♔ 39
Zdecydowanie nigdy wcześniej nie byłem tak upokorzony, jak w tym momencie. Nawet wtedy, gdy Yusheng pocałował mnie na oczach brata i towarzyszących mu urzędników, ani gdy mnie uderzył przy wszystkich w haremie. Leżałem na zimnej ziemi, próbując nabrać powietrza do płuc, które wdzierało się tam ze świstem, a nade mną triumfował Zhong, pokazując wszystkim, jaki słaby się stałem przez ostatnie miesiące spędzone w haremie.
Ciało, niegdyś znacznie zwinniejsze i właściwie niezawodne, teraz było skalane licznymi bliznami, które pokrywały moje plecy, a zniszczone przez chorobę płuca stały się słabym punktem, zapewniającym przeciwnikowi znaczącą przewagę.
Kiedy Yusheng podbiegł do swojego naczelnego sekretarza, by go skarcić, ponieważ kopnięcie w klatkę piersiową było bardzo nieczystym zagraniem, wcale nie poczułem się lepiej. Wręcz przeciwnie. Yusheng tylko potwierdził, że byłem całkowicie od niego zależny i naprawdę stanowiłem słabe ogniowo w naszej grupie – niezdolny do samodzielnej walki, zdany na innych, przeszkoda, słabeusz, którego będzie trzeba chronić, zamiast skupić się na zdobyciu Beatie.
Nie pozwoliłem nikomu się dotknąć, samodzielnie podnosząc wyczerpane podróżą i krótką potyczką ciało z ziemi. Wciąż z trudem wypełniałem powietrzem obolałe płuc. Czułem, jak na mostku tworzył się purpurowy siniak od silnego kopnięcia, które powaliło mnie na ziemię. Byłem wściekły, ponieważ to dodatkowo będzie utrudniać mi jutrzejszą podróż i późniejszą walkę. Yusheng nie podszedł do mnie, aby osobiście mi pomóc. Wiedział, że nic by nie wskórał. Kazał przysłać do mnie medyka i pozwolić mi odpocząć w naszym namiocie. Nawet nie obejrzałem się za siebie, kiedy odchodziłem od grupki mężczyzn wciąż siedzących przy ognisku i chichoczących cicho.
– Daiyu zrobiło z tobą straszne rzeczy, panie – szepnął Neall, kiedy przyglądał się kulistym ruchom medyka, który nacierał moje plecy ziołową maścią. – Wciąż nie potrafię sobie wyobrazić, przez co musiałeś tam przejść.
Spojrzałem na moją dłoń, przez którą również przechodziła podłużna blizna. Tamtej nocy zupełnie nie czułem bólu, gdy ściskałem ostry odłamek lustra, próbując obciąć nim włosy i tym samym zemścić się na Yushengu za rozłożenie mojej kary na poddane mi osoby. Zimno ścisnęło moje serce na wspomnienie krwawej pręgi na delikatnych plecach Dongmei i Yenay umierającej na moich rękach. Czułem ból tęsknoty, myśląc o małej Ruolan leżącej w moich ramionach, o moich nocach spędzonych z Yushengiem, gdy wierzyłem, że naprawdę mogę być z nim szczęśliwy. Pamiętałem wściekłość, którą czułem na widok Huana, Biyu i królowej wdowy oraz pustkę, gdy Huan popełnił samobójstwo. Przed moimi oczami zamajaczył widok purpurowej pręgi na jego szyi po nieudanej próbie samobójczej i widok porzuconego, różanego pierścionka obietnicy, który teraz był zamknięty w szkatułce w Daiyu wraz z obrączką.
Jak będzie wyglądało moje życie bez tego wszystkiego? Bez ciągłych intryg, bez wrogów mieszkających za ścianą, bez Syinga, który przygotowuje moje ciało na wizytę w alkowie, bez nocy i poranków, kiedy należałem jedynie do Yushenga...
– Uśmiechasz się, panie? – Z zamyślenia ponownie wyrwał mnie głos Nealla, który teraz uważnie przyglądał się mojej twarzy.
– Po prostu cieszę się, że w końcu wrócę do domu – odpowiedziałem, ku własnemu zdziwieniu czując, że te słowa były kłamstwem.
Nie cieszyłem się z powrotu do Beatie, do zimnych murów tworzących mój pałac, w którym od zawsze było pusto, ale dopiero teraz dostrzegłem to we wspomnieniach.
