♔ 1

Sześć miesięcy wcześniej.

Koń wydawał się tego dnia wyjątkowo niespokojny. Tętent kopyt odbijał się echem od stromych ścian wąwozu. Koła w powozach klekotały, miecze i zbroje towarzyszących mi żołnierzy dzwoniły o siebie rytmicznie wraz z każdych ruchem zwierząt. Dzisiaj w końcu przekroczyliśmy granicę, wkraczając na teren Daiyu (czytaj: dai-ju), nazywanego potocznie Jadeitowym Królestwem. Powietrze było wyjątkowo suche, nawet jak na tę porę roku. W końcu deszczowe dni miały nadejść dopiero za kilka tygodni. Czułem drapanie i suchość w gardle, dlatego sięgnąłem po skórzaną manierkę z wodą, którą miałem dopiętą przy boku. Nim jednak zdołałem ją odpiąć, powietrze przeciął świst strzały.

Konie zaczęły rżeć, a żołnierze książęcej armii, która eskortowała mnie do wrogiego pałacu, podnieśli alarm. Wszystko działo się tak szybko, że początkowo nie rozumiałem, co się dzieje. Zamaskowani mężczyźni stali na szczycie stromych ścian wąwozu, zapewniając sobie przewagę. Było ich około dwudziestu i każdy w dłoniach ściskał łuk oraz strzały zakończone białymi lotkami.

– Książęca Mość! – dobiegło mnie wołanie kapitana. – To pułapka!

Odwróciłem się, chcąc spojrzeć na mężczyznę, któremu od lat bezgranicznie ufałem, jednak on leżał już na ziemi, a z jego klatki piersiowej starczały cztery długie strzały.

– Nie! – krzyknąłem, ściskając udami konia, aby zmusić go do galopu. Zwierzę jednak nie zamierzało się mnie posłuchać, będąc szczerze przerażone zaistniałą sytuacją. Poderwał przednie nogi, wierzgając kopytami w powietrzu, a już chwilę później w jego kasztanową sierść wbiły się pierwsze strzały.

Nie miałem czasu na rozpaczanie nad jego losem ani nad śmiercią oddanego mi żołnierza. Podłoże wąwozu stopniowo pokrywało się martwymi ciałami oraz krwią, a strome ściany odbierały mi oraz moim poddanym ucieczkę. Ruszyłem biegiem w stronę jednego z powozów, w którym przewoziliśmy żywność, aby się za nim ukryć. Mój niski wzrost tym razem podziałał na moją korzyść, pozwalając mi się skryć pod niskim daszkiem.

Zacząłem się rozglądać, próbując zorientować się w sytuacji i oszacować nasze szanse na przeżycie, kontratak lub ucieczkę, jednak moje położenie okazało się jeszcze gorsze, niż pierwotnie mi się wydawało. Coraz więcej rannych i zabitych upadało na ziemię, karmiąc ją swoją krwią.

Nasza wyprawa niosła ze sobą pokojowe zamiary. Zgodnie z listami, którymi wymienił się mój ojciec z królem Yushengiem (Yusheng, czytaj: ju-szon), już za trzy dni miałem prosić go osobiście o rękę jego jedynej siostry. Miała ona wrócić ze mną do Beatie (czytaj: be-a-ti), aby stać się moją żoną, przyszłą królową oraz matką następcy tronu. To małżeństwo miało utrwalić pokój między naszymi królestwami, który z roku na rok stawał się coraz bardziej niepewny, będąc chwiejnym od samego początku. Czułem wściekłość na myśl, że banda przygranicznych rabusiów miała wszystko zrujnować, a za naciągający konflikt zapłaciliby życiem niewinni poddani.

Z każdym żołnierzem upadającym na ziemię zacząłem dostrzegać niepokojący szczegół – strzały oddawane przez mężczyzn, którzy zasadzili na nas pułapkę, były wyjątkowo celne. Zbyt celne na zwykłych zbirów i zbyt celne, aby przez ten cały czas nie trafić we mnie ani jedną strzałą.

– Odwołaj wszystkich żołnierzy! – krzyknąłem do zastępcy kapitana, który przejął jego obowiązki po śmierci mężczyzny. – Im chodzi o mnie! Zabiją was wszystkich!

