♔ 47
Nie miałem czasu, by się wahać lub zastanawiać nad konsekwencjami. Yusheng prawdopodobnie wyruszył prosto do Daiyu dokładnie tą samą lub bardzo zbliżoną trasą, którą przemierzałem sam, by poprosić go o rękę Yuming. To oznaczało, że przed jutrzejszym zachodem słońca powinien przekroczyć granicę. Musiałem dogonić go, nim to się stanie, gdyż miałem podstawy do obaw, iż stracę życie, gdybym spróbował wrócić do Daiyu bez jego opieki. Nie wątpiłem w szczerość groźby Zhonga, nie byłem głupi.
Zrzuciłem sypialną szatę i pozwoliłem się ubrać w strój do jazdy konnej, który zasznurowano mocno. Czarne spodnie ze skórzanymi wstawkami były usztywniane po wewnętrznej stronie ud, a góra w kolorze burgundy miała srebrne obszycia oraz guziki, które mieniły się w słabym świetle latarni i świec. Gdy Sying uniósł książęcą koronę, chcąc nasunąć ją na moją głowę, powstrzymałem go gestem dłoni.
– Udaj się do komnaty mojej matki – poleciłem mu, zerkając na swoje odbicie w lustrze. – Poproś w moim imieniu o złotą szpilę do włosów.
– Oczywiście, panie – odpowiedział od razu, kłaniając się i wychodząc z komnaty, w której po odejściu Yuming zostaliśmy we dwójkę. Teraz byłem w niej tylko ja.
Pogładziłem dłońmi mój strój, a na twarz wkradł się delikatny uśmiech, gdy w głowie pojawiła się myśl, iż prawdopodobnie ostatni raz wyglądam w ten sposób. Jeśli uda mi się dogonić Yushenga oraz anulować nasz rozwód, z powrotem przyjmując tytuł królowej Daiyu, będę już do końca życia ubierał się w strojne szaty ze złotymi ozdobami.
Podszedłem do biurka, na którego blacie leżał częściowo spopielony dokument rozwodowy oraz naszyjnik z zawieszką w kształcie kwiatu wiśni. Uśmiechnąłem się, unosząc ozdobę i przyglądając się czarnym jadeitom, nim przycisnąłem je do szyi. Serce zabiło mi mocniej, gdy ponownie zerknąłem na moje odbicie w lustrze, którego grdykę zdobiły radośnie mieniące się diamenty. Oddech na nowo stał się drżący, kiedy przesunąłem po nich palcem, wspominając te kilka chwil, w których nosiłem go właśnie w ten sposób. Te kilka chwil, w których naprawdę byłem szczęśliwy jako mąż Yushenga, jako królowa Daiyu i jako przybrany rodzic małej Ruolan.
Naiwne było pragnienie, by tamte dni wróciły, jednak miałem nadzieję, że mimo to na nowo odnajdziemy nasze szczęście. Nawet jeśli będzie ciężko, nawet jeśli będzie wymagało to od nas wiele poświęceń oraz kompromisów, ponieważ w końcu zrozumiałem, że tylko przy tym człowieku mogę naprawdę być szczęśliwy.
Ku mojemu zaskoczeniu Sying nie wrócił sam, idąc posłusznie za moją matką, a jej widok wywołał w u mnie poczucie winy, ponieważ po raz kolejny ją zostawiałem, chociaż powinienem trwać przy jej boku, wypełniając pustkę po odejściu ojca. Słowa ugrzęzły mi w gardle, gdy dostrzegłem, że kobieta niesie w dłoniach swoją najpiękniejszą szpilę, którą otrzymała w dniu koronacji. Zasłoniłem usta dłonią, a ona na ten widok obdarzyła mnie czułym uśmiechem.
– Usiądź – poleciła, więc posłusznie opadłem na siedzenie przy lustrze, pozwalając matce przekazać ozdobę Syingowi i samej zająć się moimi włosami.
