♔ 31
W komnacie panowała absolutna cisza. Zdawało się, że nawet ptaki za oknem przestały śpiewać, jakby podzielały obawy siedzącej naprzeciw mnie kobiety. Jej oczy były utkwione prosto we mnie, próbując przedrzeć się przez maskę na mej twarzy i odkryć prawdziwe emocje, drzemiące w moim wnętrzu. Uśmiechnąłem się, z trudem zmuszając kąciki warg do uniesienia się w tym złowrogim geście – moje szczęście oznaczało jej porażkę. Postanowiłem poruszyć się pierwszy i sięgnąłem po niewielką porcelanową filiżankę, która leżała na stoliku przede mną. Jego blat wykonany był z licznych, wielobarwnych szkiełek, a światło wpadające przez okno do komnaty sprawiało, że na podłodze u naszych stóp tańczyły wielobarwne świetliki.
Mój ruch w końcu przerwał wypełnioną napięciem ciszę. Jadeitowe bransolety na rękach zaczęły stukać o siebie, podobnie jak łańcuszki, które zwisały z licznych ozdób wpiętych w moje związane w koka włosy. Wszystkie były w kolorze złota i to nie z przypadku – zamierzałem na każdym kroku podkreślać, jak ważną osobą byłem w tym pałacu.
W białej, malowanej filiżance znajdowała się bursztynowa herbata, pachnąca licznymi kwiatami. Biała para tańczyła tuż nad jej taflą i owiała moją twarz ciepłem, gdy ułożyłem rant filiżanki na pomalowanych intensywnie czerwoną pomadą wargach. Nie byłem jednak na tyle głupi, aby naprawdę napić się czegoś, podanego mi przez tę kobietę.
– Jakie masz teraz zamiary? – zapytała, przywołując moje spojrzenie. – Teraz, kiedy osiągnąłeś już tak wiele?
Ona również miała na sobie liczną biżuterię. Czarne włosy przepasane siwymi pasemkami upięła w niskiego koka tuż nad karkiem. Ciężkie kolczyki muskały osłonięte bordowym materiałem ramiona. Była elegancką, poważną kobietą, która znała swoją wartość, a wnętrze jej komnaty idealnie ją odzwierciedlało. Nikt nie miał wątpliwości, że mieszka w niej ktoś ważny, ale śmiałem twierdzić, że mimo licznych zdobionych mebli, złoceń, drogocennych materiałów oraz kuferków z biżuterią, nie była w stanie się ze mną równać.
Uśmiech powrócił na moje wargi z chwilą, gdy odstawiłem filiżankę na szklany blat stolika.
– Moje plany się nie zmieniły – odparłem, wstając z fotela. Tym zachowaniem nie tylko zamierzałem poinformować moją rozmówczynię, że nasza wspólna herbata dobiegła końca, ale również okazałem brak szacunku do starszej ode mnie kobiety. – Zamierzam zniszczyć całe to królestwo od środka i sprawić, że Yusheng będzie ostatnim królem tego narodu.
– Uważaj – ostrzegła mnie, uderzając otwartą dłonią w blat. Stolik zadrżał, przewracając moją filiżankę, która przewróciła się, rozlewając herbatę, i potoczyła na ziemie. Delikatna porcelana na skutek upadku ukruszyła się w miejscu, gdzie jeszcze chwilę temu dotykały ją moje warg. – Kiedyś w końcu powinie ci się noga, a wtedy zrobię wszystko, żebyś zapłacił za to głową.
– Z pewnością – odparłem, odwracając się w stronę wyjścia. – To jest gra na śmierć i życie, która skończy się czyjąś śmiercią.
Wyszedłem, nie czekając na odpowiedź, a służba zamknęła za mną drzwi, odcinając mnie od Yuan. Nieprzerwanie wymuszałem uśmiech na twarzy, jakby nic nie mogło mnie zranić ani zatrzymać, i ruszyłem korytarzami haremu, zmierzając w konkretnym kierunku. Ciche kroki towarzyszącej mi Qiu odbijały się od ścian i mieszały z moimi, gdy w końcu dotarliśmy na miejsce, w którym czekała na mnie Dongmei. Bezgranicznie oddana mi służąca, która teraz była zastępczynią nadzorcy haremu, pokłoniła się na tyle nisko, na ile pozwalała jej podłużna blizna na plecach.
– Przekazano mi, że mam tutaj na ciebie czekać i nikomu nie wspominać o tym ani słowem, panie – odezwała się, wciąż trzymając pochyloną głowę. – W czym mogę służyć, panie?