– Nie wszystkich – odpowiedział, zbliżając się do mnie ze śmiałością, jakby śmierć nie była mu straszna. Miał młodą twarz i bystre oczy. – Odprowadzę cię bezpiecznie pod samo oblicze króla Yushenga, tak jak obiecałem to twojemu ojcu... I dostanę za to pokaźną sakwę złota, jak król Yusheng obiecał to mnie.

Otworzyłem szeroko oczy, gdy zrozumiałem, że tuż przede mną stał zdrajca. To on miał na rękach krew mężczyzn, którzy polegli w mojej obronie. Najwidoczniej cenił złoto ponad nich, ponad własny honor i ponad życie swojego księcia. Odruchowo sięgnąłem po miecz, który powinien być dopięty do mojego lewego boku, jednak moja dłoń nie odnalazła tam rękojeści. Pozwoliłem zaskoczyć się po raz trzeci, odkrywając, że ktoś niepostrzeżenie pozbawił mnie jedynej broni.

– Jaryn (czytaj: dżaryn), ty zdrajco – warknąłem na mężczyznę naprzeciw mnie, który zdążył dobyć swój miecz. Jego ostrze było tak ostre, że mogłoby przeciąć pióro wystraszonego ptaka, opadające na nie spokojnie, kołysząc się na wietrze.

– Poddaj się, drogi Iainie (Iain, czytaj: ien) – odezwał się z pewnością siebie. – Nie masz czym walczyć, jesteś bez szans.

Nie zamierzałem się poddać. Wolałem stracić życie w nierównej walce, niż dać zdrajcy tę satysfakcję i spełnić jego wolę.

W poszukiwaniu prowizorycznej broni sięgnąłem po srebrną szpilę, która przytrzymywała książęcą koronę na moich upiętych w kok włosach. Teraz ta drogocenna ozdoba ześlizgnęła się na ziemię i potoczyła po nasączonym krwią piachu, a długie do pasa, czarne kosmyki opadły na okryte błękitnym materiałem plecy.

Jaryn prychnął z kpiną.

– Zamierzasz walczyć spinką do włosów? – zapytał, przyglądając mi się z rozbawieniem na twarzy.

– Mógłbym walczyć złamanym patykiem, a nie poddałbym się takiemu ścierwu jak ty – odparłem ze spokojem w głosie, dumnie zadzierając podbródek.

Miałem drobną budowę ciała oraz nieokazały wzrost, który odziedziczyłem po matce. Właśnie przez to wielu moich przeciwników mnie lekceważyło, nie doceniając szybkości, lekkości oraz zwinności, które zawdzięczałem niewielkiej posturze. Do tego, od kiedy sięgałem pamięcią, ćwiczyłem walkę wręcz, potrafiąc świetnie posługiwać się bronią oraz analizować słabości przeciwnika.

Jaryn zdecydowanie był impulsywny, ponieważ jedno wyzwisko wystarczyło, by rzucił się na mnie w szale. Zamachnął się mieczem, rozpoczynając atak, który sprawnie uniknąłem, uchylając się przed śmiercionośnym ostrzem. Zacisnąłem dłoń na szpili i spróbowałem sparować nią kolejny zamach, jednak miękkie srebro uległo twardej stali. Jeden koniec spinki wyleciał w powietrzę, niknąc gdzieś wśród martwych żołnierzy oraz licznych strzał, druga części z końcówką w kształcie głowy smoka została w mojej dłoni.

– Czyżby twoja spinka się zepsuła, Wasza Wysokość? – Jaryn zadrwił ze mnie, wyraźnie ucieszony przebiegiem naszej potyczki.

Nie czekał na moją odpowiedź, zamachnął się po raz trzeci, więc zdecydowałem się kucnąć, chroniąc moją głowę przed dekapitacją. Nim mój przeciwnik zdołał wyhamować rozpędzony miecz, zrobiłem użytek z pozostałości szpilki. Również się zamachnąłem i z całej siły wbiłem jej ostry koniec w nogę przeciwnika, dziękując w duchu, że podróżne szaty miały utwardzenie jedynie od wewnętrznej strony ud.

