojej twarzy, jakby próbował rozgryźć gotujące się we mnie emocje. Jednak ja za wszelką cenę starałem się nie okazywać ich po sobie. Wciąż zaciskałem zęby, dzielnie znosząc badawcze spojrzenie. Ostatecznie Sying po prostu westchnął głośno i odwrócił się w stronę wyjścia. Ruszyłem za nim, starając się rozluźnić napięte mięśnie twarzy. Zanim dotarliśmy do schodów, moją uwagę przyciągnęło zamieszanie w głównej sali haremu. Posłania nałożnic zostały zabrane, a teraz całą podłogę zastawiono licznymi stolikami. Wśród nich wyróżniał się stolik na samym środku pomieszczenia, był znacznie większy od pozostałych, ozdobniejszy, a na jego blacie ustawiono więcej jedzenia. Prawie nie było wolnego miejsca wśród licznych miseczek z potrawami.

Dziewczęta zajęły już kilka miejsc przy stolikach pod ścianami, a teraz przyglądały mi się uważnie, gdy schodziłem po schodach tuż za Syingiem. Nadzorca zaprowadził mnie do jednego z siedzeń, prawdopodobnie celowo wybierając te w samym kącie komnaty, abym nie zwracał na siebie zbyt dużej uwagi. Zdążył mnie już trochę poznać, więc wiedział, jak bardzo lubiłem sprawiać mu kłopoty.

– Co to właściwie za uroczystość? – zapytałem, w końcu okazując odrobinę zainteresowania.

Opadłem na miękką poduszkę i sięgnąłem po pałeczki.

– Nie możesz zacząć jeść przed królem i królowymi – skarcił mnie nadzorca, delikatnie uderzając moją dłoń, jakby chciał wytrącić mi z niej sztućce.

– Jestem głodny. Od rana nic nie jadłem.

– Jedzenia ci starczy, teraz potrzebujesz cierpliwości. Medyczka ogłosiła, iż królowa matka spodziewa się kolejnego dziecka. To już dwunasty tydzień. Do tej pory trzymali to w tajemnicy, ale teraz nadeszła pora, by świętować.

– Zupełnie tego nie rozumiem – westchnąłem, posłusznie odkładając pałeczki na blat, chociaż najchętniej zacząłby już jeść, zupełnie ignorując zwyczaje w Daiyu. – Król ma piękną żonę, syna i teraz drugie dziecko w drodze. Po co mu Huan? Po co mu te wszystkie kobiety? Po co mu ja?

– Posiadanie haremu to jedno z insygniów królewskich, przywilej oraz obowiązek. Od setek lat królowie Daiyu mają harem. W Daiyu to coś normalnego, jak w Beatie normą jest, iż władca ma tylko jedną kobietę.

– Naprawdę uważasz, że normalnym jest zamykać tutaj ludzi wbrew ich woli i zmuszać do leżenia pod twoim władcą?

– To zaszczyt...

– Jesteście obrzydliwi.

– Lepiej skończy tę rozmowę, król zaraz przybędzie. Lepiej, żeby nie usłyszał tych karygodnych słów.

– Cóż... Prawda czasem boli.

– Co mam zrobić, by nauczyć cię panować nad językiem?

Uśmiechnąłem się, rozbawiony tym pytaniem, jednak nie zdołałem udzielić na nie odpowiedzi. Moje rozbawienie zniknęło równie szybko, jak się pojawiło, gdyż właśnie zapowiedziano przybycie króla. Wszystkie dziewczęta poderwały się z poduszek, by stanąć z pochylonymi głowami i wyczekiwać przybycia Yushenga. Nadzorca również wstał, łapiąc mnie za przedramię i ciągnąc w górę. Pozwoliłem mu na to i wstałem, wbijając wzrok w wejście do pomieszczenia.

Poczułem, jak wszystkie moje wnętrzności się zaciskają i podchodzą mi do gardła, gdy już po chwili do środka wszedł król Daiyu we własnej osobie. Nie widziałem go od dnia, w którym kazał zamknąć mnie w swoim haremie. W tym czasie zdążyłem zapomnieć szczegóły jego wyglądu. Był wyższy niż w mojej pamięci, pewniejszy siebie, jego ramiona były szersze. Czerwona szata powiewała z każdym jego krokiem, gdy zbliżał się do stolika na środku komnaty. Włosy miał związane w wysoki kucyk, a na niego nasunął złotą koronę, symbolizującą jego status. Kiedy zatrzymał się przy swoim miejscu, mogłem dostrzec złotego smoka wyszytego na plecach jego ubrania.

