♔ 2

Poczułem silne uderzenie między łopatkami, które wydusiło powietrze z moich płuc. Musiałem z powrotem zaprzeć się rękoma o posadzkę, aby nie przylgnąć do niej klatką piersiową. W moich oczach mimowolnie zebrały się łzy, a usta rozchyliły się, bezowocnie próbując zaczerpnąć tchu.

– Wybacz mi, Wasza Wysokość! – W głosie Zhonga było słychać wściekłość. – To wina mojej nieostrożności, ale dopilnuję, aby został srogo ukarany za to... – umilkł nagle.

– Nie ma takiej potrzeby – odpowiedział mu Yusheng, ponownie chwytając mój podbródek, żeby zmusić mnie do wznowienia naszego kontaktu wzrokowego. – Podoba mi się jego odwaga i zaciętość. Sam kiedyś byłem księciem koronnym, więc rozumiem, jak bardzo boli go utrata tronu.

– Niczego nie utraciłem – warknąłem, wciąż ledwo biorąc oddechy. – Poderżnę wam wszystkim gardła i wrócę do mojego królestwa.

Yusheng uśmiechnął się w reakcji na te słowa.

Teraz znowu mogłem mu się lepiej przyjrzeć. Oprócz przystojnej twarzy dostrzegłem długie, czarne włosy związane w wysokiego kucyka, złote kolczyki zwisające z uszy oraz liczne pierścienie na długich palcach. Intensywnie czerwone szata miała złote obszycia, a ten ubiór oznaczał, że bezsprzecznie tuż przede mną kucał właśnie sam król Daiyu. Jednak nawet jeśli mężczyzna ubrałby na siebie łachmany, pewność siebie oraz wyższość, które biły z jego ciemnych oczu, z pewnością mogłyby przytłaczać i utwierdzać niedowiarków o jego wysokiej pozycji w tym królestwie.

– Chciałbym to zobaczyć – odpowiedział, przysuwając się do mnie tak blisko, iż byłem w stanie wyczuć na sobie jego ciepły oddech pachnący ziołami.

– Nie zobaczysz – szepnąłem, również pozwalając sobie na uśmiech. Wpatrywałem się w oczy Yushenga z najszczerszą nienawiścią. – Ty zdechniesz pierwszy.

Roześmiał się. Ciepły, chrapliwy śmiech zaczął odbijać się echem od ścian komnaty, a blade wargi mężczyzny odsłoniły białe zęby, gdy śmiał mi się prosto w twarz. Zacisnąłem dłonie w pięści, próbując powstrzymać się przed próbą rzucenia się na mężczyznę i zaatakowania go. Nie mogłem działać impulsywnie, a nawet gdyby moje ręce nie pozostawały związane, w tym starciu nie miałbym szans. Nie, kiedy byłem wycieńczony długą podróżą, wygłodzony, wyziębiony, a do tego liczba przeciwników przewyższała mnie dwukrotnie.

– Odprowadzę go do lochu. – Śmiech Yushenga przerwał niski głos Zhonga. – Zgodnie z planem, Panie, z samego rana wyślę do Beatie posłańca z palcem i sygnetem księcia koronnego.

Zostałem złapany za materiał na plecach i pociągnięty do góry. Podniosłem się z lekkim trudem, próbując nie stracić równowagi przez nagłe szarpnięcie, co ze związanymi rękami nie było takie proste. Zrobiło mi się słabo na myśl, iż za kilka godzin zostanę pozbawiony palca. Nawet nie chciałem myśleć o bólu, który będzie temu towarzyszył. Mimo wszystko wyprostowałem dumnie plecy i zadarłem podbródek, zerkając z góry na Yushenga. Nie trwało to jednak długo, ponieważ król Daiyu również postanowił się podnieść. Gdy się wyprostował tuż przede mną, musiałem zadrzeć głowę, by nieprzerwanie wpatrywać się w jego twarz z nienawiścią w oczach. Przerastał mnie o głowę. Niestety prawdą było to, że mnie bogowie nie obdarzyli wzrostem, a wrogiego króla obdarowali aż nadto. Na szczęście nadrabiałem temperamentem.

– Zmieniłem zdanie – odezwał się spokojnie, chociaż Zhong zaczął ciągnąć mnie w stronę wyjścia. Teraz naczelny królewski sekretarz się zatrzymał, pozwalając swojemu królowi dokładnie zbadać wzrokiem moje drobne ciało.

– Słucham? – zdziwił się.