– Powinieneś oszczędzać siły, Wasza Wysokość – odezwał się medyk. Po moim ataku duszności w Batair Sying szczegółowo opowiedział mu historię wszystkich moich chorób, by jak najlepiej mógł o mnie zadbać. – Przyniosę jedzenie i napar, który poprawi wydolność płuc, księcia. To ważne, aby dobrze zjeść i wyspać się przed jutrzejszym dniem.
– Dobrze – odpowiedziałem, kiwając głową i pozwalając, aby mężczyzna podsunął moje ubrania, zasłaniając oszpecone bliznami plecy.
Medyk skłonił się nisko, nim wyszedł z namiotu, pozostawiając mnie samego z kapitanem. Przynajmniej względnie. Nie miałem wątpliwości, że przy wejściu stoi żołnierz mający za zadanie szpiegowanie mnie i zdawanie raportu Yushengowi o każdym moim najmniejszym ruchu. Spojrzałem na towarzyszącego mi Nealla, zastanawiając się, czy potrafiłby zrozumieć mnie, gdybym wyznał, jak bardzo życie w haremie weszło mi w krew. Jakbym przez sześć miesięcy bycia nałożnikiem zapomniał o siedemnastu latach bycia księciem koronnym. Jednak nim zdołałem się odważyć na zwierzenie się Neallowi z wirujących w moim wnętrzu skrajnych uczuć, on sam się odezwał, rozwiewając moje złudne nadzieje:
– Wybacz mi, panie, ale... – zaczął. – Czy ty zamierzasz spać w jednym namiocie z królem Daiyu?
– Mamy osobne posłania – zauważyłem, już wcześniej dokładnie rozglądając się po niewielkim wnętrzu.
Ten namiot nawet nie umywał się do tego, w którym mieszkaliśmy podczas polowania. Był znacznie mniejszy, mniej ozdobny, a większość wolnego miejsca zajmowały posłania dla mnie i dla Yushenga, które leżały oddalone od siebie na około pół metra. Jednak materiał, z którego zostały wykonane ściany namiotu, był gruby i dobrze chronił przed chłodem i wiatrem szalejącym na zewnątrz, a wejścia strzegli żołnierze. Mogłem się w nim swobodnie oczyścić, korzystając z podgrzanej wcześniej wody, a następnie przebrać w czyste luźniejsze szaty, w których zamierzałem spać, wciąż będąc nierozłącznym z naszyjnikiem, którego czarne jadeity błyszczały w słabym świetle latarni, oraz ze sztyletem, który leżał teraz przy mojej poduszce.
– Mimo wszystko, panie – szepnął kapitan, jeszcze bardziej ściszając głos; z pewnością też był świadomy tego, że ściany mają uszy. – Jesteśmy w Beatie i...
– I Yusheng jest moim mężem – przerwałem mu. – Nie pozwoli mi spać w innym miejscu, a ja nie pozwolę mu mnie dotknąć, natomiast ty nie jesteś osobą, która powinna poruszać tę kwestię.
– Wybacz, panie – odpowiedział, chyląc pokornie głowę. – Pozwól, że odejdę i nie będę już zakłócał spokoju Waszej Wysokości.
– Pozwalam.
Kapitan wyszedł, oddając mi pokłon, nim zniknął za ciemnoczerwonym materiałem, zostawiając mnie samego. Osłoniłem ciało pościelą, układając się na posłaniu, i zacząłem nasłuchiwać. Niektórzy żołnierze wciąż kończyli rozkładać swoje namioty, inni już jedli przygotowany posiłek, gdzieś w oddali nawet udało mi się dosłyszeć czyjś nieudolnie tłumiony śmiech, jakby nie przerażała go wizja zbliżającej się walki, a nawet śmierci.
Zamknąłem powieki, czując, że moja klatka piersiowa wciąż pobolewa przez silne kopnięcie, i pozwoliłem porwać się wspomnieniom, które tym razem zaprowadziły mnie do Beatie. Pokonywałem pałacowe korytarze, a moje ciało nie było jeszcze oszpecone licznymi bliznami, ani zbrukane przez niewiernego małżonka. Byłem czysty, niewinny i pusty, jakby ktoś ukształtował naczynie, ale zapomniał je wypełnić. Wyczekiwałem dnia, w którym w końcu zasiądę na tronie zajmowanym przez ojca i w końcu stanę się najważniejszą osobą w królestwie. Pragnąłem, aby wszystko działo się na skinienie mojego palca, aby miliony ludzi padało przede mną na kolana, by oddawali mi cześć, wielbiąc mnie i ogłaszając najlepszym oraz największym władcą świata. Obojętna była mi kobieta, która miałaby stać się moją żoną i matką dzieci, zapewne nasze wspólne noce polegałyby na spaniu po swoich stronach łoża, ograniczając bliższe kontakty do płodzenia potomków, abym mógł szczycić się również nimi.