– Mam dla ciebie specjalne zadanie – szepnąłem do dziewczyny, grzebiąc w szerokim rękawie szaty, by wyciągnąć zapieczętowany rulon pergaminu z zapisanymi kilkoma słowami w moim ojczystym języku. – Potrzebuję, byś dostarczyła to pewnemu mężczyźnie.
– Oczywiście, panie – odpowiedziała od razu, wyciągając dłonie przed siebie.
– Jednak muszę cię ostrzec – powiedziałem, spoglądając dziewczynie prosto w oczy. – Nikt pod żadnym pozorem nie może się o tym dowiedzieć, rozumiesz? Jeśli ktoś cię przyłapie, nie tylko ty stracisz życie. Za coś takiego król nawet mnie skróci o głowę.
– Choćbym miała umrzeć, nie pozwolę, by ta wiadomość trafiła w niepowołane ręce – przyrzekła. – Komu mam to dostarczyć?
Uśmiechnąłem się sam do siebie, nim wypowiedziałem imię, którego nie planowałem przywoływać już nigdy w życiu.
***
Malutka dłoń zaciskała się na moim najmniejszym palcu, a spomiędzy delikatnie rozchylonych warg wyciekała kolejna porcja śliny, gdy czarne oczy wpatrywały się prosto w moje. Uśmiechałem się do dziecka, które co chwilę wykrzywiało bezzębną buzię, by odwzajemnić ten gest, wydając przy tym pojedyncze dźwięki. Stojąca przy moim boku główna służka królowej Yuan przyglądała się nam uważnie, jakby myślała, że naprawdę mógłbym skrzywdzić to niewinne dziecko, które urodziło się w tym piekle pozbawionym miłości. Ruolan przyciągnęła mój palec do ust, by zacząć go ssać, przez co roześmiałem się cicho.
– Księżniczka jest już głodna – odezwała się służąca. – Pozwól, panie, że zabiorę ją do mamki.
Dość niechętnie skinąłem głową, pozwalając, by rozdzielono mnie z Ruolan, która zerkała na mnie kątem oka, dopóki nie zniknąłem z jej pola widzenia. Służka królowej wdowy minęła w drzwiach komnaty Syinga, który zapewne czekał, aż mój czas na widzenie z księżniczką minie, by zawrócić mi głowę mniej przyjemnymi sprawami. Nadzorca pozwolił sobie wejść do środka, uśmiechając się, jakby i jego cieszyło moje nieuzasadnione przywiązanie do cudzego dziecka.
Poprawiłem złotą szatę, która wymięła się delikatnie przy zajmowaniu się Ruolan, a następnie założyłem krótsze kosmyki włosów za ucho, ponieważ zdążyły się wysunąć z upięcia, nad którym cały ranek pracowała Qiu. Mimowolnie zerknąłem na pierścień z rubinem na palcu, który symbolizował moją pozycję w królestwie. To boleśnie przypomniało mi, iż druga dłoń pozostawała pozbawiona obrączki schowanej w szkatułce, jakbym wraz z nią mógł zabrać daleko od siebie trawiące moje wnętrze uczucia.
Jednak nawet jeśli złoty krążek był ukryty przed wzrokiem, serce wciąż zaciskało się boleśnie, utrudniając mi oddychanie i spędzając sen z powiek. Przypominało o sobie szczególnie nocami, przywołując na zmianę wspomnienia z poślubnych nocy i dnia, które spędziłem z Yushengiem. Wspominało, jak nazwał swoje dziecko naszym, to jak powtarzał, że mnie kocha, jak pięknie wyglądaliśmy, gdy łączyliśmy nasze ciała. A gdy traciłem czujność, zamieniało tamte wspomnienia na wspomnienia słów Syinga o zdradzie i zachowanie Yushenga, które tylko ją potwierdzało, odbierając mi ostatnią iskierkę nadziei. Pod osłoną nocy pozwalałem moim łzom płynąć; czasami pojedyncze krople spływały w absolutnej ciszy po policzkach, innym razem krzyczałem w poduszkę, nie mogąc znieść dłużej wypełniającego mnie cierpienia.
Wiedziałem, że moim jedynym ratunkiem w tej sytuacji jest cierpliwość. Wystrzeliłem już pierwszą strzałę, więc pozostało mi czekać, aż deszcz ostrych i błyszczących w słońcu grotów wbije się w ciało mojego wroga. Pozostało mi czekać, aż moja zemsta się dopełni.