Wrzask rannego mężczyzny odbił się od stromych ścian wąwozu. Od razu złapał się za bolące miejsce, wyciągając z niego pozostałości ozdoby. Skorzystałem z kilku sekund, które zyskałem dzięki temu zagraniu, i rzuciłem się w stronę miecza leżącego na ziemi obok jednego z martwych mężczyzn. Pozwoliłem sobie na chwilę naiwnej radości, wierząc, że dobycie godnej mnie broni da mi w końcu przewagę nad moim przeciwnikiem. Nie zdołałem jednak nawet wyciągnąć dłoni przed siebie, gdy zostałem zatrzymany przez silny ból z tyłu głosy. Gwałtowne szarpnięcie za włosy pociągnęło mnie w tył, sprawiając, że wpadłem na ciało zdrajcy, a ostrze miecza zetknęło się z bladą skórą na mojej grdyce.

– Przegrałeś – warknął mi do ucha, oddychając ciężko.

– Jeszcze pożałujesz tej zdrady – odpowiedziałem, czując płonącą we mnie wściekłość, którą próbowałem wypalić narastające przerażenie.

– Chcę to zobaczyć – szepnął, kończąc naszą potyczkę.

***

Moi porywacze zawiązali mi oczy, a do ust wepchnęli jakiś materiał, przewiązując je ciasno, aby nie mógł go wypluć. Związano mi również nadgarstki i kazano podążać za nimi w nieznanym mi kierunku. Nie szarpałem się ani nie próbowałem na siłę uciec, żeby nie marnować energii, która teraz była mi niezbędna. Skupiałem się na otaczających mnie dźwiękach i sporadycznej rozmowie dwóch mężczyzn, którzy szli przede mną. Jednym z nich był Jaryn, młody zastępca kapitana książęcej armii, który okazał się parszywym zdrajcą. Marzyłem, aby poderżnąć mu gardło w zemście za odwrócenie się od Beatie. Nasze królestwo było świętością i boskim błogosławieństwem, więc żaden zdrajca nie zasługiwał na łaskę i życie.

Drugi mężczyzna musiał pochodzić z Daiyu. Miał silny akcent i biegle porozumiewał się we wrogim mi języku. Oczywiście jako książę koronny znałem go bardzo dobrze, Daiyu to jedno z dwóch królestw, które sąsiadowało bezpośrednio z Beatie, a do tego przez stulecia toczyliśmy z nim krwawe wojny, więc nauczenie się języka wroga było moim obowiązkiem.

Słaby pokój, który podpisaliśmy trzydzieści dwa lata temu, gdy Beatie zwyciężyło ostatnią z bitw i zdobyło okupowane przez Daiyu terytoria, najwidoczniej miał prysnąć niczym bańka mydlana, kiedy tylko mój ojciec dowie się, że zostałem uprowadzony.

– Nie powinniśmy wsadzić go na konia? – zapytał nieznajomy mi mężczyzna.

– Nie, jest bardziej wytrzymały, niż myślisz – odpowiedział mu Jaryn, zmiękczając swoim akcentem ostry język wroga. – Zapewne tylko czeka na okazję, żeby nas zabić i uciec, więc im bardziej zmęczony będzie, tym mamy większe szanse na doprowadzenie go do pałacu.

Drgnąłem na dźwięk tych słów, dając się zaskoczyć. Spodziewałem się wielu scenariuszy, ale nie tego, że moim porywacze próbują zaprowadzić mnie do miejsca, do którego sam od początku zmierzałem. Przez tę świadomość, poczułem, jak krew w moich żyłach zaczyna wrzeć – tylu wiernych żołnierzy straciło życie tylko po to, abym i tak trafił do samego serca Daiyu?

– A tak w ogóle... – zaczął niepewnie Jaryn, ściszając głos do szeptu, więc wstrzymałem oddech, żeby słyszeć go lepiej. – To, co król Yusheng planuje z nim zrobić?

– Twoje zadanie polega na odprowadzeniu go do pałacu – odpowiedział mu oschle drugi mężczyzna. – Nie powinno cię obchodzić, co stanie się z nim później. Twoja rola kończy się w tamtym miejscu.

