♔ 14

Kiedy w końcu światło przestało mnie oślepiać, zacząłem uważnie przyglądać się twarzom wszystkich zgromadzonych. Królowa wdowa była wręcz purpurowa ze złości, żona Yushenga nerwowo starała się odciągnąć ode mnie uwagę swojego syna, Huan wpatrywał się we mnie szeroko otwartymi oczami, jakby nie wierzył, że widzi mnie naprawdę. Oni jednak mnie nie interesowali. Moje spojrzenie powędrowało na drugą stronę stołu, gdzie nawiązałem krótki kontakt wzrokowy z Zhongiem, naczelny sekretarz zerwał go pierwszy, spoglądając na zmianę na mnie i na króla, ewidentnie czekając na rozkazy. Tuż obok Zhonga siedziała osoba, dla której postanowiłem podjąć się tego ryzyka. Uśmiechnąłem się szerzej, wpatrując się w pobladłą twarz młodszego brata, który wyglądał, jakby właśnie zobaczył ducha.

Gdy w końcu w moich żyłach popłynęła słodycz wygranej, ruszyłem przed siebie, zmierzając prosto do tronu. Pozwoliłem mojemu spojrzeniu powędrować dalej i odnaleźć twarze dwóch lordów z Beatie, których znałem z królewskich obrad, podczas których często przesiadywałem po prawicy ojca. Za nimi jeszcze dwóch królewskich doradców. Oni również mnie rozpoznali, widziałem to w ich oczach, a nawet gdybym miał jakieś wątpliwości, zostałyby rozwiane chwilę później.

Jeden z lordów z Beatie zerwał się na równe nogi, potrącając stół z taką siłą, aż stojące na nim naczynia zadrżały. Wpatrywał się prosto we mnie, a jego oczy świeciły.

– Wasza Wysokość! – zawołał. – Wasza książęca mość, ty żyjesz?!

– Nie żyje! – krzyknął Zowie, w końcu odrywając ode mnie spojrzenie, które wbił w lorda. – To zwykły nałożnik, nie widzisz, głupcze?!

– Ależ... Przecież to nasz książę koronny!

– Jak śmiesz sugerować, że nasz świętej pamięci książę koronny Iain został nałożnikiem króla Daiyu?!

– Ma rację – odparłem, zatrzymując się tuż obok podłokietnika tronu, jednak nie miałem śmiałości, żeby spojrzeć na Yushenga. Czułem unoszącą się w powietrzu wściekłość, a jego milczenie tylko napawało mnie większym przerażeniem. – Zwą mnie Lan i jestem królewskim nałożnikiem. Wasz nowy książę koronny na pewno nie pomyliłby nałożnika z własnym bratem, pierworodnym księciem, który miał zostać waszym królem i którego przeznaczenie teraz należy do niego. Dlatego nie miejcie żadnych wątpliwości, kim jestem. Skoro wasz nowy przyszły władca twierdzi, że nie jestem jego starszym bratem, z pewnością tak jest.

W końcu pozwoliłem sobie usiąść na prawym podłokietniku tronu i ostrożnie ułożyłem dłoń na ramieniu Yushenga. Bez problemu wyczułem, że ma napięte wszystkie mięśnie, był twardy niczym marmurowy posąg, a jego gniew bez wątpienia będzie ogromny. Jednak nawet jeśli ze strachu przed wściekłością króla Daiyu zaschło mi w gardle, nie zamierzałem się wycofywać.

Udało mi się osiągnąć cel, chociaż jeszcze nie wiedziałem, ile przyjdzie mi za to zapłacić. Teraz starałem się cieszyć chwilą, widząc po twarzach lordów i królewskich doradców, którzy przybyli wraz z Zowie do Daiyu, że wiedzą. Mój ojciec uczył się na błędach i wyciągał wnioski, więc nie wysłał swojego drugiego i ostatniego syna bez dodatkowej ochrony. Jednak ci ludzie, którzy mieli zapewnić Zowie bezpieczeństwo, jednocześnie go pogrzebią. Poznali już jego sekret, dowiedzieli się, że jest zdrajcą, który oddał wrogiemu królowi ich prawowitego następcę tronu. W Beatie nie wybaczaliśmy zdrady, a Zowie zdradził całe królestwo.