– Wasza Wysokość – odezwał się Sying, wyrywając mnie z zamyślenia i podchodząc bliżej. – Do pałacu właśnie dotarła wiadomość, że królowa Biyu dojechała do małego pałacyku.
– W końcu – odpowiedziałem, wzdychając głośno. – Minęły prawie dwa tygodnie od porodu, myślałem, że już nigdy stąd nie zniknie.
– Co planujesz dalej, panie? – dopytał niepewnie. – Huan nie jest już zagrożeniem, a królowa wdowa nie działa na niekorzyść króla.
– Huan podobno przestał być zagrożeniem wiele miesięcy temu, a jednak Yenay zginęła od jego trucizny, a Yusheng przyjął go w alkowie, gdy... – urwałem, nie potrafiąc wykrztusić z siebie następnych słów. – Królowa Yuan czeka na moje potknięcie, jest teraz najniebezpieczniejsza. Na szczęście niesłusznie skupia swoją uwagę na mojej relacji z Ruolan.
Nadzorca haremu zamilkł na dłuższą chwilę, zapewne układając sobie moje słowa w głowie. Od kiedy wyznaczyłem Dongmei na jego zastępczynię, Sying miał o wiele więcej wolnego czasu i trochę mniej zmartwień na głowie, co od razu było po nim widać. Cienie pod oczami stały się jaśniejsze, fryzury mniej niedbałe, ponieważ mógł pozwolić sobie, by poświęcić większą część poranka na układanie długich, czarnych kosmyków w niskie koki zakrywające jego kark. Dongmei za to wydoroślała w te kilkanaście dni, z cichej i niepewnej dziewczynki zaczęła przeradzać się w pewną siebie młodą kobietę, która potrafiła krzyknąć na niesforne dziewczęta, gdy te nie chciały jej słuchać.
Przychodziła do mnie każdego wieczora, by zapytać o moje samopoczucie, zaproponować masaż dłoni lub stóp, a wtedy opowiadała mi o wszystkim, co dzieje się w haremie za moimi plecami. Część dziewcząt przeznaczonych dla króla życzyła mi źle, czekając, aż i ja opuszczę pałac i ustąpię miejsca. Druga część podziwiała moją potęgę, którą zdobyłem w krótkim czasie. Dongmei niezmiennie była mi całkowicie wierna i tylko ona wiedziała, jak wielkiej zdrady względem Daiyu się dopuściłem. I jeśli nie chciałem stracić głowy, nikt więcej nie mógł nawet podejrzewać, iż maczałem palce w tym, co lada dzień powinno dać o sobie znać.
– Błagam, panie – szepnął do mnie nadzorca, jakby czytał mi w myślach. – Powiedz, co planujesz. Źle się czuję, nie wiedząc, czego mam się spodziewać. Przerażasz mnie tym milczeniem.
Uniosłem spojrzenie i nawiązałem kontakt wzrokowy z Syingiem, który pochylił głowę w ukłonie. Złączyłem dłonie, ukrywając je w szerokich rękawach złotej szaty. Obróciłem twarz w stronę jednego z wielu okien, by wbić spojrzenie w horyzont, za którym, gdzieś daleko na wschód, znajdowało się Beatie. Długie kolczyki z czarnymi jadeitami zagrzechotały, uderzając o ozdoby wplecione we włosy, a palce odruchowo odnalazły naszyjnik, który przylegał do mojej grdyki – kwiat wiśni w kolorze smutku.
– Nie ufam ci, Sying – odezwałem się do nadzorcy. – Nie ufam już twej kuriozalnej wierności, która pozwoliła mi poślubić zdrajcę.
– Panie – załkał. Kątem oka dostrzegłem, że podchodzi jeszcze bliżej i zatrzymuje się tuż przy mnie. – Wiem, że go kochasz. Widziałem to w twoich oczach w tamtych dniach i widzę to teraz.
– Nie ma we mnie miłości...
– Jest. – Nadzorca wszedł mi w słowo, za co miałem prawo go skarcić, jednak tego nie zrobiłem, jakbym chciał słyszeć wypowiadane przez niego słowa. – Może zasłania ją cierpienie, ale ono wynika właśnie z tej miłość. I miłość do małej Ruolan również jest owocem twojej miłość do króla.
Nie miałem zamiaru na niego patrzeć. Nie, kiedy pozwalał sobie zwracać się do mnie w ten sposób. Nie, kiedy wypowiadał to, czego sam bałem się powiedzieć. Odsunąłem się od nadzorcy i ruszyłem w stronę okna. Oparłem się o ścianę i zacząłem wodzić spojrzeniem po odległych dachach domów mieszkańców stolicy.