Jej szczupłe dłonie zaczęły zbierać niesforne kosmyki, by stworzyć na mojej głowie proste i dostojne upięcie. Obcięte kawałkiem lustra włosy nieposłusznie wysunęły się z jej rąk, opadając na moją twarz, ale szybko odgarnąłem je za ucho, w którym wciąż widoczne było przekłucie, chociaż nie zwisał z niego żaden kolczyk. W końcu przez kok przebiła się złota szpila z głową smoka na końcu, który w pysku trzymał jadeitową kulkę, a jego wąsy tworzyły długie łańcuszki z malutkimi kwiatkami wysadzanymi diamentami.
– Miałam przekazać ją twojej żonie – szepnęła, układając dłonie na mych ramionach i nawiązując kontakt wzrokowy z moim odbiciem w lustrze. W jej oczach mogłem dostrzec łzy. – Jednak przekazanie jej tobie sprawia, że jestem przepełniona dumą. Wierzę, że będziesz wspaniałą królową, nie pozwól odebrać sobie szczęścia i miłości, synku.
– Zaopiekujesz się Beatie i Yuming? – zapytałem, starając się, by mój głos brzmiał na opanowany.
– Oczywiście – obiecała. – Akurat z nią rozmawiałam, gdy przyszedł twój sługa.
– Przyjaciel – poprawiłem ją.
– Twój przyjaciel – powtórzyła. – Uważam, że podjąłeś słuszną decyzję, Iain. Szczerze mówiąc, przez wiele lat bałam się, że nigdy nie nauczysz się kochać. Od dziecka byłeś zupełnie obojętny na dziewczęce uroki, chociaż twój brat wielokrotnie zwierzał mi się ze złamanego serca, gdy jakaś córka lorda go zauroczyła. Cieszę się, że jednak potrafisz kochać, bo to miłość jest najważniejsza w życiu, to ona nadaje sens naszemu istnieniu.
– Nawet między dwójką mężczyzn?
– A czy to sprawia, że kochacie mniej?
– Nie – szepnąłem.
– No właśnie – odpowiedziała. – Nie będę cię już dłużej zatrzymywała, przed tobą długa droga. Uważaj na siebie.
– Dobrze – powiedziałem, podnosząc się i ostatni raz zerkając na moje odbicie w lustrze, w którym w końcu dostrzegłem prawdziwego siebie.
Mężczyznę będącego królową, mężczyznę będącego mężem drugiego mężczyzny... I wcale nie czułem się z tego powodu gorszy. Powinienem chodzić z wysoko uniesioną głową i kochać całym sobą. Nawet jeśli krew w moich żyłach nie była w pełni błękitna, nawet jeśli byłem bękartem, nie byłem gorszy i wciąż zasługiwałem na miłość Yushenga.
– Przekaż Neallowi, że ma natychmiast zjawić się w stajni z dwójką żołnierzy gotowych do drogi – rozkazałem Syingowi.
– Panie, jesteś pewien, że dwójka...
– Tak, im nas mniej, tym mniej będziemy rzucać się w oczy i szybciej dogonimy Yushenga – odpowiedziałem, ruszając w stronę wyjścia i ostatni raz chwytając matkę za dłonie, by złożyć na ich wierzchu delikatne pocałunki. – Żegnaj, matko.
– Żegnaj, synku.
Prawie biegłem korytarzem, nie mogąc się doczekać, aż w końcu dosiądę konia i będę mógł pokonywać galopem wszystkie wzgórza oraz równiny, podążając śladem ukochanego. Pałac był pogrążony w nocnej ciszy, więc tupanie butów do jazdy konnej niosło się echem po wszystkich jego zakamarkach, aż w końcu zostałem wypuszczony przez kłaniających się gwardzistów na zewnątrz, gdzie moje ciało otoczyło chłodne powietrze. Wziąłem głęboki oddech, wypełniając płuca zapachem nocy, i zbiegłem po schodach, od razu ruszając w stronę stajni.
