♔ 13
Więc wszystko przepadło. Wszystko. Całe moje poświęcenie, siła do walki, nadzieja. Mój własny rodzony brat pozbawił mnie resztek woli, by żyć. Jaki sens miało znoszenie tego wszystkiego, skoro nigdy nie przyjdzie mi odzyskać skradzionej wolności? Nigdy nie ucieknę z tego piekła na ziemi, nigdy nie wrócę do ojczyzny, nigdy się nie zemszczę.
Yusheng jednak miał rację. Nie powinienem był wierzyć w dobre serce brata, który okazał się kolejnym zdrajcą. Zdradził mnie i tym samym zdradził całe Beatie. Teraz już było za późno, by odwrócić to, co się stało. Oddałem całego siebie za tę garstkę naiwnej nadziei. Byłem głupcem. Ogromnym głupcem i ślepcem.
– Panie... – szepnął Sying, który wszedł do komnaty, gdy tylko Zowie ją opuścił. Nadzorca haremu niepewnie podszedł do mnie i ułożył mi dłoń na ramieniu.
– Przegrałem – odszepnąłem, a łzy zaczęły licznie znaczyć moje policzki. – Straciłem wszystko.
Taka właśnie była prawda. Nie miałem już brata i nie miałem już ojczyzny. Zowie wyrzekł się mnie i porzucił, a lud wierzył w kłamstwo o mojej śmierci. Nikt nie będzie mnie szukał. Zwłaszcza w haremie w samym sercu Daiyu.
– Musicie już wracać – odezwał się Zhong, również pozwalając sobie wejść do komnaty. – Miałem wyprowadzić Lana z haremu tylko na czas spotkania, które się właśnie skończyło. Powinniście niezwłocznie wracać.
Nie musiałem widzieć twarzy Syinga, by wiedzieć, że spojrzenie, którym obdarzył królewskiego sekretarza, było jednym z tych spojrzeń, po których bezpieczniej jest zamilknąć i podkulić ogon. Zhong jednak nie czuł respektu do nadzorcy haremu. Odchrząknął znacząco, okazując swoje zniecierpliwienie i poganiając nas.
– Wasza Wysokość – Sying zwrócił się do mnie, cicho wypowiadając słowa w moim ojczystym języku. – Dasz radę wstać? Powinniśmy wracać.
Jak mogłem wstać, kiedy właśnie sięgnąłem dna?
W odpowiedzi jedynie pokręciłem głową, nie hamując żadnej z łez, które przecinały moje policzki. Sying z lekkim wahaniem sięgnął do mojej twarzy, by zacząć wycierać je rękawem swojej szaty.
– Powiem inaczej – warknął Zhong, tracąc cierpliwość. – Albo wrócisz do haremu na własnych nogach, albo cię do niego zawlokę.
– Jak śmiesz?! – wrzasnął na niego nadzorca. – Mówisz do królewskiego nałożnika. Powinieneś okazać mu szacunek i nie masz prawa tknąć go chociażby małym palcem. Ostrzegam cię, jeśli spróbujesz naruszyć jego nietykalność, zrobię wszystko, byś za to zapłacił.
– Dość odważne słowa jak na niewolnika – odwarknął mu Zhong z kpiną w głosie. – Wracajcie do haremu, zanim cała nasza trójka przysporzy sobie problemów.
Sying już nic mu nie odpowiedział. Ukląkł przy mnie, wracając do wycierania rękawem moich łez. Widziałem na jego twarzy najszczersze zmartwienie i próbowałem zrozumieć, w którym momencie udało mi się zyskać tak oddanego sojusznika. Wziąłem głębszy oddech, próbując zapanować nad drżeniem w moim wnętrzu.
– Zrozumiałem – odparłem, nawet nie patrząc na naczelnego sekretarza. – Dam radę wrócić o własnych siłach.
Sying pomógł mi wstać, następnie od razu poprawił moją szatę oraz włosy, abym wyglądał, jak na nałożnika przystało. Kiedy to robił, wyszeptał do mojego ucha kilka słów, których nigdy nie spodziewałem się usłyszeć z jego ust.