Jeszcze przez chwilę przyglądałem się twarzom lordów, a następnie z powrotem zerknąłem na Zowie, który drżącą ręką sięgał po naczynie z winem. Mógł próbować przybrać maskę opanowania, jednak mnie nigdy nie uda mu się oszukać. Znałem go na wylot i widziałem, że jest przerażony.

Moją uwagę przyciągnął nagły ruch z prawej strony, więc przeniosłem spojrzenie na małego księcia, który podparł się rękami o stół, żeby móc mnie lepiej widzieć. Uśmiechnął się szeroko, a w jego oczach widziałem najszczerszy zachwyt. Odwzajemniłem jego uśmiech, przypadkowo nawiązując również kontakt wzrokowy z Huanem. Jego spojrzenie również się zmieniło, jednak nie potrafiłem odczytać kryjących się za nim myśli czy uczuć. Jedno jednak było pewne, on również już wiedział, kim naprawdę jestem. Nie tylko on, królowa wdowa oraz królowa matka również znały prawdę. Tak naprawdę byłem Iainem, księciem koronnym Beatie, który został uprowadzony i zamknięty w haremie, a moja śmierć była jedynym wielkim kłamstwem.

Więc czy tego chcieli, czy nie, właśnie zmartwychwstałem.

Poczułem nagły ucisk na udzie, tak niespodziewany, że aż się wzdrygnąłem. Nim zdążyłem zrozumieć, co się dzieje, zostałem pociągnięty za nogę, zsunąłem się z podłokietnika i usiadłem na twardych udach Yushenga. To on posadził mnie na swoich kolanach, jakbym był małym dzieckiem, które zamierzał utulić do snu. W końcu znalazłem w sobie odwagę, a może była to głupota, żeby spojrzeć na jego twarz, i dostrzegłem, iż się uśmiechał. Po raz kolejny uśmiechał się, kiedy powinien być na mnie wściekły, jednak ten uśmiech był inny. Przerażał mnie.

– Skoro mój nałożnik dotarł na uroczystość ze spóźnieniem i wszystkie wątpliwości co do jego tożsamości zostały rozwiane, możemy wrócić do ucztowania – odezwał się całkowicie opanowanym głosem, jakbym wcale nie wpadł tutaj nieproszony, używając do tego tajnego przejścia, które wciąż pozostawało otwarte, a zerwany gobelin wcale nie leżał na ziemi. – Nakarm mnie – rozkazał, wpatrując się prosto w moje oczy.

Nim znaczenie jego słów do mnie dotarło, poczułem uścisk na szczęce, a już chwilę później wilgotne wargi Yushenga pozostawiły ślad na moich wargach.

Pocałował mnie. Pocałował mnie na oczach mojego brata i wszystkich lordów oraz królewskich doradców, którzy przybyli tutaj z Beatie. Wyszarpnąłem delikatnie podbródek z uścisku jego palców, mając wielką ochotę zeskoczyć z kolan Yushenga, jednak nie mogłem tego zrobić. Siedząc na kolanach króla Daiyu, siedziałem na tronie. Nikt oprócz władcy tego królestwa nie miał do tego prawa, a jednak ja właśnie to robiłem. Właśnie dlatego, zamiast uciekać, zacisnąłem mocniej dłoń na prawym ramieniu Yushenga, którego wciąż się przytrzymywałem. Mężczyzna nie pozostawał mi dłużny, ułożył lewą dłoń na moim udzie, jakbym naprawdę był jego własnością, jednym z insygniów symbolizujących jego władzę.

– Podaj mi wino – rozkazał, gdy ponownie nawiązaliśmy kontakt wzrokowy. Tym razem jego ciemne oczy zdawały się nieludzko puste. Jakby nie miał w sobie żadnych emocji.