Tuż za Yushengiem do komnaty weszły dwie kobiety. Obie znałem już z widzenia, ponieważ często spacerowały po haremowym ogrodzie. Starsza z nich była matką króla. Była bardzo dostojną kobietą, która z dumą zadzierała podbródek, zmierzając prosto na siedzenie po prawej stronie króla. Młodsza kobieta była jego żoną i prowadziła za rękę sześcioletniego chłopca, którego również często widywałem w ogrodzie, gdy bawił się ze służbą. Chłopiec ze zniecierpliwieniem czekał, aż dotrze do ojca, a kiedy tylko dobrnął do poduszki, ominął ją, by przytulić się do nogi Yushenga. Nie widziałem twarzy króla, ale jego duża dłoń z czułością pogładziła główkę syna.

Kiedy ta czwórka w końcu zasiadła przy stole, jej śladem poszły wszystkie dziewczęta w haremie. Wtedy pośród licznych głów zaczął wyróżniać się Huan, który jako jedyny, nie licząc mnie, nie zajął swojego miejsca. Dotarł do głównego stołu, pochylając pokornie głowę, a następnie zajął ostatnie wolne miejsce, tuż obok małego księcia. Widząc to, poczułem narastającą odrazę.

– Lan – dobiegł mnie szept nadzorcy, więc zerknąłem na Syinga, który również już usiadł. Teraz tylko ja stałem. – Siadaj w końcu. Zwracasz na siebie za dużo uwagi.

– Nie chcę siadać – odpowiedziałem głośniej, niż zamierzałem, przez co kilka dziewcząt przy sąsiednim stoliku, spojrzało na mnie z zainteresowaniem. – Nie chcę tu być. Chcę wrócić do swojej komnaty.

– Nie możesz wrócić do komnaty. Twoim obowiązkiem jest wziąć udział w uroczystości.

– Nie mogę? – zapytałem retorycznie, unosząc brwi w udawanym zaskoczeniu. – To patrz...

– Lan...

Nie pozwoliłem nadzorcy się zatrzymać. Wyszarpnąłem dłoń z jego uścisku i, nawet nie patrząc na główny stół, przy którym siedział znienawidzony przeze mnie mężczyzna, ruszyłem prosto w stronę schodów na piętro. Udawałem, że nie czuję na sobie licznych spojrzeń, sam również nawet nie zerknąłem w stronę obrzydliwego przedstawienia, które się rozgrywało dalej beze mnie, gdy zmierzałem do mojej komnaty. Sam otworzyłem sobie drzwi, słysząc czyjeś kroki za plecami i zamknąłem je, dając innym do zrozumienia, że chcę zostać sam. Oczywiście ponownie się otworzyły, kiedy byłem w połowie drogi do zakratowanego okna, które stało się moim celem. Zatrzymałem się tuż przed kratami i zerknąłem tęsknie w niebo, po raz kolejny zazdroszcząc ptakom, że mogą wzbić się w powietrze i uciec z tego piekła na ziemi.

– Zostaw mnie, chcę być sam – odezwałem się do nadzorcy, którego kroki zbliżały się do mnie.

– Wciąż jesteś tak samo uparty i zacięty. – To nie głos Syinga dobiegł moich uszu. Poczułem, jak robi mi się słabo. – Nie nabrałeś ani trochę ogłady, ale to cieszy mnie jeszcze bardziej. Najpiękniejsze róże to te, które mają kolce.

Odwróciłem się, by zerknąć na Yushenga, który zatrzymał się tuż obok mnie. Teraz nawiązaliśmy kontakt wzrokowy i sam nie byłem pewien, co właściwie czułem.

Wściekłość, obrzydzenie, chęć mordu, rozpacz, nienawiść, bezsilność, strach.