– Nie poddawaj się, Wasza Wysokość – szeptał w języku Beatie. – Daiyu też jest królestwem, którym trzeba rządzić, a twoje palce dotknęły już jego korony.
***
Mój wybuch płaczu przysporzył służącym pracy. Oprócz przyszykowania mnie na uroczystość musiały pozbyć się zaczerwienień wokół oczu i nosa oraz opuchlizny z powiek. Siedziałem przed toaletką z okładami z ziołowych naparów na twarzy, kiedy Yenay kończyła upinać mi włosy. Oczywiście musiała poprawić wcześniej wykonany kok, który potargał się podczas spotkania z bratem.
Wciąż to czułem. Pustkę i zimno w moim wnętrzu, jakby ktoś wyrwał część moich wnętrzności, jakby wyrwał mnie z mojego ciała. Starałem się o tym nie myśleć. Nie chciałem być słaby, nie chciałem się poddawać, nie chciałem wierzyć, że nie ma już nadziei. Z całych sił złapałem się słów Syinga. Daiyu również było królestwem, które potrzebowało władcy. Plotki głosiły, że oprócz króla władze ma ten, co szepcze mu do ucha w alkowie. To mógł być jakiś początek, jednak nie zamierzałem zadowalać się półśrodkami. Jeśli miałem dokonać zemsty na Yushengu, na Zowie i odzyskać należny mi tron oraz ojczyznę, musiałem zdobyć Daiyu od środka i za jego pomocą odzyskać Beatie.
– Panie? – Dobiegł mnie niepewny głos Dongmei, która ostrożnie ściągnęła ziołowe okłady z mojej twarzy. – Jesteś pewien, że nie chcesz niczego zjeść przed uroczystością? Wyglądasz bardzo blado.
– Nie jestem w stanie niczego przełknąć – odpowiedziałem, zerkając na moje odbicie w lustrze. Miała rację, nie wyglądałem najlepiej. – Zajmij się makijażem. Mamy bardzo mało czasu.
Dongmei skłoniła się, nie kwestionując mojego rozkazu. Od razu zaczęła przygotowywać moją twarz do nałożenia makijażu. W Beatie mężczyźni się nie malowali, nie nosili kolczyków i tak licznej biżuterii, nie upinali włosy w niskie koki ozdobione licznymi szpilami i kwiatami. Jednak przyzwyczaiłem się do tego o wiele szybciej, niż się spodziewałem. Wiedziałem, że twarz piękności z lustra należy do mnie. Przypudrowane policzki, przyciemnione powieki, usta podkreślone czerwoną pomadą – to byłem ja. Włosy ze wplecionymi różowymi kwiatami, przebite złotą szpilą, uszy, z których zwisały długie kolczyki wysadzane kamieniami – to byłem ja. Miękkie ciało, pozbawione włosów, natarte pachnącymi kwiatowymi olejkami – to byłem ja.
– Jesteś piękny, panie – szepnęła Dongmei, również mi się przyglądając.
– Szata – pogoniłem służące.
Obie posłusznie podeszły do drewnianego pudełka, aby wyciągnąć z niego zamówioną przeze mnie szatę. Czerwony materiał z kryształowymi kwiatami oraz wielobarwnymi wyszytymi ptakami został wsunięty na moje ciało z prawdziwym namaszczeniem. Pasował idealnie. Ciasno opinał moją wąską talię, dłonie ginęły w rozłożystych rękawach, natomiast dół, zakończony złotym wyszyciem, z przodu kończył się tuż nad ziemią, a z tyłu delikatnie po niej sunął. Wycięcie w dekolcie było dość głębokie i odsłaniało moje odstające obojczyki, mieniące się w świetle od olejku, którym natarto moją skórę po kąpieli. Szata wraz ze zdobiącą mnie biżuterią mieniła się niczym najszczerszy diament skąpany w blasku słońca. Ja byłem niczym diament. Najcenniejszy ze wszystkich diamentów na świecie.