Czy w ogóle planowałem kiedykolwiek kogokolwiek kochać? Kogoś prócz samego siebie...
Moja samotność została zakończona przez medyka, który powrócił, zgodnie z obietnicą niosąc mi ciepły posiłek i napar, którego nieprzyjemny ziołowy zapach szybko dotarł do moich nozdrzy. Podniosłem się do siadu, przyjmując od mężczyzny miskę z parującą zupą, w której pływały różne warzywa oraz sporo kawałków mięsa, przez co nie miałem wątpliwości, że tylko nieliczni zostali nim poczęstowani. Medyk usiadł naprzeciwko mnie, pilnując, abym wszystko zjadł, a następnie podał mi lekarstwo, na którego nieprzyjemny smak mimowolnie się skrzywiłem. Zapytał mnie jeszcze o kilka rzeczy związanych ze zdrowiem; czy już lepiej oddycham, czy ból w plecach zelżał. Polecił też, abym oszczędzał siły i najlepiej stronił od walki, ostrzegając, iż blizny na plecach mogą zupełnie uniemożliwić mi poruszanie się, jeśli je zlekceważę. Podziękowałem mu, na co skłonił się nisko, zarzekając się, iż to dla niego zaszczyt dbać o moje zdrowie. Kiedy wychodził, minął się z Yushengiem.
Król zerknął na mnie, kiedy zostaliśmy sami, jednak nie odezwał się nawet słowem. Zupełnie nie przejmując się moją obecnością, zaczął rozwiązywać strój podróżny, z pewnością chcąc obmyć ciało już w zimnej wodzie, a następnie przebrać się w szatę do spania. Zerkałem na niego kątem oka, udając obojętność, kiedy odsłaniał kolejne partie bladej skóry, pozwalając mi przywoływać we wspomnieniach, jak to jest dotykać jego nagich ramion, łopatek, obojczyków, klatki piersiowej i brzucha. Nie byłem pewny, ile pozwoliłbym sobie zobaczyć, gdybym ostatecznie nie odwrócił wzroku po dostrzeżeniu białej blizny na podbrzuszu.
Wtedy wspomnienia upojnych nocy zostały zastąpione wyobrażeniami, jak sztylet, w którego posiadaniu byłem teraz ja, wbił się w jego ciało, pozostawiając tak widoczny ślad. Poczułem ból, który musiał temu towarzyszyć... Nie tylko ten fizyczny, ale również cierpienie spowodowane zdradą bliskiej osoby oraz świadomością, iż odebrało się życie komuś, kogo się kochało. W końcu młodszy brat Yushenga zginął właśnie z jego rąk.
A czy ja będę w stanie zabić Zowie? I czy będę w stanie zabić mojego męża?
– Dostanę jakąś broń? – zapytałem, próbując odwrócić uwagę od łzy, która spłynęła po moim policzku i skapnęła na pościel. Wytarłem pośpiesznie policzek i zerknąłem na Yushenga, który właśnie przecierał ramiona wilgotnym materiałem, będąc rozebranym jedynie do połowy. – Oprócz sztyletu...
– Nie będzie ci potrzebna – odpowiedział, nawet na mnie nie patrząc.
– Nie możesz tego przewidzieć.
– Tak się składa, że akurat mogę.
– Jeśli dojdzie do walki...
– Ty zostajesz tutaj – przerwał mi, w końcu zaszczycając mnie spojrzeniem. Jego oczy wpatrywały się prosto w moje, pozwalając mi dostrzec, iż nie zamierzał ze mną negocjować, a jego decyzja była ostateczna.
– Nie ma takiej mowy – odpowiedziałem, nie mając zamiaru posłuchać się męża w tak ważnej sprawie.
To była moja walka o moją wolność i moją ojczyznę! O mój honor! A przede wszystkim, to walka, która miała zdecydować, który z nas przeżyje, a który zginie z rąk drugiego!
– Wybacz mi – powiedział, ale na jego twarzy nie widziałem żalu ani skruchy. – Zostaniesz tutaj.