Sying najwidoczniej nie zniechęcił się moim milczeniem, ponieważ jego głos rozległ się za moimi plecami:
– Minęło już dwanaście dni, panie – powiedział, ostrożnie dobierając słowa. – Każdego wieczora król pyta mnie, czy jesteś już gotowy, by spróbować z nim porozmawiać.
– Nie mam z nim, o czym rozmawiać! – krzyknąłem, a mój głos odbił się od okna. – Zdradził mnie, niech nie czeka na przebaczenie, ponieważ nigdy go nie dostanie!
– Panie... – załkał błagalnie.
– Wiem, że każdej nocy do jego alkowy przychodzi inna dziewczyna – odezwałem się już opanowanym głosem.
– Każdą odsyła – zapewnił mnie. – Te dziewczęta wysyła królowa Yuan, król...
– Jedna oficjalnie została jego nową nałożnicą.
– Medyczka powiedziała, że jej ciało nie nosiło śladów stosunku z mężczyzną.
– A jednak powtarza, iż w jej brzuchu rośnie przyszły książę.
– Jest za wcześnie, żeby...
– Zostaw mnie samego – przerwałem mu. – Jestem zmęczony.
– Oczywiście, Wasza Wysokość – westchnął, a po chwili mogłem usłyszeć jego delikatne kroki i dźwięk zamykanych drzwi.
Dopiero wtedy, kiedy miałem pewność, że zostałem całkowicie sam, pozwoliłem, by palce jeszcze mocniej zacisnęły się na naszyjniku wysadzanym czarnymi jadeitami.
Musiałem być cierpliwy, moja zemsta da mi ukojenie.
***
Leżałem w łożu, wpatrując się pustym wzrokiem w falujący baldachim, którym poruszał chłodny wiatr, wdzierający się do wnętrza komnaty przez otwarte drzwi na taras. Księżyc chował się za szarymi chmurami, jedynie od czasu do czasu wyglądają zza nich na gwiaździstym niebie. Wtedy wszystko stawało się jaśniejsze, jakby obiecywało, że mimo wszystko świat może być piękny. Jednak znikało równie szybko, co się pojawiało, pozostawiając po sobie jedynie ciemność i pustkę. Tylko one ostatecznie pozostawały, by trwać u mego boku, a wtedy pojedyncza łza spływała wzdłuż mojej skroni, ginąc w rozpuszczonych włosach rozsypanych na miękkiej poduszce.
Tylko w krótkich chwilach słabości dociskałem dłoń do mostka, czując przeraźliwy ból w klatce piersiowej, i zanosiłem się silnym szlochem. Błagając serce, by przestało kochać, ale ono nigdy się mnie nie słuchało. Nie mogłem okazywać słabości, nawet sam przed sobą. Dlatego nie pozwalałem zawładnąć sobą rozpaczy i zmuszałem się, by przywołać na twarz spokój i grać dalej.
Mój wzrok był utkwiony w pogrążonym w ciemności suficie, a uszy nasłuchiwały ciszy. Teraz w tej części pałacu zostałem zupełnie sam, a ta świadomość wypełniała mnie trwożącym poczuciem pustki.
Nie byłem zaskoczony, gdy w końcu dobiegły mnie odgłosy szybkich kroków. Przerwały panujący dookoła spokój, nasilając się z każdą sekundą. Pośpiesznie przekręciłem się na bok, zamierzając udawać, iż jestem pogrążony we śnie – że moje sumienie i serce mi na to pozwalają. Drzwi do komnaty otworzyły się bez żadnego ostrzeżenia, a przez opuszczone powieki zaczęło przedzierać się ciepłe światło pochodni niesionej przez niezapowiedzianego gościa. Poderwałem się do siadu, udając zaskoczenie i, delikatnie mrużąc oczy, zacząłem rozglądać się po pomieszczeniu. W końcu obwieszona pierścieniami dłoń odsunęła zamaszystym ruchem baldachim nad łożem, a ja nawiązałem kontakt wzrokowy z Yushengiem.
W jego czarnych oczach widziałem wściekłość. Najprawdziwszą, gotującą się wściekłość, która była w stanie pochłonąć i zniszczyć nawet mnie. Zdążyłem jedynie rozchylić wyschnięte wargi, kiedy na moje kolana okryte pościelą król rzucił zrolowany świstek pergaminu; był pogięty i ubrudzony, jakby wiele przeszedł, by tutaj trafić.