W jednej chwili zapragnąłem krzyczeć i zamilknąć. Mój umysł najwidoczniej nie potrafił myśleć racjonalnie przy tym człowieku.

– Więc wiesz, że dotknięcie mnie, skończy się dla ciebie bólem – odparłem oschle.

Na twarzy Yushenga pojawił się uśmiech, jakbym szczerze go rozbawił moimi słowami.

– Odrobina bólu i krwi nie są mi straszne. Mam przeczucie, że dla ciebie warto będzie cierpieć. Tak bardzo pragnę cię już zerwać, mój nałożniku, i w końcu uczynić w pełni moim.

Mówiąc to, przysunął się do mnie bliżej, nachylając twarz ku mojej. Spróbowałem się cofnąć, ale moje plecy naparły na kraty w oknie. Pośpiesznie odwróciłem twarz, czując na policzku powiew świeżego wiatru, wpadającego do wnętrza komnaty. Widziałem Yushenga kątem oka, wciąż się przybliżał, zupełnie niezrażony moim zachowaniem. Wzdrygnąłem się, gdy poczułem jego obrzydliwie ciepły oddech na uchu.

– Mój posłaniec wrócił dzisiaj z Beatie – wyszeptał ze szczerym zadowoleniem w głosie. – Twój ojciec załamał się na wieść, że nie żyjesz. Za to brat... On ponoć się uśmiechnął. W końcu doczekał się twojej śmierci i stał się księciem koronnym.

Poczułem najprawdziwszy, fizyczny ból w klatce piersiowej, chociaż tak naprawdę nic mi się nie działo. Serce wciąż biło, płuca nerwowo wypełniały się powietrzem, które po chwili z nich ulatywało, a jednak czułem ból. Tak silny, że aż zapragnąłem krzyczeć. Jednak nie mogłem dać królowi Daiyu tej satysfakcji, nie mogłem uwierzyć w jego podłe słowa i oszczerstwa.

Mój brat nie był taki. Zowie mnie kochał, tak jak ja kochałem jego. Byliśmy nierozłączni od najmłodszych lat, zawsze o niego dbałem, a on mnie podziwiał. Wierność była dla nas najważniejsza, więc nigdy nie zdradziłby naszej braterskiej miłości.

Odwróciłem twarz w stronę Yushenga, chcąc spojrzeć w jego oczy z najszczerszą nienawiścią. Zamierzałem powiedzieć mu, iż nigdy nie dam wiary tym słowom i nie pozwolę mu się złamać. Sam przyrównał mnie do róży z kolcami i usiłował mnie ich pozbawić, ale ja nigdy nie zrzucę moich kolców. Będę go ranił raz za razem, aż w końcu zrozumie, że nie da się mnie zerwać.

Zbyt późno jednak pojąłem, że on właśnie na to czekał. Kiedy tylko moje usta znalazły się w jego zasięgu, przesunął po nich obślizgłym językiem, po raz kolejny znacząc mnie tym zwierzęcym pocałunkiem. Z całych sił naparłem dłońmi na jego ramiona, chcąc odepchnąć mężczyznę od siebie, ale on cofnął się jedynie o kilka centymetrów, wciąż będąc stanowczo zbyt blisko. Prawdą było, iż był o wiele silniejszy ode mnie, do tego pokaźny wzrost oraz muskulatura sprawiały, iż ważył znacznie więcej. W tej niewielkiej potyczce nie miałem szans.

– Jesteś obrzydliwy – warknąłem, wypełniając moje słowa jadem. – Nigdy nie będę twój! Nie uda ci się zmienić mojego pochodzenia i przeznaczenia!

– Już je zmieniłem – zaśmiał się, jakby szczerze bawił go mój upór. – Czyż nie wołasz na siebie teraz imieniem Lan? Czyż nie mówisz teraz w moim języku? Sam pochowałeś księcia Iaina w swoim wnętrzu. Teraz jesteś moim nałożnikiem. A skoro tak bardzo chciałeś wrócić do swojej komnaty, pozwolę ci nie wychodzić z niej do końca dnia.