Nie zamierzałem się mu sprzeciwiać. Gdyby tylko chciał, mógł rozkazać gwardzistom, żeby wywlekli mnie z sali tronowej jak zwykły worek ryżu, a to byłoby jeszcze bardziej uwłaczające. Posłusznie sięgnąłem po naczynie z winem, jednak zanim podałem go Yushengowi, sam zanurzyłem w nim wargi, upijając spory łyk alkoholowego trunku, a moje pomalowane czerwoną pomadą wargi pozostawiły ślad na jego rancie.

– Na czym skończyliśmy? Ach, tak... Za pokój! – zawołał, unosząc wino i wypił je do ostatniej kropli.

***

Reszta uroczystości odbyła się w bardzo niezręcznej ciszy. Atmosfera była tak gęsta, iż można ją było ciąć nożem. Dlatego z ulgą opuściłem salę tronową wraz z królowymi, Huanem oraz małym księciem. Wszyscy posłusznie ruszyliśmy w stronę haremu. Oczywiście na przodzie szły obydwie królowe, żywo ze sobą dyskutując, jakby nagle zapomniały o swoim wieloletnim konflikcie, a królowa Biyu ściskała małego księcia za rękę. Za nimi szedłem ja, a tuż za mną, niczym mój cień, szedł Huan. Obejrzałem się na niego, a on zmierzył mnie morderczym spojrzeniem. Widziałem po nim, że chce coś powiedzieć, jednak nie wypowiedział ani słowa, dopóki królowe nie skręciły w korytarz prowadzący na ich piętro, a nasza dwójka udała się do komnaty wspólnej, gdzie czekał na nas zestresowany Sying oraz moje służące.

– Już wiem, skąd u ciebie ta bezczelność – odezwał się, zanim nadzorca haremu zdążył się do nas zbliżyć. – Bezczelność i... – Urwał, mierząc mnie wzrokiem, więc przewróciłem oczami.

– Czego zazdrościsz mi bardziej? – zapytałem od niechcenia.

– Na pewno nie zazdroszczę ci kary, ale z przyjemnością na nią popatrzę – odparł, nie dając za wygraną. – Zapowiada się piękna noc.

Nie byliśmy nawet w połowie drogi do schodów, kiedy szepty licznych dziewcząt z haremu niespodziewanie ucichły. Sying zatrzymał się w połowie kroku i padł na kolana, Dongmei oraz Yenay pochyliły pokornie głowy, a ja nie miałem najmniejszych wątpliwości, iż kroki za moimi plecami należą do Yushenga.

– Jestem gotowy na moją karę – przerwałem ciszę, która nagle zapanowała w pomieszczeniu, i odwróciłem się przodem do nowoprzybyłego mężczyzny.

Yusheng nie miał zamiaru ze mną rozmawiać, zamiast odpowiedzieć, po prostu uderzył mnie w twarz. Rozległy się ciche krzyki przestraszonych dziewcząt, a mój lewy policzek zaczął pulsować ciepłem. Siła uderzenia odrzuciła moją głowę na bok, przez co przypadkowo nawiązałem kontakt wzrokowy z szeroko uśmiechniętym Huanem.

– Jak śmiesz?! – krzyknąłem, gdy wezbrał we mnie gniew, i ponownie spojrzałem na Yushenga.

Drugie uderzenie, które mi wymierzył, było o wiele silniejsze od pierwszego. Upadłem na ziemię, w ostatniej chwili asekurując się dłońmi przed uderzeniem głową o podłogę, a jedna z ozdobnych szpil wysunęła się z moich włosów i potoczyła w stronę wciąż klęczącego Syinga. Poczułem w ustach smak krwi, a oczy momentalnie zaszły łzami.

– Jak ja śmiem? – warknął, będąc naprawdę wściekłym. – Chyba zapominasz, kim jestem!

Przerażał mnie gniew Yushenga, jednak tym razem nie mogłem pozwolić, by pokonał mnie mój strach. Nie, kiedy nasza kłótnia miała tylu świadków. Nie, kiedy tak bardzo słowa Yushenga godziły w moją godność. Nie, kiedy pozwolił sobie podnieść na mnie rękę.

– To ty zapomniałeś, kim jestem! – odkrzyknąłem, jednak nie miałem odwagi, by oderwać spojrzenie od podłogi, na którą skapywały moje łzy.