Ten widok był tak zapierający dech w piersiach, iż wraz ze służącymi potrzebowaliśmy dłuższej chwili na podziwianie efektu ich ciężkiej pracy. Nigdy nie sądziłem, że mogę wyglądać tak pięknie. Piękniej niż niejedna dziewczyna w haremie.
Drgnąłem, w końcu odrywając spojrzenie od tafli lustra, kiedy ciszę przerwały krzyki Huana, dobiegające z korytarza. Najwidoczniej również zakończył już przygotowania, a teraz poganiał swoje służące, zmierzając w stronę schodów. Nasłuchiwałem jego głosu, który przybrał na sile, gdy mijał moją komnatę, aż w końcu został pochłonięty przez ciszę, kiedy opuścił komnatę zamieszaną przez nietknięte dziewczęta z haremu.
Wiedziałem, że skoro Huan właśnie udał się na uroczystość, nie miałem już czasu. Nadeszła chwila prawdy. Odwróciłem się w stronę wyjścia z komnaty i zamarłem w bezruchu, pozwalając jednej, szalonej myśli, wedrzeć się do mojej głowy.
– Powinienem przeprowadzić się do komnaty dla królowych – szepnąłem do siebie, nerwowo oblizując wargi posmarowane czerwoną pomadą.
– To część haremu, która nie jest przeznaczona dla niewolników – szepnęła Dongmei.
– Właśnie dlatego powinienem tam zamieszkać – odpowiedziałem zdawkowo i już nie zwlekałem dłużej.
Ruszyłem w stronę drzwi, zapominając o wszystkich wątpliwościach. Wiedziałem, że stąpam po cienkim lodzie, który w każdej chwili może pęknąć, a wtedy wpadnę do bezdennej, lodowatej toni, która wydrze powietrze z moich płuc. Jednak trwanie w bezczynności było gorsze od śmierci. Właśnie dlatego musiałem pokonać strach przed utonięciem i z wysoko uniesioną głową pozwolić, by stało się to, co stać się musiało.
Wyszedłem z mojej komnaty, wkraczając w serce haremu. Liczne dziewczęta we wspólnej komnacie oniemiały na mój widok. Przyciągnąłem każde pojedyncze spojrzenie, bez względu na to, czy wypełniało je podziw, zachwyt czy oburzenie lub pogarda. Nikt jednak nie śmiał odezwać się słowem, nikt mnie nie zatrzymywał, ponieważ u mego boku pojawił się nadzorca haremu. Sying kroczył ze mną w stronę naszego przeznaczenia, zapewne będąc nie mniej przerażony niż ja.
Gdy w końcu pokonaliśmy ostatni zakręt, naszym oczom ukazały się drzwi prowadzące poza harem. Tuż przed nimi stało siedem osób. Jako pierwszy zobaczył mnie Huan, którego miejsce, jako nałożnika, było na samym końcu szeregu. Otworzył szeroko oczy i zasłonił dłońmi usta, zagłuszając nimi cichy okrzyk. To właśnie on przyciągnął uwagę królowej matki, żony Yushenga, która również wydała zduszony okrzyk i przytuliła do swoich nóg małego księcia. Chłopiec w przeciwieństwie do swojej matki uśmiechnął się szeroko, szczerze zachwycony moim wyglądem. Nawet spróbował dotknąć mojej szaty, gdy go mijałem, jednak Biyu powstrzymała go w ostatniej chwili, łapiąc za jego małą rączkę. Również uśmiechnąłem się do chłopca, nim zatrzymałem się tuż przed Yushengiem, który po ucałowaniu dłoni swojej matki, starannie zbadał mnie wzrokiem.
– Wybaczcie mi moje spóźnienie – odezwałem się pierwszy, ignorując płonące wściekłością spojrzenie królowej wdowy.
Z całych sił zmusiłem się do tego, by nawiązać kontakt wzrokowy z Yushengiem. Przyglądał się mi, jakby dzisiaj zobaczył mnie po raz pierwszy. Jednak to nie był pierwszy raz, gdy mnie widział, i nie był to pierwszy raz, gdy moje zachowanie powinno wzbudzić jego gniew, a zamiast tego wywołało uśmiech.
