♔ 12

Kiedy się obudziłem, do komnaty wpadały jasne promienie słońca, które musiało już dawno wzejść na niebo. Otaczały mnie liczne poduszki, długie włosy były rozsypane po całym łożu, a chłodne powietrze przyjemnie muskało nagie ramię i odkrytą część pleców. Nie przeszkadzał mi ten chłód, ponieważ kontrastował z przyjemnym ciepłem, które trzymało mnie w swoich objęciach. Potrzebowałem dłuższej chwili, żeby zrozumieć, że obojczyk, któremu przyglądam się sennym wzrokiem, wcale nie należy do mnie.

Dopiero wtedy wspomnienia z minionej nocy zaczęły napływać do mojej głowy, sprawiając, że policzki zapłonęły rumieńcem. Odepchnąłem mężczyznę, do którego do tej pory się przytulałem, i poderwałem się do siadu, chociaż moje ciało było zmęczone niczym po dniu intensywnych ćwiczeń. Yusheng mruknął gardłowo, również się przebudzając, a na jego twarzy pojawił się uśmiech, gdy na mnie spojrzał.

– Dzień dobry – przywitał się zachrypniętym głosem i wyciągnął w moim kierunku rękę, od której odskoczyłem. – Niczym dzikie zwierzę, które podejdzie do ludzkiej dłoni, by z niej zjeść, ale nigdy nie oswoi się na tyle, by pozwolić się dotknąć.

Podciągnąłem pościel, by mieć pewność, że dobrze zasłania moje ciało, i przeczesałem palcami splątane przez sen włosy. Nie wiedziałem, jak powinienem się teraz przy nim zachowywać. Jak w ogóle powinienem się zachowywać. W naukach królewskich nie było wspomniane, jakie zachowanie przystoi księciu, kiedy sprzeda swoje ciało królowi wrogiego królestwa.

– Czy teraz mogę wrócić do swojej komnaty? – zapytałem, ostatecznie podejmując decyzję, by zachowywać się, jakby nic się nie wydarzyło.

– Miałem nadzieję, że zjemy wspólnie śniadanie.

– Nie będę w stanie niczego przełknąć, patrząc na ciebie.

Uśmiechnął się. Znowu się uśmiechał, chociaż ja byłem dla niego oschły i wrogi. Zupełnie go nie rozumiałem. Może Yusheng nie był przy zdrowych zmysłach. To by tłumaczyło wiele z jego decyzji, które śmiałem uznawać za szalone.

– Jeśli bardzo chcesz, możesz już odejść – zezwolił.

Nie potrzebowałem, by mi to powtarzał. Od razu zszedłem z łoża i sięgnąłem po moją szatę, którą wczoraj porzuciłem na podłodze. Pośpiesznie przewiązałem ją w pasie, jeszcze raz przeczesałem włosy palcami i byłem gotowy do wyjścia. Jednak zanim dotarłem do drzwi, dobiegł mnie głos Yushenga:

– Bardzo bym chciał cię oswoić, mój nałożniku.

Nie odpowiedziałem nic na te słowa. Wyszedłem, pozostawiając króla samego. Dongmei oraz Yenay posłusznie czekały na mnie na korytarzu przed drzwiami, obie się do mnie uśmiechnęły, jakby cieszyły się, iż w końcu spędziłem noc w alkowie. Ruszyły tuż za mną korytarzem prowadzącym w głąb haremu.

– Yenay, przygotuj kąpiel – rozkazałem. – Potrzebuję się oczyścić. Najdokładniej jak to możliwe.

– Oczywiście, panie.