Roześmiał się, a ten śmiech zmroził mi krew w żyłach.

– Chcesz wiedzieć, kim jesteś? – zapytał, podchodząc do mnie.

Przykucnął i wsunął dłoń do jednego z obszernych rękawów. Zerknąłem kątem oka na jego długie palce ozdobione licznymi palcami, które wyciągnęły z ukrytej kieszeni zwinięty w rulon pergamin. Yusheng rozwinął go wprawionym ruchem i przysunął do mojej twarzy. Zamrugałem kilkukrotnie, żeby pozbyć się łez z oczu, i zacząłem śledzić wzrokiem starannie nakreślone na nim słowa, wpierw zapisane w języku Daiyu, następnie w języku Beatie. Na samym dole pergaminu znajdował się podpis mojego brata oraz pieczęć ojca, którą musiał ze sobą zabrać. Już nie hamowałem łez, gdy dotarło do mnie, na co właśnie patrzę.

– Rozumiesz już, kim teraz jesteś? – Yusheng ściszył głos. Przestał już krzyczeć, ponieważ wiedział, że wygrał. Nie tylko tę bitwę, ale całą wojnę między nami. – Jesteś niewolnikiem, Lan. Twój kraj odebrał ci imię, status i wolność, więc możesz wykrzyczeć na całe gardło o swoim królewskim pochodzeniu i błękitnej krwi płynącej w żyłach, jednak nie jesteś już Iainem, księciem koronnym Beatie. Ten akt własności do śmierci czyni cię moim, a ja nadaję ci imię Lan i czynię moim nałożnikiem.

Załkałem, krztusząc się własnymi łzami.

To nie mogła być prawda. Żaden kawałek pergaminu nie mógł odebrać mi tego, kim naprawdę byłem. Nie mogłem spędzić tutaj reszty życia jako niewolnik. A jednak... Właśnie wpatrywałem się w dokument, świadczący o tym, że w świetle prawa Beatie jestem własnością króla Daiyu. Nie miałem już wolności, statusu, ani godności. Nawet jakbym uciekł, ten dokument przywiązywał mnie do Yushenga dopóty, dopóki istniał.

Yusheng wyprostował się, zwijając dokument w rulon, i z powrotem schował go w swoim rękawie. Z jego twarzy zniknęła już wcześniejsza wściekłość, a oczy stały się przerażająco puste, gdy wypaliła się w nich dzika furia.

– Ostatni raz pozwoliłeś sobie na takie zachowanie – odezwał się całkowicie opanowanym głosem. – Jednakże nie ominie cię kara. Chłosta batem po plecach.

Cichy śmiech Huana dobiegł moich uszu, przedzierając się przez liczne zduszone okrzyki.

– Dla ciebie... – Yusheng jeszcze nie skończył. Spojrzałem na niego i dostrzegłem, iż wskazuje na coś palcem. Podążyłem za nim i dostrzegłem małą, przerażoną Dongmei. – Dziesięć uderzeń.

– Nie! – wykrztusiłem z siebie, gdy dotarło do mnie, co się dzieje.

Yusheng mnie zignorował i przesunął palcem w stronę Yenay.

– Dla ciebie też dziesięć.

– Błagam, nie! – załkałem.

Yusheng jednak był bezwzględny, po raz kolejny przesunął palec, tym razem wskazując na klęczącego Syinga.

– A dla ciebie trzydzieści – skończył wyliczankę. – Może sobie przypomnisz i lepiej zapamiętasz, kto jest twoim panem.

– Wybacz mi, Wasza Wysokość – powiedział Sying bezemocjonalnym tonem i pokornie przycisnął czoło do posadzki, tym samym przyjmując wymierzoną karę.

– To moja chłosta. Sam ją przyjmę! Wszystkie pięćdziesiąt uderzeń! – Nie dawałem za wygraną.