– Zabierz mu pierścień oraz szaty, a następnie wyślij je do Beatie, strzępiąc uprzednio i brudząc czyjąś krwią. Każ posłańcowi przekazać temu parszywemu królowi, że jego książę koronny zastał zabity przez rabusiów na granicy.

– Panie, nie taki był plan...

– Mam lepszy plan – powiedział tonem nieznoszącym sprzeciwu. – Szczegóły przedstawię ci później. Najpierw zamknij go w moim haremie.

Poczułem, jakby ziemia osunęła mi się spod stóp. Nagle zawartość żołądka podeszła do gardła, chociaż był właściwie pusty, a powietrze z powrotem miało trudność z dostaniem się do płuc. Pozwoliłem sobie stracić opanowanie – moje oczy otworzyły się szeroko w przerażeniu, a wargi rozchyliły, nie chcąc uwierzyć w słowa, które przed chwilą wypełniły komnatę.

– Wasza Wysokość! – krzyknął Zhong, będąc w nie mniejszym szoku niż ja. – Chyba nie zamierzasz...

Yusheng uciszył go jednym gestem dłoni.

– Nie jedna panna czy szlachcic mogą pozazdrościć ci urody – odezwał się do mnie, pokonując niewielki dystans, który zdążył się między nami wywiązać, kiedy byłem ciągnięty przez naczelnego królewskiego sekretarza do wyjścia. – Z wyglądu jesteś delikatny niczym kwiat, ale ta dzikość w twoich oczach sprawia, że mam jeszcze większe pragnienie uczynić cię moim.

– Panie, nie możesz! – Do rozmowy wtrącił się Zhong.

– Kto mi zabroni? Chyba nie ty?

– To jest książę!

– Już nie – Yusheng ponownie chwycił mnie za podbródek. – Od dzisiaj nadaję mu status nałożnika w moim haremie. Masz dopilnować, aby włos mu z głowy nie spadł.

Wpatrywałem się w Yushenga szeroko otwartymi oczami, nie chcąc uwierzyć własnym uszom. To po prostu nie mogła być prawda. Słowa, które wypowiadał król wrogiego królestwa, były zbyt niedorzeczne i niedopuszczalne, aby mogły naprawdę paść z jego ust. W mojej głowie nawet pojawiła się myśl, iż po prostu źle coś zrozumiałem, że jednak moja znajomość obcego języka nie była tak dobra, jak do tej pory uważałem.

Beatie było porządnym królestwem, czystość krwi i wierność małżeńska były w nim najważniejszymi wartościami. Mężczyzna brał za żonę jedną kobietę i oboje mieli należeć tylko do siebie do końca życia. Założyć rodzinę, troszczyć się o siebie, budować prawe społeczeństwo. W Daiyu sprawy wyglądały trochę inaczej. Być może życie pospolitych poddanych nie różniło się aż tak diametralnie, tak praktyki ich władcy były w Beatie niedopuszczalne i uznawane za barbarzyńskie. Król Daiyu jako jedyny mężczyzna w królestwie nie tylko pozwalał sobie poślubić więcej niż jedną osobę, ale również miał prawo do posiadania haremu. Miejsca wypełnionego kobietami oraz mężczyznami, którzy nie mieli swojej wartości, a ich niewolniczy obowiązek polegał na spełnianiu obrzydliwych fantazji ich pana.

To nie było miejsce dla wolnego mężczyzny. To nie było miejsce dla księcia koronnego Beatie. To nie było miejsce dla mnie.

Poczułem kolejne szarpnięcie za ubrania, które oznaczało, że Zhong poddał się w próbach przemówienia do rozsądku swojego króla i naprawdę miał zamiar zamknąć mnie w tym piekle na ziemi. Dopiero wtedy oprzytomniałem po szoku, jaki wywołały u mnie słowa Yushenga.

– Prędzej umrę, niż pozwolę ci mnie dotknąć! – krzyknąłem, stawiając opór. Nie miałem zamiaru być posłusznym. Już wolałem trafić do celi i dać sobie obciąć palec.

Król Daiyu nie przejął się moimi słowami. Jego wargi wykrzywiły się w uśmiechu, który mówił mi, że przegrałem tę bitwę. Mimo to wciąż zamierzałem walczyć, nawet jeśli ta walka była bezcelowa. Ze śmiałością patrzyłem mężczyźnie prosto w ciemne oczy, czując, jak nienawiść i obrzydzenie wręcz ze mnie wyciekają. Yusheng zbliżył się z powrotem, odwzajemniając moje spojrzenie, chociaż jego wzrok był wypełniony zupełnie innymi uczuciami – zafascynowaniem oraz pożądaniem. Ponownie chwycił mnie za podbródek i zadarł go mocniej do góry, podkreślając naszą sporą różnicę wzrostu.