Po tych słowach w końcu odsunął się ode mnie, pozwalając moim płucom swobodniej wypełnić się powietrzem. Mimo to moje mięśnie wciąż pozostawały napięte, wyczekując kolejnego ataku. Yusheng nieprzerwanie się uśmiechał, gdy ostatni raz mierzył mnie wzrokiem – mnie, wyglądającego, jak jeden z jego nałożników – zanim nareszcie odwrócił się w stronę wyjścia z komnaty. Z każdym jego krokiem, oddalającym znienawidzonego mężczyznę ode mnie, czułem narastającą wściekłość. Nie zamierzałem pozwolić mu odejść z myślą, iż wygrał tę potyczkę. Ostatnie słowo nie mogło należeć do niego. To było nasze drugie spotkanie i drugie, z którego miałem wyjść z podkulonym ogonem. Jego niedoczekanie!

Nie myślałem nad moimi czynami, kiedy pośpiesznie ściągałem jadeitową bransoletę z nadgarstka, była gruba i dość ciężka. Zacisnąłem na niej palce, zanim cisnąłem ozdobą w stronę odchodzącego Yushenga. Bransoleta przecięła powietrze, z zaskakującą prędkością pokonując całą długość komnaty, mijając głowę króla raptem o kilka centymetrów, finalnie uderzając o ścianę tuż przy drzwiach, od której się odbiła i poturlała po ziemi, zatrzymując się dopiero na butach mężczyzny. Yusheng zatrzymał się w chwili, w której rzucona ozdoba wyminęła jego głowę. Teraz stał w bezruchu, przyglądając się leżącej u swoich stóp bransolecie. Nie byłem świadomy, że wstrzymałem powietrze, dopóki król nie zerknął na mnie przez ramię. Jego ostre spojrzenie nie pozostawiało wątpliwości, iż posunąłem się o krok za daleko.

– Nie będę twoim nałożnikiem – wykrztusiłem z siebie, z trudem wyduszając powietrze z płuc. Instynkt przetrwania szeptał w moim wnętrzu, żebym nie mówił już ani słowa, jeśli nie chcę gorzko ich pożałować, ale nie zamierzałem się go słuchać. – Możesz wezwać mnie do swojej alkowy, jednak nie oczekuj, że...

– Zamilcz. – Przerwał mi tonem nieznoszącym sprzeciwu, a ja z jakiegoś powodu posłusznie zamknąłem usta, nie pozwalając już żadnemu słowu się z nich wydostać. Jeśli ktokolwiek kiedykolwiek miał wątpliwość, że ten mężczyzna był królem, teraz na pewno by się jej pozbył. Aura, która otoczyła Yushenga w tym momencie, była tak przytłaczająca, iż ostatkami silnej woli powstrzymywałem się przed pochyleniem pokornie głowy. – Kiedy wezwę cię do mojej alkowy, przyjdziesz do mnie i mi ulegniesz. Możesz mieć kolce i chcieć mnie nimi ukłuć, ale nawet najpiękniejszy i najwytrwalszy kwiat nie przetrwa zderzenia z huraganem. Jestem królem, a ty należysz do mnie w każdym znaczeniu tego słowa i masz w końcu się z tym pogodzić

Powinienem się sprzeciwić. Z wysoko uniesioną głową odpowiedzieć mu, że nigdy nie ulegnę, nigdy nie będę należał do niego. Że nie byłem Lanem. Że byłem Iainem, księciem koronnym Beatie, a on nigdy nie zmieni mojego pochodzenia. Jednak milczałem, bez słowa wpatrując się w Yushenga, który jeszcze przez chwilę gromił mnie wzrokiem, aż w końcu ponownie odwrócił się do wyjścia. Drzwi za nim zamknęły się z hukiem i dopiero wtedy byłem w stanie wziąć normalny oddech. Nogi odmówiły mi posłuszeństwa, a w głowie się kręciło, jakbym miał zaraz zemdleć. Osunąłem się na ziemię, mając nadzieję, że nikt nie zobaczy mnie w tym stanie, i próbowałem się uspokoić. Niewiele rzeczy na tym świecie mnie przerażało, ale wściekłość Yushenga najwidoczniej była jedną z nich. To był człowiek mający prawdziwą władzę i potęgę, przy nim byłem bezsilny, a moje tkwienie w tym piekle na ziemi bez możliwości ucieczki, jedynie to potwierdzało.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top