– Nie – odwarknął, w końcu przestając mnie ignorować. – Czyż książęce nauki nie mówią, że za złe decyzje władcy najczęściej płacą jego poddani? Jeśli twoją karę przyjmą ci, którzy ci służą, wyciągniesz z tego lekcję, której potrzebujesz. Widzisz? Ja już odrobiłem moją lekcję i zrozumiałem, że jeśli mam cię karać, muszę wymierzać karę dla księcia, a nie dla zwykłego niewolnika.

Nie doceniłem Yushenga. Byłem gotów ponieść konsekwencje za wtargnięcie na uroczystość w czerwonej szacie. Nie spodziewałem się jednak, iż moja kara sięgnie niewinnych. Przecież Dongmei i Yenay były młode i drobne, miały nikłe szanse, by przeżyć tyle uderzeń batem, a wątpliwe było, iż kat będzie się nad nimi litował.

Król Daiyu ruszył w stronę wyjścia, nie oglądając się na mnie. Zatrzymał się jednak w progu komnaty wspólnej i spojrzał na dwójkę gwardzistów, którą musiał przyprowadzić tutaj ze sobą.

– Rozbierzcie go i zamknijcie w jego komnacie, a szaty przekażcie do spalenia – rozkazał. – Macie dopilnować, aby nie wychodził i by nikt go nie odwiedzał, nawet służba, nadzorca, czy królowe. Zero wody, zero jedzenia. Do odwołania.

I odszedł.

***

Zgodnie z rozkazem Yushenga, zostałem zamknięty w mojej komnacie, której teraz na nowo strzegła dwójka gwardzistów. Zawleczono mnie tutaj siłą, jednak nie pozwoliłem, by służące króla mnie rozebrały, sam zdjąłem czerwoną szatę obszytą złotymi nićmi i oddałem im ją, aby mogły przekazać swojemu panu. Miała zostać spalona, jakby Yusheng liczył, że wraz z nią spłonie moje królewskie pochodzenie. Teraz miałem na sobie jedynie cienką, czarną szatę sypialną, w której krążyłem nerwowo po komnacie. Wciąż czułem narastający ból w opuchniętym od silnego uderzenia policzku oraz lekki, metaliczny posmak na języku od krwi. Jednak mój wygląd czy ból teraz nie miały znaczenia. Zawiodłem tych, którymi miałem się zaopiekować. Przecież Dongmei i Yenay wykonywały jedynie swoje obowiązki – słuchały moich rozkazów. A Sying... Nawet jeśli wiedział, na co się pisze, pomagając mi wbrew woli króla, nie zasługiwał na tak surową karę, którą mógł przypłacić życiem.

Sam nie wiedziałem, co mną kierowało, gdy podszedłem do okna i je otworzyłem, jakbym spodziewał się, iż tkwiące w nim kraty tak po prostu znikną i pozwolą mi uciec. Nie zniknęły, wciąż tam tkwiły, boleśnie uświadamiając mi, że naprawdę stałem się niewolnikiem. Moje spojrzenie padło na ogród, a oczy otworzyły się szerzej, gdy dostrzegłem gruby, drewniany pal stawiany tuż naprzeciw mojego okna. Nieopodal pala stała grupka gapiów z Huanem na czele oraz Sying, Dongmei i Yenay, których przytrzymywali gwardziści.

– Nie! – krzyknąłem, chwytając w dłonie zimne kraty.

Wiedziałem, że celowo zamierzano wykonać chłostę akurat w tym miejscu, bym miał doskonały widok na karę. Moją karę. Byłem tak wściekły i zrozpaczony, że nawet nie potrafiłem płakać. Moje pięści zaczęły szarpać za kraty, które nawet nie drgnęły, a wnętrze pochłonęła nieskończona pustka. Tylko rozpacz była w stanie się w niej uchować.

– Przestańcie! – krzyczałem dalej, jednak wszyscy zdawali się głusi na moje wołanie.