– Byłem tylko ciekawy.

– Za ciekawość można zapłacić życiem. Lepiej wiedzieć, kiedy masz milczeć.

Uśmiechnąłem się. Podejście nieznajomego mi mężczyzny do Jaryna nawet mi się podobało. Zdrajca zawsze będzie zdrajcą, nie zasługiwał na zaufanie nawet od osób, którym właśnie służył. Skoro sprzedał się za jeden worek złota, sprzeda się i za drugi. Taka była prawda.

Niestety fakt, iż zmierzamy prosto do królewskiego pałacu, nie działał na naszą korzyść. Jeśli przekroczymy pałacowe mury i damy się otoczyć strażą, ucieczka stanie się o wiele trudniejsza. Podejrzewałem, że król Yusheng spróbuje wykorzystać mnie do szantażu na moim ojcu lub będzie usiłował zmusić mnie do podania informacji, które dałyby mu przewagę przy kolejnej wojnie między naszymi królestwami. Był naiwny, jeśli myślał, że przyjdzie mu to z taką łatwością. Najgorsze tortury nie wyduszą ze mnie ani słowa, byłem gotowy żyć latami w bólu i zniewoleniu, jeśli od tego zależałoby dobro moich poddanych. Gorszą opcją był szantaż na moim ojcu. Bałem się, że mógłby ulec, by chronić swojego księcia koronnego. Liczyłem, że znajdzie oparcie w matce i moim młodszym bracie. Zamierzałem za wszelką cenę uciec lub zginąć, próbując odzyskać wolność.

***

Z każdym krokiem przybliżającym mnie do serca Daiyu, przekonywałem się o tym, że moi porywacze wiedzą, co robią. Nie przechodziliśmy przez żadne miasto ani nie zatrzymywaliśmy się nigdzie na dłużej niż kilkanaście minut. Nieustannie mieli mnie na oku i nie luzowali ciasno przewiązanych rąk, ignorując bolesne obtarcia na nadgarstkach. Nie odwiązali mi również oczu nawet na chwilę, nie zamierzając ułatwiać mi potencjalnej ucieczki.

– Jesteś głodny? – zapytał mnie nieznajomy mężczyzna. Jeśli dobrze orientowałem się w upływającym czasie, powinien być to nasz ostatni przystanek przez pałacem. Moja ostatnia szansa.

Duże ręce zaczęły odwiązywać materiał, który uniemożliwiał mi wyplucie knebla. Z ulgą pozbyłem się z ust nasiąkniętego śliną tworzywa i delikatnie zwilżyłem kąciki ust językiem, czując posmak krwi. Moi porywacze nie mieli litości i wiązali mnie najciaśniej, jak mogli.

– Otwórz usta, nakarmię cię – polecił, a już chwilę później dotarł do mnie dźwięk drewnianej łyżki skrobiącej o naczynie.

Wykonałem jego polecenie. Bez względu na to, jak bardzo było to uwłaczające, odmawianie jedzenia byłoby głupotą. Potrzebowałem pożywienia, żeby mieć energię do ucieczki lub – zaczynałem się obawiać, że to bardziej prawdopodobny scenariusz – do stawienia czoła królowi Daiyu. Moje usta wypełniła mieszanka ryżu z marynowanymi warzywami. Nie smakowało to najlepiej, więc starałem się jak najmniej przeżuwać, a następnie połykać.

– Rozumiesz w ogóle mój język? – dopytał, gdy nabierał na łyżkę kolejną porcję jedzenia.

– Doskonale – odpowiedzi udzielił mu Jaryn. – Od samego początku uważnie się nam przysłuchuje, czekając na okazję do ucieczki. Mam rację?

– Owszem – odezwałem się pierwszy raz od czasu porwania, płynnie wysławiając się w języku Daiyu. – Jednak przed ucieczką poderżnąłbym ci gardło, parszywy zdrajco. Twoje istnienie zaśmieca ten świat.

Dobiegło mnie prychnięcie pełne pogardy, a kroki byłego zastępcy kapitana zaczęły się oddalać. Uśmiechnąłem się z wyższością. Po chwili poczułem delikatny nacisk na dolną wargę, więc otworzyłem usta, aby zjeść kolejną łyżkę niesmacznej mieszanki. Jednocześnie starałem się oszacować, jak daleko odszedł Jaryn. Jego korki ucichły, nie słyszałem też żadnego szmeru, który oznaczałby czyjąś obecność nieopodal nas.