Zacisnąłem dłoń na rękojeści sztyletu, mojego prezentu od męża, którym miałem go zabić, kiedy w końcu dotarliśmy do serca Beatie. Jakże byłem naiwny, myśląc, że mógłbym go skrzywdzić, Yusheng był dla mnie niczym tlen, pozwalający czerpać oddechy i funkcjonować. Zawsze zasypywał mnie porównaniami, nazywając swoim słońcem i księżycem lub nadzieją, szczęściem i rozpaczą, a nawet życiem i śmiercią. On znaczył dla mnie nie mniej, chociaż nie potrafiłem tak pięknie ubierać w słowa moich uczuć, to naprawdę czułem dokładnie to samo.
– Pomóż mi osiodłać konia – rozkazałem żołnierzowi, który pilnował stajni.
Nie miałem czasu, by wzywać i budzić stajennego, ale nie było też takiej potrzeby, ponieważ nauczono mnie tego wiele lat temu, uznając, iż umiejętność siodłania wierzchowca jest konieczna na wojnie. Gwardzista posłusznie wszedł do środka i ściągnął siodło, które mu wskazałem, a następnie podążył za mną w poszukiwaniu mojego konia.
– Witaj – przywitałem się z siwym koniem, który ucieszył się na mój widok, od razu domagając się pieszczot. Tylko przez chwilę gładziłem go po nosie oraz chrapach, czując na sobie presję czasu.
Neall wraz z dwójką żołnierzy z Batair wbiegł do stajni, gdy kończyłem sprawdzać zapięcia – nie mogłem pozwolić sobie na błąd, który mógłby kosztować mnie nawet życie. Kapitan skłonił się nisko, a gdy się mu przyjrzałem, dostrzegłem, iż tak jak towarzyszący mu mężczyźni miał na sobie strój do podróży.
– Ty zostajesz, Neall – poinformowałem go, a on ze zdziwieniem zerknął na moją twarz, nawiązując krótki kontakt wzrokowy. – Osiodłajcie swoje konie – rozkazałem żołnierzom.
– Ależ panie – próbował dyskutować. – Przekazano mi, iż będziesz próbował dogonić króla Daiyu.
– Dobrze ci przekazano – odpowiedziałem, podchodząc do kapitana, i położyłem dłoń na jego ramieniu. – Ale ciebie potrzebuję w Beatie. Tylko tobie mogę zaufać na tyle, by powierzyć opiekę nad królestwem, matką oraz nienarodzonym bratankiem.
– Bratankiem?
– Lub bratanicą – naprostowałem. – Musisz zostać, musisz strzec naszej ojczyzny.
– To dla mnie zaszczyt, panie – wykrztusił z siebie, ponownie oddając mi pokłon.
– Dziękuję, że we mnie uwierzyłeś – szepnąłem, wymijając kapitana i zmierzając w stronę wyjścia ze stajni, prowadząc za sobą konia. Dopiero wtedy zauważyłem, iż Neallowi towarzyszyła jeszcze jedna osoba, czekająca na mnie na zewnątrz.
– Ty też zostajesz, Sying – powiedziałem, mijając go z gulą w gardle, a następnie sprawnie wsunąłem stopę w strzemię. – Rano sędzia przyniesie twoje dokumenty. Nie jesteś już moim sługą.
– Wiem – odpowiedział. – Mimo wszystko proszę cię, byś zabrał mnie ze sobą. Nie pamiętam życia poza haremem i marzy mi się, aby go skosztować, to prawda. Jednak jestem twoim przyjacielem, panie, czyż nie tak mnie nazywasz? A jako twój przyjaciel mam obowiązek pomóc ci w odnalezieniu szczęścia. Odejdę tylko wtedy, gdy będę miał pewność, że mnie nie potrzebujesz.
Uśmiechnąłem się do niego, podsuwając się do przedniego łęku, a następnie wystawiłem dłoń do Syinga, który chwycił ją z wyraźną ulgą. Dosiadł konia o wiele mniej sprawnie niż ja, znajdując sobie miejsce tuż za mną i mocno obejmując moją talię, by się przytrzymać.