W ten sposób skończyłem w łaźni. Nie przejmowałem się żołądkiem, który skręcał się z głodu. Zmycie z siebie dotyku Yushenga było teraz moim priorytetem. Służące oczyściły moje ciało z sumienną dokładnością, a kiedy skończyły, kazałem umyć mnie jeszcze raz i jeszcze raz, i jeszcze raz. Moja skóra przybrała już różowy odcień przez intensywne mycie, jednak mimo to wciąż czułem na sobie dotyk dłoni wrogiego króla. Kiedy tylko zamykałem oczy, jego pocałunki malowały się na mojej skórze, a dłonie kreśliły szlaki na talii oraz biodrach. Miałem świadomość, że tego dotyku nie da się zmyć wodą, jednak wciąż uparcie próbowałem. Nic na tym świecie nie sprawi, że przestanę należeć do Yushenga. Tylko śmierć mogła mnie oczyścić.

Mój spokój w łaźni zakłócił niespodziewany gość. Drzwi otworzyły się z impetem, a już chwilę później próg parnego pomieszczenia przekroczył Huan we własnej osobie. Spojrzałem na niego nienawistnym wzrokiem, chociaż królewska dziwka ze śmiałością obdarzyła mnie uśmiechem. Wraz z czterema służącymi przeszedł do jednego z mniejszych baseników, ponieważ największy zajmowałem ja, i pozwolił ściągnąć z siebie szatę.

– Dziękuję, że wyręczyłeś mnie tej nocy – odezwał się, kiedy zanurzył okaleczone ciało w ciepłej wodzie.

– Cała przyjemność po mojej stronie – warknąłem, siląc się, by nie przewrócić oczami.

Pojawienie się Huana było dla mnie wystarczającym powodem, by w końcu zaprzestać prób zmycia z siebie dotyku drugiego człowieka. Wstałem, a moje służące od razu zaczęły osuszać moje ciało, wyraźnie uspokojone, że w końcu zdecydowałem się zakończyć kąpiel. Moja skóra zdążyła się pomarszczyć od wody. Gdy w końcu zarzucono mi na ramiona czystą szatę sypialną, Huan pękł.

– Wchodzisz na niego, czy on na ciebie? – zapytał tak nagle, że początkowo pomyślałem, iż tylko mi się przesłyszało. Jednak reakcja moich i jego służących była jednoznaczna. Dongmei oraz Yenay zasłoniły sobie usta dłońmi, podobnie jak służące Huana. Jedna nawet wypuściła naczynie, którym polewała ciało swojego pana.

– Słucham? – zapytałem, wciąż nie wierząc, że tak oddany kundel śmiał wypowiedzieć słowa, za które mógł srogo zapłacić.

– Zastanawia mnie, dlaczego nie poddał cię zabiegowi.

Uśmiechnąłem się z wyższością, co widocznie nie spodobało się Huanowi, którego twarz wykrzywiła się w grymasie.

– Może znudziły mu się bezpłciowe dziwki? – zasugerowałem.

– Jak śmiesz nazywać mnie dziwką?!

– Jak śmiesz sugerować, że król mógłby pozwolić mi się posiąść?!

– Mam dosyć twojej bezczelności! – krzyknął tak głośno, aż echo jego słów zadrżało, odbijając się w moich uszach. – Myślisz, że coś znaczysz?! Wielu takich jak ty przewinęło się przez harem i alkowę króla, ale teraz już nikt o nich nie pamięta. A ja?! Ja jestem tutaj od lat! Znudzisz mu się, a wtedy zostaniesz wytrzebiony i odesłany do małego pałacu, by tam gnić do końca swych dni, zapomniany przez wszystkich!

– A więc właśnie tego się najbardziej boisz? – Domyśliłem się, w końcu zdobywając przewagę nad Huanem. – Boisz się, że doprowadzę do twojego końca? Że Yusheng cię odeśle? Że staniesz się nikim? Prawda jest taka, Huan, że ty już jesteś nikim. Zwykła dziwka, jakich wiele.

W tym momencie wydarzyły się dwie rzeczy jednocześnie. Drzwi do łaźni ponownie się otworzyły, a ich próg przekroczył Sying. Natomiast Huan poderwał się na równe nogi, odepchnął jedną ze swoich służących, która z cichym okrzykiem upadła na posadzkę, a następnie dotarł do mnie, by zamaszystym ruchem wymierzyć mi cios prosto w policzek.