– Jak dobrze, że twoje zdanie się nie liczy, mój nałożniku – szepnął, owiewając moją twarz ciepłym oddechem.

Jeszcze przez chwilę wpatrywał mi się prosto w oczy, nim jego spojrzenie zsunęło się niżej. Za późno zrozumiałem, czemu się przyglądał. Moje wargi zostały naznaczone jego śliną, gdy przesunął po nich językiem w zwierzęcym pocałunku. Z przerażeniem i obrzydzeniem wyszarpnąłem się z uścisku jego palców na moim podbródku, a mój ruch był tak nagły i nieskoordynowany, iż straciłem równowagę. Prawdopodobnie udałoby mi się ją odzyskać, gdyby nie związane ręce. Ostatecznie upadłem na ziemię tuż przed stopami wrogiego króla, który przyglądał mi się z wyższością i uśmiechem na ustach.

– Daję ci czternaście dni na pogodzenie się z twoją nową pozycją i na nauczenie się, jak wypełniać swoje obowiązki. Wzywam cię do alkowy za dwa tygodnie, by w pełni uczynić ciebie moim. Ale ostrzegam, że przez to czekanie, będę tylko jeszcze bardziej cię spragniony.

Nie czekał na moją odpowiedź, od razu odwrócił się i odszedł, by opuścić komnatę głównym wejściem. Dobrze, bo nawet nie byłbym w stanie mu odpowiedzieć. Wciąż siedziałem na ziemi, podpierając się związanymi rękoma i czując, jak zbiera mi się na wymioty. Zacisnąłem wargi z całych sił, wciąż czując na nich zwierzęcy pocałunek króla Daiyu, a w mojej głowie była tylko jedna myśl.

Miałem dwa tygodnie, by stąd uciec lub umrzeć. Wszystko było lepsze niż udanie się do alkowy i spędzenie nocy z barbarzyńskim królem.

***

Cieszyłem się, że Zhong nie odezwał się do mnie przez całą drogę krętymi, pałacowymi korytarzami. Nie zniósłbym upokorzenia, gdyby zaczął wypominać mi mój nowy „status" oraz to, co wydarzyło się między mną a Yushengiem. Najwidoczniej naczelny królewski sekretarz również nie był zwolennikiem tego pomysłu. Wszyscy mogliśmy się zgodzić z tym, że harem nie był miejscem dla księcia koronnego Beatie. A jednak mimo to właśnie stałem przed ogromnymi drzwiami, których strzegło dwóch gwardzistów w zielonych szatach. Mężczyźni pokłonili się nam i bez oporów otworzyli drzwi na rozkaz Zhonga. Tuż za nimi czekał na nas drugi mężczyzna w towarzystwie czwórki ubranych na zielono gwardzistów.

Nieznajomy wyraźnie różnił się od swoich towarzyszy. Miał na sobie kremową szatę sypialną, której materiał wyglądał na drogi. Długie włosy na szybko upiął w niskiego koka, którego przebił długą, jadeitową szpilą. Twarz miał bladą, gładką i bardzo piękną, a nadgarstki oraz uszy obwieszone biżuterią.

– Dlaczego wyciągasz mnie z łóżka o tej godzinie? – odezwał się do naczelnego królewskiego sekretarza z wyraźną pretensją. – Zrobią mi się zmarszczki przez niewyspanie.

– Wybacz mi, nigdy bym nie chciał, żebyś miał zmarszczki – prychnął Zhong, popychając mnie do przodu, jakby oczekiwał, że tak po prostu przekroczę bramy piekieł. – To nowy nałożnik Jego Wysokości. Wezwał go do alkowy za dwa tygodnie i nakazał traktować go ze szczególną dbałością. Włos mu z głowy spaść nie może, nie zaganiaj go też do pracy, ma być nietknięty.

Nieznajomy uniósł brwi wyraźnie zainteresowany moją osobą. Zbliżył się, wychodząc poza granice haremu i zaczął okrążać mnie, przyglądając się mojemu ciału, jakbym był zwierzęciem na targu. Wydawał przy tym liczne dźwięki pełne aprobaty, a gdy z powrotem zatrzymał się tuż przede mną, bezczelnie spojrzał mi prosto w oczy. To było nie do pomyślenia, aby zwykły niewolnik patrzył się w twarz koronnemu księciu.