– Dam ci więcej złota, niż król Yusheng – odezwałem się szeptem do nieznajomego mężczyzny. – Jeśli pomożesz mi uciec, szczodrze ci to wynagrodzę.

Skrobanie łyżki o naczynie ucichło.

– Nie robię tego dla złota – odpowiedział, odbierając mi tymi słowami resztkę nadziei. – Mój król jest dla mnie najważniejszy. Wykonam każdy jego rozkaz, gdyż wierzę, że służy on dobru naszego królestwa.

– Twa wierność jest imponująca – wyznałem z niechęcią. – Jak cię zwą?

– Zhong (czytaj: czon/czong).

– Mam nadzieję, że piastujesz wysokie stanowisko – podjąłem kolejną próbę, by przekupić porywacza.

– Jestem naczelnym królewskim sekretarzem – odparł bez wahania.

Skinąłem głową, słysząc te słowa.

Naczelny królewski sekretarz był najważniejszą osobą w kraju, która nie należała do rodziny królewskiej. Jeśli w jego żyłach nie płynęła błękitna krew, nie mógł wspiąć się wyżej. Nie mógł też zrezygnować z piastowanego stanowiska inaczej, niż poprzez śmierć, a to oznaczało, że łączyła go z królem wyjątkowo silna więź. Najwidoczniej Yusheng nie był głupi i doskonale wiedział, kogo wysłać na tak ważną misję, jaką było uprowadzenie księcia koronnego Beatie. Zdrajca oraz najwierniejsza mu osoba – cóż za połączenie, a jednak doskonale wykonali jego rozkaz.

Musieliśmy być bliżej stolicy, niż się spodziewałem, ponieważ nim spostrzegłem, wyszliśmy z lasu, który osłaniał nas przez ostatnią część podróży. Otoczył nas chłodny wiatr, a już chwilę później pociągnięto mnie prosto do podziemnego przejścia. Korytarz pachniał ziemią i wilgocią, a kroki trzech maszerujących osób odbijały się echem od jego wąskich ścian. Ostatni raz spróbowałem wyswobodzić nadgarstki, jednak były związane zbyt ciasno, do tego spuchły i bardzo mnie bolały.

– Uważaj, schody są naprawdę strome – ostrzegł mnie Zhong, a następnie chwycił pod ramię, by pomóc mi wspiąć się po licznych stopniach.

Dopiero teraz zauważyłem, jak bardzo byłem zmęczony tą daleką podróżą. Przemieszczając się pieszo, zajęło nam to o wiele więcej czasu, niż planowałem pokonać tę drogę konno wraz z armią. Właśnie dlatego, gdy dotarłem na szczyt schodów, z jednej strony poczułem ulgę, nie nadwyrężając więcej zmęczonych mięśni nóg, z drugiej wiedziałem, że drzwi za mną się zamknęły. Zostałem uwięziony w pałacu, w domu mojego największego wroga.

Wilgotny, ziemisty zapach zniknął. Teraz podążaliśmy o wiele szerszymi korytarzami, które wiły się dla mnie niczym labirynt. Próbowałem zapamiętać wszystkie zakręty, które pokonywaliśmy, łudząc się, że uda mi się jeszcze uciec, jednak również moi porywacze wzmocnili swoje środki ochrony. Zhong wciąż nie puszczał mojego przedramienia, a Jaryn chwycił mnie za drugie ramię i pchał, abym nawet nie próbował zwolnić kroku i odwlec tego, co było już nieuniknione.

Mojej uwadze nie umknęło jednak to, że nie minęliśmy się z żadną osobą trzecią. To oznaczało, że albo szliśmy opuszczoną częścią pałacu, albo nadal znajdowaliśmy w tajnych przejściach.

W końcu się zatrzymaliśmy. Pomieszczenie, do którego drzwi zamknęły się za moimi plecami, zdawało się dość spore, a w powietrzu unosił się zapach kadzideł. Skrzywiłem się przez ich nieprzyjemny, gryzący dym, który zaczął drapać mnie w gardło.