– Co tutaj się dzieje?! – krzyknął nadzorca haremu, widocznie nie spodziewając się, zastać nas w takiej sytuacji.

Nie przejąłem się jego obecnością. Również uniosłem dłoń, by odpłacić się znienawidzonemu nałożnikowi, a echo mojego ciosu zmieszało się z tupaniem butów Syinga. W końcu nadzorca do nas dotarł i odepchnął nas od siebie, zatrzymując się między mną a Huanem, który już przymierzał się do następnego ciosu.

– Spokój! – krzyknął na nas. – Co tu się wyprawia?!

– Zasłużył sobie! – odkrzyknął mu Huan. – Nazwał mnie dziwką! Który to już raz?! Ostrzegaliśmy go, by zważał na język!

Nim zdołałem mu się odgryźć, wydarzyła się kolejna rzecz, której zupełnie się nie spodziewałem. Najwidoczniej dzisiaj wszyscy oszaleli albo to ja zupełnie straciłem rozum i majaczyłem.

Sying spoliczkował Huana, próbując doprowadzić go do porządku.

– Jak śmiesz? – wycedził przez zęby, przyciskając dłoń do obolałego policzka, i wbił w Syinga nienawistne spojrzenie.

– Nie masz prawa podnosić na niego ręki – odpowiedział mu nadzorca ostrym tonem. – Nikt nie ma prawa podnosić ręki na najcenniejszy nabytek króla.

– Obraził mnie. Pozwolisz mu na taki brak szacunku? Też jestem własnością króla, jestem jego ulubieńcem!

Uśmiechnąłem się, ignorując ból w policzku, i nawiązałem kontakt wzrokowy z Huanem.

– Mówiłem ci, że jesteś nikim – odezwałem się, gdy dotarło do mnie, jak wygląda moja obecna sytuacja. Nawet nie zauważyłem, kiedy tak drastycznie się zmieniła. – Zwykła dziwka.

– Zabiję cię, suko! – wrzasnął Huan, a Sying jak na zawołanie wymierzył mu kolejny, upominający cios w policzek.

W tym momencie widziałem, że i Huan już zrozumiał. Nadzorca haremu przestał być bezstronny, a ja zyskałem największego sojusznika.

***

Kiedy wróciłem do komnaty, na niewielkim stoliku czekało na mnie drewniane, ozdobne pudełko. Od razu skierowałem kroki w jego kierunku i przesunąłem dłonią po misternie zdobionym wieku z wyżłobionymi wizerunkami lecących żurawi. Uśmiechnąłem się, gdy dotarło do mnie, iż szwaczka mimo moich obaw wywiązała się z terminu.

– Właśnie dlatego cię szukałem, panie – odezwał się Sying, pierwszy raz otwarcie zwracając się do mnie, jak poddany do panującego nad nim pana. – Jesteś pewien, że to dobry pomysł? Czerwień to dość... kontrowersyjny kolor na szatę dla nałożnika.

– Jeśli mam być szczery, to nie – odpowiedziałem. – Nie jestem pewien, czy nie przyjdzie zapłacić mi za to życiem, jednak muszę to zrobić.

W końcu znalazłem w sobie odwagę, by unieść wieko od pudełka, a moim oczom ukazał się lśniący materiał w jednym z najpiękniejszych odcieni czerwieni. Sięgnąłem do niego ręką, by przekonać się, że w dotyku jest iście aksamitny. Udało mi się dostrzec obszycia z pozłacanej nici, całość z pewnością zapierała dech w piersiach. Nie było sensu, zwlekać z przekonaniem się, czy miałem rację. Chwyciłem materiał, w końcu wyciągając szatę z pudełka, i przyłożyłem ją do mojego ciała. Dongmei i Yenay zachłysnęły się powietrzem, gdy cała komnata wypełniła się świetlikami, które tworzyły liczne, drogocenne kamyczki, którymi ozdobione były kwiaty wiśni na materiale. Wśród nich wyszyto wielobarwnymi nićmi malutkie ptaszki, sprawiając, że można było godzinami przyglądać się zdobieniu szaty, a ono wciąż by zachwycało.