Zacząłem krzyczeć, po prostu krzyczeć, i to najgłośniej, jak tylko potrafiłem, aż czułem ból w gardle, płucach i uszach. Jednak wciąż nic. Odwróciłem się przodem do mojej komnaty, kiedy uczucie bezsilności stało się nie do zniesienia. Sięgnąłem po pościel, leżącą na moim łożu, i zrzuciłem ją na ziemie, miotając po pomieszczeniu. Malutki stoliczek był następny, rozpadł się w starciu ze ścianą. Stołeczek wsunięty pod toaletkę uderzył o lustro, które rozbiło się z hukiem, pokrywając blat i podłogę licznymi odłamkami. Nie przejąłem się, iż zaczęły wbijać się w moje materiałowe buty ze skórzaną podeszwą.

Z powrotem podszedłem do okna i dostrzegłem ubranego na czarno rosłego kata, który właśnie sprawdzał stabilność wbitego w ziemie pala.

Nie! To nie mogło się wydarzyć! Po prostu nie mogło! Oni nie mogli umrzeć przeze mnie. Przez moją próżność i brak pokory!

Cofnąłem się o kilka kroków, z trudem nabierając powietrza do palących mnie żywym ogniem płuc. Zupełnym przypadkiem, nawiązałem kontakt wzrokowy z moim zniekształconym odbiciem w resztkach rozbitego lustra, które zostały w zdobionej ramie. Przesunąłem spojrzenie na ozdoby wplecione we włosy, które częściowo się rozpuściły, gdy wysunęła się z nich jedna z dwóch szpil. Sięgnąłem do drugiej, tej bardziej ozdobnej, i wyciągnąłem ją jednym szarpnięciem. Następnie zacząłem wyplatać z włosów resztę spinek. Nie byłem delikatny, wraz z ozdobami wyrywając sobie włosy, aż w końcu nie została w nich żadna ozdoba, a długie kosmyki opadły na moje plecy.

– Ja też wiem, jak cię ukarać, Yusheng – szepnąłem do zniekształconego odbicia w lustrze.

Nie czułem nic, kiedy sięgnąłem po większy kawałek szkła i ścisnąłem go mocno w prawej dłoni. Lewą ręką zgarnąłem rozpuszczone włosy, zamykając je w pięści. Przyłożyłem do nich ostrą krawędź, tuż przy mojej szyi, a następnie zacząłem je ciąć. Kosmyk za kosmykiem powoli i opornie ustępował krawędzi szkła, gdy ciepła krew spływała wzdłuż mojego prawego przedramienia. Byłem w jakimś amoku, zupełnie nie czując bólu. Liczyło się tylko to, by Yusheng żałował wymierzonej mi kary. Obcięte włosy były hańbą i hańbą byłoby wezwanie takiego nałożnika do alkowy.

Jednak udało mi się obciąć ledwie kilka cienkich kosmyków, gdy drzwi do komnaty otworzyły się z hukiem, rozbite szkło zachrzęściło pod szybkimi krokami, a silna dłoń ścisnęła mój nadgarstek, zmuszając do wypuszczenia kawałka lustra. Uniosłem wzrok i spojrzałem prosto w oczy Yushenga, w których widziałem przerażenie. Padł na kolana przede mną i zaczął ze starannością oglądać moją zakrwawioną dłoń. Następnie drugą ręką sięgnął do mojej lewej dłoni i wysunął z niej włosy, a kilka obciętych kosmyków opadło na nasze kolana. Na koniec przesunął palcami po mojej szyi, jakby chciał się upewnić, że jest cała. Ostatecznie jego dłoń spoczęła na moim opuchniętym policzku.

– Nie strasz mnie tak – szepnął z wyraźną ulgą, wciąż trzymając moją zakrwawioną dłoń w swojej.

Do oczu napłynęły mi łzy, od razu spływając jedna za drugą po twarzy. Najwidoczniej na nowo byłem w stanie płakać, gdy widok Yushenga napełnił mnie nadzieją.

– Błagam – załkałem, zapominając o mojej godności. Przykryłem wolną dłonią dłoń króla, którą wciąż gładził mój policzek, ignorując kilka krótkich włosów, jakby nie miały dla niego znaczenia w obliczu mojego cierpienia. – Błagam. Rozumiem, że chcesz ukarać mnie i Syinga za sprzeciwianie się twej woli, jednak Dongmei i Yenay nie zrobiły nic złego. To jeszcze dzieci, które i tak musiały znieść niewyobrażalny ból, by móc mi służyć. Pozwól mi przejąć tę karę.