– Wybacz, to konieczne – niespodziewanie dobiegł mnie głos Zhonga, a już chwilę później silna dłoń chwyciła mnie za włosy, które niezmiennie pozostawały rozpuszczone po walce ze zdrajcą. Zostałem zmuszony do klęknięcia i pochylenia się nisko nad ziemią. Przed położeniem się na podłodze uratowałem się związanymi rękoma, którymi ostatnimi siłami zacząłem się od niej odpychać.

– Wasza Wysokość – Zhong odezwał się z najszczerszym oddaniem w głosie. – Przyprowadziłem przed twe oblicze księcia koronnego Beatie, tak jak mi rozkazałeś.

– Długo wam się zeszło – odpowiedział mu zachrypnięty głos z oddali.

– Wybacz, Panie.

– Panie! – Do rozmowy wtrącił się Jaryn. – Wypełniłem twój rozkaz. Chciałbym odebrać moją zapłatę i odejść.

– Oczywiście, zostaniesz wynagrodzony, tak jak ci obiecałem – odparł mu król Daiyu. Jego szorstki głos narastał wraz ze zbliżającymi się krokami. – Jednak nie mogę pozwolić ci odejść – dodał z chwilą, w której sakwa wypełniona złotem upadła na ziemię tuż obok mnie.

– Ależ Panie!

– Zbyt dużo wiesz i jesteś zbyt łatwo przekupny. Pozwolę ci zachować życie za dobrze wypełnione zadanie, jednak wiedz, że przekroczenie bram pałacu będzie wiązało się z wyrokiem śmierci. A teraz wyjdź. Za drzwiami czeka na ciebie straż, która zaprowadzi cię do twych nowych komnat.

Informacja, iż zdrajcy jego haniebne zachowanie nie ujdzie na sucho, powinna mnie ucieszyć. Niestety postępowanie króla Daiyu utwierdziło mnie jedynie w przekonaniu, że mężczyzna wiedział, co robi. Nie był głupi, potrafił dobrze osądzać ludzi i podejmować racjonalne decyzje, a to wszystko działało na moją niekorzyść.

– Zdejmij to z niego – rozkazał, gdy jego kroki zatrzymały się tuż przede mną.

Zhong od razu wykonał polecenie, wpierw rozwiązując mi usta, a następnie oczy. Uchyliłem niepewnie powieki, jednak bardzo szybko z powrotem je zacisnąłem – od kilku dni były pozbawione dostępu do światła, więc nawet niewielki blask świec był dla nich rażący.

– Spójrz na mnie. – Ten rozkaz był skierowany do mnie, jednak całkowicie go zignorowałem. – Kazałem ci na mnie spojrzeć!

Poczułem nagłe szarpnięcie za podbródek, które uniosło moją twarz do góry. Z całych sił zmusiłem powieki do uniesienia się i z nienawiścią spojrzałem prosto w oczy wrogiego króla, który kucnął przede mną, by mnie lepiej widzieć. W momencie, w którym nasze spojrzenia się spotkały, czas zamarł w miejscu. Komnatę wypełniła absolutna cisza i nikt nawet nie drgnął, jakbyśmy wszyscy obawiali się tego, co zaraz nastąpi.

Oczy Yushenga były ciemne niczym nocne niebo, oprawione czarnymi rzęsami i umiejscowione na bladej skórze. Twarz miał pociągłą z ostrymi rysami, a usta pełne choć blade. Plotki nie kłamały, głosząc, że wciąż młody król Daiyu był bardzo przystojnym, dobrze zbudowanym mężczyzną. Mówiły również, że był bardzo wysoki, ale tego nie byliśmy w stanie stwierdzić, gdyż wciąż kucał przed nami, nie odrywając spojrzenia od naszej twarzy otoczonej długimi do pasa, rozpuszczonymi, czarnymi włosami.

Zebrałem ślinę w ustach, a następnie splunąłem prosto na twarz Yushenga.

~~~

Nowe rozdziały Black Jade będą pojawiały się w każdy piątek o godzinie 18. Także do zobaczenia za tydzień!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top