– Dokładnie o to mi chodziło – szepnąłem, przyglądając się swojemu odbiciu w lustrze. Zielona szata Huana nie umywała się do mojej czerwonej szaty.

– Nie mogę się doczekać, aż ją włożysz, panie! – zawołała Dongmei ze szczerym podekscytowaniem w głosie. – Biżuteria od nadzorcy idealnie do niej pasuje!

Spojrzałem z nieukrywanym zaskoczeniem na Syinga, który od razu pochylił głowę, nie śmiąc patrzeć mi w twarz.

– Przyniosłem kilka drobiazgów – wyjaśnił. – Pomyślałem, że się przydadzą, panie.

– Dziękuję – odpowiedziałem. – Za wszystko. Chyba pora rozpocząć przygotowania, jeśli nie chcemy się spóźnić. Yenay, przekaż kucharzowi, żeby przygotował do mnie coś lekkiego na śniadanie. Dongmei, zacznij mnie czesać. Nie marnujmy czasu.

– Oczywiście, panie.

Usiadłem naprzeciw lustra, pozwalając, by służąca zaczęła rozczesywać splątane po nocy włosy. Robiła to bardzo ostrożnie i delikatnie, nie śmiąc pociągnąć mnie mocniej za kosmyk. Yenay wybiegła już z komnaty, zmierzając prosto do haremowej kuchni. Sying również musiał wracać do swoich obowiązków jako nadzorcy, jednak zanim wyszedł, zatrzymał się w drzwiach i spojrzał na mnie przez ramię.

– Powodzenia, Wasza Wysokość – szepnął w moim ojczystym języku i zniknął, zostawiając mnie samego z moimi myślami.

Przeglądałem się mojemu odbiciu w lustrze. Oprócz lekko podkrążonych oczu wyglądałem tak samo, jak zawsze. Jakby nic się nie zmieniło. A przecież zmieniło się tak wiele.

***

Moja fryzura była już prawie skończona, kiedy nasz spokój przerwało pukanie do komnaty. Oderwałem spojrzenie od mojego odbicia, w którym podziwiałem liczne koraliki oraz różowe kwiaty wplecione we włosy. Niski kok przebijała długa, złota szpila zakończona lecącym feniksem, z którego ogona zwisały liczne łańcuszki, a rozpostarte szeroko skrzydła wysadzane były kamieniami. To był bardzo cenny podarek od nadzorcy haremu.

– Wejść! – zawołałem, wstając od toaletki, a gdy tylko drzwi do mojej komnaty się otworzyły, ze zdziwieniem nawiązałem kontakt wzrokowy z Zhongiem, który obdarzył mnie delikatnym uśmiechem i pochylił głowę w powitaniu.

– Lan, miło cię widzieć.

– Co cię tu sprowadza? – zapytałem, nie spodziewając się naczelnego królewskiego sekretarza w środku haremu.

– Król mnie po ciebie wysłał.

– Król? Teraz?

– Tak. To pilna sprawa.

Wziąłem głębszy oddech, mając mieszane uczucia. Zhong cofnął się o krok, przepuszczając mnie w drzwiach, i dopiero wtedy dostrzegłem, że tuż za nim stał Sying. Spojrzałem na spokojną twarz nadzorcy haremu, której widok dodał mi otuchy. Skinąłem głową i poprawiłem materiał czarnej, zwiewnej szaty, którą miałem na sobie tymczasowo, aby przypadkowo nie zniszczyć drogiej, czerwonej szaty podczas przygotowań.