Yusheng wpatrywał się prosto w moje oczy, jednak milczał. Płakałem dalej, nie potrafiąc nad sobą zapanować. Nie, kiedy odzyskałem nadzieję, że uda mi się wybłagać ratunek dla wiernych mi osób.

– Błagam – powtórzyłem, przysuwając się do mężczyzny, i czule musnąłem jego wargi w pokornym pocałunku. – Błagam – nieprzerwanie powtarzałem, całując go raz za razem. Odwzajemniał każdą z moich czułości, które wypełniałem uniżaniem i błaganiem. – Błagam.

Wysunąłem zranioną dłoń z jego uścisku i sięgnąłem do twarzy Yushenga. Nie przejmowałem się krwią, która pokryła mi palce, a teraz też jego policzek. Pogłębiłem nasze pocałunki, stały się intensywniejsze niż te, którymi wymieniliśmy się w alkowie. Byłem gotów zrobić wszystko, by tylko wypowiedział to jedno słowo.

– Dobrze – wyszeptał w moje wargi, gdy odsunęliśmy się od siebie, by złapać oddech. – Idź.

Nie musiał mi powtarzać, od razu poderwałem się z podłogi i zacząłem biec. Czułem ból w stopach, prawdopodobnie od wbitych w buty kawałków zbitego lustra. Czułem narastający ból w prawej dłoni, która wciąż krwawiła, pokrywając podłogę czerwonymi plamami. Czułem palący ból w moim wnętrzu, obawiając się tego, co zastanę, gdy w końcu uda mi się dotrzeć na miejsce. Na szczęście nikt mnie nie zatrzymywał.

– Stać! – krzyknąłem, kiedy otoczyło mnie rześkie, wieczorne powietrze, a oczom ukazał się haremowy ogród.

Zrzuciłem z nóg buty, które mnie spowalniały, dzięki czemu mogłem wyczuć zimną i wilgotną trawę pod stopami. Nie przestawałem biec, chcąc jak najszybciej dotrzeć na miejsce wykonywania chłosty.

Przy ustawionym wcześniej palu stała Dongmei, obejmowała go, a jej ręce związano w nadgarstkach po drugiej stronie. Zsunięto z jej drobnego ciała szatę, odsłaniając gołe plecy z odstającym kręgosłupem.

– Stać! – powtórzyłem, jednak było za późno.

Bat przeciął powietrze ze świstem i uderzył bladą skórę, pokrywającą odznaczające się żebra.

W końcu do niej dobiegłem i szybko zasłoniłem płaczącą dziewczynę własnym ciałem. Kat opuścił bat i zaprzestał wykonywania kary, więc nic już jej nie groziło. Mimo to czułem potrzebę, by ją ochronić przed tym, co stało się chwilę wcześniej. Jednak czasu nie dało się cofnąć. Mogłem dostrzec gołym okiem, jak podłużny, purpurowy i wypukły ślad tworzył się na jej plecach, a skóra pęka w dwóch miejscach, dając ujście krwi.

– Już dobrze – zapewniłem ją, ignorując gorzkie łzy, które wspólnie wylewaliśmy. – Już po wszystkim.

– Muszę wykonać... – Usłyszałem za plecami głos kata, ale przerwałem mu.

– Mam pozwolenie od króla, by przejąć ich chłostę – powiedziałem, sięgając do sznura krępującego nadgarstki płaczącej Dongmei.

– Ich, czyli tych dwóch małych? – dopytał kat z kpiącym uśmiechem na ustach, jakby chłostanie ludzi było do niego zabawą.

– Ich, czyli wszystkich – odpowiedziałem i w końcu za pomocą Yenay uwolniłem płaczącą dziewczynę, która od razu wtuliła się w drugą służącą.

