♔ 48
Nie wiedziałem, ile czasu minęło, nim w końcu doszedłem do siebie. Ból w żebrach i w klatce piersiowej nie pozwalał mi przez kilka chwil zaczerpnąć oddechu, więc gdy w końcu mogłem zachłysnąć się powietrzem, moje ciało wypełniło niepewne uczucie ulgi. Mimo wszystko wciąż nie mogłem się ruszyć, czując, że za ten upadek zapłaciłem większą cenę, niż bym się spodziewał.
Mój wzrok wbity był w niebo, którego błękit barwił się na piękne odcienie fioletu, różu oraz pomarańczy, a kilka puszystych obłoków sunęło leniwie za udającym się na spoczynek słońcem. Z oczu wypływały pojedyncze łzy, gdy źdźbła trawy czule muskały moje blade policzki, a ziemia pode mną trzęsła się od licznych uderzeń końskich kopyt. Dopiero kiedy głośne piszczenie w uszach ustało, byłem w stanie dosłyszeć krzyki z licznymi rozkazami, wykrzykiwane przez ludzi u podnóża wzgórza. Spróbowałem unieść lewą dłoń, jakbym chciał dotknąć pięknego nieba rozpościerającego się nade mną, ale gdy tylko nią ruszyłem, poczułem kłujący ból. Wydałem z siebie zduszony okrzyk, gdy mimo wszystko zmusiłem rękę do posłuszeństwa. Nadgarstek był cały siny.
– Panie! – pierwszy z towarzyszących mi żołnierzy dopiero teraz pojawił się przy moim boku, chociaż odniosłem wrażenie, że od mojego upadku minęły wieki.
Zerknąłem na niego. Miał bladą twarz, a oczy szeroko otwarte w przerażeniu, ale zauważyłem w nich ulgę, kiedy nawiązaliśmy kontakt wzrokowy.
– Wygląda na skręcony – dodał, przyglądając się mojemu nadgarstkowi.
– Boli i to bardzo – wykrztusiłem z siebie, pozwalając, by mężczyzna, podsunął dłoń pod moje plecy i pomógł mi podnieść się do siadu. – Chyba zaparłem się nim podczas upadku.
– Czy coś jeszcze cię boli, panie? – dopytał, oglądając mnie uważnie.
– Żebra i tył głowy – odpowiedziałem, sięgając drugą ręką do szpili wsuniętej we włosy. Żołnierz pomógł mi ją wyplątać z czarnych kosmyków, a moje serce ścisnęło się z żalu, gdy zauważyłem, iż prezent pożegnalny od matki się uszkodził; z pyska smoka wypadł jadeit, a delikatne kwiatki miały połamane płatki. – Co właściwie się stało?
– Nagle spośród drzew wynurzyli się trzej łucznicy – wyjaśnił. – To był zamach, czekali na ciebie, panie.
– Nie trafili? – zdziwiłem się.
– Trafili, panie – odpowiedział, chyląc pokornie głowę. Ochranianie mnie było jego obowiązkiem, więc zawiódł.
Zmarszczyłem delikatnie brwi, podążając za jego wzrokiem, który minął mnie, biegnąc gdzieś dalej. Po spłoszonym koniu nie było nigdzie śladu, jednak około półtora metra ode mnie na zielonej trawie leżała druga osoba, z której ciała wystawały dwie długie strzały zakończone błękitno-żółtymi lotkami. Moje ciało ponownie wypełnił ból, jednak znacznie silniejszy niż ten fizyczny, który trzymał mnie w swoich objęciach do tej pory. Odepchnąłem delikatnie żołnierza, z trudem dźwigając się na nogi, by wykonać kilka chwiejnych kroków, podchodząc i padając na kolana tuż przy leżącym bezwładnie Syingu. Jego oczy były otwarte, wpatrując się pustym wzrokiem w przestrzeń, a z lekko rozchylonych warg wyciekała stróżka krwi.
– Coś ty zrobił? – zapytałem, sięgając dłonią do jego ciepłego policzka, a następnie przesuwając nią wzdłuż szyi, na której nie dało się wyczuć pulsu.
Przez panujący dookoła harmider rozdarł się mój krzyk rozpaczy, gdy opadłem na przebite strzałami ciało przyjaciela. Nie potrafiłem pohamować łez, które zalały mi twarz i wsiąkały w ubrania przytulanego przeze mnie Syinga. Coś wewnątrz mnie powtarzało, że to nie jest prawda, że to zwykły koszmar. Czekałem, aż ciało pode mną się poruszy, aż Sying pouczy mnie, iż nie wypada mi takie zachowanie, jak to miał w zwyczaju. On nie mógł umrzeć, ze wszystkich osób na całym świecie, on najmniej zasłużył na śmierć, a zginął i to z mojej winy.