– Chodźmy zatem – odparłem, wychodząc z komnaty.

Dongmei oraz Yenay od razu ruszyły za mną, ale Zhong zatrzymał je gestem dłoni.

– Tylko Lan – doprecyzował.

– Zostańcie tutaj, niedługo wrócę – uspokoiłem służące, samemu będąc coraz bardziej zaniepokojony tą sytuacją.

Czyżby Yusheng dowiedział się skądś, że zamówiłem czerwoną szatę na dzisiejszą uroczystość, i zamierzał mnie za to ukarać? Albo jego obietnica, iż pozwoli mi się spotkać z bratem, była jedynie kłamstwem i planował zamknąć mnie gdzieś na cały jego pobyt, abyśmy na pewno się nie zobaczyli?

Zacisnąłem dłonie w pięści, idąc tuż za Zhongiem, a obok mnie rozbrzmiewały kroki Syinga. Zerkałem co jakiś czas na nadzorcę haremu, chcąc wyczytać z jego miny, co się dzieje, jednak jego wyraz twarzy był aż nadto spokojny. To tylko wzbudzało moje podejrzenia.

Szczególnie kiedy naczelny królewski sekretarz zmierzał prosto do drzwi, które prowadziły poza harem. Strzegący ich gwardziści od razu je przed nami otworzyli, pozwalając mi po raz kolejny przekroczyć próg mojego więzienia. Zhong minął swoją komnatę, skręcając w jeden z wąskich korytarzy, który na pewno nie prowadził do głównej części pałacu. Zwolniłem kroku, zastanawiając się, czy nie rozsądniej będzie się zawrócić. Z każdym krokiem traciłem zaufanie do Syinga oraz do sekretarza, zacząłem ich nawet podejrzewać o wspólny spisek, aż w końcu Zhong się zatrzymał przed pojedynczymi, drewnianymi drzwiami.

– Czeka na ciebie za tymi drzwiami – odezwał się do mnie, zachęcając mnie gestem dłoni, bym wszedł do środka.

Nie miałem już wątpliwości, iż specjalnie wyprowadzono mnie z zasięgu ludzkich spojrzeń. Nie było tutaj żadnej służby ani gwardzistów, tylko ja, nadzorca haremu oraz naczelny sekretarz. Było już za późno na odwrót, więc nie pozostało mi nic innego, niż pchnąć wskazane drzwi i wejść do środka. Samemu, ponieważ towarzyszący mi mężczyźni zostali na zewnątrz. Rozejrzałem się po dość małym pomieszczeniu, które musiało służyć za archiwum, ponieważ znajdowały się w nim jedynie liczne szafki z dokumentami. Pośród nich na samym środku komnaty stał dobrze znany mi człowiek.

– Zowie! – krzyknąłem, podbiegając do młodszego brata.

Na mojej twarzy pojawił się uśmiech, a po policzkach spłynęły łzy szczęścia, kiedy zamknęliśmy się w braterskim uścisku. Ściskałem go, jakby był moim najcenniejszym skarbem, a serce biło szybko przepełnione nadzieją i spokojem, jakby nic złego nie mogło się już stać.

– Ty naprawdę żyjesz! – Usłyszałem słodkie, ojczyste słowa z ust brata. – Żyjesz.

– Żyję – potwierdziłem, wysuwając się lekko z jego uścisku, by móc spojrzeć na zapłakaną twarz Zowie, który również się uśmiechał na mój widok. Już zdążyłem zapomnieć, że ostatnio zdążył przewyższyć mnie wzrostem, wdając się w ojca, kiedy ja wdałem się w matkę. – Tak bardzo za tobą tęskniłem. Czy w domu i w ojczyźnie wszystko dobrze?