– Nie.
– Nie masz wyboru.
– Większość żołnierzy, którzy nam towarzyszą, jest z Batair i jeśli będą musieli zdecydować, posłuchają mnie.
– Wziąłem to pod uwagę – odpowiedział. – Jednak śpiąc, nie wydasz żadnych rozkazów.
– Więc nie będę spał!
– Po takiej ilości ziół nasennych, jaką przed chwilą wypiłeś, zaśniesz za kilka minut i obudzisz się, kiedy my będziemy już w stolicy.
Przez parę chwil w ogóle nie docierało do mnie znaczenie słów wypowiedzianych przez Yushenga, jakbym nagle przestał rozumieć jego język. Następnie ogarnęła mnie wściekłość, najprawdziwsza wściekłość i żal, aż zapragnąłem rzucić się na mężczyznę z pięściami, by agresywnie uderzać jego klatkę piersiową. Jednak nie mogłem tego zrobić; nie mogłem pokazać mu, że w ten sposób zdobył nade mną gigantyczną przewagę i nie mogłem go dotknąć, ponieważ był brudnym zdrajcą.
– Jak mogłeś? – zapytałem, a w moich oczach zebrały się łzy wściekłości. – Jak mogłeś zrobić mi coś takiego?! To jest moja walka! Moja wojna!
Yusheng patrzył się prosto w moje oczy, a jego twarz nie wyrażała żadnych emocji. Nie była to spontaniczna decyzja, ewidentnie zaplanował to już dawno temu i przez ten cały czas jedynie udawał, że puści mnie na front. Tak naprawdę zapewne nigdy nie zamierzał dopuścić do mojego udziału w walce. Postanowił zostawić mnie tutaj, jakbym był dzieckiem, którego przerośnie wojenna rzeczywistość.
Nienawidziłem go za to jeszcze bardziej.
– To kolejna rzecz, której ci nie wybaczę – wycedziłem, utrzymując z mężem kontakt wzrokowy.
– Wiedziałem, że z własnej woli nie zostaniesz, a nie mogę dopuścić do tego, aby stała ci się krzywda – odpowiedział spokojnym głosem. – Nie spodziewam się, iż zrozumiesz tę decyzję, i nie zamierzam tego od ciebie wymagać. Dołączysz do nas, kiedy już nic nie będzie ci zagrażać, lub uciekniesz, kiedy nam się nie uda.
Prychnąłem, okazując w ten sposób moją pogardę do słodkich słów, którymi starał się mnie udobruchać. Jakby naprawdę myślał, iż uwierzę w nie i wybaczę mężczyźnie to, jak mnie potraktował. Kolejny raz mnie zlekceważył, odsunął na bok, abym mu nie przeszkadzał...
Może wcale nie planował pomagać Beatie? Może zgodził się na mój plan, ponieważ sam zamierzał władać dwoma królestwami, trzymając mnie u swego boku niczym laleczkę, mającą zagwarantować mu posłuszeństwo moich poddanych?
– Wypuść mnie, muszę porozmawiać z kapitanem Neallem – powiedziałem, kończąc dyskusję z mężem.
Yusheng nawet się nie przesunął, aby umożliwić mi wyjście z namiotu, nie dotykając go. Doskonale wiedział, że nie zamierzam się z nim przepychać, pozwalając, by zdrajca zbrukał moją skórę, po raz kolejny dzisiaj pokazując mi swoją przewagę nade mną, a to dodatkowo wypełniło mnie żalem i złością.
– Głuchy jesteś? – warknąłem. – Wypuść mnie! Chcę stąd wyjść!
– Nie możesz – odpowiedział, niezmiennie zachowując spokój. – Niedługo zioła zaczną działać, a wtedy zaśniesz w kilka chwil, są naprawdę silne. Najlepiej będzie, jeśli położysz się na...
– Nie! – przerwałem mu. – Nie licz na to, że będę słuchał twoich rozkazów. Teraz jesteśmy na mojej ziemi. Tutaj działają moje zasady. Możesz być królem Daiyu, ale jesteśmy w Beatie i teraz ja stoję ponad tobą.
– Kapitan Neall wie, jaki jest plan – powiedział, uśmiechając się delikatnie, kiedy spojrzałem na niego z niedowierzaniem. – Jeśli chcesz z nim rozmawiać, żeby obrócić żołnierzy przeciwko mnie, to niestety ci się nie uda.