Nie zamierzałem niczego odwlekać. Od razu zsunąłem z pleców szatę i zgarnąłem do przodu włosy, odsłaniając nagie plecy. Z prawej dłoni wciąż skapywała mi krew, teraz nawet jeszcze bardziej, ale z uśmiechem pełnym ulgi patrzyłem, jak Yenay prowadzi Dongmei z powrotem do pałacu. Obejmowała ją czule i z delikatnością, nie przejmując się czerwonymi strugami, spływającymi po jej wciąż odsłoniętych plecach. Przynajmniej teraz mogła zasłonić swoją falującą klatkę piersiową z jeszcze niewykształconą kobiecością.

– Przyjmę swoje trzynaście batów. – Dobiegł mnie głos Syinga, kiedy objąłem pal, a kat zaczął obwiązywać moje nadgarstki szorstkim sznurem.

– To moja chłosta, nie wtrącaj się – odpowiedziałem, delikatnie poruszając rękoma.

Były związane naprawdę mocno, ponieważ nie byłem w stanie nawet drgnąć, przytulając się do drewnianego pala całą klatką piersiową. Nawet gdybym chciał, nie zdołałbym się wyswobodzić i uciec.

– Nie tylko twoja, panie. Również jestem winny i sam przyjmę moje trzydzieści uderzeń. – W jego głosie mogłem usłyszeć całkowitą pewność, jakby ta kara nie była dla niego straszna.

On jako jedyny nie uronił ani jednej łzy.

– Mogę wychłostać pięćdziesiąt ciebie i pięćdziesiąt ciebie, jak tak bardzo wam zależy – zaśmiał się kat, układając w swojej dłoni bat, gotowy, by zadać cios. – To ile ma być?

– Dziewiętnaście – odpowiedział nadzorca.

– Pięćdziesiąt – poprawiłem go.

Kat westchnął, jakby nudziły go nasze przepychanki.

– Strzelę dziewiętnaście, jak nadal będziesz chciał, to będziemy lecieć dalej – sam zdecydował i, zanim zdążyłem cokolwiek odpowiedzieć, moich uszu dobiegł świst przecinanego powietrza, a język ognia przylgnął do moich pleców.

Nieporównywalny do niczego ból przeszedł wzdłuż mojego kręgosłupa, wydobywając z gardła mimowolny krzyk. Nie dostałem chwili, żeby odetchnąć i przygotować się na następne uderzenie. Kolejny język ognia wbił się w moją skórę. Tym razem byłem w stanie wykrztusić z siebie jedynie dziwny jęk. Uderzenia następowały jedno po drugim, bez żadnej przerwy, bez chwili, by złapać normalny oddech. Nie byłem już w stanie krzyczeć, sparaliżowany bólem. Po prostu zacisnąłem mocno powieki, pozwalając łzom na nowo znaczyć policzki.

Marzyłem jedynie o tym, by ten ból się skończył, nawet jeśli miałby się skończyć ze wszystkim.

Zimny pot zalał całe moje ciało. Słyszałem tylko pisk w uszach, albo był to nieustający świst bata. Uniosłem powieki, dopiero kiedy poczułem, jak czyjaś dłoń odkleja mi obcięte na krótko włosy z twarzy.

– Zapamiętam sobie ten widok. – Z trudem dosłyszałem głos Huana, którego rozmyta twarz, majaczyła przed moimi oczami. Uśmiechnął się, kiedy czerwona kropla pojawiła się na jego policzku i wytarł ją wierzchem dłoni, oglądając przez chwilę rozmazaną plamę na swojej skórze. To była krew. Moja krew, którą bat rozchlapywał dookoła. – Jeszcze tylko trzydzieści osiem. Liczę na ciebie, Iain. A nie, teraz zwiesz się Lan.

Wbiłem w niego nienawistne spojrzenie, uczepiając się jego twarzy, jakby miała być moim ratunkiem. Z każdym świstem, pokrywała się nowymi kroplami krwi, aż w końcu Huan przestał się nią przejmować. Triumfował, uważał, że wygrał, ale to nie była prawda. Okłamywał sam siebie, licząc, że umrę tutaj, dzisiaj, na jego oczach. Nie zamierzałem umierać. Nie zamierzałem...

Kolejny świst, kolejny język ognia i ciemność. Ciemność zabrała wszystko, Huana, nieustający świst, mój upór oraz ból.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top