– Ojciec się pochorował, kiedy dostaliśmy wiadomość o twojej śmierci – wyznał zmartwionym głosem. – Bardzo ją przeżywał. W końcu stracił ukochanego syna, w którym całe królestwo pokładało nadzieje. Kiedy Daiyu przysłało nam wiadomość, iż oferta matrymonialna i pokojowa niezmiennie są aktualne, trochę odetchnęliśmy z ulgą.

– O czym ty mówisz? – zdziwiłem się.

– Przybyłem tutaj, by prosić o rękę siostry króla Daiyu – odpowiedział. – Dokładnie tak, jak ty.

Pokręciłem głową, nie chcąc tego słuchać.

– O czym ty mówisz, Zowie?! Nie będzie żadnego ślubu ani pokoju! – zawołałem, z niedowierzaniem dostrzegając zdziwienie na twarzy młodszego brata. – Naprawdę zamierzasz podpisać pokój, po tym, co zrobił król Daiyu. Upozorował moją śmierć, by uczynić ze mnie swojego niewolnika.

– Nałożnika – doprecyzował. – Wiem, że teraz służysz mu swym ciałem.

– Nie miałem wyboru! – załkałem. – Zrobiłem to, by móc się z tobą zobaczyć. Byśmy mogli wrócić razem do domu.

– Bracie... Mogę sobie tylko wyobrazić, jak cierpisz z tego powodu – westchnął. – Zrozum mnie, proszę. Twój dom jest tutaj. Jesteś nałożnikiem, nie możesz wrócić ze mną do Beatie, to skandal i hańba dla całego narodu.

– Jak możesz tak mówić?! – krzyknąłem, czując, jak lodowate zimno rozrywa moje wnętrze. Całe ciało stało się nagle nienaturalnie ciężkie. – To jest więzienie, nie dom! Zowie, ja nie mogę tutaj zostać, muszę wrócić do domu, do Beatie, do ojca! Pokazać mu, że żyję!

– Pochowaliśmy cię! – Zowie również krzyknął, kręcąc głową. – Twój pomnik stoi w kaplicy królów, poddani przynoszą tam wieńce kwiatów i opłakują zmarłego księcia. Nie możesz wrócić, nie możesz ogłosić, że żyjesz, nie rozumiesz? Zniszczysz morale w królestwie, staniesz się symbolem poniżenia i dominacji Daiyu nad nami. Król wrogiego królestwa cię posiadł, naszego księcia koronnego, Iain. Naprawdę nie rozumiesz? Ty już nie żyjesz, jesteś teraz kimś innym. Ponoć wołają na ciebie Lan.

– Ty też jesteś teraz kimś innym – warknąłem, ignorując łzy spływające po mojej twarzy. – Jesteś teraz księciem koronnym, czyż nie? Stanąłeś w blasku słońca, wychodząc z mojego cienia.

Zowie odwrócił ode mnie wzrok.

– Cieszę się, że żyjesz – powiedział bezemocjonalnym głosem. – Muszę już iść, nie chowaj do mnie urazy.

– Sprzedałeś rodzonego brata za koronę! – Nie dawałem za wygraną. – Ktoś taki nigdy nie będzie dobrym władcą. Jesteś obłudny i chciwy!

– Kocham cię. Jesteś moim bratem, więc cię kocham. I szczerzę cieszę się, że żyjesz, ponieważ król Daiyu wiele mi oferuje za oddanie mu ciebie – wyznał i uśmiechnął się do mnie bez cienia skruchy. – Rozmawianie z nałożnikiem mi uwłacza. Oby ci się wiodło w nowym życiu. Żegnaj, Lan.

Wyszedł. Po prostu wyszedł i nie obejrzał się za siebie. Drzwi zamknęły się z hukiem, a mój krzyk przepełniony rozpaczą odbił się od ścian małej komnaty. Osunąłem się na ziemię, nie mając już sił, by dłużej stać, by trwać, by walczyć.

Właśnie straciłem wszystko. Został mi jedynie przepełniony spiskami pałac i noce w alkowie wrogiego króla.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top