Nie potrafiłem przestać krzyczeć, próbując w ten sposób znaleźć jakąś ulgę w bólu i żalu, jednak nic nie było w stanie mi pomóc. Powinienem był zostawić go w Beatie, gdzie mógł żyć długo i szczęśliwie, wiodąc takie życie, jakie tylko by chciał. Przecież dzisiejszego ranka sędzia zapewne przyniósł do pałacu jego nowe dokumenty. Świat w końcu miał odpłacić mu wszystkie krzywdy, które zostały mu wyrządzone przez niesprawiedliwość, a jednak zabrał go, odbierając mu życie pierwszego dnia odzyskanej wolności.
– Przepraszam cię – załkałem, łykając gorzkie łzy, i ścisnąłem mocno jego dłoń. – To wszystko moja wina. To ja zacząłem tę wojnę, to ja rozwiodłem się z Yushengiem, to ja cię w to wszystko wciągnąłem. Dlaczego ty musiałeś zapłacić za moje błędy?
Uniosłem głowę, kiedy poczułem, jak ktoś układa mi dłoń na ramieniu. Przez krótką chwilę miałem naiwną nadzieję, iż Sying wcale nie umarł, jednak kiedy uniosłem wzrok, zobaczyłem, że tuż przede mną klęczy Yusheng, którego policzki również znaczyły ślady po łzach. Nie wiedziałem, od jak dawna tu był, ale kiedy nawiązaliśmy kontakt wzrokowy, widziałem w ciemnych oczach cierpienie zmieszane z ulgą. Przymknąłem powieki, kiedy jego dłoń ułożyła się na mojej twarzy, by wytrzeć ją z licznych łez, a następnie pozwoliłem miękkim wargom musnąć moje czoło.
– To moja wina – wyszeptałem. – Zginął przeze mnie.
– Nie – odpowiedział mi równie cicho. – Sam podjął tę decyzję. Nie musiał cię odpychać, mógł się za tobą schować, ale wybrał twoje życie, Iain, więc musisz żyć tak, aby był z ciebie dumny.
Skinąłem głową, wciąż nie potrafiąc puścić dłoni Syinga, którą niezmiennie ściskałem, ale kiedy delikatnie opuściłem wzrok, dostrzegłem ciemnoczerwoną gęstą krew wsiąkniętą w prawy rękaw szaty króla.
– Yusheng? – zapytałem zmartwiony, bojąc się, że również został ranny, ale on w ogóle się tym nie przejął.
Sięgnął do mojego lewego nadgarstka, który z każdą chwilą wyglądał coraz gorzej, a ból wręcz paraliżował całą rękę, sprawiając, że w ogóle nią nie ruszałem. Na jego twarzy widziałem teraz zmartwienie, gdy oglądał skręcenie, by po chwili zacząć przyglądać się reszcie mojego ciała.
– Coś jeszcze ci się stało? – zapytał, dostrzegając wisiorek w kształcie kwiatu wiśni na mojej szyi, który teraz był obrócony szczęśliwą stroną na zewnątrz. Coś w wyrazie jego twarzy się zmieniło, gdy ponownie nawiązał ze mną kontakt wzrokowy, jakby był kwiatem, który po wielu miesiącach suszy w końcu doczekał się deszczu. – Dlaczego za mną pojechałeś? – dopytał, gdy pokręciłem głową, odpowiadając w ten sposób na poprzednie pytanie.
Pozwoliłem Yushengowi pomóc mi wstać, chociaż z wielkim trudem wypuściłem coraz chłodniejszą dłoń Syinga z uścisku. Przez chwilę miałem ochotę się wyrwać i wrócić do przyjaciela, jednak zapanowałem nad sobą resztkami silnej woli.
– Przepraszam – wyszeptałem, wpatrując się w ciemne oczy ukochanego mężczyzny. – Chciałem cię przeprosić.
– Nie masz za co – zapewnił.
– Chciałem też... – urwałem, by spróbować opanować drżący od nieustającego płaczu głos. – Chciałem też cię o coś zapytać.
Yusheng ponownie sięgnął do mojej twarzy, by wytrzeć z niej świeże łzy.
– Pytaj więc.
– Zostaniesz moim mężem? – wykrztusiłem z siebie. – Jeszcze jeden raz, ale tym razem już na zawsze.
Na jego oszpeconej podłużnym rozcięciem twarzy pojawił się delikatny uśmiech, a oczy ponownie się zeszkliły, kiedy od razu, nie zastanawiając się ani nie wahając nawet przez chwilę, po prostu skinął głową.
– Tak – odpowiedział. – To będzie dla mnie zaszczyt.