– Powiedz mi prawdę! – krzyknął, a jego podniesiony głos odbił się echem od ścian komnaty, sprawiając, że skrzywiłem się lekko. Niepewnie sięgnąłem po liścik i zacząłem go rozwijać drżącymi dłońmi. – Maczałeś w tym palce?! Iain! Jeśli miałeś coś z tym wspólnego, to...
Prześledziłem koślawe słowa, które ktoś musiał pisać w pośpiechu i w niedogodnym miejscu. Jeszcze nim dotarłem do końca, puściłem pergamin, jakby mnie oparzył, i docisnąłem dłoń do ust. Dopiero wtedy spojrzałem na króla, otwierając szeroko oczy, jakbym nie wierzył w to, co właśnie przeczytałem.
– Beatie... – powiedziałem we własne palce, które lekko zdeformowały to jedno słowo. – Beatie...
– Beatie wypowiedziało wojnę Daiyu – dokończył za mnie Yusheng. – Zowie oskarżył mnie o uprowadzenie swojego starszego brata, księcia koronnego Beatie, ciebie.
– Przecież on również nie pozostaje bez winy – szepnąłem. – Masz dokument mojego zniewolenia z jego podpisem.
– Nie mam – odpowiedział, jakby szczerze tego żałował. – Ten dokument został zniszczony w dniu naszego ślubu. Wiem, że doskonale o tym wiedziałeś, i wiem też, że Beatie nie odważyłoby się na takie posunięcie bez prowodyra. Dlatego pytam, Iain, czy maczałeś w tym palce?!
– Nie! – skłamałem.
– Jeśli masz coś z tym wspólnego, to dopuściłeś się zamachu stanu, a za to jest jedna kara!
– Jak mógłbym?! – zawołałem, z całych sił powstrzymując triumfalny uśmiech.
Jak mógłbym spróbować zabić Zowie rękami Yushenga, a następnie zgodnie z prawem Beatie odebrać życie niewiernemu małżonkowi i stać się władcą dwóch królestw...?
Prawdą było, iż stworzenie sposobności do wcielenia tego planu w życie, przyszło mi zaskakująco łatwo. Więc jednak Jaryn odkupił swoje winy i udało mu się podpuścić beatyckich szpiegów do zmanipulowania Zowie, by wypowiedział wojnę Daiyu.
To był jednak sam początek. Mój plan był ryzykowny, bardzo ryzykowny, przez większość osób zapewne nazwany szalonym. Za jedno potknięcie z pewnością przyjdzie mi zapłacić życiem, dlatego nie mogłem się potknąć. Musiałem perfekcyjnie grać we własną grę od samego początku do samego końca. Jeśli wszystko potoczy się po mojej myśli, będzie to plan idealny.
Wzrok Yushenga wbił się w moje ciało; król uważnie badał moją twarz, falującą klatkę piersiową i wciąż osłonięte przez pościel nogi. Zapewne szukał czegoś, co mogłoby mu zdradzić, iż kłamię i tak naprawdę spiskuję przeciwko niemu. Jednak ja wytrwale znosiłem jego wzrok, aby przejść test, od którego zależało moje życie i setki innych żyć.
– Ufam ci – odezwał się w końcu. – Wierzę, że dbasz o nasz lud na tyle, by nie wywoływać niepotrzebnej wojny, pchany chęcią zemsty.
Kucnął, żeby spojrzeć na mnie z innej perspektywy, a gniew na jego twarzy został zastąpiony przez smutek i niepewność. Dopiero teraz byłem w stanie dostrzec, kto mu towarzyszył, trzymając w dłoni pochodnię, której ciepły blask oświetlał wnętrze mojej komnaty. Zhong, którego z łóżka zapewne wyciągnęła informacja o zbliżającej się wojnie, pochylił głowę, kłaniając się mi w ten sposób. Doskonale pamiętałem, że to właśnie on z Jarynem przywlekli mnie do tego piekła.
– Lan... – Czuły szept Yushenga sprawił, że z powrotem przeniosłem na niego spojrzenie. Ostrożnie wyciągnął dłoń w kierunku mojej twarzy, ale odsunąłem się, dając mu do zrozumienia, że nie życzę sobie, by mnie dotykał. Już nigdy więcej. – Nie chcę, byśmy rozstali się w gniewie.