– Toż to bluźnierstwo! – wrzasnęła Yuan, w końcu przyciągając moje spojrzenie. – Straże! Macie go w tej chwili...
– Spokojnie, matko – Yusheng wszedł jej w słowo, unosząc dłoń, by zatrzymać dwóch gwardzistów, którzy zdążyli wykonać krok w moją stronę.
– Jak mam być spokojna, kiedy... – zaczęła krzyczeć na syna, jednak urwała, gdy Yusheng, zamiast słuchać jej słów z pokorą, podszedł do mnie.
Zatrzymał się tak blisko, iż musiałem zadrzeć głowę, aby utrzymać z nim kontakt wzrokowy.
– Jestem pod wrażeniem. Aż brakuje mi słów, którymi mógłbym opisać twoją urodę – szepnął, sięgając dłonią do mojego policzka, który pogładził wierzchem dłoni, jakby chciał się upewnić, że jestem prawdziwy. – Doszyły mnie plotki o twoich odważnych planach, jednak sądziłem, iż popołudniowe spotkanie ostudzi twój temperament. Jak widzę, omyliłem się. Po raz kolejny dałem się zaskoczyć twoją dziką naturą. Ma róża nie traci kolców.
– Czyż nie za mą dziką naturę i kolce tak mnie uwielbiasz? – zapytałem, pozwalając sobie odwzajemnić jego uśmiech, gdy się roześmiał.
Dlaczego moje serce zaczęło bić w rytm jego śmiechu?
– Masz rację. Naprawdę cię uwielbiam, mój najpiękniejszy wśród najpiękniejszych orchidei – przyznał rozbawiony i westchnął, kręcąc delikatnie głową, jakby nie wierzył, iż to wszystko dzieje się naprawdę, a następnie przeniósł spojrzenie na coś, co znajdowało się za mną. – Sying?
– Tak, panie? – odezwał się nadzorca, który nie miał śmiałości, by podejść do nas bliżej i czekał wraz ze stojącym na szarym końcu Huanem.
– Odprowadź go z powrotem do jego komnaty – rozkazał.
Uśmiech momentalnie zniknął z mojej twarzy, a spojrzenie ciemnych oczu Yushenga ponownie spotkało się z moim.
– Słucham? Mówisz o mnie? – zapytałem z niedowierzaniem.
– Oczywiście. Chyba nie spodziewałeś się, że pozwolę uczestniczyć ci w uroczystości – odpowiedział, wciąż się uśmiechając. – Pomijając twój skandaliczny ubiór, Lan, nie jestem idiotą, by zabierać tak nieokrzesanego nałożnika na tak ważną uroczystość. Wrócisz sam, czy potrzebujesz pomocy?
Nie wierzyłem, że na kilka chwil zapomniałem o tym, jak bardzo nienawidziłem Yushenga. Miałem wielką ochotę krzyczeć, ale nie chciałem dawać tej przyjemności moim wrogom. Zacisnąłem zęby na dolnej wardze i obróciłem się na pięcie. Ignorując triumfalny uśmiech Huana, ruszyłem z powrotem w stronę haremu, a tuż za mną szedł Sying.
Byłem wściekły. Dawno nie czułem się tak upokorzony.
– Lan! – Yusheng zawołał za mną, jednak nie zamierzałem się zatrzymywać ani odwracać. Nie byłbym w stanie znieść widoku twarzy tego barbarzyńcy.
To jednak go nie zniechęciło.
– Nie przebieraj się! – rozkazał, a w jego głosie mogłem usłyszeć, że znowu się uśmiecha. – Chcę cię takiego dzisiaj w alkowie!
Zacisnąłem pięści tak mocno, aż poczułem ból w śródręczach.
Jego niedoczekanie! Nie zamierzałem się poddawać, nie zamierzałem pozwolić wygrać mu tej potyczki, ani przeszkodzić mi w zemście. To była sprawa między mną a moim bratem. Musiałem mu pokazać, że nie jestem przeszłością, że Iain wciąż istnieje, że w moich żyłach płynie potęga.
