I

Pierwszy samodzielny wdech, wydech. Po chwili otwieram oczka. Mama patrzy na mnie. Ma duże czarne oczy. Rozglądam się do dokoła. Koło mnie stoją jakieś dziwne pokraki i na pewno nie są to konie. Postanawiam się dowiedzieć co to za istota. Pytam się mamy:

- Mamo, kto to?

- To ludzie. Ci są dobrzy. Ale pamietaj, że istnieją też inni.

Po tych słowach mama zaczyna się krztusić. Opuszcza łeb. Patrzę w jej oczy. Są przepełnione bólem. Ostatnimi siłami mówi.:

- Twój ojciec to Black King. Żegnaj mały.

I po tych słowach zamyka oczy. Zaczynam płakać. Tak po końsku. Jest mi smutno. I to bardzo. Straciłem najważniejszą osobę. Mamę. Zastanawiam się kto mnie wychowa. Moje rozmyślania przerywa szept dorosłej klaczy z boksy obok:

- Nie martw się. Przeżyjesz. Będą cię karmić mlekiem z butelki. A wychowam cię ja. Twoja mama poprosiła mnie że gdyby nie byłaby w stanie wychować cię zrobię to ja. Zgodziłam się. A tak w ogóle to jestem Gold hearth.

- Dzięki. Postaram się być grzeczny.

- Nie musisz.

Na tym kończy się nasza rozmowa.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top