Odwróciłem głowę, spoglądając w przeciwnym kierunku i dostrzegając niespokojne światło tańczące na moim baldachimie. Wiedziałem, że nie mogłem na niego patrzeć. Nie, kiedy jego widok wypełniał mnie obezwładniającym bólem. Wolałbym oślepnąć, by już nigdy nie nawiązać z nim kontaktu wzrokowego, już nigdy nie zobaczyć, jak jego wargi poruszają się w wyznaniu miłości, już nigdy nie dostrzec uśmiechu na jego twarzy, którego byłbym powodem.
– Zostaw nas samych – rozkazał sekretarzowi, a chwilę później ciepłe, niespokojne światło pochodni zaczęło się przemieszczać, by zniknąć ostatecznie wraz z ciężkimi krokami Zhonga. – Porozmawiajmy – poprosił, gdy wnętrze komnaty rozjaśniał jedynie blady blask księżyca.
– Nie mamy o czym rozmawiać – odpowiedziałem oschle, wciąż na niego nie patrząc. – Chciałbym, żebyś również wyszedł, jest późna para.
– Zamierzasz spać, kiedy wiesz, że Beatie domaga się wojny?
– Będę myślał, co mógłbym zrobić, żeby do niej nie dopuścić.
– Jeśli liczysz, że pozwolę ci odejść, byś...
– Nie – przerwałem mu. – Wiem, że jesteś zbyt zachłanny i egoistyczny, by kiedykolwiek pozwolić mi odejść.
– Lan...
– Wyjdź – znowu mu przerwałem. – Nie chcę z tobą rozmawiać.
Nie posłuchał mnie. Wciąż kucał przy moim łożu, opierając się dłońmi o miękki materac. Był bardzo blisko, wystarczyłoby, żeby przesunął odrobinę rękę, a mógłby placami wyczuć moje udo okryte jedwabną pościelą. Bardzo nie chciałem, żeby moja skóra była znaczona dotykiem zdrajcy, który i tak zbezcześcił już moje ciało... Jednak z każdym bolesnym oddechem, który wdzierał się do moich płuc, wyczekiwałem tego czułego gestu.
Przyzwyczaiłem się do jego rąk na mnie. Przyzwyczaiłem się, że jestem czyjś, a ktoś jest mój. I że możemy poznawać dłońmi nasze ciała i pokazywać sobie wzajemnie strony, o których istnieniu nie przyznamy się przed nikim innym. Nikt mnie nie ostrzegł, że nasz ostatni dotyk będzie ostatnim, że nasz ostatni pocałunek będzie ostatnim i że nasza ostatnia noc będzie ostatnią. Nie powiedziałem „żegnaj", a musiałem odejść.
– Wiem, że nie byłeś jeszcze na to gotowy – odezwał się cicho. – Dlatego zabroniłem ci o tym mówić.
– Nie byłem jeszcze gotowy? – powtórzyłem po nim z niedowierzaniem i w końcu na niego spojrzałem. – Czy twoim zdaniem kiedykolwiek mógłbym zaakceptować zdradę?
– Oczekujesz ode mnie, że zmienię swoje tradycje, by pasowały do twoich – bronił się. – Ale miłość polega na znajdowaniu kompromisów.
Zaśmiałem się, a w moich oczach zebrały się łzy, chociaż z całych sił chciałem je powstrzymać.
– Kompromisów? – parsknąłem. – Wchodzenie na mężczyznę, który zamordował moją służącą, próbując mnie otruć, to kompromis?
– Nie wszedłem na niego...
– Nie obchodzi mnie, jak to zrobiliście!
– Nie uprawiałem z nim seksu. Wizyty Huana w alkowie wyglądają inaczej. Nie służy mi swoim ciałem w sposób, o jakim myślisz.
– Ale był w alkowie i usłużył ci swoim ciałem.
– Nawet go nie dotknąłem.
– Kompromitujesz się – szepnąłem, a Yusheng westchnął głośno i poprawił niesforne kosmyki, które opadały mu na twarz. – Jest jeszcze nałożnica, która twierdzi, iż spodziewa się dziecka. Na nią też nie wchodziłeś?
Ponownie odwróciłem twarz w przeciwnym kierunku, chcąc ukryć łzę, która wymknęła się spod kontroli i naznaczyła mój policzek. Usłyszałem cichy szelest ubrań Yushenga, kiedy prostował się, najwidoczniej dochodząc do wniosku, że rozmowa ze mną nie przyniesie oczekiwanych rezultatów.
Poczułem jednocześnie ulgę i smutek na myśl, że w końcu zejdzie mi z oczu i z powrotem zostanę sam.