– Sying? – odezwałem się do nadzorcy, który wiernie podążał za mną. – Jak inaczej mogę się tam dostać?
***
Nie sądziłem, że wcześniej zadane pytanie zaprowadzi mnie na taras komnaty królowej wdowy. Słońce zdążyło już zajść, a wiatr się zmógł. Czułem, jak na moim ciele powstaje gęsia skórka przez narastający chłód, jednak starałem się go ignorować. Podobnie jak strach zaciskający się na moim żołądku, gdy wpatrywałem się w taras przy komnacie króla, który znajdował się około pół metra niżej niż taras królowej i jakieś cztery metry dalej. A między nimi nie było nic.
– Dam radę – stwierdziłem, podchodząc do poręczy i chwyciłem za gałąź pnącej się po ścianie pałacu rośliny. Pociągnąłem za nią, ale nawet nie drgnęła, solidnie przyrastając do pionowej powierzchni. Zerknąłem w dół, gdzie dostrzegłem haremowy ogród. – Najwyżej połamię nogi – mruknąłem, podciągając się, by wspiąć się na balustradę.
– Albo kark – mruknął Sying, który stał kilka kroków za mną i nerwowo obgryzał skórki przy paznokciach. Zerknąłem na niego przez ramię, a on od razu się zreflektował. – Wybacz, panie. Nigdy nie spodziewałem się po sobie, że wpadnę na tak szalony pomysł.
– Twój pomysł jest dobry – zapewniłem nadzorcę.
Nie kłamałem. Sying zdradził mi, że oprócz głównego wyjścia z haremu, jest jeszcze tajne wyjście, które znajduje się w komnacie króla. Jednak wejście do alkowy nie należało do prostych zadań, nawet pod nieobecność króla strzegli jej gwardziści, nie wpuszczając żadnego nieproszonego gościa. Do komnaty jego matki łatwiej było się dostać, zwłaszcza gdy jeden rozkaz nadzorcy haremu odesłał służbę spod drzwi. Teraz pozostało jedynie przejść po pnączu z jednego tarasu na drugi i dostać się do komnaty Yushenga.
– Może i jest dobry, jednak wciąż szalony – odparł Sying, gdy ułożyłem pierwszą nogę na gałęzi pnącza, upewniając się, czy jest wystarczająco mocna, aby mnie utrzymać. Na szczęście porastająca tę ścianę pałacu roślina miała już swoje lata i zdążyła bardzo dobrze w nią wrosnąć. – Nie mogę na to patrzeć...
– Zatem nie patrz.
W końcu odepchnąłem się od balustrady i zawisłem na roślinie. Napiąłem wszystkie mięśnie, ciesząc się, iż nigdy nie zaniedbywałem książęcych ćwiczeń. Silny wiatr szarpał czerwoną szatą, liczną biżuterią i moimi włosami, gdy bardzo ostrożnie przemieszczałem się w stronę tarasu od komnaty króla. Nie było to proste zadanie, zwłaszcza w takim ubraniu. Jednak nie zamierzałem się poddać i tak po prostu odpuścić. Byłem w stanie zapłacić najwyższą cenę, by dostać się na uroczystość. Nie po to spędziłem noc w alkowie, nie po to oddałem ciało drugiemu mężczyźnie, żeby pozwolić kilku słowom niewiernego młodszego brata mnie złamać.
Słyszałem za sobą nerwowe kroki Syinga, który musiał krążyć po tarasie królowej. Mruczał coś pod nosem, co przypomniało mi modlitwę, i krzyknął cicho, kiedy jedna z gałęzi pękła, sprawiając, że przez chwilę trzymałem się jedynie rękoma – a miał nie patrzeć. Sam przez tę chwilę byłem pewien, że to już koniec, jednak odnalazłem stopą inną gałąź, na której stanąłem, i mogłem odetchnąć z ulgą. Komnata króla była już naprawdę blisko. Dzieliło mnie od niej jeszcze kilka małych kroczków, aż w końcu byłem w stanie sięgnąć nogą do poręczy. Stanąłem na niej i z całych sił odepchnąłem się od ściany. Niestety nie wszystko poszło zgodnie z planem. Stopa w materiałowym bucie o skórzanej podeszwie ześlizgnęła się z poręczy, na której zawisłem w połowie. Uderzenie brzuchem o krawędź balustrady wydusiło z moich płuc powietrze. Potrzebowałem kilku dłuższych chwil, by odzyskać oddech, a wtedy w końcu podciągnąłem się i stanąłem na tarasie samego króla.