– Nie wierzę ci! – warknąłem, mrugając kilkukrotnie, kiedy obraz delikatnie zaczął falować i rozmywać się momentami. – Chcę rozmawiać z kapitanem, więc mnie... – urwałem, czując, że usypiające zioła naprawdę zaczęły działać i to znacznie szybciej, niż się tego spodziewałem.
Nie mogłem się poddać, nie mogłem przegrać z sennością! Potrzebowałem porozmawiać z Neallem, Nie chciałem wierzyć w to, że naprawdę tutaj zostanę, że będę spał, kiedy inni będą walczyli o moje królestwo, o mój tron, o mój lud i moją przyszłość. Już było za późno na pomoc, ponieważ zioła wpływały na mój organizm, sprawiając, iż powieki stawały się coraz cięższe, a zmysł wzroku płatał figle, odbierając mi zdolność wyraźnego widzenia. Mimo to musiałem wydać Neallowi rozkazy. Musiałem mieć pewność, że ktoś będzie pilnował, aby wszystko szło zgodnie z moim planem, nawet jeśli ja zostałem usunięty z planszy i gra toczyła się dalej beze mnie.
– Wezwać kapitana Nealla! – krzyknąłem z trudem, gdy język również zaczął odmawiać posłuszeństwa, plącząc się przy każdym słowie. – W tej chwili!
– Połóż się...
– Nie! – Wciąż walczyłem. – Potrzebuję kapitana Nealla!
Yusheng westchnął głośno z dezaprobatą. Zapewne zapomniał już, jak bardzo uparty i buńczuczny byłem. Odwrócił się, aby spojrzeć w kierunku wyjścia z namiotu, a następnie krzyknął donośnym głosem:
– Wezwijcie kapitana Nealla! – rozkazał. – Niech przybędzie tutaj najszybciej jak to możliwe!
Po tych słowach od razu za namiotem rozległy się pośpieszne kroki żołnierza, który poszedł wykonać rozkaz.
Nie wierzyłem w to, co się właśnie działo. Naprawdę po raz kolejny zostałem zdradzony i ośmieszony. Najwidoczniej po mojej potyczce z naczelnym królewskim sekretarzem już nikt nie miał wątpliwości, iż nie nadaję się na front – stałem się dla nich bezbronną królową, którą trzeba chronić i trzymać jak najdalej od niebezpieczeństwa.
Z każdą chwilą obraz coraz bardziej falował i tracił ostrość, powieki stawały się coraz cięższe, jakby były wykonane z ołowiu, a stawy kolanowe zaczynały odmawiać mi posłuszeństwa, uginając się pod ciężarem ciała. Prawie po omacku odnalazłem dłonią stolik, aby móc oprzeć się o jego gładki blat i z całych sił walczyć z ogarniającą mnie sennością. Nie mogłem się jej poddać. Musiałem porozmawiać z Neallem.
Jednak mężczyzna jak na złość nie przychodził przez całe wieki, a Yusheng nieprzerwanie zagradzał jedyną drogę do wyjścia, więżąc mnie w namiocie. Próbowałem skupiać się na oddechach, licząc każdy wdech i wydech, aby utrzymać uwagę na świecie rzeczywistym, chociaż na umyśle zaciskały się bezwzględne szpony senności, chcące porwać go do krainy snów. Moja głowa opadła kilka razy bezwładnie, a ciało przechylało się, tracąc równowagę, ale gdy tylko odpłynąłem na krótką chwilę, podrywałem się, wciąż uparcie walcząc. Nikt nigdy nie zwątpił w moje samozaparcie, zawsze dążyłem do obranych celów, nawet jeśli cały świat był przeciwko mnie.
– Wasza książęca mość... – Usłyszałem tuż przy sobie głos kapitana Nealla, chociaż w ogóle nie spostrzegłem jego przybycia. – Wzywał mnie książę.
Pozwoliłem mężczyźnie objąć mnie delikatnie, pomagając mojemu ciało utrzymać równowagę, kiedy odchodziliśmy od stolika i powoli przemieszczaliśmy się w kierunku posłania.
– Neall – wyszeptałem, z trudem zmuszając język do układania słów. – On nie może umrzeć, musisz go pilnować za wszelką cenę.
Poczułem, jak moje ciało opada na miękkie posłanie, przynosząc mi najprawdziwszą ulgę.
– Mówisz o swoim bracie, panie? – dopytał, również mówiąc cicho i delikatnie.