– Masz jeszcze czas, by dać mi wybaczenie, nim wyruszę na wojnę – powiedział głosem przepełnionym żalem. – I zapewne wiele miesięcy, nim wrócę. O ile wrócę. Wiedz, że nie przestanę cię kochać i będę żył nadzieją, że wyczekujesz mojego powrotu, a nie wieści o śmierci.
Nie odpowiedziałem, ponieważ było zbyt wcześnie, by odpowiadać i wcielać w życie kolejny etap mojego planu. Musiałem jeszcze zaczekać, by wyglądało to naturalnie i nie wzbudzało podejrzeń. Yusheng wstrzymał się przez chwilę, jakby wciąż miał nadzieję, że zdecyduję się odezwać, nim zrozumiał, iż jest ona płonna, W końcu ruszył do wyjścia, a drzwi delikatnie zamknęły się za nim. Dopiero po odczekaniu paru minut, zaciskając mocno powieki i zagryzając dolną wargę, pozwoliłem sobie na szloch.
Łzy zaczęły zalewać twarz, którą ukryłem w kolanach okrytych pościelą, by stłumić dźwięki, mimowolnie wydostające się z zaciśniętego gardła. Zacisnąłem dłonie na własnych kostkach, boleśnie wbijając w nie palce, jakby ból fizyczny mógł zniwelować ból psychiczny.
– Twoja zemsta przyniesie ci ukojenie – powtarzałem sobie niczym mantrę. – Twoja zemsta przyniesie ci ukojenie.
***
Rano wyjątkowo mocno odczuwałem skutki nocnego płaczu. Słońce wpadające do wnętrza komnaty raziło podpuchnięte i zaczerwienione oczy, nos był zatkany, utrudniając oddychanie, a głowa nienaturalnie ciężka i obolała. Podniosłem się do siadu, widząc, że po mojej komnacie krząta się Dongmei. Dziewczyna układała czyste ręczniczki przy misie ze świeżą wodą do obmycia twarzy, a kiedy usłyszała, że już się obudziłem, od razu odwróciła się do mnie przodem i pokłoniła głęboko.
– Witaj, Wasza Królewska Mość – odezwała się pierwsza z uśmiechem na twarzy, który zniknął, gdy dostrzegła, w jakim byłem stanie. – Ciężka noc, panie?
– Wyjątkowo ciężka – wyznałem, podchodząc do dziewczyny, która odsunęła się o krok, umożliwiając mi zanurzenie dłoni w przyjemnie chłodnej wodzie. Chlusnąłem nią na twarz, by zmyć z niej lepkie ślady po łzach i przynieść ulgę spuchniętym powiekom.
– Przygotować ziołowe okłady? – zaproponowała. Skinąłem głową.
– Sying dał ci wolny poranek? – zapytałem, nim Dongmei zdołała dotrzeć do drzwi.
Służąca zerknęła na mnie przez ramię, szybko opuszczając wzrok na ziemię, i odezwała się niepewnie:
– Cały harem szepcze, że nadchodzi wojna – powiedziała nienaturalnie cicho, jakby miała nadzieję, że jeśli te słowa nie zostaną wypowiedziane głośno, nie staną się prawdą. – Dziewczęta są dzisiaj wyjątkowo niespokojne i nadzorca sam ledwo nad nimi panuje. Boją się, panie. Każdy jest teraz przerażony.
– Nie martw się – pocieszyłem ją. – Obiecałem sobie, że nie pozwolę, by stała ci się krzywda.
– Co zamierzasz zrobić, Wasza Wysokość? – dopytała.
– Zobaczysz, jednak musisz dzisiaj naszykować mnie tak, bym wyglądał, jak najpotężniejsza królowa ze wszystkich, jakie kiedykolwiek żyły w tym królestwie.
Wiedziałem, że do tego zadania nie mogłem wyznaczyć nikogo lepszego niż Dongmei. Okład, mający zmniejszyć opuchliznę pod oczami leżał na mojej twarzy, zmieniany regularnie, kiedy służąca czesała moje włosy, upinając je w wyjątkowo skomplikowany i wyszukany sposób. Nie szczędziła na złotych ozdobach, używając ozdobnych szpil, wsuwek, koralików, kamieni i żywych kwiatów. W uszy wsunęła długie kolczyki, poprawiła naszyjnik z czarnym kwiatem wiśni, by zawieszka układała się idealnie na grdyce, na ręce i kostki nasunęła złote i jadeitowe bransolety, brzęczące dźwięcznie z każdym moim ruchem. Wszystko idealnie pasowało do czerwonej szaty, którą uszyto na cześć mojej koronacji. Na koniec przypudrowała moją twarz, przyciemniła powieki, a wargi zabarwiła krwisto czerwoną pomadą.