Kiedy spojrzałem na Syinga, trzymał dłoń na sercu, jakby sam był bliżej śmierci niż ja.
– Umrę przez ciebie! – zawołał. – Już nawet gniew króla nie przeraża mnie tak bardzo, jak ty!
Uśmiechnąłem się do niego i skinąłem głową w podziękowaniu za pomoc. Teraz byłem zdany jedynie na siebie.
Zgodnie z zapewnieniem nadzorcy, drzwi z tarasu do komnaty króla były otwarte. Wślizgnąłem się do komnaty pogrążonej w ciemności, by odnaleźć ukryte wyjście. Szerokim łukiem minąłem osłonięte baldachimem łoże, próbując nie myśleć, iż jeszcze tego ranka obudziłem się w nim po nocy spędzonej z Yushengiem, i dotarłem do materiałowego gobelinu z wizerunkiem mężczyzny na koniu, który wisiał na jednej ze ścian. Odsunąłem go, odnajdując za zdobionym materiałem ukryte drzwi. Jednak zbyt szybko zacząłem cieszyć się moim szczęściem. Gdy spróbowałem je otworzyć, nawet nie drgnęły – były zamknięte.
Wiedziałem, że to nie może być takie łatwe. Tajne wyjście zostało zamknięte na klucz, który albo ukryto w komnacie, albo król miał go ze sobą. Nie zamierzałem się poddawać, w końcu już i tak było za późno, by wycofać się z szalonego planu Syinga. Tajny korytarz według informacji, które posiadał nadzorca, prowadziły do głównej sali tronowej, czyli dokładnie tam, gdzie odbywała się dzisiejsza uroczystość. Od niej dzielił mnie tylko jeden klucz, który musiałem znaleźć za wszelką cenę.
Nie zwlekałem, od razu pochodząc do biurka po przeciwnej stronie komnaty. Musiałem zachowywać się cicho, jeśli nie chciałem, żeby usłyszeli mnie gwardziści po drugiej stronie drzwi do komnaty. Zacząłem ostrożnie zaglądać do każdej ze szkatułek, w których znajdowała się biżuteria, pieczęcie oraz pędzle. Następnie wysunąłem szufladę pełną pustych pergaminów lub ksiąg z naukami królewskimi. Jedna książka była pełna wierszy, po których przesunąłem pośpiesznie wzrokiem, zanim odłożyłem ją na miejsce. Odszedłem od biurka i przeszedłem do toaletki, by kontynuować poszukiwania. Jednak znowu w szkatułkach odnalazłem jedynie liczną biżuterię, a jedyna głęboka szuflada wypełniona była małymi buteleczkami z zapieczętowanymi korkami. Wyciągnąłem jedną z nich i spróbowałem odkryć, czym jest jej zawartość, jednak na butelce nie odnalazłem żadnej etykiety.
– Podejrzane – mruknąłem sam do siebie. – Bardzo podejrzane.
Mimo tego niespodziewanego odkrycia nie odnalazłem tego, czego szukałem. Opadłem na ziemię, zastanawiając się, czy to naprawdę koniec. Jeśli król miał klucz przy sobie, nie miałem szans, by wygrać tę wielką bitwę, a nie byłem gotowy na przegraną, nie po tym, jak wiele zapłaciłem za szansę, by ją wygrać.
Mimowolnie zerknąłem w stronę łoża, a na mojej skórze znowu pojawił się ślad dotyku Yushenga. Poczułem na sobie jego ciepłe, miękkie dłonie oraz delikatne, wilgotne pocałunki. Znowu na kilka chwil stałem się jego częścią, jakbyśmy byli jednym organizmem. Nawet nie zauważyłem, kiedy zamknąłem oczy, jednak gdy je otworzyłem, w wyobraźni ponownie budziłem się obok znienawidzonego króla.