– Cóż za skarb – zachwycił się, sięgając do mojego podbródka. – Piękny niczym kwitnąca orchidea, delikatny niczym porcelana...

– Nie dotykaj mnie, brudna królewska dziwko – warknąłem, wyszarpując się z jego palców.

– Mało subtelny język – podsumował. – Jeszcze go utemperujemy. – Zerknął ponad moim ramieniem na Zhonga. – Kto dał królowi ten piękny klejnot?

– Można powiedzieć, że to podarek od księcia koronnego Beatie – odpowiedział mu, a te słowa sprawiły, że znowu krew zawrzała mi w żyłach. – Lepiej nie wnikać w szczegóły.

– Nie bądź taki, mi możesz powiedzieć wszystko – zachęcał go. – Jestem w końcu nadzorcą haremu, to istotne informacje. Skąd mogę mieć pewność, że nie został wysłany tutaj, by nas wszystkich pozabijać?

Zhong zaśmiał się krótko.

– Gwarantuje ci, że poderżnie wam wszystkim gardła, jak tylko dacie mu taką sposobność – powiedział ostro, żeby jego rozmówca miał pewność, że nie żartuje. – Zostawiam go w twoich niepomarszczonych rękach.

– Powiedz mi tylko, jak mam na niego wołać.

Na korytarzu zapanowała chwila ciszy, nim nadzorca haremu otrzymał swoją odpowiedź:

– Mówisz, że jest piękny niczym orchidea, więc wołaj na niego Lan – nadał mi nowe imię, by ukryć moją prawdziwą tożsamość.

Nadzorca haremu pokiwał głową z aprobatą, przenosząc na mnie spojrzenie.

– Lan... Zdecydowanie pasuje do ciebie to imię. Na razie odprowadzę cię do twojej nowej komnaty, a z rana zajmiemy się twoim ubiorem i zachowaniem. – Po tych słowach wydał gwardzistom rozkaz przejęcia mnie od naczelnego królewskiego sekretarza.

Napiąłem wszystkie zmęczone długą podróżą mięśnie, jakbym miał jakiekolwiek szanse postawić się dwóm mężczyznom. Chwycili mnie za ramiona i zaczęli ciągnąć za nadzorcą w stronę piekła.

Mówi się, że ten, kto przekroczy próg haremu, już nigdy z niego nie wyjdzie. Była to najpilniej strzeżona i najbezpieczniejsza część królewskiego pałacu, znajdująca się w samym jego sercu. Nikt z zewnątrz nie miał do niego dostępu, a za jego murami panowało inne prawo. Nie chciałem stawać się częścią tego wszystkiego, jednak nie miałem wyboru. Zostałem przewleczony przez drzwi na drugą część korytarza, a spore skrzydła zamknęły się za moimi plecami z głuchym hukiem. Nie musiałem się odwracać, żeby wiedzieć, że nie było już dla mnie odwrotu. Przekroczyłem próg haremu i stałem się jego częścią wbrew mej woli.

– Wiem, że nie chcesz tutaj być – odezwał się nadzorca, przemierzając puste korytarze, które oświetlały jedynie latarnie doczepione do ścian. – Musisz jednak zrozumieć, że należenie do haremu to zaszczyt. Do tego zostałeś już wezwany do alkowy, a to stawia cię od razu na wyższej pozycji niż większość osób tutaj. Należenie do haremu nie daje gwarancji stania się nałożnikiem, król od lat wzywa do siebie jedynie swojego ulubieńca lub żonę. Powinieneś być zaszczycony. Nazywam się Sying (czytaj: szin) i jak już wiesz, jestem nadzorcą haremu. Gdybyś kiedyś czegoś potrzebował, wezwij mnie.

Zacisnąłem zęby, z całych sił próbując się nie odezwać. Nie miałem zamiaru poniżać się i rozmawiać z kimś takim. Mógł uważać się za kogoś ważnego, skoro był nadzorcą haremu, ale dla mnie był tylko brudną zabawką swojego króla. Brzydziła mnie myśl, że w łożu jednego mężczyzny leżało tyle osób.