Byłem gotowy.
Przemierzałem harem nieśpiesznie, pozwalając każdej mijanej przeze mnie osobie, przyjrzeć się dokładnie ich nowej królowej. Zwłaszcza że pierwsza małżonka króla opuściła stolicę i ten pałac już na zawsze. Część spojrzeń była wroga, jakby wojna między królestwem, z którego pochodzę, a Daiyu, miałaby rozegrać się również i w pałacowych murach. Reszta natomiast wypełniona była podziwem i szacunkiem, jakby bez wątpienia uznawano mnie za jedną z najważniejszych głów na tej ziemi.
Drzwi do haremu, których jako niewolnik nie miałem prawa przekraczać, otworzyły się przede mną na jeden niedbały gest dłonią. Znalazłem się w części pałacu, która była mi obca. Starałem się nie wyglądać na zagubionego, kiedy kluczyłem korytarzami i szukałem komnaty, którą na pewno rozpoznam, gdy tylko znajdę się pod jej drzwiami. Mijani służący, gwardziści i żołnierze o wyższych statuach kłaniali mi się nisko, dyskretnie zerkając na mnie z zaciekawieniem, często również z zachwytem. Niewiele osób potrafiło przejść obojętnie koło mojej pięknej twarzy i dostojnej postawy, którą wymuszałem na plecach mimo licznych, okalających je blizn.
W końcu dotarłem na miejsce, chociaż zajęło mi to więcej czasu, niż się spodziewałem. Liczni służący spoza pałacu stali w równych rzędach pod ścianami ciągnącymi się wzdłuż szerokiego holu. Zatrzymałem się tuż przed solidnymi drzwiami ze zdobionymi klamkami i spojrzałem na strzegących ich gwardzistów.
– Wpuścicie mnie – rozkazałem.
– Wasza Wysokość – dwaj żołnierze odezwali się w tym samym czasie, oddając mi głęboki ukłon, a następnie jeden z nich dodał: – Nie możemy Waszej Wysokości wpuścić do środka. Właśnie trwa ważna, państwowa narada, król przyjmuje wielu urzędników i szlachciców.
Spodziewałem się sprzeciwu.
– Czyli przyszedłem idealnie w porę – odpowiedziałem ostro, by zaznaczyć, że nie zamierzam wdawać się w dyskusję. – Otwórzcie drzwi.
Gwardziści niepewnie spojrzeli po sobie, próbując porozumieć się w niemy sposób, aż w końcu po raz kolejny się skłonili, przepraszając za swoje wcześniejsze nieposłuszeństwo. W końcu chwycili złote, zdobione klamki, by wpuścić mnie do środka. Wszelkie rozmowy ucichły, kiedy dostrzeżono, że do obrad dołączyła nowa, nieproszona osoba. Z uśmiechem pełnym zadowolenia i z pewnością siebie, wkroczyłem do sali, idąc prosto w kierunku tronu, na którym siedział zaskoczony niemniej od innych król.
– Witaj, królowo – krzyknęli zgromadzeni mężczyźni, kłaniając się mi, kiedy pierwszy szok spowodowany moim niezapowiedzianym przybyciem minął.
– Lan, coś się stało? – zapytał Yusheng, przyglądając mi się z opanowanym wyrazem twarzy, aż nie zatrzymałem się przy jego boku, dokładnie między nim a Zhongiem.
– Chcę wziąć udział w wojnie – odpowiedziałem na tyle cicho, by tylko król i naczelny sekretarz mogli usłyszeć moje słowa. – A właściwie nie dopuścić do niej.
– O czym ty mówisz? – dopytał, wciąż nie zdradzając twarzą emocji, i poprawił się lekko na tronie. – To nie jest pora, byś...
– Nie rozumiesz? – przerwałem mu. – W Beatie nigdy nie wybaczamy zdrady, więc z pewnością nie wybaczymy jej mojemu bratu.
– Nie ma dowodów.
– Ja jestem dowodem – wyjaśniłem. – Weź mnie ze sobą, a część, prawdopodobnie znaczna większość, beatyckich wojsk stanie u mego boku. Będą walczyć w moim imieniu o wyzwolenie Beatie spod panowania zdradzieckiego księcia. Z wielkiej wojny między dwoma królestwami zrobimy...
– Małą wojnę domową ze wsparciem Daiyu dla prawowitego księcia koronnego Beatie – dokończył za mnie Zhong. – Królowa mówi słusznie. Wysłuchajmy go, panie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top