Teraz i ja uśmiechnąłem się do niego, czując najszczerszą ulgę w przepełnionym rozpaczą sercu, ale ten gest radości szybko zniknął z mojej twarzy, kiedy ponownie zerknąłem na rękaw króla.
– Jesteś ranny – powiedziałem, sięgając do przekrwawionego materiału.
– Nie – zaprzeczył, pozwalając mi odsłonić jego rękę, na której o dziwo nie było żadnej rany. – Po prostu musiałem mieć pewność, że będziesz już bezpieczny – wyjaśnił zdawkowo.
Dopiero teraz zdecydowałem się ponownie spojrzeć na królewski oddział, będący tak bliski przekroczenia granicy i opuszczenia Beatie. Od razu dostrzegłem kolejne ciało leżące na trawie, którego głowa była oddzielona od reszty, co bez wątpienia było dziełem królewskiego miecza.
– To na jego rozkaz działali łucznicy – kontynuował, a ja skinąłem głową, przenosząc spojrzenie od nieżyjącego ojca Biyu na stojącego nieopodal niego Zhonga, który przyglądał się mi intensywnie z wyraźnym niezadowoleniem na twarzy. – Po słowach, które wykrzyczeli ci zdrajcy, można się domyślić, iż nie pogodził się z odesłaniem z pałacu jego córki.
– Nie mam co do tego wątpliwości – wydukałem w pełni świadomy, iż moje słowa są dalekie od prawdy, a królewski naczelny sekretarz bezczelnie uśmiechnął się do mnie po nawiązaniu kontaktu wzrokowego.
– Przyprowadźcie medyka! – zawołał Yusheng, prowadząc mnie w stronę granicy, a żołnierze z Beatie wiernie szli za mną, zaciskając dłonie na rękojeściach mieczy.
Zerknąłem na skręcony nadgarstek, a następnie chciałem się odwrócić, by jeszcze raz zobaczyć Syinga, który wciąż leżał samotnie na trawie, jednak król nie pozwolił mi na to.
– Nie rób tego, Iain – szepnął. – Obiecuję ci, że pochowamy go tak, jak na to zasłużył.
Skinąłem głową, wciąż pozwalając moim łzom płynąć, kiedy serce wypierało prawdę, nie mogąc pogodzić się ze śmiercią przyjaciela. Obiecał, że odejdzie tylko wtedy, gdy będzie miał pewność, że go nie potrzebuję, a jednak odszedł, chociaż wciąż go potrzebowałem.
– Tak bardzo cię kocham – powiedział Yusheng, przysuwając wargi do mojej skroni, aby ucałować ją czule. – Pozwoliłem ci odejść, nie porzucając nadziei, że jednak do mnie wrócisz – wyznał, szepcząc mi prosto do ucha. – Całą drogę oglądałem się za siebie, marząc, aby ujrzeć twoją sylwetkę w oddali, i kiedy naprawdę cię zobaczyłem, w pierwszej chwili pomyślałem, że umarłem z tęsknoty za tobą, a obraz przed moimi oczami to tylko przedśmiertne majaki. Gdyby naprawdę tak było, to przysięgam na wszystko, iż umarłbym szczęśliwy, wierząc, że jednak wróciłeś.
– Wróciłem, naprawdę wróciłem – zapewniłem go, nawiązując z Yushengiem kontakt wzrokowy, kiedy chłodny podmuch wiatru przypominał nam o zbliżającej się nocy.
– Moje serce nie jest w stanie uwierzyć w to szczęście. Tylko nie jestem pewien, co dalej, Iain – wyszeptał. – Nasze światy są tak różne, że nie wiem, czy będziemy umieli je połączyć.
Uśmiechnąłem się delikatnie, sięgając zdrową ręką do twarzy ukochanego, by pogładzić czule jego policzek, ostatecznie zatrzymując kciuk na miękkich wargach.
– Yusheng – szepnąłem, patrząc się prosto w jego przepełnione miłością oczy. – Kiedyś mi powiedziałeś, że dopóki jesteśmy tylko we dwoje, to jesteś gotowy zapomnieć, kim jesteśmy i co nam przystoi.
– W naszą drugą noc poślubną – potwierdził, a jego usta delikatnie muskały moją opuszkę przy każdym słowie. – Tej nocy dałem ci naszyjnik, który wciąż zdobi twoją szyję, a nad ranem na świat przyszła nasza mała Ruolan.
Uśmiechnąłem się delikatnie na to wspomnienie.
– Chciałbym trochę zmienić te słowa – powiedziałem z drżącym sercem. – Dopóki jesteśmy razem, jestem gotowy zapomnieć, kim byłem i co mi wpojono, ponieważ cię kocham.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top