– Jak twój żołądek? – zapytałem go cicho.
– Na szczęście pusty – odpowiedział, ale w jego głosie nie było słychać pewności.
– Więc wracajmy do domu.
– Wracajmy do domu – powtórzył.
Spiąłem uda i nakazałem wierzchowcowi ruszyć, a stukanie kopyt trzech koni rozległo się po pałacowym dziedzińcu. Ostatni raz obejrzałem się za siebie, zerkając na beatycki pałac, nim przekroczyłem jego bramy i przyśpieszyłem do galopu, aby jak najszybciej wyjechać ze stolicy.
Yusheng, musisz mi wybaczyć tę chwilę zwątpienia, pomyślałem. Pozwól mi jeszcze raz zostać twoim mężem, stać się twoją królową, a obiecuję, iż dla ciebie spróbuję przetrwać wszystkie burze. Życie z tobą nie będzie należało do najłatwiejszych, ale życie bez ciebie nie ma sensu.
Gdy wyjechaliśmy poza mury otaczające Beatie, pozwalając koniom mknąć po pogrążonych w mroku nocy równinach, moje serce biło w rytm tętentu kopyt. Dłonie Syinga mocno ściskały mój strój, a twarz wtulała się w pokryte licznymi bliznami plecy.
Bałem się. Bałem się, że nie zdążę dogonić Yushenga, nim przekroczy granicę i dostanie się do Daiyu. Bałem się, że umrę, jedynie goniąc za miłością, a jeszcze bardziej bałem się, że będę musiał żyć, żałując do końca mych dni, iż pozwoliłem jej odejść.
Nie robiliśmy przystanków, pokonując beatyckie ziemie przez całą noc, by za dnia ścigać się ze słońcem, które wstało za naszymi plecami, a następnie leniwie nas przeganiało, śmiejąc się nam w twarze. Zachód zbliżał się nieubłaganie, gdy równiny zmieniły się w narastające wyżyny, kiedy zbliżaliśmy się do rzeki Hong będącej granicą.
Przez chwilę byłem już przekonany, iż się pomyliłem, wybierając trasę, lub spóźniłem, jednak w końcu mogłem odetchnąć z ulgą, gdy dostrzegłem na horyzoncie zwiadowcę w mundurze Daiyu. Mężczyzna przyglądał się mi uważnie, gdy nasze konie wspinały się dość stromą ścieżką, a gdy w końcu mnie rozpoznał, delikatnie się skłonił, jakby nie był pewien, czy właśnie tak powinien postąpić, i zawrócił konia, aby poinformować Yushenga, iż się zbliżam. Widziałem, że go zobaczę, gdy tylko w końcu pokonam wzgórze.
Na mojej twarzy pojawił się uśmiech pełen ulgi, kiedy silny wiatr znad rzeki otoczył mnie i Syinga, pozwalając dostrzec licznych jeźdźców, na których czele był ten, za którym goniło moje serce – czerwień jego stroju od razu wrzucała się w oczy i nie pozostawiała wątpliwości, iż naprawdę udało mi się wrócić do Yushenga. I mimo że nie byłem w stanie dostrzec z tej odległości wyrazu jego twarzy, nie miałem wątpliwości, iż na niej również pojawił się uśmiech, gdy zawrócił konia, odwracając się do mnie przodem.
Puściłem wodze jedną ręką, aby wytrzeć łzę szczęścia, która naznaczyła mój policzek, lecz nim zdążyłem chwycić je z powrotem, powietrze przeciął świst lecących strzał, a na skutek mocnego szarpnięcia zsunąłem się z konia i spadłem na twardą porośniętą wilgotną trawą ziemię. Nie mogłem nabrać oddechu. Leżałem sparaliżowany silnym bólem w klatce piersiowej, gdy rozległ się krzyk:
– Żaden beatycki kundel nie będzie naszą królową!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top