Korytarz doprowadził nas do dużego pomieszczenia, w którym panował półmrok. Nadzorca ucichł, śmiało przecinając ogromną komnatę i nawet nie rozglądał się na boki. W przeciwieństwie do mnie. Pod ścianami po naszej lewej oraz prawej stronie porozkładane były liczne posłania, na których leżały młode kobiety. Większość z nich spała, ale kilka dziewcząt obudziło zamieszanie i teraz przyglądały się mi z zaciekawieniem, szepcząc między sobą. Mój wzrok skakał z twarzy na twarz, z jednego posłania na kolejne, gdy szybko próbowałem je policzyć. Osiemnaście po lewej i dwadzieścia po prawej stronie. Trzydzieści osiem kobiet. Trzydzieści osiem nałożnic. Trzydzieści osiem osób do leżenia w łożu jednego mężczyzny.

Wzdrygnąłem się, czując narastające obrzydzenie.

– Co się dzieje? – Dobiegł mnie nieznajomy głos. Brzmiał na chłopięcy, ale gdy podążyłem za dźwiękiem, moje spojrzenie natrafiło na młodego mężczyznę.

Nieznajomy stał u szczytu schodów, na które już zaczął wspinać się nadzorca, ignorujące liczne dziewczęta leżące na posłaniach. Coraz więcej z nich budziło się przez hałasy.

– Nie twój interes – odparł mu oschle nadzorca. – Wracaj do swojej komnaty, Huan (czytaj: hłan).

– Jak mogę wrócić do mojej komnaty, kiedy widzę, że prowadzisz do haremu jakiegoś bękarta?

– Ledwo przekroczyliśmy próg, a ty już węszysz. Tak, to nowa własność Jego Wysokości, został już wezwany do alkowy, więc niczego nie próbuj. Król podkreślił, że włos ma nie spaść mu z głowy.

– Też mi coś – prychnął Huan. W końcu skończyłem wspinać się po schodach, doprowadzając mięśnie moich nóg na skraj wytrzymałości. – Znudzi mu się po jednej nocy.

Dopiero teraz mogłem się lepiej przyjrzeć nałożnikowi, chociaż wciąż było to trudne w półmroku, który panował w komnacie. Schody, na których staliśmy, prowadziły do tarasów, które otaczały ją dookoła, pozwalając z góry przyglądać się parterowi i zamieszkującym go dziewczętom. Huan był wyższy ode mnie, ale niższy od nadzorcy. Miał drobne, chude ciało, które okrywała szata sypialna w kolorze głębokiej zieleni. Nadgarstki oraz uszy również zdobiła liczna biżuteria, ale jego czarne włosy pozostawały całkowicie rozpuszczone i sięgały do połowy pleców. Twarz miał pociągłą, a oczy duże i bystre, jednak mimo iż nie był brzydki, jego urodzie daleko było do mojej. Moje rysy twarzy były delikatne i idealne, oczy jeszcze większe, a usta pełne. Nie powinienem czuć satysfakcji z tego powodu, ale to uczucie było silniejsze niż rozsądek. Nie podobał mi się sposób, w jaki patrzyła na mnie ta królewska dziwka, więc zamierzałem zniszczyć jego poczucie pewności siebie. W końcu byłem księciem koronnym, a nie niewolnikiem.

– Mężczyźni mieszkają razem z kobietami? – zapytałem Syinga, zupełnie ignorując wciąż przyglądającego mi się Huana.

W Beatie niewiele mówiło się na temat barbarzyńskich praktyk króla Daiyu, jednak nawet ja wiedziałem, iż do haremu przyjmowani byli tylko czyści, nietknięci niewolnicy. Ich ciała miały należeć tylko do króla, nikt inny nie miał prawa dotykać ich przed nim oraz po nim. Stąd moje zdziwienie widokiem mężczyzny swobodnie chodzącego po komnacie, którą wypełniało trzydzieści osiem kobiet jego pana.

– Oczywiście – odpowiedział mi nadzorca. – Między innymi z tego powodu każdy mężczyzna w haremie zostaje wytrzebiony.

– Wytrzebiony? – powtórzyłem nieznane mi słowo. – Co to oznacza?

Huan zaczął śmiać się szyderczo, czym zasłużył sobie na ostre spojrzenie nadzorcy. Ostatecznie wzrok Syinga skierował się na mnie.

– Wykastrowany – wyjaśnił. – Ciebie również to czeka, zanim trafisz do alkowy.

To było zbyt wiele dla moich zmęczonych do granic możliwości mięśni. Wpierw poczułem, jak uginają się pode mną nogi, a przerażenie zaczyna gasić wściekłość płonącą w moich żyłach. Gorąc został zastąpiony lodowatym zimnem i gdyby nie wciąż przytrzymujące mnie ręce gwardzistów, runąłbym w dół schodów. Potem zapanowała całkowita ciemność.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top