Właśnie wtedy w mojej głowie pojawiła się nowa myśl, która wypełniła mnie nadzieją. Przecież tajne wyjście z komnaty miało za zadanie chronić króla, gdyby ktoś zamierzał się do niej wedrzeć i pozbawić go życia podczas snu. Dlatego klucz do ukrytych drzwi powinien być w zasięgu śpiącej osoby, czyli gdzieś obok łoża. Podszedłem do niego pośpiesznie, odsłaniając baldachim, i zacząłem sunąć dłonią po spodzie łoża, po omacku szukając schowanego tam klucza. Powoli zaczynałem wątpić, kiedy w końcu natrafiłem palcami na zimny, metalowy przedmiot. Chwyciłem go i pociągnąłem, odczepiając od spodu miękkiego materaca, a gdy zerknąłem na dłoń, naprawdę znajdował się na niej klucz.
Nie wierzyłem we własne szczęście. Najwidoczniej los mi sprzyjał.
Poderwałem się z podłogi i z drżącym sercem podszedłem do drzwi od tajnego wyjścia. Klucz pasował do nich idealnie, gładko przekręcił się w zamku, a klamka uległa, kiedy ponownie za nią pociągnąłem. Teraz przede mną znajdował się długi korytarz, którego koniec ginął w całkowitym mroku. Wziąłem głębszy oddech, potrzebując przejrzeć się w lustrze, zanim miałem pozwolić pochłonąć się ciemności. Poprawiłem rozczochrane przez wiatr włosy, wygładziłem drogą czerwoną szatę i byłem gotowy. A przynajmniej wmawiałem sobie, że byłem.
Nie mogłem teraz stchórzyć lub zwątpić. Musiałem to zrobić dla Beatie, dla mojego ludu i dla mnie samego.
Wkroczyłem w ciemność, przyciskając lewą dłoń do zimnej ściany tajnego korytarza. Pozwoliłem, by poprowadził mnie krętą drogą w nieznane. Dookoła panowała całkowita cisza, tylko mój oddech i echo moich kroków. Wszechobecna ciemność była tak nieprzenikniona, że kiedy ponownie dostrzegłem skrawek światła, przez chwilę myślałem, iż jedynie majaczę. Ta krótka podróż zdawała się trwać całą wieczność, a jednak doprowadziła mnie do upragnionego celu.
– Za Beatie i Daiyu! – Dobiegł mnie głos mojego brata, kiedy dotarłem do drugich drzwi, w które ostrożnie wsunąłem ten sam klucz. – Za króla Yushenga! Za księżniczkę Yuming, którą będę miał zaszczyt niedługo wziąć za żonę! A przede wszystkim za pokój między naszymi królestwami! Oby widmo wojny już nigdy nad nami nie zawisło!
– Za pokój! – przytaknął mu głos Yushenga.
– Za pokój! – zawołał Zhong, a jego śladem poszli inni lordowie oraz królowe, biorące udział w uroczystości.
W końcu udało mi się po raz kolejny przekręcić klucz w zamku i już nie czekałem. Pchnąłem drzwi z całych sił, nie będąc pewnym, czy aby na pewno mi ustąpią i czego dokładnie mam się spodziewać po drugiej stronie. Na całe szczęście nie stawiły większego oporu, chociaż je również zasłaniał wiszący od zewnątrz gobelin, który zrywał się i z łoskotem opadł na ziemię. Jasne światło oślepiło mnie na chwilę, jednak zmusiłem się, aby na mojej twarzy zagościł uśmiech. W końcu udało mi się dotrzeć do celu.
– Za pokój! – zawołałem, wkraczając w sam środek uroczystości.
Nie musiałem widzieć zgromadzonych na niej osób, by wiedzieć, że każde spojrzenie padło właśnie na mnie. Z jednym małym wyjątkiem – tron króla Daiyu ustawiony był do mnie tyłem, więc jedynie wyraz twarzy Yushenga pozostawał dla mnie tajemnicą.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top