– Nie może umrzeć – powtórzyłem, aby mieć pewność, że zrozumiał rozkaz.
– Kto?
– Nie może umrzeć...
– Wasza książęca...
I zapanowała ciemność.
***
Czułem gorącą gęstą ciecz spływającą po palcach, które zaciskałem na zdobionej rękojeści sztyletu. Uniosłem kąciki ust w triumfalnym uśmiechu, gdy zrozumiałem, że naprawdę mi się udało dopiąć swego.
Wygrałem!
Zapewne nikt we mnie nie wierzył, zapewne zostałem już dawno przekreślony przez własnych poddanych, ale mimo ich krzywych spojrzeń i oczerniających słów, udowodniłem, że to ja jestem prawdziwym władcą!
Z ciemności przede mnie wyłoniła się delikatna, jeszcze dziecięca twarz Zowie, po którego nienaturalnie bladych policzkach spływały łzy, a oczy przepełnione strachem wpatrywały się prosto w moje. Uśmiech zniknął mi z twarzy, gdy lodowate palce młodszego brata zacisnęły się na mojej dłoni brudnej od jego krwi, a sztylet, którym przebiłem jego ciało, wysunął się i upadł bezgłośnie na pokrytą gęstą czarną mgłą posadzkę.
– Iain, zawołasz mamę? – poprosił drżącym głosem. – Miałem zły sen, boję się.
– J-ja... – zająknąłem się, kiedy łzy zaczęły spływać po moich policzkach. – Ja... Zowie... Co ja zrobiłem? Skrzywdziłem cię!
– Boję się – powtórzył, wciąż wpatrując się w moje oczy z najszczerszym przerażeniem. – Proszę, zawołaj mamę. Niech zaśpiewa nam na dobranoc.
Zacząłem kiwać pośpiesznie głową.
– Dobrze, Zowie – szepnąłem czule do młodszego brata. – Zaczekaj tutaj, a ja przyprowadzę mamę. Tylko tutaj zaczekaj. Będzie zła, jeśli ze mną pójdziesz.
Zowie skinął głową, puszczając moją dłoń i pozwalając mi odejść, a ja bez chwili wahania ruszyłem biegiem prosto w nieprzeniknioną ciemność, w której do moich uszu dobiegało jedynie głośne bicie mojego własnego serca. Odnosiłem wrażenie, że w ogóle się nie przemieszczam, że mimo najszczerszych prób wciąż trwałem w miejscu, aż w końcu przez czarną mgłę przedarło się delikatne, ciepłe i niespokojne światło, które musiało padać z przygaszonego paleniska.
– Mamo? – zapytałem niepewnie, a mój głos zabrzmiał miękko i wysoko, jakbym z powrotem był malutkim dzieckiem.
– Iain? – Z ulgą rozpoznałem głos rodzicielki. – Iain, co ty tutaj robisz?! Nie wolno ci chodzić nocą po pałacu! Gdzie twoja opiekunka?
– Mamo, Zowie miał koszmar – zacząłem się tłumaczyć, dostrzegając zbliżającą się do mnie kobiecą postać, która znacznie górowała nade mną wzrostem. – Płacze, boi się.
– Och, Iain – westchnęła, kucając przede mną, oby zamknąć mnie czule w ciepłym matczynym uścisku. – Jesteś takim dobrym starszym braciszkiem.
Dopiero teraz dostrzegłem, iż mama nie była sama; z gęstej czarnej mgły wyłoniła się druga postać, która leżała na ziemi. A chociaż z całych sił próbowałem się jej przyjrzeć, jej twarz była dla mnie niedostrzegalna, jakby leżąca postać w ogóle jej nie posiadała.
– Mamo, dlaczego ciocia śpi na ziemi? – zapytałem zmartwiony. – Trzeba ją obudzić, będzie chora.
– Nie trzeba, kochanie – odpowiedziała mi. – Nie patrz się w tamtym kierunku.
Miękka dłoń matki zasłoniła mi oczy.
– Dlaczego? – dopytałem, niczego nie rozumiejąc.
– Zrozumiesz, kiedy będziesz starszy. – Dobiegł mnie głos kobiety. – Po prostu pamiętaj, skarbie, że zdrady nigdy się nie wybacza.
– Dobrze, mamo.
– Jestem twoją mamą, Iain – odpowiedziała. – Jestem, zawsze byłam i zawsze będę twoją mamą i mamą Zowie. Kocham was najbardziej na świecie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top